Pedanteria czy nerwica? 4 dowody na to, że jestem szurnięta

Po co to wszystko? Nie wystarczyło mi opublikowanie opowieści o wadach, zwłaszcza drugiej części, w której wylałam z siebie wszystko, co prywatne? Co kogo obchodzą moje problemy?

Wbrew pozorom nie chodzi mi o zrobienie z siebie widowiska. Jak już nie raz wspomniałam, adres bloga mają wszystkie osoby, które mnie znają. Gdybym chciała ich zszokować lub zniechęcić do siebie, zrobiłabym coś bardziej efektywnego, i to w rzeczywistości, nie w internecie.

Blog traktuję jako medium, za pomocą którego mogę ludziom doradzać (recenzjami), bawić ich (śmiesznymi wpisami), dawać powody do przemyśleń (refleksyjnymi wywodami), edukować (językowymi publikacjami). Chciałabym też nieść wsparcie tym, którzy momentami – tak jak ja – czują się niedopasowani do rzeczywistości i zagubieni. Mnie bardzo pomaga wiedza, że na świecie istnieje ktoś tak samo szurnięty jak ja. Pochodzący z mojej bajki. A ponieważ od lat żyję w alternatywny sposób i mam gdzieś, co myślą o mnie normalni ludzie, postanowiłam pisać o sobie. O tych wszystkich dziwnych rzeczach, o których raczej się nie mówi, bo wstyd… bo głupio… bo może lepiej nie... A dlaczego nie? Jeśli sprawię, że choć trzech czytelników livingu poczuje się dziś lepiej i mniej samotnie, odniosę sukces.

Zapraszam na opowieść o tym, dlaczego uważam się za osobę przesadnie pedantyczną. Może znerwicowaną? Albo – spójrzmy prawdzie w oczy – po prostu szurniętą.

Enjoy!

Panie, zdejm pan buty!

Zacznijmy od czegoś lightowego. Niech będą buty, w końcu mamy zimną porę roku i wymieniamy – albo już wymieniliśmy – garderobę na cieplejszą. A zatem pytanie: z czym kojarzą wam się jesienne i zimowe buty? Z eleganckimi kozaczkami? Ciepłym futerkiem? Wyszczuplającym nogę obcasem? Mnie kojarzą się z brudną podeszwą. Jesień to czas błota, a zima śniegu. Okej, śniegu z błotem, bo po cóż sobie żałować?

I teraz opis sytuacji. Zapraszam kogoś do domu lub człowiek ów – o zgrozo – przychodzi niezapowiedziany. Zupełnie nie zważa na fakt, że w moim laboratorium wszystko lśni. Ma gdzieś piękne jasne panele. Nie wie też, że wczoraj albo jeszcze tego samego dnia sprzątałam. Zamiast kulturalnie ściągnąć buty na przedpokoju, ładuje się tymi podeszwiskami do pokoju i wszędzie zostawia ślady. Coś do mnie mówi, czegoś chce, ale ja już niczego nie słyszę. Wszystkie zmysły skupiają się na śladach, które pragnę jak najszybciej wytrzeć. Potakuję więc, uśmiecham się i odliczam czas do chwili, aż intruz opuści moje mieszkanie. W pozytywnej sytuacji ma to miejsce szybko, w negatywnej po kilku godzinach.

Jak tylko ukochany gość wyjdzie, rzucam się na podłogę ze szmatą i sprzątam błoto, piach czy co tam na tej mojej pięknej podłodze jest. Czuję niewypowiedzianą ulgę. Jestem spokojna.

Pod ostrzałem spojrzeń

Bywa, że ślady podeszew na panelach to nie jedyny krąg piekielny, przez jaki przeczołga mnie mój ukochany gość. Jeśli nie zna za dobrze mojego charakteru lub odwiedził mnie po raz pierwszy – w praktyce jedno idzie w parze z drugim – wszystkiego chce dotknąć. A co tu masz? Mogę zobaczyć? Ale fajne! Nie łudźcie się jednak, że rzeczywiście pyta, skoro nawet nie czeka na odpowiedź. Pytania są czysto retoryczne, bo i tak oboje wiemy, że każdą z rzeczy, które go zainteresowały, po chwili soczyście zmaca.

