Nestle to marka, na którą w słodyczowej blogosferze narzeka się ze względu na wysoką słodycz czekolady, a co za tym idzie produktów w ogóle. Ja owych zarzutów nie podzielam, jako że jedzone dotąd wyroby lubię. Może spróbowałam ich za mało? Przyszłość na pewno dostarczy odpowiedź.
Bohatera dzisiejszej recenzji – batona o cudownej nazwie Toffee Crisp – otrzymałam od Ani. Został zakupiony w ciepłych krajach, na dodatek w okresie wakacyjnym, przez co życie nie obeszło się z nim łagodnie. Rozpuścił się, odkształcił i przylepił do plastikowego opakowania. Nie umniejszyło to na szczęście mojego entuzjazmu, który wobec wizji degustowania mlecznej czekolady z karmelem sięgnął nieba.
Toffee Crisp
Toffee Crisp to baton o idealnej wadze (prawie 40 g) oraz nieustępującej jej w cudowności kaloryczności (niecałe 200 jednostek biodrowych w sztuce!). Na zdjęciach znalezionych w sieci wygląda apetycznie, na moich… cóż. Uznajmy, że ponieważ wraz z początkiem 2017 roku nastał szał na fabularną wersję Pięknej i Bestii, twór od Nestle przyłączył się do akcji promocyjnej. Podpowiadam, że nie jako Bella.
Baton posiada nietypową strukturę. Na górze znajduje się warstwa gęstego i właziwzębowego karmelu rodem z Marsa, niżej zaś kakaowy krem z wafli wymieszany ze sporą dawką chrupiących kuleczek zbożowych. Całość pokrywa oczywiście mleczna czekolada Nestle.
Cztery wymienione elementy łączą się i wypływają na aromat: słodki i mlecznoczekoladowo-karmelowy. Jestem pewna, że gdyby raj istniał, pachniałby właśnie w ten sposób.
Karmel w Toffee Crisp znajduje się wyłącznie na górze. Tak jak wspomniałam, jest gęsty i właziwzębowy. W smaku maślany, przez co odrobinę przypomina Werther’s Original. Z łatwością odchodzi od czekoladowo-chrupkowego spodu – wystarczy go nadgryźć i oderwać (pytanie tylko: po co?). Przypomina złocistą warstwę z wyrobów konkurencyjnej marki MARS.
Znajdująca się dookoła karmelu czekolada jest zbyt cienka, by powiedzieć o niej cokolwiek konkretnego. Wydaje się w porządku. Wyraźniej od niej czuć kakaowy krem, który jest smaczny, acz wprowadza lekką mdłość. Z leciutkimi i niesamowicie kruchymi kulkami zbożowymi komponuje się bardzo dobrze.
Baton marki Nestle mnie zaskoczył… zachwycił i zawiódł jednocześnie. Zaskoczył, nie spodziewałam się bowiem wnętrza wypełnionego chrupiącym kakaowym kremem z wafli. Zachwycił, gdyż przypominał Liona, tylko w alternatywnej postaci. I wreszcie zawiódł, bo oczekiwałam czegoś innego. Może intensywniej karmelowego? Sama nie wiem.
W produkcie na pewno spodobała mi się górna warstwa, czyli gęste maślane toffi z cukrem. Polewa również była zacna, choć nie zagrała pierwszych skrzypiec. Zbożowe kulki powinny otrzymać złoty medal za głośność i cudowność chrupania. Słodycz ogólna była umiarkowana.
Odnotowane cechy sprawiają, że Toffee Crisp to naprawdę fajny baton. Gdyby był dostępny w Polsce, kupowałabym go wymiennie z Lionem, gdyż smakowo są zbliżone, a dzieli je wyłącznie obecność wafla.
Ocena: 5 chi
(z fistaszkami byłoby 6 chi)
Na pierwszy rzut oka wygląda, jak coś Reese’s i już pomyśleć zdążyłam, że Reese’s i amerykańskie toffi to dla mnie już za dużo, a tu zaskoczenie, haha. I wesoły nastrój podtrzymało odniesienie do Pięknej i Bestii, wygląd. A zaskoczenie z kolei utrzymało się za sprawą wnętrza, bo też w życiu bym nie powiedziała, że to coś takiego będzie. Jednak już to, że Cię zachwycił mnie nie zaskoczyło i dobrze wiem, że ja odebrałabym inaczej.
Tak, Ty na bank odebrałabyś go inaczej. Plebs to moja działka w blogosferze :P
Widać, że baton trochę przeszedł w życiu :P Nie pamiętam, czy go jadłam, ale sądząc po opisie, nie zawiódłby mnie – toffi, chrupkość i umiarkowana słodkość – czego chcieć więcej :D
Jak mogłaś nie kupić dla siebie? :(
Może i kupiłam, naprawdę nie pamiętam…
Cóż zrobić? Starość nie radość.
„Krem z wafli” skojarzył mi się ze zblendowanych wafli na krem :D Mój mózg jakoś wolno jarzy dzisiaj.
Brzmi świetnie i na pewno by mi smakował – Liona kocham, karmel z Marsa też, uwielbiam także chrupacze w słodyczach… Wydaje się być idealny.
Hmm, niekoniecznie. Skojarzenie słuszne, tylko tym razem nietrafione :P
Ciekawe, czy rzeczywiście by Ci smakował.
Liona zawsze bardzo lubiłyśmy, więc chętnie byśmy tego batonika spróbowały :)
Lion przed transformacją to było coś! Obecnie… szkoda pisać.
Mimo toffee w nazwie, czuję, że by mi smakował.
Łałałiła ;> Co Cię przekonało?