Muzyka na zimny wieczór jesienny #3

Ponura jesień? Nie w tym tygodniu. A przynajmniej nie w pierwszej połowie, później bowiem – na szczęście dla mojego niedzielnego wpisu – zrobiło się nieco gorzej. Pisząc te słowa, niestety nie mam pojęcia, jaka pogoda jest dziś, czyli w niedzielę. Kiedy spoglądam na datę w prawym dolnym rogu ekranu, widzę wtorek trzeciego października. Takie tam zaginanie czasoprzestrzeni.

W związku z powyższym mały apel, bo nie chcę trafić trzecią częścią mojego cudownego zestawienia smętnych jesiennych hitów w próżnię. Jeśli dziś – czyli w niedzielę – jest tak słonecznie i tropikalnie, że czytając te słowa, jednocześnie musicie wycierać chusteczką kroplę potu spływającą po plecach wprost do du…żo by o tym można napisać, bądźcie tak mili i wykonajcie następujące czynności przygotowawcze:

  1. Idźcie do kuchni.
  2. Otwórzcie zamrażarkę i wyciągnijcie z niej:
    1. Jeśli jesteście mięsożercami: poporcjowane przez mamę piersi kurczaka (nie dowie się; za pół godzinki odłożycie i będą jak nowe, a ja obiecuję trzymać buzię na kłódkę).
    2. Jeśli nawróciliście się na weganizm: kilka paczek groszku (nic nie szkodzi, że jest przeterminowany; mnie też zdarza się coś kupić, wrzucić do zamrażarki i przypadkiem wykopać po dziesięciu latach; bywało gorzej – rzekł swego czasu Han Solo).
  3. Wróćcie do komputerów, laptopów, tabletów, komórek czy innych kalkulatorów, na których czytacie moją radosną twórczość.
  4. Rozsiądźcie się wygodnie w meblu (polecam własny fotel, odrobinę mniej kredens cioci).
  5. Obłóżcie się zamrożonymi produktami.
  6. Voila!

Dziękuję za wykonanie zadania. Tak obłożeni, odczuwając niebotyczne zimno, czując kurczenie się części ciała, o których na co dzień nawet nie macie pojęcia, a także szczękając spróchniałymi od jedzenia nieprzyzwoitych ilości czekolady zębami, jesteście gotowi na trzecią część listy artystów i albumów, którym warto oddać się tą mroźną – brr, ale zimno, czujecie? – porą roku.

Część pierwsza jesiennej muzycznej playlisty
Część druga jesiennej muzycznej playlisty

Enjoy!

Najlepsze dźwięki na mroźną jesień

Beata Kozidrak

W pewnych dość podejrzanych kręgach uważa się, że Prawdziwy Polak to ktoś, kto nienawidzi innych nacji (chyba że siedzą z daleka od Polski i nie zbliżają się do niej na odległość zasięgu pocisku rakietowego), istnienia odmiennych kolorów skóry w ogóle nie dopuszcza do myśli, darzy swą ojczyznę jedynym właściwym uczuciem, a jego poglądy są Słuszne przez duże S.

Według mnie z kolei Prawdziwy Polak musi spełniać inne, zdecydowanie luźniejsze kryteria. Jedynym z nich jest posiadanie wiedzy na temat tego, kim jest Beata Kozidrak albo przynajmniej zespół Bajm. Nawet jeśli nie lubi tego rodzaju muzyki, skórzane spodnie opinające zadek wokalistki budzą w nim politowanie, a słyszany w radiu głos powoduje mdłości, wiedzę ową uważam za elementarną i do życia niezbędną.

Dla mnie Beata Kozidrak i jeden z jej nielicznych sygnowanych nazwiskiem krążków o kreatywnej nazwie Beata (1998) to wspomnienia wyjazdu do Czech (Słowacji?) z rodzicami, picia słodkiej herbaty z czerwonego termosu na przerażająco zimnym stoku oraz godzin jazdy samochodem w towarzystwie dwóch najbliższych mi wówczas osób. Od paru lat to także obowiązkowe jesienno-zimowe powroty do utworów, podczas których odtwarzania głośno i nastrojowo zawodzę, gdyż śpiewać każdy może i tak dalej.

***

HIM

Nie pamiętam, kiedy polubiłam tego pana tych panów i zaczęłam rokrocznie słuchać jego ich muzyki. Pamiętam za to zabawną historię z końca podstawówki, kiedy to nałogowo czytałam gazetę „BRAVO” (ale nigdy „BRAVO Girl”, gdyż była to haniebna publikacja dla cieniasów). W pewnym numerze pojawił się dodatek: zdjęcia gwiazd utwardzone kartonikiem i przypominające pocztówki. Na jednym z nich uwieczniony został Ville Valo, czyli specyficzna rockowa wokalistka, jak wówczas myślałam. Nie wiem, ile czasu zajęło mi dojście do prawdy, iż osobnik ten jest jednak płci męskiej.

Tak naprawdę posiadam i w kółko męczę tylko jeden album zespołu HIM: And Love Said No z roku 2004. Jest pierwszą składanką największych hitów (1997 – 2004). Innymi słowy to soczyste mięcho.

***

Kayah & Bregovic

Dziś trochę więcej polskości. Na drugim miejscu pani Kayah i pan Bregovic, czyli duet, któremu oddałam serce, mając zaledwie 8 lat. Do płyty dołączona została książeczka z tekstami, dzięki czemu dzień w dzień siedziałam i śpiewałam smutne miłosne utwory. I jakoś tak już zostało. Czy jest mi miłośnie, bo właśnie się zakochałam, czy smutno, bo zakochałam się bez wzajemności, do zbioru utworów powracam.

Album, o którym mowa, to – uwaga, przygotujcie się na szok – Kayah & Bregovic (1999).

***

Lao Che

Pozostańmy przy muzyce polskiej, skoro już zrobiło nam się tak narodowościowo. Czas na zespół Lao Che, który poznałam i pokochałam dzięki – nie będę się silić na oryginalność – pewnemu chłopakowi, acz tym razem już mojemu, a nie tylko uwielbianemu z daleka.

Wspomniany jegomość zaszczepił mi Powstanie Warszawskie (2005). Potem sama żeglowałam po rozległych wodach dyskografii (cóż to za poetyczne bzdury?!) i dziś z nie mniejszą pasją wracam do albumu Prąd stały / Prąd zmienny (2010). Oba serdecznie polecam.

***

Rammstein

Mimo iż w rzeczywistości nie mam ulubionych książki, pisarza, piosenki, płyty ani wykonawcy, na pytanie o Zespół Numer Jeden zawsze w pierwszej chwili mam ochotę wypluć nazwę Rammstein. Jak nie mogę oglądać niemieckich filmów, z zajęć w gimnazjum się wypisałam, a w liceum specjalnie poszłam do klasy z drugim językiem rosyjskim, tak głos Tilla Lindemanna kocham. Nie, ja się w nim rozpływam! Do tego dochodzi ogólna doskonałość nuty, mocne brzmienie i genialne teledyski.

Ponieważ nigdy bym sobie nie wybaczyła, polecając wam jeden album Rammsteina, resztę zaś bezczelnie pomijając, tym razem poszukiwania i odpowiedzialność za znalezisko zwalam na was.

***

Lindemann

Po dość długim czasie ciszy ze strony Rammsteina na YouTubie w propozycjach filmów, które mogą mi się spodobać, pojawił się Lindemann. Ponieważ zupełnie nie skojarzyłam nazwiska, puściłam i przeżyłam szok, odkrywając, że to brzmi całkiem jak mój ukochany Rammstein. Brawo, geniuszu.

Zespół Lindemann został założony przez wokalistę niemieckiej grupy i szwedzkiego muzyka-producenta w 2013 roku. Dwa lata później, bo w roku 2015, ukazał się wspaniały debiut Skills in Pills. Mocna rzecz. Zwłaszcza teksty. (Polecam poczytać, bo w tym wypadku słuchowi możecie nie dowierzyć).

***

Mali Music

Dobrze, że to już ostatnia część jesiennej muzyki, zaczynam bowiem poddawać się gimnazjalnej mentalności i czuję się jak głupia gęś, która każdą wartościową rzecz w swoim życiu wiąże z jakimś miłym – lub nie – młodym kawalerem. Niestety Mali Music kontynuuje tę niekorzystną dla mojego medialnego wizerunku passę. Choć odkryłam go sama, na dodatek na studiach magisterskich, ze względu na okoliczności, w jakich słuchałam utworów, kojarzy mi się z… no, kojarzy się.

Posiadam tylko jeden krążek, który nosi tytuł Mali Is (2014). To doskonała muzyka.

