Wyznania byłego urlopowicza. Gdzie spędziłam wakacje 2018?

W życiu dorosłego człowieka nie ma niczego gorszego od chwili, w której kończy urlop i musi wrócić do szarej rzeczywistości. Codzienność wita nieszczęśnika z ironicznym uśmiechem, fundując mu wstawanie o nieludzkiej porze i nadrabianie zaległości, a jednocześnie odbierając nadprogramowy czas na przyjemności oraz poczucie spokoju. Nierzadko też zapodzieje jego klucze w najmniej odpowiednim momencie.

By pozostać w urlopowym klimacie choć chwilę dłużej, postanowiłam podzielić się z wami krótkim sprawozdaniem i opisami miejsc, które odwiedziłam. Początkowo – tak mniej więcej od ubiegłorocznych wakacji, podczas których ani nie wyjechałam, ani w ogóle nie wzięłam w pracy wolnego – miejscem docelowym miało być morze. Polskie, bo: 1) kocham je z całego serca (zwłaszcza stragany!), 2) nie chcę zostawiać z nikim Rubi. Chciałam tam spędzić dwa tygodnie, cudownie gnijąc w słońcu na parzącym w tyłek piachu. Odwidziało mi się dosłownie w ostatniej chwili, ponieważ przypomniałam sobie o niestałej polskiej pogodzie oraz poczułam niechęć do opuszczania domu. Postawiłam na rozrywkę alternatywną: krótkie, przeważnie całodzienne wypady do różnych miejsc, w których byłam lub nie.

Enjoy the journey!

Jeziorko bliżej nieokreślone

Pierwszym urlopowym miejscem docelowym okazało się jeziorko bliżej nieokreślone, którego nazwę – a przynajmniej nazwę miejscowości, w której się znajduje – zna wyłącznie Łukasz. (Co prawda mogłabym zapytać, ale tnie listwy przypodłogowe, więc nie usłyszy, a mnie nie chce się wstawać – samo życie). Miało być czyste i pływalne, zamiast tego okazało się przeludnione i zielone jak zupa szczawiowa. Nie muszę chyba pisać, że nie wsadziłabym tam nawet obciętego paznokcia?

Może i nie popływaliśmy, ale za to wypuściliśmy się na jezioro rowerem wodnym (w przystani został tylko model z platformą, więc musieliśmy pedałować za dziesięciu, żeby przemieszczać się tym ważącym tonę bydlakiem). Przy skrzeku jeziornych gołębi i w promieniach gorącego słońca zaliczyliśmy obowiązkową kłótnię (gdyby nie zieleń tafli, na pewno któreś podjęłoby rozsądną decyzję o wyskoczeniu i drałowaniu na brzeg o własnych siłach), sfajczyliśmy łydki i całkiem miło spędziliśmy czas.

***

Skutery elektryczne

Kto powiedział, że w mieście nie można się dobrze bawić? Podczas urlopu cudownym trafem mieliśmy niemal same słoneczne dni, jednak zdarzył się jeden angielski. Żeby nie sczeznąć w domu, przejrzeliśmy listę możliwości (listy wszelakie to moja specjalność) i odhaczyliśmy kilka punktów.

Tak oto miałam przyjemność zwiedzić labirynt żywopłotów, zostać pasażerem nowoczesnego ekologicznego autka zasilanego prądem (do wypożyczenia w większych miastach) oraz brumnąć na działającym w podobny sposób skuterze (wypożyczanie za pomocą aplikacji w smartfonie). Ten drugi nie rozpędza się na niewiarygodną prędkość, przez którą powiewają włosy pod pachą, ale czupryna przytwierdzona do głowy ze dwa razy się ruszy (tupecik polecam przykleić – przezorny zawsze ubezpieczony).

***

Sesja zdjęciowa z Rubi

Gdzieś tam w trakcie urlopu wyrwałam się na spotkanie z przyjacielem, podczas którego zaliczyłam szybką sesję zdjęciową z Rubi. Nie obyło się bez ekstremalnych przeżyć, takich jak wbicie żądła bliżej nieokreślonego stworzenia w mój łokieć oraz atak wściekłych mrówek rzucających się na niewątpliwie apetyczny nagi brzuch biednego Mariusza, który dla uzyskania lepszego kadru tarzał się po ziemi niczym dżdżownica. Zdjęcia są piękne, a wieczór był więcej niż udany – jeszcze raz dziękuję!

***

Czeska Szwajcaria

Gdyby nie Łukasz, o tym miejscu nawet bym się nie dowiedziała. Pewnego dnia podstępem – wabiąc pięknymi widokami pokazanymi w dziale grafiki Google, ponieważ w ciemno w życiu bym nie pojechała – zabrał mnie w miejsce gorsze niż piekło, czyli góry. Śmiał się sadystycznie, obserwując i robiąc zdjęcia, gdy co kilkanaście minut wycharkiwałam z siebie ducha, a potem obiecywał, że za najbliższym rogiem już jest szczyt. Powinnam dodać, że za żadnym z tych jużzatymrogiemów wcale nie było szczytu?

