7 braków i słabości, czyli opowieść o tym, czego nie umiem i co mnie przerasta #2

Dlaczego zdecydowałam się pisać o swoich wadach i słabościach? Przecież jako osoba w pewien sposób medialna, a już na pewno nie anonimowa – adres bloga znają absolutnie wszyscy znajomi, rodzina i w ogóle każdy, kto rzucił okiem na mój profil na Facebooku – powinnam dbać o wizerunek. Nie ma ludzi stuprocentowo złych (ani stuprocentowo dobrych). Czemu więc nie sprzedaję wam wyłącznie lepszej strony siebie? Dlaczego daję się poznać stałym i nowym czytelnikom jako osoba, która najbardziej na świecie ceni ciszę mieszkania i mur wybudowany pomiędzy nią a resztą świata?

Medialne osoby, by lepiej się sprzedać, pozują na weselsze, bardziej ułożone i pozytywniej nastawione do życia, niż są w rzeczywistości. Kto będzie chciał śledzić dziewczynę, która ma masę problemów osobistych i otwarcie przyznaje, że sobie z nimi nie radzi, podczas gdy w tym samym czasie może lajkować zdjęcia rozradowanej superkobiety z szerokim uśmiechem i wytatuowanym na czole mottem: możesz wszystko?

Lubię bajki. Tyle że bajki nie są prawdziwe. Doskonale wiem, co się kryje za wesołymi i beztroskimi zdjęciami na Instagramie. Wiem, jak potrafi wyglądać i czuć się osoba, która wrzuca na Facebooka zdjęcia z cudownych wakacji lub zostawia komuś komentarz pełen uśmiechów. Wiem, czym różni się rzeczywistość od medialnej prawdy. I ja wybieram tę pierwszą, pełną szczerej radości, wizyt w wesołych miasteczkach i parkach linowych, ale także chwil, w których leżę na podłodze, tęskniąc i płacząc, pustym wzorkiem patrzę przez okno i czuję, jak od samotności pęka mi serce, lub uciekam ze spotkania ze znajomymi po dwóch godzinach, bo nie mogę znieść obecności ludzi i hałasu, jaki robią, gdy mówią dużo rzeczy naraz.

Niniejszym zapraszam na kontynuację wątku7 braków i słabości, czyli opowieść o tym, czego nie umiem i co mnie przerasta #1. Jeśli macie ochotę, pozostawcie ślad w komentarzu.

Oaza spokoju

Jeżeli spokój to poczucie harmonii i ładu, jeśli to taka sytuacja, w której czujemy się kompletni i nie przydarza nam się ani nic szczególnie ekscytującego, ani przykrego, to… nie wiem, jak smakuje spokój. Od dawna nie czułam się prawdziwie i długotrwale spokojna, bo spokój jest dla mnie poczuciem bezpieczeństwa. To leżenie w ramionach osoby, którą się kocha, i czucie każdą komórką ciała, że cokolwiek by się wydarzyło, da się radę stawić temu czoła. Uważam, iż chwile spokoju nie są spokojem.

Od miesięcy, a może nawet lat, dominującą emocją w moim życiu jest mieszanina strachu i lęku. W pewnym mądrym magazynie wyczytałam, że strach to takie uczucie, które skierowane jest na konkretną rzecz (np. czuję strach, bo czeka mnie wykonanie trudnego zadania), z kolei lęk jest niedefiniowalny (boję się, ale nie wiem czego). Lęk potrafi paraliżować i nie da się stawić mu czoła, bo jak wytoczyć działo, kiedy nawet nie wiemy, kto jest wrogiem i z której strony nadchodzi?

Bywają dni, w których budzę się ze ściśniętym żołądkiem. Stresuję się tym, że dostanę maila, ktoś zadzwoni domofonem albo zapuka do drzwi, nie zdążę zrobić czegoś na czas, zaplanowałam za dużo zajęć i któremuś nie podołam. Stresuje mnie wszystko, co nie zostało zaplanowane i po prostu się wydarza, pozostając poza moją kontrolą. Pomaga mi dopiero rozłożenie tego czegoś na czynniki pierwsze i rozplanowanie po swojemu. Najpierw jednak rzecz musi się wydarzyć, a ja muszę zjeść tradycyjną porcję stresu.

Ciągłe odczuwanie zarówno stresu, jak i lęku wpływa na poczucie zagrożenia. Z jednej strony wiem, że nic realnego mi nie grozi, z drugiej jednak ciągle przed czymś się chowam. Może dlatego najbezpieczniej czuję się we własnym domu – tu nic mnie nie zaskoczy. Nie muszę nikomu otwierać drzwi ani udawać spontanicznej i wyluzowanej osoby, którą zdecydowanie nie jestem.