Czas zwalnia. Śledzę ruchy gościa czujniej niż Google naszą działalność w internecie. Pomaca, pomaca, odstawi. Nigdy jednak równo. Język aż mnie swędzi, żeby powiedzieć, że przecież to tak nie stało! Zresztą czasem mówię. Wszystko zależy od rodzaju znajomości. Bywa, że wręcz podchodzę i ostentacyjnie poprawiam tę rzecz, żeby stała prawidłowo. Bywa jednak, że próbuję zachować pozory normalności i tylko czekam na moment, aż gość nie będzie patrzył lub wyjdzie do toalety i szybko poprawiam wszystko, co zrujnował. W efekcie ja jestem spokojna, a on zadowolony, że ma taką zupełnie zwykłą i nieszurniętą koleżankę, z którą można konie kraść i zmacane obiekty w dowolnych miejscach stawiać.

PS Aktualnie najczęściej stosuję podwójną taktykę. Najpierw pouczam: tylko odstaw na miejsce!, a potem i tak podchodzę i poprawiam. Skoro ktoś ma lubić mnie, to ma lubić mnie, nie zaś wyobrażenie o mnie. Przecież nie będę przez kolejne lata udawać przed nim innej osoby.

Weź to z twarzy, jak do mnie mówisz

Co się robi, gdy rozmówca ma śpiocha w oku, włos w jedzeniu, sos na brodzie albo robala na bluzce? Jeśli jest to ktoś bliski, biorę palucha i ściągam z niego obrzydlistwo (tak, zdarza mi się zagrzebać komuś w talerzu lub oku, na dodatek nie zawsze proszę o zgodę). Jeśli jest to ktoś półbliski, powiadamiam go o obrzydlistwie i czekam, aż sam się z nim upora (ewentualnie pożyczam lusterko lub pomagam, o ile mnie o to poprosi). Jeżeli jednak jest to osoba półobca lub obca, dzieje się to samo, co w przypadku brudnych śladów po buciorach na panelach. Zmysł słuchu idiocieje i dochodzi do mnie co dziesiąte słowo wypowiadane przez rozmówcę. Wszystko, na czym potrafię się skupić, to irytujący punkt.

Oto przykład. Całkiem niedawno byłam ze znajomym na obiedzie w knajpie. Jadł i coś mi opowiadał. W pewnym momencie zobaczyłam, że z jego dania wystaje włos. Zanim zamachnął się widelcem, kazałam mu poczekać i zabrałam paskudztwo. Niestety niedługo później natknął się na drugiego włosa. Niestety, tym razem bowiem było już za późno na ratunek. Włos wylądował w jego ustach. Z przerażeniem patrzyłam, jak go zjadał, zupełnie o tym nie wiedząc. Kompletnie nie pamiętam, o czym wtedy rozmawialiśmy.

Żałuję, że ludzie nie zawsze sobie mówią, że coś jest z nimi nie tak. Ja wolałabym usłyszeć, że wystaje mi z nosa koza, mam na plecach kupsko gołębia albo czerwona kropka na czole właśnie przeszła transformację i patrzy na mojego rozmówcę wielkim białym okiem. Z rzeczami, o których wiemy, możemy coś zrobić. Te nieuświadomione irytująco na nas tkwią i rujnują wizerunek.

Bardzo (nie)miły gość

Na koniec coś upierdliwie-(nie)sympatycznego, mianowicie gość nadgorliwy. Czasem zdarzy się taki, który przyjdzie na herbatkę, buty ładnie zostawi na przedpokoju, przedmiotów stojących na szafkach nadto nie zmaca, ale za to pod koniec spotkania postanowi być bardziej uczynny, niż powinien. To ja jeszcze umyję kubek, żebyś ty nie musiała – powie. Mnie się w takim momencie nóż otwiera w kieszeni, ale umiem w kulturę, więc mówię, że nie trzeba, a kiedy nie dociera, to że nie wolno. Efekt? Pff, grochem o ścianę.

Dlaczego nie chcę, żeby ktoś pomógł mi w zmywaniu naczyń? Ponieważ mam przeświadczenie, iż moje naczynia dobrze umyję tylko ja. Podobnym podejściem kierowałam się w szkole i na studiach, dlatego do dziś nienawidzę pracy w grupach. Odnoszę wrażenie, że wyłącznie ja zdołam zrobić coś właściwie, więc wyręczałam pozostałych, byle tylko osiągnąć zaplanowany efekt. Niestety rzeczywistość za każdym razem wykazywała, że mam rację. Kiedy przejmowałam ster i albo wykonywałam pracę za innych (leserów), albo dyrygowałam ludźmi (tymi, którzy rzeczywiście chcieli uczestniczyć w projekcie), zdobywaliśmy wysokie oceny. I odwrotnie: gdy z jakichś powodów musiałam pozostać zwykłym członkiem zespołu, efekty były dalekie od ideału. Ponieważ mnie zależało na ocenach, rozwiązanie było tylko jedno.

Jesteśmy na wspólnej przestrzeni? W porządku, dzielmy się obowiązkami. Ktoś zrobi część, ja zrobię część, jest elegancko. Natomiast w moim królestwie zarządca jest tylko jeden, i jestem nim ja. Nie potrzebuję nikogo ani do zmywania naczyń, ani żadnych innych przejawów nadgorliwości. Jeśli nie będę potrafiła czegoś zrobić, zapytam lub poproszę. Sprawianiu przyjemności na siłę serdeczne: nie, dziękuję!

***

Jesteście pedantyczni, znerwicowani lub szurnięci? Koniecznie napiszcie dlaczego!

23 myśli na temat “Pedanteria czy nerwica? 4 dowody na to, że jestem szurnięta

  1. Zdecydowanie jestem z Twojej bajki :*
    „Podobnym podejściem kierowałam się w szkole i na studiach, dlatego do dziś nienawidzę pracy w grupach. Odnoszę wrażenie, że wyłącznie ja zdołam zrobić coś właściwie, więc wyręczałam pozostałych, byle tylko osiągnąć zaplanowany efekt. Niestety rzeczywistość za każdym razem wykazywała, że mam rację.” W 100 % zgadzam się z zacytowanym. Mam tak samo co do czystości i porządku w moim domku. To moja przestrzeń bezpieczeństwa dlatego nikogo do niej nie zapraszam i jestem wielce niezadowolona gdy przychodzi fachowiec że spółdzielni lub inny tego typu intruz. ..
    Nie jesteś jedyna z dziwactwami opisanymi ale one wcale w mojej ocenie nie stanowią naszych mankamentow ;)

    1. Mnie „intruzi” ze spółdzielni ani fachowcy nie przeszkadzają. Za to ich buciory… :P No i czasem przychodzą w kiepskiej porze, ale przestałam się przejmować i otwieram w piżamie albo dresie. W lecie zdarzało mi się otworzyć w gaciach i t-shircie. To ich problem, że pojawili się o nieodpowiedniej godzinie.

  2. Uwielbiam Twoje wpisy i zazdroszczę dystansu do samej siebie :D a ten drugi powód… No jakbym czytala o sobie xD reszta może mnie nie dotyczy, ale rozumiem Twoje odczucia ^^

  3. A dla mnie to wcale nie są dziwactwa :)
    Jeśli lubisz porządek, to nic dziwnego, że wkurza Cię, jak ktoś przestawia Ci rzeczy (mnie to akurat nie denerwuje, bo nie przeszkadza mi bałagan) i nie widzę nic złego w zwróceniu uwagi. Chodzenie w brudnych burach po mieszkaniu to i mnie denerwuje, bo z podłogi ślady łatwo zmyć, ale z mojego jasnego dywanu to już niewykonalne, a dywan jest akurat w części z siedziskami. O robalu na bluzce czy włosie w zupie na pewno bym od razu poinformowała towarzysza, bo sama też bym chciała być poinformowana.
    A co do ostatniego punktu, to zmywania po sobie naczyń nikt mi jeszcze nie informował (pamiętam tylko z dzieciństwa, jak młodszy siostrzeniec wkładał po sobie talerze do zmywarki:P), ale nie podoba mi się wyrzucanie śmieci do śmietników – śmieci segreguje, a nie każdy gość jest zorientowany w temacie.

    1. Zrezygnowałam z zakupu dywanów przez Rubinę – i tak byłyby całe uwalone – więc ten problem mi odpada. Nie segreguję też śmieci, bo mam za mało miejsca w kuchni.

      1. U mnie dywan ozdabia część pokoju, choć na pewno nie jest praktyczny, zwłaszcza jasny.
        A kosze w kuchni mam 3 (niezbyt duże), a szkło wynoszę po drodze do kosza na zewnątrz :P

  4. Zemdliło mnie z tymi włosami w jedzeniu:(. Ja to mówię o tym,że buty trzeba ściągnąć !!! nie znoszę piasku pod kapciami,nerwy mnie biorą jak je czuję,dlatego ja odkurzam codziennie!,dodatkowo zamiatam podłogę kilka razy w przedpokoju właśnie w taką pogodę jesienno=zimową. Z tym wycieraniem twarzy innym itp to przybij sobie piątkę z moim Jasiem on ma jakieś natręctwo jak widzi u kogoś coś takiego to aż go palce świerzbią by”naprawić”

    1. Mnie się nie chce odkurzać/zamiatać codziennie. Jak już zobaczę, że jest za dużo brudu na podłodze, sprzątam całe mieszkanie. Koniec końców robię generalny porządek raz w tygodniu – to idealny czas, żeby kurz się zebrał lekko, ale nie przekroczył granicy przyzwoitości. Dwie godzinki i dom lśni.

  5. My akurat zawsze pytamy się przed wejściem do czyjegoś domu czy mamy ściągnąć buty ;)
    Ale do naszego mieszkania spokojnie można wejść w butach i nam to nie przeszkadza choć wiemy, ze będziemy musiały podłogę potem umyć ;)
    Brawo dla Ciebie, że potrafisz od razu powiedzieć rozmówcy, że ma coś na twarzy i ma się wytrzeć. To jest rzadko spotykane, bo ludzie jakoś boją się komuś zwrócić na to uwagę a potem ta osoba czuje się strasznie głupio, że przez całe spotkanie miała coś w zębach czy w kąciku ust.

    1. Ja też pytam, albo wręcz od razu ściągam buty i dalej wchodzę w skarpetach. Szkoda, że nie każdy ma tyle… w sumie nie wiem, czy mogę napisać „kultury”. Może „wyczucia”?

      Jest dokładnie tak, jak piszecie. Komuś głupio powiedzieć, a w efekcie biedny nieświadomy człowiek łazi z jakimś dziadem na twarzy przez kilka godzin, aż sam się zorientuje.

  6. Nie nazwałabym tego szurnięciem, raczej dziwactwem. Z drogiej strony te nasze dziwactwa sprawiają, że jesteśmy wyjątkowi, JACYŚ, że inni nas po nich poznają. Wiesz najlepiej, że czasem dziwią mnie Twoje „ekstrawagancje”, ale kocham je i kocham Ciebie. :) Może dlatego, że dostrzegam między nami dużo podobieństw jak np. przestawianie rzeczy, brak akceptacji do ruszania tego, co ja ułożyłam np.książek. Zawsze wiem, że ktoś, kto wyciąga książkę, nie wsadzi jej na SWOJE przyporządkowane miejsce, a filiżankę nie odstawi tak, jak stała wcześniej z uszkiem na lewo lub na prawo, zależy od szafki, w której stoi ;) Nie przeszkadza mi, gdy gość wchodzi w butach do domu tak jak Tobie. Wyjątkiem jest moment, gdy wcześniej posprzątałam i umyłam podłogi. Wówczas też tego nie lubię. Pewnie dlatego, że gdy posprzątam na błysk lubię usiąść i delektować się tym widokiem. Widokiem mojego przytulnego miejsca – miejsca na Ziemi, w którym czuję się bezpiecznie i komfortowo, a tu ktoś wchodzi i niszczy moją pracę. W zasadzie dzięki Twojemu wpisowi uzmysłowiłam sobie, że to raczej nie ma to związku z niszczeniem, lecz z poczuciem, że ktoś nie szanuje mojej pracy, mojego wysiłku w to, żeby było super. No i na koniec, jeśli Ty jesteś szurnięta, to ja też, bo masz w 50% moje geny :) ;) <3