Koniec końców opłaciło się wejść na górę, bo zobaczyliśmy parę ładnych widoczków i wykonaliśmy masę zdjęć. Poznaliśmy też parę z Korei, choć ten punkt trudno zaliczyć do plusów. Chyba że stanie w lawinie słońca i rozpaczliwe próby zakończenia dyskusji o podróżach po Europie z obcokrajowcem zalatującym spożytym piwem uważacie za świetną rozrywkę, wówczas tak – bawiliśmy się przednio. Dostaliśmy nawet wizytówkę, na wypadek gdyśmy chcieli odwiedzić naszego nowego kolegę i jego żonę w Korei.

PS Wracaliśmy przez Niemcy, gdzie upolowałam milion deserów mlecznych, głównie Ehrmanna. Drugi milion musiałam zostawić z uwagi na daty ważności. Kolejnego nawet nie zdążyłam wyciągnąć z lad chłodniczych… #ihatemylife

***

Wesołe miasteczko Legendia w Chorzowie

Tutaj miałam bawić się w większym gronie, bo również z moją ulubioną Anią. Niestety praca stanęła jej ością w gardle i musiała odmówić. W efekcie wybrałam się z samym tylko Łukaszem, który na domiar złego poczuł się w pewnym momencie gorzej (i nie była to wina chomika, gdyż na to cudo nacięliśmy się później).

Czas spędziłam cudownie – zachęcam do przeczytania opublikowanej tydzień temu recenzji chorzowskiej Legendii. Tu chyba niczego więcej do dodania nie mam. Kocham wesołe miasteczka!

***

Skalne Miasto

W położonym w Czechach Skalnym Mieście byłam już nie raz, lecz niewiele z niego pamiętałam. Ostatnia wizyta miała miejsce w drugiej klasie gimnazjum, kiedy to bardziej zajmowało mnie gapienie się i robienie zdjęć o rok młodszemu koledze, niż podziwianie jakichś tam skał. Skały stoją od tak dawna, że nic im nie zaszkodzi. Na pewno będzie kolejna okazja, by je zobaczyć. Za to kolega…!

I rzeczywiście, opłaciło się zignorować skały za dzieciaka i nawiedzić je raz jeszcze po latach. Skalne Miasto to piękne miejsce – w przeciwieństwie do kolegi obecnie – po którym można poruszać się szlakiem zielonym (ludzkim) bądź żółtym (samobójcza wyprawa zaowocowała w świetnie zdjęcia, ale też wyładowała baterie w nogach). Zwiedziłam całe Góry Adrszpaskie oraz część Teplickich (do momentu, w którym dowiedziałam się, że muszę iść jeszcze 4-5 h, po czym wsiąść do jeżdżącego raz na godzinę pociągu, bez gwarancji, że wieczorem nadal jeździ, i udać się do miejsca, z którego wyszłam).

Krótko o górach:

Szlak w zielony okazał się łagodny i niemal płaski. Skał z nazwami jest na nim dużo, lecz sporo napotkacie również zwiedzających (to główna atrakcja Gór Adrszpasko-Teplickich). Można się tam wybrać z dziećmi, psem albo narzekającą na góry dziewczyną.

Z kolei szlak żółty jest trudniejszy, dzikszy i niemal pusty – da się wypocząć i zjednoczyć z naturą. Minusy to mniej rozpoznawalnych skał oraz miliony ludzkich odchodów, zużytych podpasek i pampersów rzuconych prosto w las (#kulturaosobista).

***

Tajemniczy projekt

Część wieczorów zeszła mi na przygotowywaniu tajemniczego projektu, który – jeśli dojdzie do skutku, a raczej doczeka się finału – będzie zjawiskowy (tak podejrzewam). Jeśli nie zostanie ukończony… cóż, szkoda. Przynajmniej dobrze się bawiłam. Póki co więcej zdradzić nie mogę.

***

Twierdza Kłodzko

Tu chciałam się wybrać na Nocne Zwiedzanie – warto w razie skrajnej nudy można rzucić okiem na owo cykliczne wydarzenie na Facebooku – ale z racji (błędnie) zapowiadanej brzydszej pogody z harmonogramu wypadła wycieczka do Karpacza, więc spontanicznie zastąpiła ją podróż do Kłodzka.

Niestety o twierdzy nie mam do powiedzenia zbyt wiele dobrego. Całe szczęście, że trafiłam na dzień bezpłatnego wejścia, bo inaczej byłoby to najbardziej zmarnowane 20 zł mojego życia (już wolałabym je wydać na słodycze z oceną 1 chi). Miejsce wygląda na przygotowane po łebkach, o ile w ogóle można mówić o jakimkolwiek przygotowaniu. Błędy językowe na tabliczkach z opisami, pokreślone mazakiem zdania, pozamykane pomieszczenia, trzy stragany z chińskim guanem do kupienia w ramach pamiątek i pomieszanie z poplątaniem (wojsko z II wojny światowej przechadza się ze średniowiecznym; grunt to realizm!). Pała za zagospodarowanie historycznego terenu o ogromnym potencjalne.

