Co prawda nie pierwszym, ale jednym z pierwszych produktów sygnowanych przez Ewę Chodakowską, których spróbowałam, są surowe pralinki Be Raw! Cocoa pleasure. Od dostępnych w standardowej ofercie marki Purella Food kakaowych kosteczek dzieli je… w zasadzie wszystko. Przykłady to:
- opakowanie, które w pralinach Be Raw! Cocoa pleasure jest oryginalnym kartonikiem, a w Cubes Superfood Snacks surowe kakao pogrubioną plastikową torebką,
- forma, dla produktu Ewy Chodakowskiej są to kuleczki, na dodatek mniejsze,
- baza, którą w dzisiejszym bohaterze stanowią daktyle, a w zaprezentowanym wcześniej rodzynki,
- obecność koncentratu białkowego – tutaj występuje,
- zawartość surowego kakao, dla kulek 8%, dla kostek 10%,
- kalorie – tu 364 kcal w 100 g, tam 437 kcal w 100 g.
Byłam niezmiernie ciekawa, które okażą się lepsze, dlatego Be Raw! Cocoa pleasure otworzyłam na długo przed końcem terminu ważności, co przy moich zbiorach zakrawa o cud.
Be Raw! Cocoa pleasure
Pralinki mieszczą się w przepięknym kartoniku. Zostały dodatkowo zabezpieczone przezroczystą folią. W moim zestawie znalazło się 13 sztuk. Są małe i okrągłe jak draże, ale większe od nich. Jednocześnie są mniejsze od wycofanych z Polski Lila Stars Milki. Powiedzmy, że można je porównać do dojrzałych wiśni.
Kakaowe praliny Be Raw! Cocoa pleasure marki Purella Food dostarczają 364 kcal w 100 g.
Paczka surowych kulek od Ewy Chodakowskiej waży 50 g i zawiera 182 kcal.
1 kuleczka to ok. 3,8 g i 14 kcal.
Praliny Be Raw! zostały obsypane kakao, z uwagi na co są matowe. Ponieważ warstwa ściśle przywiera do powierzchni, nie brudzą palców (ani niczego innego). Wyglądają uroczo i bardzo ładnie pachną: słodkim kakao. Przywiodły mi na myśl połączenie czekolady z czerwonym winem. W tym aspekcie zdecydowanie wygrywają z Cubes Superfood Snacks surowe kakao.
Be Raw! Cocoa pleasure są bardzo twarde, przez co krojenie ich to udręka. Gryzienie też nie jest łatwe. W kontakcie ze śliną owocowe pralinki gęstnieją, jednak nie przemieniają się w pożądane bagienko. Pozostają w kawałkach, przywodząc na myśl rozgryzioną gumę Mambę. Nie są ani trochę proszkowate, co przy obecności białka w składzie stanowi miłe zaskoczenie.
Surowe praliny włożone do buzi najpierw roztaczają smak czekolady, potem kwasek suszonych owoców (żurawiny, której w składzie brak), na końcu zaś gęstą słodycz daktyli (jednak nie surowych, a z syropu). Nie są ani trochę kakaowe – są w pełni czekoladowe. Łagodne orzechy nerkowca oraz pozostałe składniki pozostają niezauważone, obojętne dla smaku produktu.
Be Raw! Cocoa pleasure to smakowa przyjemność. Nie ma w nich odnotowanego w zapachu czerwonego wina ani zapowiedzianej przez markę Purella Food soli himalajskiej, ale to nic. Są esencjonalnie czekoladowe i żurawinowo kwaśne (choć – przypominam – w składzie żurawiny brak). Przypominają zdrowy odpowiednik płatków do mleka Nesquik. Poziomem słodyczy trafiają w punkt.
Niestety praliny Ewy Chodakowskiej są rozczarowująco kamienne. Nie rozpuszczają się na gęste daktylowe bagienko, mimo iż powinny. To sprawia, że nie wrócę do nich nawet mimo smaku, który mnie oczarował. Gdyby marka nieco nad nimi popracowała… kto wie?
Ocena: 3 chi
Skład i wartości odżywcze:
(kliknij obrazek, by przenieść się na stronę Purella Food;
odwiedź też fanpage FB i stronę linii Be Raw!)
Zastanawiam się po co w składzie syrop daktylowy skoro suszone owoce same w sobie są słodkie ;)
Żeby ktoś mógł zadać to pytanie :P
A nie by było bardziej slodkie xP
Niee, na tym na pewno im nie zależało.
Dość dziwny skład. A twardość to bardzo duży minus.
Dość dziwny komentarz, z którego trzeba było usunąć link reklamowy.
Otworzyłam je ze 3 dni temu i mam inne odczucia :D Nie czuję w nich czekolady. Są znikomo słodkie, a zdecydowanie bardziej słone, co w połączeniu z kakao robi mi z mózgu mindfuck. Co do konsystencji się zgadzam. Są takie… twardo-gumowo-żujne. Ale smak przypomina mi mleko w proszku w połączeniu z kakao. Kwasku nie wyczułam.
To surowe słodycze. Jest szansa, że trafiły nam się inne surowce. Trzeba by kupić produkty z kilku różnych partii i wtedy zrobić porównando.
A mi tam baaaardzo smakowały ;) Za to zawiodłam się na wersji kokosowej – lipna!
Nie jadłam, acz z chęcią nadrobię.
Te już w ogóle nie wzbudzają we mnie żadnych emocji. Kamienna nuda? Niee-e.
Nie lubisz kamieni? Pożeracz skał z Niekończącej się opowieści dopiero by Ci nagadał!
Ciekawa propozycja na mały deser.
Dzięki (: