Nowości Milki – któż zdołałby im się oprzeć? No dobrze, pytanie jest niewłaściwe, wszak w moim przypadku nauka opierania się słodyczom Milki odniosła sukces. Nie było to łatwe ani szybkie. Nie do końca także była to nauka. Z czasem obojętność przyszła sama. Nadciągała stopniowo, wraz ze spadkiem sympatii wobec produktów od fioletowej krowy. Niegdyś kochałam je z całego serca, dziś bez wątpienia lubię i darzę sentymentem, acz nie wymieniam już Milki jako ulubionej marki.
Na dwa warianty kolorystyczne Crunchy Break skusiłam się niedługo po wprowadzeniu ich na rynek, ponieważ lubię kruche ciasteczka wypełnione gęstym kremem. Byłam ciekawa, jak wyszły w wykonaniu producenta, którego mleczna czekolada jest pyszna.
Crunchy Break
Podstawowy wariant ciastek Crunchy Break jest jasny jak… coś tam Eskimosa. Z uwagi na kolorystykę oraz podział na kostki przywiódł mi na myśl Yogo Wafle. Na spodzie każdego paluszka znajduje się mleczna czekolada, która w środku lata nie czeka na rozpuszczenie w ustach – jest rozpuszczona już na wstępie.
Crunchy Break marki Milka dostarczają 522 kcal w 100 g.
1 ciastko z nadzieniem o smaku orzechowym waży 26 g i zawiera 136 kcal.
Crunchy Break nie są apetyczne ani pod względem wyglądu, ani aromatu. Pachną połączeniem mlecznej czekolady, sztucznych orzechów laskowych i margaryny. W pierwszym momencie nawet przyjemnie, lecz gdy do głosu dochodzi margaryna, robi się nieprzyjemnie.
Czekolada zastosowana na spodzie nie jest tak cienka, jak mi się wydawało. Cechują ją tłustość, lepkość, bagienkowość i pylistość. Czuć w niej zarówno czekoladowość, jak i orzechowość – ciekawe. Orzechy laskowe są wyraziste, niestety również bardzo – potwornie wręcz – sztuczne. Już na tym etapie słodycz przekracza ludzkie pojęcie, jak to w produktach Milki.
Ciastko jest twarde i zwarte, przez co brakuje mu klasycznej kruchości (jest raczej chrupkie). Ścianki odznaczają się pokaźną grubością. Choć bardzo starałam się wychwycić jego smak, odniosłam wrażenie, że takowy nie istnieje. W efekcie ciastko jest żadne. Nie obraziłabym się, gdyby producent zastosował w nim trochę soli. Może by to zneutralizowało albo obniżyło morderczy poziom słodyczy czekolady i nadzienia.
Wnętrze Crunchy Break jest smakowo tożsame z czekoladą, która pojawia się na spodzie. Czuć w nim mleczną czekoladę oraz nieprzyjemnie sztuczne, wręcz zahaczające o plastikowość orzechy laskowe. Od czekolady odróżnia je konsystencja, jest bowiem jeszcze tłustsze, rzadsze i oleiste. Mniej pyliste. Przypomina krem z pralinek Lindor. W ciastkach znajduje się go mało. Prawdopodobnie jest nawet słodsze od czekolady, o ile to w ogóle możliwe. (Bez gorzkiego napoju nie podchodźcie).
Choć ciastka Crunchy Break nie smakują źle, są dziwne. Przede wszystkim nie odpowiada mi w nich sztuczność orzechowego smaku. Morderczy poziom słodyczy również nie jest czymś, czego poszukuję w łakociach. W herbacie spisują się lepiej, acz i tak żałuję, że upolowałam je w 5-paku, nie zaś pod postacią pojedynczego batonika (został wprowadzony do sprzedaży nieco później). Zakupu na pewno nie ponowię.
Ocena: 4 chi
Choco Crunchy Break
Kupując dwa warianty Crunchy Break, jak zwykle założyłam, że ciemniejsze ciastka będą gorsze. To interesujące, zwłaszcza że już nieraz okazało się, iż jest odwrotnie. Trudno zerwać z przekonaniami, które obrosły umysł i odpowiadają za dokonywanie potencjalnie lepszych wyborów.
Choco Crunchy Break marki Milka dostarczają 522 kcal w 100 g.
1 ciastko kakaowe z nadzieniem o smaku orzechowym waży 26 g i zawiera 136 kcal.
Na wstępie spotkała mnie miła niespodzianka: ciemne ciastko pachnie znacznie lepiej od jasnego. Nie pojawia się tu kontrowersyjny sztuczny orzech, ale sama czekolada. I to jaka! Aromat łakocia przywodzi na myśl czekoladowe wnętrze 7 Daysa, którego pomimo wielu wad kocham.
Choco Crunchy Break są lepsze od podstawowej wersji również pod względem wyglądu. Ciastka mają ładniejszy kolor, dzięki czemu są apetyczne.
Czekolada znajdująca się na spodzie ciastka jest tłusta, gęsta, biagienkowa i pylista. Nie ma w niej wstrętnych plastikowych orzechów – to czysta mleczna czekolada.
