Jak komentować wpisy na blogach bez czytania? Poradnik ironiczny

XXI przyniósł nam sporo dobrych rzeczy: nowe technologie pozwalające na wykonywanie podstawowych czynności bez konieczności wstawania z fotela i odkładania chipsów, innowacyjne sposoby leczenia chorób cywilizacyjnych, które wcześniej nawet nie istniały, a także wysoki poziom kultury i tolerancji w zapyziałych krajach, świętowany np. poprzez entuzjastyczne spalanie kukieł.

Niestety w pakiecie z korzyściami otrzymaliśmy ciążące na zdrowychwłaściwych standardach wady: plagę 30-latek odmawiających wykonania obywatelskiego obowiązku i powicia potomstwa, kult nieużytecznej zwierzyny domowej czy całą tę – uwaga, proszę zrobić krótką przerwę i przeczytać z należytą pogardą – blogosferę. Ni to pożyteczne, ni ciekawe, ni rozwijające. Każdego dnia powstają miliardy wpisów zalewających sieć www niczym cieplutki ściek czysty ocean.

Dlaczego komentujemy blogi?

Tu nasuwa się bardzo inteligentne – wszak wywodzące się z mojej szanownej głowy – pytanie: po cóż my w ogóle komentujemy te blogi, nie mówiąc już o ich pisaniu (a tfu!)? Po długich godzinach patrzenia w ścianę i analizowania świata zastanego wreszcie zrozumiałam, iż powodów jest wiele. Ponieważ nie oczekuję, że wpadniecie na nie sami, łaskawie się podzielę. Oto one:

  • bo mamy swój blog, na który wchodzą dwie osoby: my i nasza mama (ustawiliśmy jej na stronę główną, a ona nie umie zmienić, hehe), więc musimy go rozreklamować w jakikolwiek sposób. Kolejnym etapem będzie tańczenie nago na Chatroulette z adresem wypisanym na brzuchu. Może ktoś po zakończeniu zadania będzie miał jeszcze siłę sprawdzić, cóż to za strona,
  • bo planujemy założyć swój blog, a póki co rozpuszczamy po sieci niepozorne ślady niczym ciche mordercze bąki zwiastujące przykry wieczór po wsunięciu lodów zaraz po babcinych gołąbkach,
  • bo chcemy zdobyć order w kategorii Najmniej Pożytecznego Hobby,
  • bo chcemy być fajni i żeby bloggerzy nas lubili, ponieważ nie lubi nas nikt inny (mama się nie liczy, choć tak naprawdę nawet ona za nami nie przepada),
  • bo właśnie straciliśmy pracę i postanowiliśmy dobić się najgłupszym zajęciem, jakie tylko wpadło nam do głowy. Podobno trzeba znaleźć się na dnie, żeby móc się odbić.

Jeżeli nie umieściłam na liście powodu, dla którego blogi odwiedzacie i komentujecie wy, to albo uznałam, że nie jest godny męczenia mięśni moich dłoni, albo oszukujecie sami siebie. Na wszelki wypadek dorzućcie go w komentarzu, może jest choć w połowie tak dobry jak moje typy (acz wątpię).

Dlaczego nie warto czytać i komentować wpisów na blogach?

Blogosfera to bagno – jak wpadniesz, masz przesrane (do tego porównania nawet bardziej pasowałoby szambo, wówczas masz przesrane w dosłownym sensie). Prym wiedzie tu blogosfera recenzencka ze wszystkimi batonikami, czekoladami i ciastkami. Nie dość, że wpadasz w bagno i nie możesz się ruszyć, bo utoniesz, to jeszcze upasione kaloriami dupsko trzyma cię w gęstej masie i nie ma zmiłuj. A spróbowałabyś zawołać po pomoc, zaraz ktoś zrobi zdjęcie i wrzuci na Instagram. #takieczasy

Tu serwuję wam listę argumentów za tym, że nie warto tracić czasu na czytanie wpisów, zostawianie komentarzy, lajkowanie, share’owanie ani żadne inne aktywności blogowe:

