W bogatym świecie czekoladowych cudowności istnieją produkty, które przybierają tak ciekawą i oryginalną formę, że aż żal je rozpakować, a co dopiero zjeść. Dylematu najskuteczniej unika się, nie kupując ich wcale lub nabywając w ramach prezentu i tym samym przerzucając problem na inną osobę. Skądinąd w związku z ostatnim nasuwa się pytanie: czy wybierając piękną czekoladę, chcemy sprawdzić obdarowywanemu radość, czy może jednak zrobić mu na złość?
Jednym z produktów, na które chce się patrzeć, ale niekoniecznie otwierać, jest Czekoladowe Love. Czekoladę otrzymałam od przyjaciół w styczniu tego roku, gdy siedziałam w domu i umierałam na podejrzaną chorobę. Z całą pewnością wprowadzili do mojego trudnego wówczas żywota radość.
Czekoladowe Love
Baldimo… a raczej Balduno – czy tylko ja widzę to słowo inaczej? – jest wrocławską manufakturą, w której ręcznie wytwarza się różnego rodzaju łakocie – nie tylko czekolady, ale również lody. Właściciele zapewniają o braku sztucznych dodatków i konserwantów. Pomimo słodkiej obietnicy w składzie znajdziemy również gorsze surowce, o które nie trudno w tak bogatym skupisku elementów.
Tabliczka Czekoladowe Love jest piękna i efektowna, ale zupełnie nie moja. Wygląda jak dzieło sztuki, jak płaskorzeźba. Na klasycznej mlecznej tafli pojawiają się wielorakie dodatki: chrupiące kuleczki w trzech różnych kolorach i dwóch rozmiarach, a także różowe i białe serduszka.
Czekoladowe Love pachnie truskawkami i/lub malinami. Trochę słodko, trochę kwaśno, ale przede wszystkim sztucznie. Posiada zintensyfikowany zapach limitowanej Princessy White Raspberry.
Czekolada jest dość gruba, nieznacznie cieńsza od zwykłych 100-gramowych tabliczek. Nie topi się, nawet jeśli kalendarz zapewnia o połowie lipca. Po pogryzieniu staje się plastelinowa. Jest wówczas w miarę gęsta, ale nie bagienkowa. Zawiera minimum proszkowatości.
Choć piękna i idealna na prezent, smakowo Czekoladowe Love jest spodziewanie przeciętna. Czuć w niej kakao i mleko, ale to koniec dobrych stron. Tabliczka nie spełnia przykazań mlecznej czekolady, bo nie zamienia się w bagienko, ani nawet nie rozpływa się szybko i łatwo.
W kwestii dodatków mam mieszane uczucia. Kulki to chrupki w polewie, które w konsystencji są zadowalające, lecz nie posiadają smaku własnego. Z kolei różowe serca niby wprowadzają dodatkowy owocowy smak, ale po chwili zastanowienia jednak nie – prawdopodobnie odpowiadają wyłącznie za zapach. Są twarde jak kamień, stworzone w 100% z cukru. Przypominają skamieniałego, stojącego w babcinym kredensie o parę lat za długo baranka wielkanocnego.
Choć cieszę się, że miałam okazję poznać wyrób manufaktury Baldi… Balduno, do tego konkretnego na pewno już nie wrócę. Nad innymi zastanowię się… w przyszłości.
Ocena: 3 chi ze wstążką
(wstążka za efektowny wygląd)
Mam wrażenie, że te efektownie wyglądające czekolady, zazwyczaj rozczarowują smakiem. Co do nazwy, to zawsze było to dla mnie Baldimo, ale teraz jak zwróciłaś na to uwagę, widzę już tylko Balduno :D
Dla mnie czekolada czadersko nie wygląda ;P
Bo tak to jest z ozdobami. Tortami rządzi ta sama zasada.
Ja na pierwszy rzut oka nadal widzę Baldimo, a nie Balduno. Przeklęte me oko :P
Te kulki mi tam nie pasuję, wolałabym czeko bez dodatków, choć i ta jak widać zawodzi.
Do jedzenia też wolałabym czekoladę bez dodatków. Najlepiej z jakimś fajnym nadzieniem (kremem).
Wyjątkowo nie podoba mi się jej wygląd.
Chrupki w polewie? Niee. W ogóle nie podoba mi się perspektywa owocowego smaczku, który jednak jest tylko zapachem, z tych dodatków, w połączeniu z twardością i taką czekoladą. Ją samą mogłabym spróbować, jako „co ta manufaktura ma do zaoferowania”, ale bez dodatków.
Nie wiem, czy akurat Tobie miałaby wiele do zaoferowania :P
Te tabliczki nabździone dodatkami kuleczek i płatków prawie zawsze są meh w smaku.
Piąteczka.
Zbożowe kulki to jeszcze spoko opcja jak dla mnie, ale te cukrowe serca (z kamienia :P) to już nie moja bajka. Ale wygląda uroczo.
Powiesić na ścianie i dylemat z głowy. Przynajmniej do lata, kiedy to zleci się robactwo ;)
Szkoda ściany :D
Przepięknie wyglądają czekolady tej firmy :)
Najbardziej smakowała nam tabliczka nadziana masłem orzechowym :)
Ale zielona z matchą też była interesująca :)
O, czyli nadziewane też mają. Na taką z chęcią bym się skusiła.
W ubiegłym roku mieli :)
No tak, manufaktura = sezonowość. Najlepszy przykład to Legal Cakes i składy ich batonów.
Też kiedyś dostałam w prezencie wyrób z tej manufaktury. Pamiętam, że była to czekolada deserowa z płatkami kokosa i malinami. Wyglądała ślicznie, ale nie potrafię sobie przypomnieć jej smaku, więc pewnie była do bólu przeciętna.
Tak przypuszczam. Z reguły przeciętnych smaków się nie zapamiętuje lub zapamiętuje się trudniej.