Minęłabym się z prawdą, pisząc, że nigdy nie przepadałam za Princessą. Prawdziwy jest za to fakt, że od lat wafel konsekwentnie mnie zawodzi. Czy to limitowana edycja, czy klasyka sklepowej półki, Princessa zawsze jest stetryczała i przesłodzona. O ile jednak wysoką słodycz można jej wybaczyć – w końcu to produkt plebejski – o tyle błędów konsystencji puścić płazem nie warto. Inne marki co rusz udowadniają, że uzyskanie idealnej kruchości nie graniczy z cudem. Prawo do chrupkiego wafla jest prawem przysługującym każdemu konsumentowi, warto więc z niego korzystać.
Niemiłość względem księżniczkowych wafli marki Nestle nie przekłada się jednak na decyzję o ich (nie)kupowaniu. Gdy na rynku pojawia się coś nowego, momentalnie trafia na moją listę must have. Może pewnego dnia dorosnę do zaprzestania polowań, jak uczyniłam to względem paru innych serii spożywczych. Póki co jestem od tego daleka i Princessę Brownie nabyć musiałam.
Princessa Brownie
Uwielbiam nagie wafle, co dodatkowo wpływa na atrakcyjność Princessy Brownie – trzeciego batona bez czekolady dostępnego w ramach księżniczkowej linii Nestle (pozostałe dwa to klasyczna Princessa Zebra oraz Zebra z kokosem). Jak to jednak w słodyczach ze środkowej półki bywa, zalety są równoważone wadami. Szczególnie irytuje mnie fakt, iż na pierwszym miejscu w składzie stoi tłuszcz palmowy. Sprawia bowiem, że po bokach batona odkładają się tłuszczowe pęcherze przypominające grzybowe narośle. Fuj.
Wafel Princessa Brownie dostarcza 516 kcal w 100 g.
1 sztuka to 37 g i 191 kcal.
Princessa Brownie odpowiada nazwie w stu procentach. Składa się z ciemnych – acz zabarwionych na szaro, wypłowiałych – potencjalnie kakaowych płatów waflowych oraz trzech zaskakująco grubych warstw jeszcze ciemniejszego kremu. Pachnie… skiśniętym praniem, które nie zostało wyciągnięte z pralki w odpowiednim czasie, i to nie żart. Dopiero po godzinie wąchania odnalazłam cień kremu kakaowego z nagich wafli, np. Grześków kakaowych. Zmarnowany potencjał.
Nic tak nie zaskakuje w batonie o smaku brownie od Nestle jak jakość wafli. Podczas gdy dotychczasowe Princessy były – i wciąż są – stetryczałe, bohaterka dzisiejszej recenzji oczarowuje kruchością, lekkością i zwiewnością. Gdybym nie widziała szaty graficznej, przysięgłabym, że to Lusette w innej formie. Ponadto wafle rzeczywiście są kakaowe – czuć w nich delikatną naturalną (pozytywną!) gorycz.
Niepodobny do księżniczkowych tworów jest także krem: bardzo gruby, mulisty i intensywnie czekoladowy (bądź kakaowy). Występuje w nim pozytywna kakaowa gorycz. Poziomem proszkowatości przekracza granice przyzwoitości, ale nie jest to wada, ze względu na którą ma się ochotę wyrzucić Princessę Brownie przez okno. Ponadto krem jest ponadprzeciętnie oraz oleiście tłusty.
Wafli w Princessie Brownie nie da się oderwać od kremu. Momentalnie się kruszą. Odchodzi tylko ten fragment, który złapiemy zębami. To również niemała – i pozytywna! – nowość. W smaku baton jest jednocześnie słodki, gorzkawy i kwaśnawy. Nadzienie pozostawia na języku cierpkość większą niż niejedna ciemna czekolada. Jedyna wada to ogromna proszkowatość. Tłustość da się przeżyć.
Niniejszym ogłaszam, iż zaprezentowany tu baton to najbardziej nieprincessowa Princessa, jaka powstała. I najlepsza! Jest tak podobna do konkurencyjnych Lusette, że aż ma się ochotę wszcząć śledztwo. Będzie mi miło, jeśli zostanie w sklepach na stałe, bo parę razy chętnie do niej wrócę.
Ocena: 5 chi
A jadłaś już cytrynowa edycję ? I owocowe wersję hitów?
Cytrynową Princessę miałam zjeść wczoraj, zamiast tego wciągnęłam Magnuma. Sorry :D Hitów nawet nie kupiłam. Bezczelnie czekam na promocję.
Ja jadłem te Hity i moim zdaniem lepsze są pomarańczowe, ale cytrynowe z białą czekoladą też są okej. Nigdy nie byłem jednak jakimś wielkim fanem Hitów.
Skoro dla Ciebie są „okej”, a ja jestem miłośniczką Hitów numer jeden + bardzo lubię cytrusowe kremy w ciastkach i waflach, to… ;>
W ciągu ostanich kilku lat nie jadłam Princessy innej niż kokosowa. I jak czytam Twój opis to stwierdzam, że raczej pożałowałabym zakupu tego smaku :D
Czemu i… czemu?
Mam odwrotnie niż ty. Gołych wafli nie znoszę. Moja ulubiona Princessa to ta w ciemnej czekoladzie.
Czemu nie znosisz wafli bez czekolady? Pokryte częściowo, jak chociązby Góralki, też traktujesz jako nagie?
Po prostu są dla mnie nudnawe. Czekolada to zawsze jakieś urozmaicenie, nie? Poza tym dla mnie takie wafle bez polewy przeważnie są zbyt suche.
Góralki jadam, ale bez szczególnej przyjemności.
Kurczę, ale te ludzkie gusta są zabawne. Dla mnie wszystkie wafle w czekoladzie mogłyby zniknąć albo zrzucić polewę i być nagie :P
Cooo? :D Krem czekoladowy? A w życiu. Byłam baaaardzo zawiedziona niską kakaowością, daleką od obiecywanego brownie. Wafel był po prostu kakaowy, zwykły i w ogóle mnie nie kupił. Mojej mamie też tyłka nie urwał. Choć był miło kruchy.
Lusette bardziej mi smakował.
Jadłam trzykrotnie i za każdym razem byłam wniebowzięta. Powiem nawet więcej: dziś też z chęcią bym chrupnęła :)
A nam właśnie jakoś nie za bardzo smakował :P Za mało kakaowy jak na obiecane brownie ;)
Nigdzie jej nie widziałam ale najprawdopodobniej byłabym zawiedziona jak dla mnie zbyt zbyt słabo wyczuwalnym kakao ;)
Pandy: Rozumiem :)
Ervisha: To i tak nie Twój rodzaj słodyczy.
Czasem kusi aby spróbować z ciekawosci :)
Oho, jak tylko zjadłam, byłam pewna, że nasze opinie trochę… się rozbiegną, łagodnie mówiąc. Recenzja u mnie dopiero latem, ale według mnie daleko jej do smacznych czekoladowych Lusette. Na pocieszenie dodam, że wolę Princessę Brownie od Nagich Góralków.
Dobre i takie pocieszenie :P
PS „Dopiero latem”, jak cudownie słyszeć o kolejkach wpisów <3