  • bo autor i tak kiedyś umrze, a my zostaniemy bez niczego. No, prawie. Zostanie nam uczucie zmarnowanego czasu, w którym mogliśmy zrobić coś pożytecznego, np. dziecko,
  • bo zamiast kisnąć przez ekranem mogliśmy pójść do toalety i zrzucić z siebie bombę, której z szacunku dla współlokatorów – rodziny bądź znajomych – lepiej nie zrzucać podczas ich obecności w domu (i po co było miksować te gołąbki z lodami?!),
  • bo autor nie umie po polskiemu i po lekturze wyjdziemy głupsi niż byliśmy,
  • bo po przejrzeniu dziesięciu blogów z rzędu wypłyną nam oczy (to szczera prawda – niedowiarkom polecam zrobić test; odważycie się?!),
  • bo dostaniemy garbu (w sumie to może i fajne, w końcu coś za darmo… liczy się jako współpraca?),
  • bo siedząc przed komputerem, nie znajdziemy męża ani żony, na których moglibyśmy żerować, a w ogóle to może byś tak, wnusiu, wyszedł wreszcie do ludzi, a nie tylko grasz w te komputery?!,
  • bo tak.

Tu ponownie zachęcam do podzielenia się waszymi argumentami. Przypomnę jednakowoż, że aby określić, dlaczego nie warto komentować wpisów na blogu, należy przenieść się na dół niniejszego poradnika opublikowanego na moim blogu i zostawić komentarz. Powodzenia!

Jak nie komentować wpisów na blogach? – przykłady

Ponieważ niniejszy wpis powstał dzięki analizie komentarzy Mistrzów Uniku – za co serdecznie im (wam) dziękuję! – nie może zabraknąć w nim przykładów z życia wziętych. Wcześniej jednak pozwolę sobie zaprezentować trzy komentarze frajerów, którzy w ogóle nie rozumieją, o co w komentowaniu blogów chodzi. Zaznaczam, iż nie są to komentarze z mojego bloga:

Pylistość i suche wykończenie na nie, poza tym daktyle są zawsze lepsze od rodzynek, ale całość baaardzo na tak! I mam przeciwnie do Ciebie w kwestii wstępu. Nie tylko lubię raw bary, ale wręcz muszę mieć kilka w domu.

Też chciałabym móc (i w sumie mogę :D) skorzystać z innych przepisów, szczególnie z fantastycznych książek, których mam sporo, ale zawsze stawiam na swoje receptury :D Muffinki z pewnością były przepyszne ;)

Gęsta konsystencja na pewno na plus, a wersja jagodowa byłaby chyba moją ulubioną :D Gdyby wywalić cukier – produkt idealny <3

Dlaczego te komentarze są frajerskie? Ponieważ widać, że autorzy nie mają jaj i boją się zaryzykować. Zamiast zrobić to, co robi 99% komentatorów – czyli bezczelnie olać treść wpisu – męczą się z czytaniem, a potem komentują, odnosząc się do wątków w nim poruszonych. Ohyda!

Jak komentować wpisy? – przykłady

Na szczęście, jak już wspomniałam, na co dzień widuje się więcej komentarzy godnych i prawidłowych, w związku z czym wiara w człowieka i jego inteligencję nie ginie. Aby pokazać wam, jak powinno się komentować wpisy na blogach, zaczerpnęłam przykłady z otoczenia (acz nadal nie mojego bloga):

Ale cudowne. :)

Ciekawie wyglądają te jogurciki :)

Uwielbiam wszystko co jest z karmelem :) Pyszności :)

Z chęcią bym spróbowała :)

Nawet nie pamiętam czy kiedykolwiek jadłam takiego batonika…

Jak się chce, to można! Brawa dla autorów.