    1. Ależ oczywiście, że Ty też jesteś szurnięta. Kto normalny przemeblowuje mieszkanie raz w tygodniu? :D Co do wchodzenia w butach, musisz krzyczeć, że sprzątałaś, jak tylko przekraczam próg. Przyzwyczaiłam się, że do Ciebie można włazić głębiej bez ściągania, a ostatnio trafiłam na chwilę tuż po sprzątaniu – o czym nie wiedziałam – wlazłam i było mi głupio. Także pamiętaj: krzycz śmiało. O Twojej szajbie dotyczącej idealnej kolejności książek w biblioteczce też pamiętam. Zastanawiam się, czy nie mam jej po Tobie, choć u mnie ewoluowała i w efekcie nie można dotykać niczego :P

      Dziękuję za zaangażowanie w komentarz ;*

  7. O cholera, mam podobnie! Dziwoląg ze mnie skrajnie wyalienowany żyjący inaczej niż „normalni”.
    Z butami to mam tak, że w ogóle wprost mówię, by buty ściągać w korytarzu. Chyba że to osoba, do której po prostu nie mogę tak powiedzieć, wtedy zaciskam zęby i cierpię.
    Staram się, by jak najmniej osób do mnie przychodziło. Moje mieszkanie jest moje, więc wszelkie dotykanie rzeczy itp…. No nie!
    O! Jak ktoś ma jakiś defekt, pryszcz, śmieć, to od razu zezuję tylko na to i nie mogę się skupić.

    Hm, lubię swoją inność, dziwactwa i wady. Tak samo jak poczucie, że są i inni tacy.

    1. Uwielbiam poznawać ludzi, którzy są walnięci. Nawet jeśli ktoś jest szalony w inny sposób niż ja, czuję się przy nim tak, jakbym nareszcie trafiła na rzadkiego przedstawiciela mojej rasy (innej niż ludzka).

      Z czekoladami czy w ogóle słodyczami byśmy się nie dogadały, ale wiem, po prostu WIEM, że lubiłabym Cię w rl tak samo jak przez internet.

  8. Dlaczego nie powiesz intruzowi, żeby zdjął buty? :D I czy naprawdę chodzi o to, że ma lubić Ciebie, a nie wyobrażenie o Tobie? Jeśli tak, to dlaczego nie powiesz wprost, że przeszkadza Ci, jak ktoś dotyka Twoje rzeczy? (Pytania z gatunku niewygodnych, więc nie musisz odpowiadać :)).

    Też nie lubię, jak ktoś wchodzi mi w butach do mieszkania (ksiądz po kolędzie, policjant, Pan Naprawiacz, znajomy…). O ile znajomym od razu mówię, że mają zdjąć buty, o tyle policjantowi, ksiedzu czy Panom Naprawiaczom się nie zdarzyło.
    I również nie lubię, jak ktoś jest wścibski i zazwyczaj nie dopuszczam do tego, żeby ktoś naruszał moją prywatną przestrzeń. Znajomych jak wpuszczam do mojego pokoju, to na chwilę, ale raczej mało kogo z nich interesują jakieś takie drobiazgi. Nie są wścibscy. Regularnie zamykam drzwi do pokoju – to jest moja oaza i mało kogo tam wpuszczam.