Człowiek anioł

Ciągłe poczucie stresu wiąże się z jednoczesnym ciągłym podenerwowaniem. Oto bowiem imię drugiej wypełniającej mnie na co dzień emocji: gniew. Nie wiem, dlaczego i na co wciąż się wściekam, lecz tak już mam. Rozbrajają mnie poważne życiowe problemy, ale i zupełnie banalne, drobne sytuacje.

Niedawno zaprosiłam znajomego na film. Nie wybraliśmy wcześniej tytułu i trzeba było zrobić to na szybko. Najpierw nie mogliśmy dojść do porozumienia, bo wszystko oglądałam albo ja, albo on. Następnie – jak już się udało – nie mogliśmy znaleźć portalu, na którym można byłoby obejrzeć znalezisko. Zaczęłam przeklinać, wyszłam z pokoju i powiedziałam, że wrócę dopiero wtedy, gdy znajdzie streaming i włączy film. Na szczęście kolega jest prawdziwą oazą spokoju i człowiekiem aniołem, więc z uśmiechem na twarzy pomógł mi rozwiązać ów morderczy problem. Przy okazji dostałam cios w ramię za przeklinanie.

W czasie studiów bliska znajoma mówiła, że nie chciałaby zostać moim wrogiem ani w ogóle wejść mi w drogę. Choć przeważnie jestem wycofana i raczej obserwuję otoczenie, niż włączam się do zabawy, kiedy przychodzi do obrony własnych poglądów, przekonań czy zdania, staję się wybuchowa, kłótliwa i nieustępliwa. Poważna rozmowa ze mną może się przemienić w bitwę, po której zostaną zgliszcza. Jestem nerwowa, zacięta, kąśliwa i wredna. I cholernie mściwa, gdy ktoś celowo zalezie mi za skórę.

Co ciekawe, lubię w sobie te cechy. Sprawiają, że jestem odważna i nie daję sobie wejść na głowę. Wiem, czego w życiu chcę, a czego nie. Ponieważ jednak podążam autorską i nietypową ścieżką, napotykam trudności, z którymi muszę walczyć nieszablonowo. Każdego dnia uczę się, jak realizować szczęście rozumiane w mój sposób, a nie narzucony przez innych. Za dobre rady serdecznie nie dziękuję.

Najlepsza przyjaciółka

Nie mam oporów, by rozmawiać z ludźmi o prywatnych sprawach. Jestem otwarta i szczera. Wiele mogę powiedzieć czy napisać osobie, której nawet nie znam – przez internet praktykuję to każdego dnia. Nie sprawia to jednak, że dopuszczam do siebie ludzi. Jest garstka osób, na których mi naprawdę zależy i których chciałabym zatrzymać w swoim życiu. Czasem nazywam ich przyjaciółmi, choć tak naprawdę nie jestem pewna, co to słowo oznacza. Częściej po prostu mówię, że to moi bliscy.

Bliscy to takie osoby, przy których czuję się komfortowo. Które znają mnie i akceptują wraz z całym inwentarzem dziwactw i trudności. To również takie osoby, o których często myślę i za którymi tęsknię. Jeśli z jakiegoś powodu nie rozmawiamy ze sobą – bo są zajęte albo po prostu nie mieliśmy okazji – będę odczuwać przygnębienie i żal, ale… sama do nich nie napiszę. Mogę sto razy otwierać okno Messengera, tysiąc razy pisać i kasować smsa. Nigdy nie kliknę wyślij.

Z czego to wynika? Może z poczucia, że byłoby lepiej, gdybym zniknęła z ich życia? (Nie mówiąc już, że nigdy nie powinnam była się w nim pojawić). I że skoro mamy przerwę w rozmawianiu, to może właśnie tak ma być? Zauważyłam też, że łatwiej mi się odezwać do znajomych, którzy mieszkają daleko lub znam ich tylko z internetu*. Myślę, że może chodzić o komfort świadomości, że te osoby nie zaproszą mnie na spotkanie. Kontakt z realnymi ludźmi wiąże się ze stresem, że bliscy zapomnieli, jaka jestem, albo nie będą chcieli dłużej znosić moich dziwactw i stracę oparcie, które w nich miałam.

Są dni, w których zapominam, że mam też dobre strony (a trochę ich mam, zwłaszcza gdy kogoś lubię lub kocham). Zastanawiam się wówczas, co moi bliscy we mnie widzą i czemu chcą się ze mną przyjaźnić. Takie myślenie sprzyja nieodzywaniu się do nich. Odnoszę wrażenie, że robię im przysługę, ratując przed sobą. Z perspektywy czasu sądzę, że na ich miejscu zasadziłabym mi w dupsko porządnego kopa. Mimo iż w złych chwilach miewam o sobie kiepskie zdanie, to wierzę w intelekt bliskich. Nie są idiotami i skoro chcą się ze mną przyjaźnić, to na pewno mają powód. Nie moja w tym rola, by na siłę ich zniechęcać.