Jak komentować wpisy? – instrukcja

Dobra, dobra, wiem – nie każdy może zostać mistrzem w tej trudnej sztuce. By ułatwić wam nieco zadanie i pomóc skrócić czas odwalania obowiązku – na tym etapie nie ma już znaczenia, czy komentujecie blogi w celach autopromocyjnych, czy jesteście ofiarami losu i szukacie internetowych przyjaciół – prezentuję krótki poradnik dodawania opinii o wpisie bez czytania go. Poradnik ów podzieliłam z uwagi na metody działania:

  • na Alę: w sumie masz rację, ALE co ja ci powiem, to nie uwierzysz… i tu zaczyna się klasyczna zmiana tematu, czyli pisanie o czymś, co nie ma związku z treścią wpisu. Na wypadek gdyby autor rozsądnie zapytał, po co właściwie rozpisaliśmy się o lekcjach tańca, skoro on zrecenzował miętowego cukierka, możemy odpisać mu z oburzeniem, że takie było nasze skojarzenie i jeśli zabrania nam korzystać z zasobów umysłu, to sorry, ale możemy nie komentować wcale. Szach-mat!,
  • na rodzinę: mój tato nie lubi ciastek – i jak tu dyskutować z gustem taty?! No nie da się, no. Pozamiatane po całości. Jeśli zechcemy zapytać dlaczego albo czy zawsze nie lubił, to i tak niewiele nam to da. Czy naprawdę odeślemy biednego komentującego do taty, żeby zrobił z nim wywiad, a potem wrócił do nas z odpowiedzią? Bitch, please
  • na egoistę: ja uważam, że… – koniec tematu, kropka. Ma prawo uważać, że ciastka są złe? Ano przecież ma. Co z tego, że nie wiemy, co sądzi o naszej opinii (ani nie mamy gwarancji, że w ogóle ją przeczytał)? Zostawił wartościowy komentarz i po sprawie,
  • na zdjęcia: tu w zasadzie można napisać, co tylko się chce. Nie trzeba czytać tekstu. Wystarczy ocenić, czy w produkcie jest dużo nadzienia lub czekoladowej polewy i się do tego odnieść. Jest wypowiedź na temat głównego bohatera wpisu? Jest! No to już czepić się nie można,
  • na życiową prawdę: na pewno są ludzie, którym taki batonik smakuje. Aż ma się ochotę wstawić w odpowiedzi mem: You don’t say?,
  • na uniwersalną gadkę: tak pięknie opisałaś tę czekoladę, że aż mam ochotę ją zjeść! I jak tu zganić komentatora za komplement?! Próżność aż się puszy z zachwytu,

  • na czepialskiego: w tej metodzie wystarczy przeczytać pierwsze lepsze zdanie – najlepiej ze środka wpisu, tak dla niepoznaki – i przyczepić się do tego, co zostało napisane, bez względu na to, jaką w rzeczywistości mamy opinię. Weźmy na przykład takie zdanie recenzji deseru: Pudding jest gęsty i ma pozornie jednolitą konsystencję, choć pod koniec czuć lekką proszkowatość kakao. Strategia zakłada przyczepienie się do gęstości bądź proszkowatości i zaatakowanie jej jako najgorszej cechy w deserach. Hejterów nikt nie rusza, więc autor wpisu będzie obchodził się z nami jak ze śmierdzącym jajem, żeby nadto nas nie rozzłościć i nie wywołać komentarzowej gównoburzy,
  • na tytuł: zamiast czytać długi i nudny wpis, czyta się sam tytuł i na niego odpowiada,
  • na poprzedni komentarz: jeśli boimy się zaryzykować z komentarzem na tytuł, bo np. jest tajemniczy albo po angielsku, a nam w szkole nie za bardzo chciało się przykładać do nauki, możemy przeczytać ostatni komentarz w dyskusji, a potem go sparafrazować (przeciwnikom uważania na zajęciach podpowiadam: chodzi o napisanie tego samego innymi słowami),
  • na pytanie końcowe: skoro autor jest głupi i sam sobie strzela w kolano, zadając na końcu wpisu pytanie, to po co mamy się męczyć i czytać jego wypociny? Jak odpowiemy na owo pytanie, jeszcze się będzie naiwniak jeden cieszył z naszego zaangażowania,
  • na emocje: nie wiemy, jak stworzyć wartościowy komentarz? Wciśnijmy do niego tyle uśmiechniętych buziek i serduszek, ile tylko się da. Czy miłe i entuzjastycznie nastawione do świata osoby autor będzie miał serce posądzić o złe intencje? Nigdy w życiu!

I tak oto na zakończenie jeszcze raz serdecznie dziękuję Mistrzom Uniku i chylę przed nimi czoło. Gdyby nie wy, wpis albo by nie powstał, albo byłby kiepski jak barszcz przed rewolucją Magdy Gessler.

