Czasem już się gubię, które marki lubię, a które mnie rozczarowują. MARS, Nestle, Cadbury, Milka… odnoszę wrażenie, że wszystkie są w porządku, a ich produkty zasługują na wysokie oceny. Dopiero podczas degustacji słodyczy nowych bądź takich, których dawno nie jadłam, przypominam sobie, że wcale nie jest to pierwszy twór danego producenta, z którym coś jest nie tak.
W ostatnim czasie olśnienia doznałam dzięki waflowi Balaton, którego otrzymałam od mojej słodyczowej dobrej wróżki Ani (dziękuję!). Spoglądając na niego, pomyślałam: mmm, Nestle. Niestety po paru gryzach przypomniało mi się, że tak samo nastawiałam się na powrót do klasycznego Kit Kata i spróbowanie włoskich czekoladek Grifo. Z przykrością stwierdzam, że po zmianach składu – nazwanych przez markę, najwyraźniej ironicznie, ulepszeniem – Nestle nie jest tak dobre, jak było, a wręcz jest niedobre. Twarda i proszkowata czekolada, niejednokrotnie bez smaku, zdecydowanie nie zasługuje na uznanie.
Balaton
Wafelek Balaton jest uroczy – tego odmówić mu nie można. Niewielki rozmiar i proporcje przypominające Maxera bądź Princessę klasyczną Dark Chocolate zapowiadają przyjemną degustację. Skądinąd to interesujące, że wszystkie trzy wafle pochodzą od Nestle. Czyżby inne marki bały się zaczerpnąć inspirację i wypuścić cienkiego, za to wysokiego wafla?
Wafel Balaton marki Nestle dostarcza 508 kcal w 100 g.
Wafel z kremem kakaowym w czekoladzie waży 30 g i zawiera 153 kcal.
Produkt zdradza wysoką jakość od pierwszego bliższego kontaktu. Mimo iż degustacja miała miejsce w połowie lutego, baton już w momencie rozerwania opakowania okazał się roztopiony. I topił się nadal. Na palce reagował tak, jakby były stworzone z ognia.
Aromatem Balaton również nie zachwyca. Pachnie po prostu kakaowo, przy czym definitywnie nie jest to zapach czekolady. Pobrzmiewa w nim nuta plastiku.
Na oko polewa na waflu jest cienka. Niestety podczas degustacji okazuje się, że producent zastosował jej całkiem sporo (a może to tylko wrażenie wywołane obrzydzeniem, przez które polewa rośnie w ustach). Sądziłam, że okaże się kakaowa, jednak nic z tego. Prawdę mówiąc, umarłabym z radości, gdyby była chociaż kakaowa. Tymczasem jest najgorszej jakości margarynową plasteliną: ordynarnie tłustą (margarynowo), mdłą i cukrową. Odznacza się konsystencją i smakiem typowymi dla popularnych jeszcze w XX wieku wyrobów czekoladopodobnych. Na dodatek w identyczny sposób memła się w buzi. Dam sobie rękę uciąć, że gdyby produkowano ją w Polsce, zostałaby sklasyfikowana właśnie jako ów okropny twór.
Niewiele lepsze okazuje się nadzienie, położone czterema grubymi warstwami. Zamiast budzić podziw, dopełnia obrazu żalu i rozpaczy. Krem jest wodnisty i rozpuszcza się w sekundę. Na domiar złego cechuje go ziarnistość. Smakuje przede wszystkim cukrowo. Bardziej mdło niż kakaowo.
Zastrzeżeń nie mam jedynie do wafelka – idealnie kruchego i lekkiego, nie przejawiającego stetryczenia.
Balaton od Nestle to wafel, którego jakość i smak zatrzymały się w końcówce poprzedniego wieku. Swą wysokiej jakości kakaowością oraz pieczołowicie opracowanym konsystencjom poszczególnych warstw przypomina kakaową wersję Sękacza marki Wisła. Jego plusami są jedynie niebudzący zastrzeżeń płat waflowy, miły rozmiar oraz umiarkowana liczba kalorii.
Za produkcję Balatona marce Nestle należy się Order Hańby.
Ocena: 2 chi
(chyba za to, że przeżyłam degustację)
A mnie jaki order się należy za obdarowanie Cię tym cudem? ; )
Order Odkrywcy ;* Pamiętaj, że okropne rzeczy na blogu też są potrzebne. Jak się trafia „perełka”, trochę cierpię podczas jedzenia, ale wynagradza mi to pisanie recenzji :D
Od razu skojarzył mi się z Węgrami :D Ale smakiem pewnie by mnie nie oczarował.
Skąd skojarzenie?
Balaton to węgierskie jezioro ;)
No cóż, taki ze mnie geograf… :P
Wreszcie! A ja tak się dziwiłam, jak możesz nie czuć, że Nestle jest okropne. Kiedys to mi tam mogło być, mogło nie być, ale teraz… Fu, mleczna Aero aż mi się przypomniała.
Mi takie wysokie wafle się nie podobają i już opakowanie jakoś by mnie odrzuciło. Margarynowa plastelina, wodnistość i reszta… chyba zbierał negatywne cechy jak pokemony.
Tak swoją drogą, zawsze zastanawiam się, dlaczego to z polskich opakowań przekrojone, apetyczne słodycze aż krzyczą, a zagraniczne właściwie nic nie mówią. Przez nazwę i opakowanie ten wafel skojarzył mi się z balonem… Takim dużym, do latania nim. Nie wiem, dlaczego nawet przez opakowanie. Że brąz na dole to koszyk, żółty okrąg to balon? No, a z komentarzy dowiedziałam się, że jezioro – no proszę.
Chciałabym napisać, że „nadszedł zły czas dla Nestle”, ale to przecież decyzja marki, żeby się opuścić. Chcieli – mają.
Co do opakowań, nie podzielam Twoich obserwacji. Przecież i tak większość „polskich” słodyczy to zagraniczniaki.