Czasem wydaje mi się, że w ignorowaniu dat ważności i odkładaniu na jutro degustacji mniej interesujących słodyczy nie mam sobie równych. Umiejętność tę odziedziczyłam po babci, w której kuchni trafienie na makaron sprzed pięciu lat czy rodzynki zakupione w erze dinozaurów, do których wciąż dosypywało się nowych – przecież była promocja, więc musiałam kupić! – nie stanowiło niczego zadziwiającego. Ponieważ kocham chomikować, w moich szafkach zawsze znajdzie się coś, czego właściwym miejscem jest śmietnik, a niekiedy nawet odległy kosmos, by poterminowe promieniowanie nie wybiło ludzkości.
Słodycze stałe to osobna historia – ich dat ważności pilnuję. No dobra, staram się. Jak już naprawdę nie mam na coś ochoty, potrafię zjeść to miesiąc czy dw…trzy po terminie. Z kolei zamrażarką z lodami rządzi odwrotna prawidłowość: tu trudno znaleźć coś, co jest w terminie. Kiedy kupię niewielką nowość, zjadam ją i po sprawie. Niestety parę razy dałam się złapać na kubełki. Kupione przed laty w superpromocjach, każdego roku naiwnie żywią nadzieję, że wreszcie nadejdzie ich czas. To samo było z batonami lodowymi marki MARS, które upolowałam ze trzy lata temu i męczyłam aż do tegorocznego września. W końcu jednak udało się – mam za sobą całą czwórkę! Otwieramy szampana?
Bounty Ice Cream
Nie przepadam za batonami lodowymi, tak zresztą było zawsze. Na zakup tworów MARSa skusiłam się niczym jeleń. Po degustacjach Marsa Ice Cream oraz Twixa Ice Cream wiedziałam już, że nie mam co liczyć na szaleństwo. Są smaczne, ale na tyle zwykłe, że dzień później nawet się o nich nie pamięta. Przyznam jednak, że od Bounty’ego Ice Cream oczekiwałam nieco więcej, ponieważ tu mamy do czynienia z czystym połączeniem: lód + polewa, bez karmelów, wielkich chrupek i innych.
Bounty Ice Cream marki MARS dostarcza 267 kcal w 100 ml.
Kokosowy baton lodowy waży 39,1 g, liczy 51,1 ml i zawiera 134 kcal.
Bounty Ice Cream pachnie rozkosznie – aromatem w 100% odpowiada wersji oryginalnej, batonowej. Czuć w nim zwartą, gęstą i mazistą wiórkową zawiesinę w mlecznej czekoladzie. Kokosowy miąższ w klasycznej MARSowej bagienkowej osłonie. Jest słodko i uroczo, idealnie dla łakokosuchów.
W polewie pojawiają się chrupki, jednak niezbyt wiele. W mojej zleżałej sztuce były rozmiękłe. Odniosłam wrażenie, że towarzyszą im wiórki: świeże, chrzęszczące, memłające się. Sama polewa z kolei jest cienka i chrupiąca. Rozpuszcza się na gęste bagienko i smakuje typową mleczną czekoladą marki MARS, dlatego trudno pisać mi o niej jako o polewie – dla mnie to po prostu mleczna czekolada (żadna spotkana dotychczas polewa lodowa nie rozpuszczała się na bagienko i nie smakowała tak wyraziście czekoladowo). Cechują ją polewowa śliskość i wysoka pylistość (to spora wada).
Lody w Bountym Ice Cream nie są czysto kokosowe – mimo iż tak twierdzi producent – ale kokosowo-mleczne. Konsystencja także jest mleczna, co zgadza się z opisem. Wypełniają je liczne wiórki: ogromne, grube, świeże i memłające się. Całość jest przesadnie cukrowa, lecz przy okazji uroczo przemleczna.
Jak wyjaśniłam, nie jestem fanką batonów lodowych, jednak Bounty Ice Cream zdaje się w porządku. Do poprawy nadają się wysoka pylistość polewy/czekolady oraz memłliwość wiórków. Z uwagi na brak rozpraszających dodatków może to być najlepszy wariant z tej serii. Oczywiście do niego nie wrócę.
Ocena: 4 chi ze wstążką
Tez nie przepadam za taką formą lodów które trzeba trzymać w dłoni i gryźć. Wyjątek stanowią lodowe kanapki w waflu ^^ nie lubie po prostu gryzc lodow, bo bolą mnie zeby :( jadlam z tej serii Marsa i mnie niestety nie porwal, rzeczywiście są baaardzo zwykle, tak jak mówisz. Nie warto o nich pamiętać ;)
Kanapkowe też mnie nie przekonują. Niby można je jeść na dworze, a nim się obejrzysz, wszystko ubrudzone.
Ja mam do nich sentyment, bo tatuś zawsze za dzieciaka kupował mi smietankowe Śnieżki… Tęsknię za tymi beztroskimi czasami ❤️
Lubię jeść te lody, ale raczej w warunkach domowych :P
Wygląda smakowicie, ale na myśl o lodach mi jeszcze zimniej (ostatnio jestem w stanie permanentnego niedogrzania), więc do wiosny nie zamierzam próbować lodowych przysmaków. Za to może w końcu kupię Bounty’ego ;)
Nie muszę sięgać pamięcią szczególnie daleko, by znaleźć chwilę, w której jadłam lody. Wczoraj – w bluzce z długim rękawem i bluzie, a także zawinięta w koc i przykryta kołdrą – zjadłam całe pudełko lidlowych zabajonych :D
Dla mnie to niewyobrażalne. Wczoraj z zimna nie mogłam usnąć, a zakopałam się pod kołdrę i koc (na dodatek mam ciepło w mieszkaniu), więc nawet nie myślę o zmrożonym pożywieniu :P
Weź nie mów, ostatnie dni to jakaś masakra. Ja w domu nie grzeję, ale w ciągu dnia jestem zrośnięta z termoforem. W nocy śpię z takim zestawem: spodnie dresowe, skarpety wełniane, t-shirt, bluza, koc, kołdra, Rubi.
No to się rozumiemy :) Ja w ciągu dnia w pracy rozkręcam grzejniki na maksa i jakoś sobie radzę, ale rano, nim się nagrzeje, to nie jest mi wesoło :P
Ostatnimi czasy nie mam z tym problemu, ale z przeszłości pamiętam, że rozebrać się do kąpieli bywało masakrą. Mam dziwny kanał wentylacyjny. Czasem ciągnie jak…
U mnie to nie problem, bo w mieszkaniu jest dość ciepło, a kąpię się niemal we wrzątku to aż miło wskoczyć do wanny ;)
Ja też się kąpię w bardzo gorącej wodzie. Czasem wręcz przez chwilę cierpię, ale potem jest błogo (:
Też nie lubię batonów lodowych.
O dziwo odebrałam go podobnie w kwestii, że mało kokosowy, bardziej mleczny, ale już ogólnie to mniej podobnie. Z tą różnicą, że według mnie to nie lód mleczny, a jakaś mleczna woda.
Mi nie pasował zupełnie, ble.
Mleczna woda? A to szkoda. Brak kokosa w serce ciosa.
Wtedy marna to ochłoda.
Nie ma co nad Bountym dzielić włosa.
Jadłyśmy go jeszcze na początku studiów, więc nie pamiętamy dokładnie jakie miałyśmy odczucia :P Ale chyba był dobry xD
Przynajmniej pamiętacie, kiedy jadłyście. Znaczy umysł jeszcze młody i (dość) sprawny.