***

Na koniec tradycyjne niedzielne pytanie: To jak, przeczytaliście?!

14 myśli na temat “Jak komentować wpisy na blogach bez czytania? Poradnik ironiczny

  1. No cuoldowny wpis, tak się zaczytalam jak w Harrym Potterze, ALE nie uwierzysz jak Ci powiem że mój brat też ma bloga! I ja uważam, że on zupełnie sobie nie radzi, nie robi takich ciekawych artykułów o dinozaurach, koniach czy pieskach, ale na pewno są ludzie, którym się jego blog spodoba.
    😉😉😉😉❤️❤️❤️❤️😃😃😃😃😊😊😊

    Czyli co, mniej więcej tak to robić? 😃

    1. Nie zdałaś egzaminu, bo nie spełniłaś podstawowej wytycznej: przeczytałaś wpis :/ Może następnym razem postaraj się bardziej?

  2. Nie pomyślałabym, że potrafię komentować blogi na tak wiele metod – i na Alę, i na rodzinę, na egoistę i na czepialskiego umiem, wow :D

    1. Jeśli ich wcześniej nie czytasz – w co niestety powątpiewam – to śmiało zamów sobie order Najmniej Pożytecznego Hobby.

  3. Zawsze jeszcze można wykorzystać fakt, że oglądasz nowo dodany post i wpisujesz w komentarz „Pierwszy!” :D Gorzej jak autor ma włączoną moderację komentarzy a orientujesz się dopiero po fakcie :P

  4. Egocentryzm był w kulturze takich montanów nauki jak Schrödingera i Babinskiego oznaka niedojrzałości id udemum morales, korzystaną w większości eksperymentaliów i eksperymentów duchowych i metabiologicznych jako odruchy, egzemiczne napaści szału i apatii jako załamania dendrytów, a temploryzacja własnego motor lungearum w napaści ładunków elektrycznych jako defraktacja jonów elektronowych w układzie motorycznym.

    Tak w blogosferze kończą ludzie ze słabymi „achievementami” – doświadczeniami i osiągnięciami – krótko mówiąc, nawet ja jestem z małej wsi której nikt kompletnie nie zna, pomimo tego że ma ona granicę z Ukrainą (sic!) to tak samo wyzyskują więksi high-frequented bloggers tych mniejszych na bazie właśnie swoich elektryczno-dendrycznych expulsonaire („oddzieleń”, „złamań”, „wyłamań” – jest wiele wyrazów potocznych do tego słowa z francuskiego), aby tym samym upokarzać intelektualnie innych, bardziej upokorzonych motorem tego intelektualizmu userów, widowni tych blogów. Co zresztą w społeczeństwie zwanym tl;dr, utrzymują swoją uwagę na mniej niż 3-5 minut przeczytania łatwego do przeglądnięcia i zrozumienia tekstu, przy większym okresie chronologicznym czasu. Zatem wiele nie rozumieją, a przekręcają treść tego wpisu. Tak działa wolna interpretacja, że niby wszyscy są Markami Tullami interlokucji, jednak przemysł kulturowy jest dla nich za szybkim motorem kosmicznym, popychającym jonami i magnetycznym polem ciała zza innych motorów – które przez nią są sterowane. Dlatego hołota i pospólstwo cannot into blogosfera.

  5. Oczywiście,że przeczytałam:) . Dlaczego ja komentuję? kiedyś czytałam kilka blogów „słodyczowych” bo je uwielbiam i chciałam wiedzieć co tam nowego sie pojawiło. Jest kilka miejsc gdzie komentuje bo lubię osoby piszące bloga a i też w kilku miejscach bo te osoby mają mało czytelników komentujących i by im nie odechciało się pisać,że nikt nie stara się nawet śladu zostawić pod wpisem.
    A teraz to już mało czytam blogi bo mi czas nie pozwala:(

        1. Jasne :) Książki też namiętnie czytam, gazet nie. Mam w domu jedną serię magazynów, które aktualnie zgłębiam. Trudno jednak porównać je do tradycyjnej gazety codziennej czy popularnej.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.