Ciastko jest twardo-kruche, zwarte, treściwe. Smakuje delikatnie kakaowo. Grube ścianki okalają nadzienie znacznie gęstsze od tego z jasnej wersji Crunchy Break. To zabawne, bo opisy milkowych nowości sugerują, że mamy do czynienia z produktami, które różni wyłącznie smak herbatnika. Nic podobnego. Czekolada i krem są zupełnie inne. Tu krem przypomina słodką i mleczną Nutellę, którą odcedzono z orzechów.
Choco Crunchy Break mają kilka wad, które odnotowałam również w Crunchy Break. Przede wszystkim są za twarde – powinny być po prostu kruche, nie zaś kruche-ale-twarde – i przesadnie słodkie. Kremu znajduje się w nich za mało. Mocną stronę łakoci od fioletowej krowy stanowi smak: wyraziście czekoladowy, pozbawiony wpływu sztucznych i okropnych orzechów laskowych.
Nie żałuję, że upolowałam tę wersję w kartoniku liczącym pięć sztuk. Mimo większej sympatii nie zrobię tego jednak ponownie. Nowości Milki nie są warte kupowania za wszelką cenę. Jeśli macie do wyboru inne fioletowe słodycze, sięgnijcie po te drugie. Polecam zwłaszcza biszkopty Choc&Choc.
Ocena: 5 chi
Ja pierniczę xD A ja czekałam około poł roku wyłącznie na cynk od Ciebie, kiedy się umawiamy na ich publikację… Czemuś znowu mi to zrobiła? :D
Kajam się i czołem po ziemi szoruję. Zła ze mnie osoba, a moja pamięć jest nawet gorsza.
Odrobisz w polu, a jak w gratisie dołożysz ten kajak – to udzielę Ci nawet pożyczki na moje ,,ciężko” zapracowane zaufanie! Jedyna taka oferta 😎
Chętnie przeoram Ci to pole, ino adresem zarzuć. Moim pokajanym kajakiem też przepłynąć się możesz, wyznacz tylko datę. Kredyt zaciągnę przy okazji w Twych oczach.
Myślę, że jak pouprawiamy trochę… W polu to urodzimy coś wspólnie 😉 Liczę na obfite plony 😎
Oby tylko nie GMO klony!
Dziwne, wg mniente wersje naprawdę różniły się tylko herbatnikiem i nawet jasna wersja była smaczniejsza, bo mocniej było czuć orzechy, które nie były plastikowe, tylko takie jak w Nutelli <3 Może trafiłaś na jakąś wadliwą partie? :p
Zdecydowanie nie mam ochoty sprawdzać ponownie.
Mordercza słodycz? No, nie dla mnie ; ) Też o dziwo ciemne mi bardziej smakowały i zgadzam się, że nadzienie się różni.
Wiesz, że ja jeszcze tych biszkoptów od Milki nie jadłam? Mają szansę mi smakować jeśli nie znoszę delicji, głownie ze względu na samo ciastko?
Recenzja biszkoptów pojawiła się szybciej, niż zdążyłam odpowiedzieć na Twój komentarz.
Jadłam i bardzo się zawiodłam :( Takie totalne przeciętniaki i zgadza się z Tobą co do kremu – ZA MAŁO!
W przypadku jasnych ciastek owo „za mało” to i tak za dużo, bo krem jest smakowo fujkowy.
Dla mnie krem smakuje identycznie w obu wariantach :P
Pytanie, czy to lepiej, czy gorzej.
Ten morderczy poziom słodyczy zobaczyłam już na zdjęciach :D Nie interesują mnie takie rzeczy, ale coś mi się wydaje, że widziałam takie w słodyczowej szufladzie siostry.
Przekaż jej szczere wyrazy współczucia.
Jadłyśmy tylko tą jasną wersję i była całkiem spoko :) Smakował nam ten krem w środku :) Jak kiedyś uda się upolować na sztuki kakaowe to na pewno kupimy :)
„Uda”? To znaczy, że jeszcze nie spotkałyście ich na sztuki? Są niemal wszędzie.
Wczoraj właśnie w Rossmanie udało nam się je dorwać :) Może za mało uważnie się wcześniej rozglądałyśmy ;)
Trzymać kciuki i zaklinać rzeczywistość czy jesteście już po? :D
Moja Mama pierwszego nazwałaby „nieśmiertelnikiem”, że taki blady jest :P Wygląda jak niedopieczony i aż się prosi aby umieścić go w piekarniku :P Omijam z daleka :P
Nieśmiertelnik kojarzy mi się z wojskowym łańcuszkiem. Skąd skojarzenie z bladością?
„No i dupa blada” wyjątkowo dobrze tu pasuje. Mi skojarzyły się z budżetową wersją Kinder Bueno, których to klasycznych nie cierpię, a jak wspominałaś Lindory… Podwójne ble. Za nic bym nie chciała zjeść, co więcej wątpię, że czekoladowość czekoladowych odebrałbym pozytywnie, jak Ty.
Niedawno jadłam Lindory pomarańczowe. Ach ta ich charakterystyczna oleistość… Uwielbiam!
O kurczaki,ale mi to nie smakowało mega byłam zawiedziona :(
Ja też się zawiodłam.