Pawełki to batony mojego dzieciństwa, a dokładnie drugiej połowy podstawówki. Wiążę z nimi wiele cudownych, choć również koszmarnych wspomnień. By nie przygnębiać was złymi, skupię się na tych dobrych. Na wieczornym spacerach z mamą i ówczesnym psem Azą do nocnego sklepiku Wanda, na zachodzącym słońcu i letnim wietrze na skórze, na uczuciowych rozterkach 10-letniej dziewczynki. Wszystko to miało smak Pawełków toffi i lepkość rozpuszczonej na wargach czekolady.
Obecnie mogę powiedzieć, że batonów marki Wedel nie jadłam już sto lat. Na początku przygody z blogiem planowałam przetestować całą serię, lecz na planach się skończyło. Wyjątkiem od reguły została limitowana wersja Caffe Latte, teraz zaś dołączyła do niej kolejna sezonówka: duet Wino Rose z Truskawką.
Pawełek mleczny Wino Rose z Truskawką
Pod względem wyglądu limitowany Pawełek mleczny Wino Rose z Truskawką niczym nie różni się od braci z wedlowskiej serii. Składa się z pięciu kostek ozdobionych licznymi ukośnymi paseczkami i ma apetyczną mlecznoczekoladową barwę.
Baton pachnie nieco problematycznie, gdyż zżulałym oddechem powinnym i różą. Jest to aromat sztuczny i bardzo słodki, odpowiadający czekoladkom ze spirytusowej bombonierki. Ani ładny, ani brzydki, acz bardziej skłaniałam się ku temu drugiemu. Zdecydowanie przewodzi w nim alkohol.
Czekolada w Pawełku jest tradycyjnie gruba, acz łamie się łatwo. Zanim do kubków smakowych dotrze jej mlecznoczekoladowość, język trafia na ogrom nieprzyjemnej proszkowatości. Drugim wrażeniem jest wysoka cukrowość polewy. Bagienka nie uświadczymy.
Nadzienie nazwane Wino Rose z Truskawką jest różowiutkie i mięciutkie. Smakuje wyraziście, a smaku owego – róży! – nie da się pomylić z żadnym innym. Z miłosnym kwiatem współwystępuje spirytus, który bezlitośnie kopie w gardziel. Krem jest tłusty, a jednocześnie wodnisty (rozpuszcza się w niebyt). Zawarty w nim cukier pali w zęby, atakując każdą najdrobniejszą dziurkę i najwrażliwszy punkt.
Mimo iż darzę Pawełki ogromnym sentymentem i wciąż pielęgnuję myśl o nich jako o jednych z najlepszych batonów dostępnych na polskim rynku, limitowany wariant Wino Rose z Truskawką ogromnie mnie zawiódł. Jestem zaskoczona zwłaszcza faktem, iż tak nisko oceniłam jakość produktu.
By nie skonać na miejscu, baton jadłam raz jedną, raz drugą stroną szczęki. Przerzucałam go niczym gorącego ziemniaka, którego nie sposób spożyć bezboleśnie, wypluć zaś szkoda, bo jest smaczny (choć przy Pawełku słowo smaczny niekoniecznie się sprawdza). Niestety – albo raczej na szczęście – z tak potworną cukrowością mam do czynienia naprawdę rzadko.
Ale to nie koniec przykrości. Po dwóch kostkach wedlowskiego szatana gardło szczypało mnie od spirytusu. Czekolada była cukrowa, proszkowata i plastelinowawa, nadzienie zaś intensywnie różane (jedyny plus, choć biorąc pod uwagę jednoczesną słodycz i alkoholowość…). Po degustacji czułam się tak, jakbym wypiła spory kieliszek – kielon – wina. Obiecanych truskawek zabrakło.
Ocena: 3 chi
W przypływie… sama nie wiem czego, nawet go latem kupiłam. Po wejściu do domu uznałam jednak, że to oczywiste, że zrobiłam to z myślą o Mamie i właśnie jej go oddałam (nie smakował, choć mówiła, że „tak inny, że można spróbować”).
Kiedyś lubiłam toffi, bo to takie mocno alkoholowe i wręcz zakazane mi się wydawało, haha. Lata ich nie jadłam i nie mam zamiaru, tym bardziej, że od Mamy wielokrotnie słyszałam o pogorszonej jakości (teraz ponoć wali to tanim spirytusem, nie mówiąc o reszcie).
PS Co czujesz, jak niegdyś ulubione słodycze odbierasz jako tak słabe jakościowo?
Pozdrów mamę i przekaż moje pełne smutku poparcie dla jej opinii.
Co czuje? Żal, tak po prostu.
Z tego, co pamiętam, to lubisz alkoholowe słodycze, więc jak ten Cię powala pod tym względem, to ja na pewno byłabym zawiedziona. Pomijając już cukrowość. Same Pawełki także kojarzą mi się z dzieciństwem (a dokładniej z letnim chodzeniem po dworze za bratem i jego kolegami oraz rzucaniem w ich „wrogów” kamieniami i siedzeniem na krawężnikach), ale za samym smakiem nie przepadam.
Przy obecnej jakości smaku Pawełków w nielubianych kolegów rzucalibyście nie kamieniami, a batonami.
Ja też kojarzę je z dzieciństwem, choć przez całe życie zjadłam może 2 sztuki – w już naprawdę silnym kryzysie cukrowym, przy braku innych rzeczy w domu. Pawełki lubił mój tata i zawsze miał kilka w swojej skryjówce. Obecnie chyba nic by mnie nie zmusiło do ich zjedzenia, a gdybym miała już tylko je, to zeskrobałabym samą czekoladę – spirytusowa masa mnie przeraża :D
1. Dwie sztuki to ja jadłam w dzieciństwie dziennie :P
2. W czekoladzie i tak byś czuła spirytus, przykro mi.
3. Skryjówka? :D To chyba jakieś magiczne połączenie skrytki i kryjówki.
1. Zawsze wolałam inne słodycze :P
3. Tak właśnie nazywam takie miejsca :D
Baton, który zawsze będziemy omijać szerokim łukiem :)
On Was też :D
Wow! – do komentarza : „Jakbym wypiła spory kieliszek – kielon – wina”. Bo ja po spożyciu batona z nadzieniem alkoholowym – właśnie takiego efektu jak ty Olga poczułaś chciałabym też doświadczyć ;).
Polecam odstawić alkohol na kilka lat. Porcje spożywane rzadziej dają lepszy efekt ;)