Fornaio del Casale Gecchele, Chiacchere di Balanzone

Chiacchere di Balanzone to kolejny produkt przywieziony mi przez tatę z Włoch. Po serii tradycyjnych włoskich herbatników cantucci z różnymi dodatkami faworki stanowiły niespodziankę i miłą odmianę. Prawdę mówiąc, tego rodzaju ciastek nie jadłam od wielu lat, czyli jeszcze dłużej niż pączków. Gdy byłam młodsza, na Tłusty Czwartek obowiązkowo smażyła je babcia. Smakowały bezkonkurencyjnie. Dużo później, kiedy babcia nie mogła już przygotowywać potraw, mama parę razy kupiła faworki w cukierni i sklepiku osiedlowym. Niestety to nie było to samo. Smakowały jak mydliny – coś okropnego – i w efekcie zerwałam z nimi. Faworki ostatni zagościły w mojej jamie gębowej prawdopodobnie w gimnazjum.

Fornaio del Casale Gecchele, Chiacchere di Balanzone, faworki z Włoch, włoski chrust z cukrem pudrem, copyright Olga Kublik

Chiacchere di Balanzone

Od tradycyjnych faworków Chiacchere di Balanzone różni jedynie kształt – ramki zostały wycięte, jednak nie przełożono ich przez pętelkę w charakterystyczny dla tego rodzaju ciastek sposób. Pachną zupełnie jak oryginał, przywodząc na myśl także puszyste pączki bez nadzienia. Aromat jest tłusty na potęgę, cukrowy – czuć cukier puder! – ciężki i kaloryczny. Biodra puchną od samego wąchania.

Włoskie faworki Chiacchere di Balanzone dostarczają 554 kcal w 100 g.
Opakowanie liczy 250 g ciastek, czyli 1385 kcal.
Do zestawu dołączono saszetkę z cukrem pudrem.

Fornaio del Casale Gecchele, Chiacchere di Balanzone, faworki z Włoch, włoski chrust z cukrem pudrem, copyright Olga Kublik

Faworki – inaczej chrust; nienawidzę tego słowa! – są morderczo tłuste, co na szczęście nie wpływa na ich kruchość. Nie nasiąknęły olejem. Są twarde i podczas łamania czy gryzienia głośno chrupią. W ustach ciastka przemieniają się w gęstą i mączną masę, czego się nie spodziewałam. Są bardzo treściwe.

Fornaio del Casale Gecchele, Chiacchere di Balanzone, faworki z Włoch, włoski chrust z cukrem pudrem, copyright Olga Kublik

Chiacchere di Balanzone smakują ciastem z pączków, oczywiście bez nadzienia (choć czasem i cień marmolady przemknął mi przez kubki smakowe). Czuć w nich intensywny smak tłuszczu oraz nieznaczny cukru. Pudru z saszetki nie dodałam, więc słodycz osiągnęła przyjemnie niski poziom. Ciastka bez wątpienia były smażone na głębokim oleju, co powinno mi przeszkadzać, a jednak sprawiło, że po zjedzeniu wszystkich powybierałam z opakowania również okruszki.

Fornaio del Casale Gecchele, Chiacchere di Balanzone, faworki z Włoch, włoski chrust z cukrem pudrem, copyright Olga Kublik

Chrust z Włoch zdaje się lekki i pusty, lecz to tylko złudzenie. Ścianki ciastek są twarde i grube, a po kontakcie ze śliną zamieniają się w gęstą treściwą masę. Smakują maślano, tłusto, pszennie oraz delikatnie cukrowo. To faworki mojej babci od strony mamy połączone z przybierającymi różne dzikie kształty pączuszkami, które w wielkim garnku smażyła babcia od strony taty. A ponieważ dobrze smakują również maczane w herbacie, powstaje coś w rodzaju herbatniko-pączko-faworków.

