Kruche ciastko i karmel… Czy istnieje na tym świecie lepsze połączenie? W przeczącej odpowiedzi na to pytanie utwierdziłam się dzięki bohaterowi dzisiejszej recenzji: oryginalnym holenderskim waflom ciastkom* Stroopwafels, w których posiadanie weszłam w ciekawy sposób. Otóż na jednej z sesji fotograficznych fotograf okazał się Holendrem. Kiedy opowiedziałam mu o livingu, przeprosił mnie na chwilę i wrócił do pokoju z tymi właśnie ciastkami, mówiąc, że są jego ulubionymi. Powiedział też, że z przyjemnością mi je daje, abym mogła zrecenzować (dzięki, Dave!). Tak też się stało.
* Stroopwafels tylko wizualnie przypominają wafle. W rzeczywistości są to kruche ciasteczka przełożone masą złożoną z – jak stoi w Wikipedii – syropu, brązowego cukru i masła, nierzadko urozmaicone cynamonem, wanilią czy karmelem. Początkowo sądziłam, że to po prostu karmel.
Stroopwafels
Degustacja holenderskich ciastek wymaga specjalnych zabiegów. Nie wystarczy wyjąć ich z opakowania i schrupać, nie warto też maczać w napoju jak zwykłych herbatników. Prawidłowy sposób spożywania Stroopwafels polega na umieszczeniu słodycza na brzegu kubka i odczekaniu kilku minut, by wnętrze uległo rozpuszczeniu. Uwaga jednak! Trzeba wcześniej sprawdzić, czy góra kubka nie jest szersza od ciastka. Ja o tym nie pomyślałam i pierwsza sztuka po lekkim namoknięciu wesoło plusnęła do herbaty.
Stroopwafels marki Albert Heijn dostarczają 455 kcal w 100 g.
1 holenderskie ciastko z karmelem waży 31 g i zawiera 145 kcal.
Zapach Stroopwafels jest przede wszystkim i bardzo (!) słodki, zaraz potem zaś jednocześnie cynamonowy i naleśnikowy. Przywodzi na myśl aromat naleśników z nadzieniem z ciasteczek korzennych – serduszek.
Ciastka są tak tłuste, że aż nie mogłam w to uwierzyć. Odniosłam wrażenie, że jeśli lekko ścisnę je w palcach, poleci olej. Są kruche-ale-miękkie. Wypełnia je nadzienie, które przed odczytaniem definicji w Wikipedii wzięłam za nieciągnący się karmel. Podczas jedzenia ciastek na sucho wnętrze daje się poznać jako ziarniste i lekko chrupiące, z uwagi na co przypomina skrystalizowany miód.
W smaku Stroopwafels kontynuują tłuszczowość odkrytą podczas dotykania. Jeden kęs wystarczy, żeby zatłuścić pół twarzy czystym olejem. Wnętrze smakuje nie karmelowo, a krówkowo bądź toffi. Po którejś sztuce z rzędu uznałam, że smak ów znam z… Werther’s Original!
W wersji na sucho nadzienie przypomina krówkę również kruchością. Z kolei w wersji prawidłowej, a więc po nasiąknięciu parą z herbaty, staje się półpłynne i mięciutkie. Uwydatnia się tłuszczowość ciastek, jak również ich cukrowość. Są tak okropne, że aż obłędne.
Poza cysterną tłuszczu w warstwie ciastkowej Stroopwafels występują tony cukru i cynamon. Słodycze są okrutne dla żył – trochę mniej dla bioder – ale przepyszne. To przecukrzone i przetłuszczone korzenne herbatniki stylizowane na okrągłe wafelki z nadzieniem krówkowo-werthersoriginalowym i nutą naleśnikową. Zjem je jeszcze nie raz, choć pewnie już nigdy w wydaniu tej marki.
Ocena: 5 chi
(punkt mniej za cukrowość)
oj jak pracowałam w Holandii jedli je tam wszyscy dookoła. Dla mnie to było za słodkie.
Widziałąm cos podobnego w Aldim.
Za to na Północy wszyscy objadają się lukrecją, czego z kolei nie rozumiem ja. Narodowe gusta.
Uwielbiam je! Po podgrzaniu ten środek tak się ciągnie… Pycha! Szkoda tylko, że taki jeden mikrus ma aż tyle kalorii 😱
Zawsze można zjeść ciastko i iść biegać. Wrócić, zjeść i iść biegać. Wrócić, zjeść i iść biegać. Wrócić, zjeść…
Nazwa skojarzyła mi się ze styropianem xP
Tak naprawdę to jest styropian.
Ale jadalny i na 5-tkę xD
Niee, po prostu nakłamałam w recenzji, żeby inni też kupili i się otruli. Zwłaszcza bloggerzy, bo po co mają mi robić konkurencję?
Jak ja dawno ich nie jadłam. Nie wiem, czy w Polsce upoluję oryginalne Stroopwafels, ale w weekend się rozejrzę ;))
To już lepiej iść do Lidla, bo kupisz taniej i pojedynczo, a smak ten sam.
Nie, nie, nie – nie lubię czuć tłuszczu w słodyczach. Nie lubię kremów na bazie masła, margarynowych cukierków i czekolad, zatłuszczających ciastek czy faworków. Po prostu NIE. Nawet tona cukru nie jest w stanie tego dobrze zamaskować.
Ja teoretycznie też nie lubię tłustych produktów – tłustego obiadu bym nie tknęła – ale te ciastka…
Czuję, że ja bym poprzestała na nazwaniu ich obrzydliwymi. O ile kiedyś korzenna cukrowość i tłustsość chyba mi aż tak nie przeszkadzały, tak teraz wydają mi się nie do zniesienia. A zbiór karmelowości do tego… Niee, zostanę przy moich czekoladach (dzisiaj taką mocno palonokarmelową z solą akurat jadłam – choć w sumie nie aż taka genialna, ale….).
Ostatnio miałam ogromną potrzebę zjedzenia ciemnej czekolady. Nacięłam się na dwie paskudy, zanim znalazłam przyzwoitą.