* Pragnę zaznaczyć, że dla moich uczuć kompletnie nie ma znaczenia, czy znajomość jest realna, czy internetowa. Nie obchodzi mnie też płeć tej osoby, wiek ani wykształcenie. Ba! nie musimy nawet regularnie ze sobą rozmawiać. Bliski to bliski. Liczy się to, że jest dla mnie ważny.

Panna ugoda

Jestem nerwowa, złośliwa i mściwa. Ale to nie koniec słodkich cech. Jestem też egoistyczna i nieustępliwa. Na ugodę chodzę mniej więcej… nigdy. Jestem skłonna zrezygnować z własnej wygody – i to też nie zawsze – tylko dla garstki bliskich osób. Dla tych, których kocham. Nie kilkudziesięciu, ani też nie kilkunastu. Jest ich kilku. W stosunku do innych rzadko bywam empatyczna i wyrozumiała, a jeśli próbuję, udaje się to tylko przez krótki czas. Później zaczynam się irytować i odcinam się od źródła problemów.

To jeden z powodów, dla których jestem trudna do życia. By dogadać się z drugą osobą, muszę trafić albo na taką, która jest ugodowa i zgodzi się realizować moją wizję znajomości, albo taką, która ma równie silną osobowość, jednak szczęśliwie się składa, że kochamy te same rzeczy i dzielimy wizję spędzania razem czasu. Ale uwaga! Wymieniona jako pierwsza osoba ugodowa nie jest tożsama z bezwolnym flakiem. Zgodna na realizowanie mojej wizji nie może być jednoznaczna z brakiem pomysłu na siebie, własnego zdania i poglądów – takich osób nie lubię i nie utrzymuję z nimi kontaktu. Nudzą mnie.

Jeśli nowo poznana osoba wymaga ode mnie pójścia na ugodę – wiadomo, na początku każdy sprawdza, na ile może sobie pozwolić – dość szybko spisuję ją na straty. Najważniejsze to wiedzieć, kiedy się wycofać, żeby zapobiec rozczarowaniu. Nie chcę skazywać na męczarnie ani siebie (przede wszystkim), ani jej (szczególnie gdy okaże się sympatyczna; po co ją ranić?).

Za to kiedy już trafię na człowieka, który pod niemal każdym względem zdaje się urodzony w mojej bajce – są tacy! – najpierw nie mogę uwierzyć, a potem przywiązuję się do niego i uznaję za bliskiego. Na nieszczęście dla mnie jestem bardzo stała w uczuciach, więc kiedy wpuszczę kogoś do serca, pozostaje w nim na lata. Kilka… kilkanaście… kilkadziesiąt… Nawet jeśli relacja się zakończy, czasem bez happy endu, wciąż będę o nim myśleć i tęsknić. Cierpienie to koszt podarowania drugiej osobie serca przez kogoś takiego jak ja – żyjącego samotnie i przywiązującego się rzadko, ale trwale.

***

I jak, chcecie policytować się na wady?

20 myśli na temat “7 braków i słabości, czyli opowieść o tym, czego nie umiem i co mnie przerasta #2

  1. Niektóre Twoje słabości można zaliczyć też do zalet :) super że masz taką odwagę by otwarcie pisać i przyznawac się do swoich wad, nie każdy to potrafi!

  2. Nie czuję się na siłach by komentować (może dlatego, że większość łudząco przypomina moje słabości), ale chcę żebyś wiedziała, że przeczytałam.

    Zastanawiam się tylko czy zawsze takie byłyśmy i już zawsze będziemy.

    1. Rozumiem. Jesteśmy na bieżąco ze swoimi sprawami, więc nie musisz komentować :) :*

      Czy zawsze takie będziemy? Bardzo mocno się zmieniamy, mając kogoś obok siebie. Najpierw byłam zaskoczona sobą, a teraz jestem Tobą. Może kiedyś do zmian dołączy także „środek” czy jak tam to nazwać. Kibicuję Ci w każdym razie.