Jedyny minus Chiacchere di Balanzone to mydlany posmak tłuszczu, który pojawia się dopiero po zakończeniu degustacji. Nie wiem, kiedy ostatnio jadłam coś tak esencjonalnie tłustego, tak… tłuszczowego, ale jestem oczarowana. Cóż, wyszedł ze mnie mały tłuszczowy łasuch.

Ocena: 5 chi ze wstążką


Skład i wartości odżywcze:

Fornaio del Casale Gecchele, Chiacchere di Balanzone, faworki z Włoch, włoski chrust z cukrem pudrem, skład i wartości odżywcze, copyright Olga Kublik

30 myśli na temat “Fornaio del Casale Gecchele, Chiacchere di Balanzone

      1. Babcia mnie tak nauczyla. Gdy pierwszy raz tak do mnie powiedziala, myślałam że każe mi jeść drewno do kominka :D

        1. Nie smakuje? Ciekawy mechanizm, nie doświadczyłam takiego. Umiem nauczyć się nie jeść pewnych produktów, ale nie potrafiłabym nauczyć się nie lubić ich smaku. Wydaje mi się to niemożliwe. Przykład: odkąd wiem, że w kaszance jest krew, nie tykam jej, bo mnie obrzydza. ALE jednocześnie wiem, że smakuje zajebiście.

          1. Obrzydza mnie smalec, nie wiem czy tak było zawsze, ale obecnie stopiony ze zwierzęcia tłuszcz to dla mnie coś wstrętnego… Wyczuwam go węchem – np. w pączkach czy właśnie w faworkach (jakiś czas temu ciocia mnie chciała oszukać, że smażyła je na oleju, ale ja byłam pewna, że czułam węchem smalec i nie myliłam się :P). Krew akurat nigdy mnie nie obrzydzała i nawet w czasach, gdy jadłam mięso, wolałam zjeść coś krwistego. Do smaku kaszanki i jej składników też nic nie mam – rzadko jadłam, ale na grillu się zdarzało, mimo że miałam świadomość, że to z krwi.

            1. Kanapki ze smalcem mojej mamy to smakowe cuuudo :) Oczywiście obecnie ich nie jem, bo taka forma tłuszczu mnie obrzydza.

              Nienawidzę tego, co zrobiła Twoja ciocia. Moja mama podobnie obchodziła się ze mną, gdy mieszkałyśmy razem, a potem z moją siostrą, kiedy przeszła na weganizm. Człowiek ma prawo decydować o tym, co chce, a czego nie chce jeść. Koniec, kropka.

              1. Mam takie samo zdanie, dlatego w kwestii jedzenia (konkretnie obecności w nim mięsa) ufam 5 osobom. Mama raczej by mnie nie oszukała, zresztą umiem wyczuć kiedy kłamie :P
                Mam też taką ciocię, która w ogóle nie ma wege świadomości i dla niej np. sos pieczarkowy zrobiony na mięsie, po wyjęciu owego mięsa jest wege :D Za to robi pyszne kluski śląskie, tylko muszę pamiętać, żeby wziąć te kluski przed wytaplaniem ich w sosie :P

                1. Typowe myślenie „nieuświadomionych”. Wyjmiesz z potrawy mięso = wege. Sos mięsny, ale bez kawałków mięsa = wege. Ryba = wege.

  1. Olcia, dla ciebie skoro tak narzekasz na smakowitość swych faworów, mały pro-tip:

    „Faworki smażone są często w smalcu wieprzowym, a nie łoju wołowym czy samym wieprzowym. A zwłaszcza na oliwie, są one najlepszymi z dosmażonych i chrupkich – zarazem.”

    Oliwa tylko z moszczu pierwszej fermentacji (virgine).

