Zaprezentowane dziś Oreo Thins Chocolate Creme to drugie – po wariancie Mint Flavour – i ostatnie amerykańskie ciacha Mondelezu, które dostaliśmy z Pyszczkiem od jego mamy wypoczywającej w Anglii.
Nie martwcie się jednak, miłośnicy! Czekoladowe markizy nie są ostatnim otrzymanym z Zachodu produktem tej marki, o czym zapewne wiecie, jeśli śledzicie mnie na Instagramie. Reszta zagranicznych pyszności, w tym tabliczka Cadbury + Oreo, pojawi się… w czasie bliżej nieokreślonym.
Oreo Thins Chocolate Creme
Jeśli widok popularnych na Zachodzie kakaowych markiz w wariancie Thins nie jest dla was niczym nowym, to… nic w tym dziwnego. Na polskim rynku bowiem mamy już ten produkt, tyle że we wersji podstawowej, z kremem mlecznym (a raczej lukrowo-żadnym).
Czekoladowe Oreo Thins znajdują się w atrakcyjnym kartoniku i ważą 96 g. Przekłada się to na 16 ciastek i 4 porcje, gdzie 1 porcja = 4 ciastka = 117 kcal; 1 ciastko = 30 kcal.
100 g Oreo Thins Chocolate Creme dostarcza 488 kcal.
Ciastka pachną pięknie: wyraziście kakaowo – albo rzeczywiście czekoladowo! – słodko i słono zarazem.
Herbatnik jest tradycyjnie kruchy i chrupiący. Od wewnątrz skrzy się i mieni od cukru, za jego sprawą również dodatkowo chrupie. W kontakcie ze śliną miękkie i zapycha zęby. Smakuje słodko, gorzko, kakaowo oraz cierpkawo. Niestety nie da się go odkręcić od kremu, czym przecież szczyci się marka Oreo.
Podjęłam dwie próby rozkręcenia cienkich markiz: podczas pierwszej herbatnik się połamał, podczas drugiej krem uległ rozwarstwieniu i część została na jednym krążku, część na drugim. Lipa.
Kakaowy herbatnik przylega do czekoladowego kremu. Ten drugi jest wyjątkowy jak na Oreo, bo cienki, ale tradycyjnie tłusty i ziarnisty od cukru. Albo nawet nie tyle ziarnisty, co pylisty, bo cukier wydaje się pudrem.
Krem jest okrutnie słodki, a konsystencją odrobinę przypomina nadzienie z ciastek z podrzędnej cukierni, czyli margaryno-plastelinę (margalinę).
Choć Oreo nie są moimi ukochanymi ciastkami, a klasyczny wariant Crispy & Thin uważam za jeden z paskudniejszych wyrobów amerykańskiej marki, Oreo Thins Chocolate Creme naprawdę mi smakują. Cienkie herbatniki przywiodły na myśl słone talarki, a czekoladowy krem okazał się o niebo lepszy od okropnego białego. Ciastka sprawdziły się także w herbacie.
O ile od pseudomlecznych Thins będę się trzymała z daleka, o tyle po kakaowo-czekoladowe jeszcze sięgnę. Oczywiście jeśli będę miała okazję, bo przywędrują do Polski lub to ja zapodróżuję w świat.
Ocena: 4 chi ze wstążką
Ach, ten czas bliżej nieokreślony.
To jeden z tych wariantów, które nawet mogłabym kupić, żeby się potem i tak z Mamą podzielić.
Czekoladowy zapach mi się podoba, niemożliwość odkręcenia już nie. Lubię bawić się jedzeniem.
Piszesz o tym cukrze w herbatniku (i nawet widać go na zdjęciach), a ostatnio czytałam, ktoś się upierał, że NA PEWNO nie ma go więcej, niż w normalnych. Jest go dużo więcej, czy po prostu inna forma (chrzęszcząco-irytująca)?
No i pylistość cukru pudru w kremie wystarczająco odstrasza. Czekoladowy lepszy od białego? O to chyba nie tak trudno. :P Mam wrażenie, że odpowiedzialni za te „mleczne kremy” cierpią na poważną nietolerancję nabiału i nigdy mleka w ustach nie mieli.
Moim zdaniem każdy herbatnik Oreo chrzęści i strzela cukrem tak samo.
Krem – przede wszystkim biały – to niewypał i nie należy ufać tym, którzy sądzą inaczej.
Jadłam te zwykłe z kremem czekoladowym i nawet już dobrze nie pamiętam smaku, ale mam jeszcze 2 opakowania w zapasach, co jakoś specjalnie mnie nie cieszy :P
Grube są gorsze, mimo iż smak niby ten sam.
Moje ulubione, poza tymi z masłem orzechowym! :)
U mnie póki co trzecie miejsce, bo drugie zajmują miętowe Oreo.
„Margalina” <3 <3 <3 Podoba mi się określenie, a nie cierpię takiego smaku (podobnie jak kremów do ciast na bazie margaryny – feeee). Jednak całościowo nie ma go zbyt wiele, więc możliwe, że ten wariant serio by mi zasmakował :)
Jak byłam mała, babcia K. kupowała mi torciki bezowe przełożone toną margarynowej masy. O ile pamiętam, nawet wtedy mi to ohydztwo nie smakowało… ale żarłam dzielnie ;)
Chciałyśmy je kupić w sklepie w niemieckimi artykułami ale akurat dopiero co przyjechały i jeszcze nie mieli ich w systemie, więc musiałyśmy obejść się smakiem :/
Nie cierpię sytuacji, gdy coś już fizycznie w sklepie jest, ale nie sprzedawca nie może mi tego dać, bo nie wklepał do systemu. Masakra.
Najbardziej podoba mi się w nich kaloryczność, spokojnie można wpieprzyć dziesięć na raz :D
Taka paczka idzie na dwie osoby na raz, a i tak trzeba się jeszcze czymś doprawić :(