Nieco lepsza jest trasa podziemna, choć jej również mam do zarzucenia wiele rzeczy. Puszczone w sąsiadujących pomieszczeniach nagrania zagłuszają się, a przy rykach torturowanych osób trudno się skupić na czytaniu informacji o narzędziach tortur i postaciach (katach). Prawdę mówiąc, wszystko w Twierdzy Kłodzko przygotowane zostało byle jak, byle zarobić. Dramat.

***

Sztolnie Walimskie „Rzeczka”

Gdybyśmy po tragicznej wizycie w Twierdzy Kłodzko nie udali się do sztolni w Walimiu, dzień zaliczylibyśmy do nieudanych i wieczorem zgodnie podcięli sobie żyły. Na szczęście to miejsce jest takie, jak powinno. Trafiliśmy na przewodnika, który okazał się nie tylko pracownikiem sztolni, ale również pasjonatem historii. Opowieść o zwiedzanym miejscu przemienił w baśń. Smutną i makabryczną, ale ciekawą i intrygującą. Gdyby każdy przewodnik miał takie podejście, nikt nie narzekałby na wycieczki zorganizowane. Aż nabrałam ochoty na zgłębianie historii, z którą nigdy nie było mi po drodze.

Z uwagi na wydarzenia, które miały miejsce w kompleksie RIESE – ale również podziemiach Twierdzy Kłodzko – nie zrobiliśmy tam wielu zdjęć. Szczególnie w Walimiu. Miłośnikom zwiedzania kopalni i zgłębiania zawiłości smutnej polskiej historii zdecydowanie polecam to miejsce. Z wielką chęcią wybiorę się także do innych niemieckich sztolni rozsianych na terenie Dolnego Śląska.

***

Paczka od Dr Gerarda

Urlop został zwieńczony otrzymaniem i otwarciem zaginionej paczki od Dr Gerarda.

***

Do którego z przedstawionych miejsc wybralibyście się najchętniej?
Która z atrakcji wydaje wam się najciekawsza?

18 myśli na temat “Wyznania byłego urlopowicza. Gdzie spędziłam wakacje 2018?

  1. Ja pokusilabym się na wycieczkę do skalnego miasta :)
    Co do urlopu to jest jeszcze coś gorszego niż to że kończy się urlop i musi się wracać do szarej rzeczywistości. To uczucie że kończy ci się urlop i musisz wrócić do szarej rzeczywistości a nigdzie nie pojechałaś i to były najgorzej zmarnowane 6 dni w twoim życiu …. :/ a następne za rok

  2. Ja najbardziej marzę o wizycie w Legendii, zachęciłaś mnie swoją recenzją którą wrzuciłaś ostatnio, uwuelbiam parki rozrywki! ^^ z kolei chodzić po górach i zwiedzać muzea nie przepadam :p ale cieszę się, że Ty dobrze się bawiłas na urlopie :) nir mogę się doczekać, aż zdradzisz coś więcej o tym projekcie :)

    1. W kwestii gór przybijam piątkę, ja ich wręcz nienawidzę. Za to skały uważam za bardzo ładne, więc warto się było przemęczyć. Następny raz za rok. Albo dla bezpieczeństwa własnego za parę lat :P

  3. Bardzo fajnie spędziłaś urlop :) Z tych miejsc najchętniej odwiedziłabym Czeską Szwajcarię – lubię takie miejsca i góry, no i powrót przez Niemcy i odwiedziny niemieckiego sklepu to też super sprawa :)) Byłam przez ostatnie kilka dni w Budapeszcie i wycieczki po tamtejszych marketach zajmowały nam sporo czasu :D

  4. Zdecydowanie Skalne Miasto jest moim must see. Chciałabym zobaczyć Zamek Książ (którego tutaj nie ma, ale skojarzyło mi się z twierdzą Kłodzko) i w końcu Wrocław. W Karpaczu byłam i uwielbiam, fajny ma klimat (podobnie jak Karkonosze).

    A ja we wrześniu atakuję Wiedeń!!!

    1. Do Książa wybieram się na Nocne Zwiedzanie (rzuć okiem na wydarzenie na FB). Jeszcze nie ustaliłam daty, bo początkowo myślałam o Halloween, ale zeszłoroczne wypadło, i to nie z mojej winy, natomiast nie wiem, czy w tym roku zorganizują (pewnie tak, bo $). A może by tak… umówić się razem? ;>

      1. Na Halloween to nie wiem, czy dam radę (wypada w środku tygodnia, a ja będę miała teraz pracę (zostaję do końca roku na pół etatu) + uczelnię), ale któryś weekend jak najbardziej mi pasuje :D

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.