    1. Jezu, fuj. Teraz na wszelki wypadek nie tknę żadnych faworków. W gimnazjum w ten sam sposób odrzuciłam uwielbianą kaszankę. Wcześniej nie wiedziałam, że jest produkowana z krwi. Dziękuję! ;*

  2. Moja jedna babcia często robiła faworki właśnie, a druga sękacza i to właśnie ten drugi twór zawsze uwielbiałam. To co w sklepach nazywają sękaczem nawet koło niego nie stoi, więc to też jedzenie sprzed wielu lat.
    Faworki… jadałam, ale taki chrupiący twór posypany pudrem to nigdy nie było coś, co bym uwielbiała jakoś szczególnie. Mojej babci nie były ani trochę twarde, były szokująco cienkie i chrupiąco-kruche, więc tak na oko te są zupełnie inne. Tamtym było daleka do ciasta pączkowego w smaku (a tego to jestem pewna, bo właśnie pączków nigdy nie lubiłam).
    Wierzę, że urok mają i mogą smakować, ale nie mi. Jestem ciekawa, czy smakowałyby np. 10-letniej mi.

    1. PS Chrust – straszne słowo, ale jeszcze straszniejsze są całe powiedzenia z odmianą „ile chrustów”, „dobre chrusty”. Jak to słyszę gdzieś to aż mnie… Chruści. xD

    2. Te są inne niż domowe, to fakt. Faworki mojej babci też nie były pączkowe, ale kruche i chrupiące, zupełnie jak Twojej. Prawdziwego sękacza nie jadłam nigdy. W ogóle „sękacz” kojarzy mi się z obmierzłymi batonami Wisły.

      PS Wtf z tą odmianą chrustu? Chrust to nie jedna sztuka ciastka, ale cały produkt (niepoliczalny). Nie kupuje się cukrów, tylko cukier. Podobnie nie przyszłoby mi do głowy prosić w sklepie o chrusty, tylko o chrust. Kto to w ogóle odmienia? Pierwsze słyszę.

      1. Współczuję takiego skojarzenia. Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym pokazać Ci smak tego, którego kręciła moja babcia… Taki przypieczony, a jednak wilgotny i mięciutki twór, kapciejący w ustach… o rany. <3 Szkoda, że to niemożliwe.

        Zasłyszane a to w szkołach wśród znajomych, a to na bazarze. Tragedia, też bym w życiu nie odmieniała, ale… To tak samo już któryś raz w Krakowie na straganach spotkałam się z odmianą "ileś tam wiśń / wiśniów" albo używanie słowa "taczka" tylko w l. mnogiej, np. "Widziałeś taczki?" w momencie, gdy chodzi tylko i wyłącznie o jedną taczkę.

        1. Też bym chciała odnowić smak – i nie tylko – wielu rzeczy, które robiły bliskie mi osoby, gdy byłam mała. Jak dobrze, że mamy wspomnienia i pojemną pamięć.

          1. Pełna zgoda!
            Żałuję tylko, że w tamtych czasach nie miałam możliwości porobienia zdjęć np. sękaczowi babci i wydrukowania ich, by sobie do zeszytów o żarciu powklejać.

            1. Trochę się zgadzam, a trochę nie. Na pewno znasz uczucie zawodu, które towarzyszy odkrywaniu rzeczy zapamiętanych jako świetne. Nagle okazują się małe, krzywe, brzydkie i w ogóle omamocotomabyćne. Chociaż gdybyś miała te zdjęcia od początku, nie zdążyłabyś ich wyidealizować… Hmm. Nie, ja chyba jednak wolę pamiętać.

  3. Moja mama kiedyś smażyła na Tłusty Czwartek faworki – były pyszne i bardzo je lubiłam. Potem przestała, ja stałam się fit i do tego smaku wróciłam… chyba w tym lub zeszłym roku.

    Podsumowując: dramat. Nie wiem, jak to mogłam jeść. Owszem, kruchość jest super, ale to przesiąknięcie tłuszczem mnie powala. Wolę wsunąć racucha lub pączka chociaż. No a zdecydowanie bardziej czekoladę.

    1. Wielki powrót obejmował faworki domowe czy ze sklepu? To ogromna różnica. Kupowane w cukierniach/sklepikach osiedlowych są paskudne.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.