Jakiś czas temu otrzymałam od przyjaciela japońskie słodycze. Albo chińskie? (No, może koreańskie). W każdym razie słodycze z zagranicy – dalekiego Wschodu. Były to cztery sztuki małych dziwadełek, które najprawdopodobniej odpowiadały suszonym owocom (zwykłym lub z dodatkami, cholera wie). Trochę zwlekałam z degustacją, lecz kiedy podjęłam decyzję o rozprawieniu się z posiadanymi cukierkami i zaprzestaniu ich kupowania, musiałam stawić czoła także azjatyckim owocowym cudakom.
Zagraniczne słodycze nr 1: coś dziwnego w białym i zielonym opakowaniu
Pierwsze japońskie słodycze – przyjmijmy, że japońskie – zostały pokryte folią. Myślałam, że trzeba ją zdjąć, ale okazała się podejrzanie cienka i delikatna, z uwagi na co rwała się na maleńkie kawałki. Położyłam fragment na języku i tak oto odkryłam, że jest jadalna.
Azjatycka kostka owocowa lepi się jak szalona. Jest umiarkowanie twarda (twardo-miękka), więc łatwa do przekrojenia. Podczas żucia okazuje się gęsta i zwarta niczym skompresowane daktyle (albo jakiekolwiek inne suszone owoce), a jednocześnie dziwnie żelkowa (ślisko-żelkowa).
Słodycze z Japonii czy Chin są ciemne i połyskujące, co znów wskazuje, że składają się z suszonych owoców. Dowodzi temu również zapach, choć trudno określić gatunek owych owoców. Stawiałabym na daktyle lub figi, jednak po obrazku na opakowaniach słuszniej założyć, iż to brzoskwinia albo morela.
Niestety owocowe słodycze japońskie nie smakują zbyt dobrze. Te w białym opakowaniu są wyrazistsze i powiedzmy, że bardziej morelowe, te w zielonym zaś mniej słodkie, dojrzalsze, nieco stłumione. Uznajmy zatem, że brzoskwiniowe. Cieszę się, że dostałam tylko po jednym.
Ocena: 3 chi
Zagraniczne słodycze nr 2: coś dziwnego w przezroczystym opakowaniu
W przezroczystym opakowaniu z elementami różu i złota mieści się coś, co kształtem i jestestwem przypomina poprzednie kostki, jednak jest od nich węższe, grubsze i znacząco ciemniejsze. Na tych słodyczach z zagranicy nie pojawia się folia – są czyste.
Zagraniczne słodycze w przezroczystym opakowaniu są tak twarde i skompresowane, że można połamać na nich nóż, a jak się miało wkrótce okazać, również zęby. Przez ów fakt nie byłam w stanie ich zjeść. Chwilę polizałam i pociumkałam dla poznania smaku, i tyle.
Ciemne jak kopyto szatana chińskie bądź japońskie słodycze cechuje przyjemny wizualnie suszonoowocowy blask powierzchni. Zapach jest mniej intensywny niż w poprzednikach, niemal żaden. Trochę słodki, trochę… nie wiem jaki, ale znajomy. Jeśli znacie wschodnie znaki, podpowiedzcie, co zjadłam.
Po chwili lizingu doszłam do wniosku, iż to nawet lepiej, że nie udało mi się podejrzanych słodyczy z zagranicy ugryźć. Kostka smakuje jak batony morwowe, których nienawidzę. Skrzywiłam się i z pogardą odrzuciłam to coś na talerzyk. Za tego typu słodycze z Japonii czy Chin podziękuję.
Ocena: 1 chi
Zagraniczne słodycze nr 3: suszony hemoroid udający wiśnię
Czy jest to suszony hemoroid udający wiśnię, czy też wiśnia udająca suszony hemoroid, pozostawiam waszej ocenie. Skupię się zaś na tym, iż ów dziwny twór ma wewnątrz pestkę, z uwagi na którą nie da się go przekroić. Nie da się też łatwo go od niej oddzielić – przywarł na amen.
Japońska kulka pachnie bardzo wyraziście. Co zabawne, zupełnie nieadekwatnie do tego, czym jest, ponieważ aromat przywodzi na myśl wesołe miasteczko lub jarmark bożonarodzeniowy. To tam dostępne są świeże owoce nabijane na kijki, maczane w polewie karmelowej i tak sprzedawane miłośnikom jarmarcznych słodyczy. Jest to więc zapach bardzo słodki, duszny i owocowo-karmelowy.
Po wbiciu zębów w część właściwą chińskich albo japońskich słodyczy okazuje się, że jednak są mięciutkie. Smakują… WSTRĘTNIE – nie mogłam nie zastosować caps locka. Są bardzo kwaśne, a jednocześnie tak słodziuteńkie, jakby napakowano je słodzikiem. Zawierają bardzo, bardzo silny pierwiastek czegoś, czego nie potrafię określić, ale co tak bezwzględnie poturbowało moje kubki smakowe, iż przez chwilę sądziłam, że zwymiotuję na łóżko. Natychmiast pobiegłam umyć zęby.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłam coś tak obleśnego jak ta japońska czy chińska kulka. Nie, ja nigdy nie jadłam czegoś tak potwornego. Nie żartuję. To absolutnie najgorszy produkt spożywczy świata.
Ocena: 1 chi
(nie wiem, jak to skomentować)
Ja myślę, że takie słodycze dają małym azjatom, żeby później wyrosly z nich ninja (wiesz, juz je przygotowują do trudów życia i ostrza im zęby).
Co do oststniej kulki, to jest gorsza nawet od lukrecji? :D albo nawet od malin posypanych wiorkami? xD
Lukrecji bardzo nie lubię, ale daję radę ją przełknąć. Maliny posypane wiórkami byłyby okropne, jednak też do zjedzenia. Ta kulka natomiast pokonała wszystko, ponieważ nie byłam w stanie utrzymać jej w ustach bez zwymiotowania. Piszę poważnie.
To jest sekret sily ninja, mowie Ci!
W takim razie nie chcę już być ninja :(
Ja mam w domu jakieś japońskie ciastko, ale jeszcze się za nie nie zabrałam, a po Twoim wpisie doszłam do wniosku, że aż strach się bać, co mnie czeka :P
Te pierwsze zlepki prezentują się ciekawie, ale nigdy nie przyporządkowałabym ich do takiego opakowania – ono sugeruje mi jakieś orzechy w posypce z dziwnych rzeczy :)
Ciastko brzmi lepiej niż zaprezentowane tu nie wiadomo co. Opakowanie ma ludzkie?
Nawet już nie pamiętam, ale jak je zobaczyłam, to też nie wiedziałam, czego się spodziewać :P
„Suszony hemoroid udający wiśnię” :D
Ty się śmiejesz, a ja to miałam w ustach.
Różne rzeczy miewałam w ustach, ale hemorida nie. Wygrywasz :D
Poczekaj, aż Wojtek zdradzi Ci swoje fantazje… :’D
Mój mąż jak był w Koreii to mówił,że słodycze i desery to oni maja niesmaczne . Ja lubię ich jedne cukierki mleczko-miętowe takie w odczuciu lodowe pyszne są oj jadła bym je teraz:(
Ja po tych okazach na dłuuugi czas podziękuję.
Suszony hemoroid wygrał wszystko :D Dobrze, że nawet nie próbujemy wyobrazić sobie tego smaku :)
Szkoła życia, daję słowo.