***

Moby

Kolejne wycieczki w przeszłość. Niestety – albo właśnie stety – tak to w życiu bywa, że jeśli chcemy zapodróżować w czasie, możemy tego dokonać jedynie wstecz (nie dajcie się omamić niezgodnej z prądem narodowościowym semickiej i hamerykańskiej papce typu Powrót do przyszłości).

Moby’ego poznałam dzięki mamie, będąc podstawówkowym szczylem. Zamiast skrzywić się i wrócić do uwielbianych Smurfów, dałam się porwać wokaliście zza wielkiej wody. Wówczas za sprawą krążka Play (1999), a wiele lat później także innych, w tym 18 (2002).

***

Cocteau Twins

Jak nie przedstawiciele płci przeciwnej, to mama albo tato. Co za nudna lista. No ale cóż poradzić, kiedy dobry dźwięk pochodzi lub kojarzy się właśnie z tymi osobami? Weźmy na przykład takie Cocteau Twins. Naprawdę miałabym zrezygnować z regularnego słuchania, upajania się się i polecania wam płyt tylko dlatego, że nie odkryłam zespołu sama i nie stanowi on hitu ostatnich tygodni?

O brytyjskiej grupie na blogu już parę razy wspominałam. Prezentowałam jej doskonały kawałek Ivo. Aby nie powielać się i nie przynudzać, dziś zaproponowałam inny. Oba pochodzą z płyty Treasure (1984).

***

Arctic Monkeys

Na koniec kawałek z teledyskiem, który kojarzy mi się z moim przyjacielem. Dzięki niemu – w sumie zarówno kawałkowi, jak i przyjacielowi – zainteresowałam się brytyjskim zespołem Arctic Monkeys.

Najczęściej słuchanym przeze mnie albumem jest wciąż najświeższy AM z 2013 roku. Jeśli trafi się osoba, która stwierdzi, że nie zna ani jednej piosenki na nim zawartej, nie uwierzę. Chyba że wychowywała się wśród małp lub zamieszkiwała najmroczniejszy zakamarek bezludnej i przysypanej kamieniami jaskini.

***

I jak wrażenia po trzech muzycznych zestawieniach?
Znaleźliście coś miłego dla ucha?
Mam prezentować ulubione utwory na blogu częściej?

Wszystkie osoby wspomniane we wpisach serdecznie pozdrawiam.
(Tak, nawet chłopaka z tasakiem).

16 myśli na temat “Muzyka na zimny wieczór jesienny #3

  1. W centrum jest szaro buro i jesiennie, więc groszkiem nie muszę się obkładać. Zresztą u mnie efekt makabrycznego schłodzenia wywołuje już zjedzenie loda – jakiś Magnumik by wystarczył :D
    A co do muzyki, to w dalszym ciągu w drodze do pracy (w pociągu) słyszę świąteczne hity :P
    A z jesienią ostatnio najbardziej kojarzy mi się Best Laid Plans Jamesa Blunta.

    1. James Blunt początkowo miał się znaleźć na liście, ale przy ostatecznej selekcji uświadomiłam sobie, że to dla mnie wokalista całoroczny. Zresztą coraz bardziej mnie męczy. Trochę zbyt smutny.

      1. Lubię smutne piosenki, dlatego lubię Jamesa :) Poza tym wiele jego piosenek przewijało się w serialu Grey’s anatomy, do którego mam sentyment ;)

        1. Och, serial kocham :) Mam plan obejrzenia raz jeszcze od początku, tyle że odrobinę przeraża mnie liczba sezonów do pokonania.

          1. Ja oglądam powtórki w tv jak uda mi się trafić (2 odcinki mi się udaje ;/) – uwielbiam te stare odcinki, zanim jeszcze część bohaterów powyjeżdżała, a część poginęła w katastrofach. No i nie jestem pewna, czy w tych ostatnich sezonach jestem na bieżąco – oglądałam na Fox, ale czekam aż wszystko pojawi się na Netflix – może kiedyś się doczekam :D

    1. Czemu dziwne? Muzyki jest tak dużo, że nawet gdyby każda osoba słuchała czegoś alternatywnego, mogłaby nigdy nie słyszeć artysty lubianego przez pozostałe.

      Oglądałam starą część (7/10 na Filmwebie) i z przyjemnością rzucę okiem na nową.

      Utwory… hmm… :D

  2. Za Lao Che i 'Powstanie Warszawskie’ niski ukłon. Kocham, ale ja jestem ogólnie lekko zboczona na punkcie tamtych czasów i tak dalej.

    PS. Też mam (miałam?) tę pocztówkę z Ville!

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.