    Jeśli chodzi o ostatni podpunkt – to mam tak samo. Ja najlepiej posprzątam. Ja najlepiej zaprezentuję. Ja najlepiej napiszę pracę grupową. Ale w kole naukowym uczę się delegować różne obowiązki i oddawać stery innym – czuję się wtedy niekomfortowo, ale potem mi przechodzi, bo okazuje się, że inni też mają zalety i umieją zrobić coś lepiej niż ja. Np. grafikę :) A jeśli ja coś robię lepiej, to się potem mogę „powymądrzać”, a oni się czegoś nauczą – i wszyscy zadowoleni :D

    Ja jestem szurnięta z jedzeniem. Nie lubię, jak ktoś rusza moje żarcie i mi wyjada, a najgorzej, jak wyjada i nie odkupi. Zawsze muszę mieć zapas pewnych produktów. No MUSZĘ mieć kakao, ketchup, mleko sojowe i stewię w zapasie. A jak się ktoś dorwie, to jest olbrzymia irytacja.

    1. Odnoszę wrażenie, że niekiedy traktujesz mnie protekcjonalnie, np. we wstępie. Nie musisz podkreślać, że pytanie jest niewygodne (nie widzę w nim niczego niewygodnego) ani że nie muszę odpowiadać (jak nie będę chciała, z pewnością nie odpowiem). Piszę o tym, bo dopuszczam, iż mogę się mylić.

      Zadajesz pytanie, czemu nie powiem intruzowi, że ma ściągnąć buty… po czym sama na nie odpowiadasz. Wyobrażasz sobie powiedzieć komuś, kto wchodzi na kilka minut sprawdzić liczniki, że ma ściągnąć buty? Albo komuś, kogo poprosiłaś o wniesienie lodówki na piąte piętro, zasapał się, ledwo żyje, staje w progu, a Ty krzyczysz: „Gdzie, kur…, z tymi brudnymi butami?! Ściągaj je!”? „Normalni” goście, kiedy do mnie przychodzą, wiedzą, że mają ściągać obuwie, bo im o tym mówię. Natomiast nie będę zmuszać do rozbierania się człowieka, który wpadł na chwilę, i to zrobić mi przysługę. Jednak czasem warto zachować kulturę.

      Wiem, kiedy i komu pokazuję siebie, a kiedy i komu sprzedaję wyłącznie wizerunek. We własnym domu nie zmierzam się patyczkować i udawać innej osoby, dlatego też zapraszam do siebie niewiele osób.

      Ja oddaję innym te obowiązki, z którymi wiem, że sobie nie poradzę, bo jestem niekompetentna. Grafikę oddałabym z pewnością, ponieważ szczyt moich możliwości to obrobienie zdjęć na blog.

      Na szczęście mieszkam sama, ale problem ruszania mojego jedzenia pamiętam z czasów licealnych. Miałam swoją półkę w lodówce, a i tak czasem zabłądziła tam czyjaś łapa. Ojj, nienawidziłam tego.

      1. Nie napisałaś w tekście o tym, że piszesz o osobach nieznajomych (a przynajmniej ja to przegapiłam). I nie traktuję Cię protekcjonalnie :D

        1. W porządku :) Pisałam o wszystkich ludziach, którzy pojawiają się w moim gniazdku. Ze znajomymi light, bo można im powiedzieć. Niestety osoby przytoczone we wcześniejszym komentarzu są jakby poza prawem do poproszenia o ściągnięcie butów.

  9. Uprzejmie melduję , iż dzięki wyznaniu numer 1, 3 i 4 czuję się nieco mniej samotna. Co do punku nr 2 – z racji posiadania kota ograniczyłam liczbę rzeczy wolnostojących do minimum, co nie dość że ułatwia życie (wreszcie widać nawet pierwsze drobinki kurzu – jest powód by wycierać półki co drugi dzień), to dodatkowo daje uniknąć przestawiania rzeczy w inne miejsce przez „intruzów”… Bo wiadomo,że czarnej kulce puchu wybaczę wszystko … no może poza śladami łapek na szafce w kuchni ! Wtedy zmieniam się w nieczułego sprzątaczo – robota i mam w nosie głośne miałczenie.

    1. Wszystko jasne. Ja mam kudłacza w wersji przypodłogowej, więc mogę stawiać na szafkach tyle, ile zapragnę. Za to musiałam zrezygnować z puchatych dywaników, które mi się marzyły.

      Bardzo się cieszę, że poprawiłam Ci nastrój :)

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.