  3. Podpisuje się pod całą wypowiedzią w tym w szczególności:
    1. „Ciągłe poczucie stresu wiąże się z jednoczesnym ciągłym podenerwowaniem. Oto bowiem imię drugiej wypełniającej mnie na co dzień emocji: gniew. Nie wiem, dlaczego i na co wciąż się wściekam, lecz tak już mam”
    2. „zapominam, że mam też dobre strony (a trochę ich mam, zwłaszcza gdy kogoś lubię lub kocham). Zastanawiam się wówczas, co moi bliscy we mnie widzą i czemu chcą się ze mną przyjaźnić. Takie myślenie sprzyja nieodzywaniu się do nich. Odnoszę wrażenie, że robię im przysługę, ratując przed sobą.”
    3. „Jestem nerwowa, złośliwa i mściwa. Ale to nie koniec słodkich cech. Jestem też egoistyczna i nieustępliwa. Na ugodę chodzę mniej więcej… nigdy. Jestem skłonna zrezygnować z własnej wygody – i to też nie zawsze – tylko dla garstki bliskich osób”

    To wszystko charakteryzuje również mnie. Bardzo łatwo wyprowadzić mnie z równowagi, a to dlatego że wszystko biorę do siebie, na serio lub interpretuje na swoją modłę … A że mam niską samoocenę to większość kierowanych do mnie wypowiedzi uznaje za złośliwie we mnie wymierzone, krytyczne itp…. łatwo więc się denerwuje, staje się agresywna i stawiam kontrę :(
    Wszystko musi być na dodatek po mojemu. Jestem wszakże perfekcjonistką, wszystko robię i wiem najlepiej. Nikt nie jest w stanie przekonać mnie że jest inaczej . Ciężko mi przyznać się do błędu (choć mam zawsze świadomość braku racji) … dlatego ciężko mi skorygować swoje wady :/
    Lubię być u siebie, pisać komentarze na portalach takich jak Twoje i prowadzić drealnione dyskusje….

    Kolejny raz wychodzi jak bardzo jesteśmy do siebie podobne :) może nawet jesteśmy spokrewnione a nawet o tym nie wiemy :P

    1. „Wszystko biorę do siebie, na serio lub interpretuje na swoją modłę” – z tym i ja mam problem. Czasem ktoś chce mnie o coś zapytać albo podyskutować na dany temat, bo ma inne zdanie niż ja i jest ciekawy mojego, a ja – zamiast podjąć dyskusję – sięgam po broń. Szczęśliwie jak tylko ta osoba zwróci mi uwagę lub zaznaczy, że to nie atak, reflektuję się i składam broń. Niestety z założenia jestem nastawiona na atak. Prawdę mówiąc, zupełnie nie wiem, kiedy i skąd się to wzięło. Nie pamiętam nawet, czy zawsze taka byłam.

      Odnośnie samooceny, tu nie potrafię się odnieść. W tym względzie cierpię na rozdwojenie jaźni. Raz mam o sobie bardzo, bardzo dobre zdanie i znam swoje zalety, jestem pewna posiadanych talentów i umiejętności, innym razem zaś czuję się jak gówno niezasługujące na to, żeby żyć. Dosłownie. Bywam dwiema osobami, a te osoby są zupełnie inne. I tego też nie rozumiem. Czasem jest we mnie tyle radości i chęci do działania, że czuję, że cały świat mam u stóp. Innym razem, np. teraz, wstaję z uczuciem kompletnej pustki wewnątrz, nie potrafię się zmusić do wyjścia z domu czy choćby pomalowania. Siedzę w dresie i trzymam kciuki, żeby jak najszybciej nadeszła noc, bo mogę wtedy iść spać i nie czuć niczego. „Zniknąć” i „nie być”.

      „Nikt nie jest w stanie przekonać mnie że jest inaczej” – przyznam, że nie lubię, kiedy ktoś „wciska” mi swoje racje. Zależy też, o co chodzi. Jeśli to prozaiczna rzecz typu… nie wiem… no jakiś fakt, który rzeczywiście przeinaczyłam, bez problemu przyznam się do błędu. Umiejętność tę posiadłam z czasem. Natomiast absolutnie nie toleruję osób, które próbują zmienić mój światopogląd. Gotuję się z irytacji, gdy ktoś każe mi wykorzystywać młodość, iść na imprezę albo częściej spotykać się z ludźmi. Nie mogę też znieść protekcjonalnego traktowania moich przekonań. Gdy ktoś krytykuje fakt, że wystąpiłam z Kościoła katolickiego, albo kiedy pobłażliwie mówi, że na pewno zmienię podejście do posiadania dzieci i w przyszłości będę je miała. Spoko, mogę o tym rozmawiać, ale na stopie „neutralnej”. Wciskanie mi swojego światopoglądu jako „jedynego i właściwego” to coś, czego nie zdzierżę.

      1. No cóż w piwnicy ciepło, sucho, bezpiecznie …. no może z tym bezpieczeństwem, to lekka przesada, ale poza tym cisza i nie ma tam Samego Zła, więc myślę, że będzie ukontentowany ;)

        1. Nie jest bezpiecznie? W Twojej części piwnicy są kraty, więc spoko oko. Co najwyżej sąsiad z dołu się zakradnie.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.