Jeśli chodzi o czekoladowe owoce morza, mam ambiwalentne odczucia. Z jednej strony pamiętam produkt, który smakował mi jak mało co – możliwe, że była to morska bombonierka z Lidla, acz głowy nie dam – z drugiej przypominam sobie degustację przecukrzonych pralinek marki Vobro i trochę mi się odechciewa.
Wspomniana wyżej czekoladowa kolekcja muszelek z Lidla na mojej liście słodyczy do upolowania i zrecenzowania na blogu już jest. W oczekiwaniu na właściwy dzień zdecydowałam się zaprezentować konkurencyjne słodycze, które przywędrowały do Pyszczka, a co za tym idzie również do mnie.
20 Chocolate Seashells with hazelnut filling
Owoce morza nieznanej mi marki Vanden Bulcke wyglądają ładnie, jak zresztą wszystkie produkty tego typu. Niczym się nie wyróżniają. Odznaczają się dualistyczną kolorystyką, co może sugerować, że stworzono je z czekolady mlecznej i białej (opis milczy). Jak wynika z nazwy – co również pamiętam z degustacji bombonierki Vobro – powinien je wypełniać krem o smaku orzechów laskowych.
Chocolate Seashells with hazelnut filling pachną czystą mleczną czekoladą, znaną chociażby z grudniowych kalendarzy adwentowych. Są zatem słodkie, mleczne i zwykłe.
Środek czekoladek niby wypełnia krem, lecz przejścia pomiędzy nim a polewą ani nie widać, ani nie czuć podczas jedzenia. Całość jest twarda i gęsta. Plusy stanowią szybkość rozpuszczania się w ustach oraz przyzwoita bagienkowość. W tle pojawia się proszkowatość, acz tak niska, że można ją przegapić.
Dwukolorowa czekolada jest bardzo cukrowa. Dobra, lecz raczej nie zawróci nikomu w głowie. Środek smakiem – podobnie jak konsystencją – nie odbiega od czekolady. Wszystko jest mleczne, bardzo cukrowe i superbagienkowe. Jeżeli orzechy laskowe w ogóle tu występują, pojawiają się w posmaku posmaku posmaku. Jednak nawet wówczas jest to orzech z aromatu, nie zaś świeży.
Opakowanie bombonierki 20 Chocolate Seashells with hazelnut filling sugeruje, że w środku czeka na degustatora – najczęściej osobę, którą postanowimy obdarować – coś ekskluzywnego. Tymczasem jest to kawał przeciętnej i niczym niewyróżniającej się mlecznej czekolady. Nugatu w niej nie znajdziecie, podobnie jak delikatnego kremu rodem z ulubionych pralinek.
Największą wadą produktu jest cukrowość. Nie chce się kupić go ponownie, ani nawet zjeść do końca. Odrobinę niżej na drabinie zawodu stoi jednolitość wpływająca na monotonię: mlecznej czekolady nie da się odróżnić od białej, a polewy od kremu. Nie polecam, chyba że chcecie zrobić komuś na złość.
Ocena: 3 chi
Tych nie jadłam i pewnie nie zjem (no chyba że ktoś będzie chciał mi zrobić na złość i takie dostanę :P), ale te z firmy Vobro jadłam niedawno po długiej przerwie i okazały się okropne – czekolada aż odrzucała sztucznością (i nie tylko ja to zaobserwowałam, więc to nie przemiany wewnętrzne moich receptorów smaku ), mam nadzieję, że więcej nie będę musiała .
Z degustacji bombonierki Vobro pamiętam tylko tyle, że smakowała czystym cukrem. Ja też mam nadzieję, że nie będę musiała do niej wracać.
Ja poza cukrem czułam w niej typową, złej jakości czekoladę :(
Ach to Vobro :)
Widziałam podobne ale innych marek :)
Ja tyż (:
Jadłam tę morską bombonierkę z Lidla i była naprawdę pycha!
Szkoda, że tak blado wypadły. Potężna cukrowość i posmak posmak posmak (:DDDDD) orzechów laskowych zniechęcają. A ja tak uwielbiam nugatowe słodycze, och…
Zdecydowanie muszę wrócić do lidlowych.
Jadłam, ale te najpopularniejsze, klasyki. Miło mi się kojarzą, zawsze dziadek z Niemiec przywoził :) Teraz już mi tak nie smakują, jak za dzieciaka :) Ale sentyment – pozostaje.
Które to są klasyczne i najpopularniejsze?
Mi jakoś te czekoladki z morskim akcentem nigdy nie smakowały. Za to opychałam się kocimi jezyczkami które ciocia przywoziła z Niemiec :) te polskie to oczywiście samo zło całe ciekawe czy te niemieckie wciąż są dobre :/
Kocie języczki to tylko mleczna czekolada, czasem mleczna i biała, prawda? Tak je zapamiętałam.
Pamiętamy, że nam kiedyś też takie czekoladki bardzo smakowały ale naprawdę dawno już ich nie jadłyśmy, więc nie wiemy jakie odczucia miałybyśmy dzisiaj :)
Zróbcie własną wersję ;>
O owocach morza mam zdanie, że to czekoladki jak każde inne. Nie chciałabym więc żadnych.
Nie wiem, jak smakują wspomniane adwentowe, nie wiem też, o co z nimi chodzi, jak i z całym adwentem. Być może jestem ignorantką, ale jakoś zupełnie nie interesuje mnie coś takiego (nie dotyczy mnie, najbliższych).
Czekoladki z cukru? Nic dodać. Albo nie. Ten konik morski wygląda jak żelka o smaku coli.
Czekoladki adwentowe jadłam ostatnio w podstawówce lub gimnazjum, a i tak miło je wspominam. Chodzi w nich nie tylko – ale też – o smak, ale także o aurę. Jedna czekoladka dziennie… Ciekawe, czy komuś kiedyś się to udało.
Oj, ja wiem, że gdybym tak miała jeść po jednej… to wolałabym wcale nie jeść. :P
Dokładnie. Dlatego jak czytam, że w jakiejś diecie jest napisane, żeby nie rezygnować ze słodyczy i „pozwolić sobie na kostkę czekolady dziennie”, mam ochotę przywalić autorowi tekstu dechą w łeb. Lepiej w ogóle nie jeść czekolady niż lizać ochłapy.
Mam te z Lidla w domu i je zjem w kwietniu:)
Ooooo, napisz mi po zjedzeniu!
One są bardzo pyszne:),ja już je jadłam w zeszłym roku :)