4 awkward moments on Tinder

Z okazji nadchodzących wielkimi krokami walentynek postanowiłam uraczyć was zabawnymi opowieściami kontekstowymi. Są to historie, które wydarzyły się względnie niedawno, bo pod koniec 2018 roku, gdy po raz drugi założyłam konto na Tinderze. Przy pierwszym podejściu byłam tam trzy albo cztery dni, po czym usunęłam profil, przy drugim zaś trochę mniej niż dwa miesiące. Jest progres!

Zanim przejdziemy do historii, parę słów wyjaśnienia. Konta na Tinderze nie założyłam ani dla zabawy, ani celem żartowania z ludzi, ani też z pobudek seksualnych. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam po zarejestrowaniu się, było wysmażenie opisu na maksymalną liczbę znaków jasno przedstawiającego, że nie interesują mnie żadne propozycje seksualne i że szukam albo kogoś do pogadania – przez internet lub na żywo – albo do kochania. Był to czas, w którym nie potrafiłam poradzić sobie z emocjami, dużo płakałam i łudziłam się, że wypełnię ziejącą ranę w sercu kimś innym. Dziś wiem, że to głupie i niemożliwe. Jeśli lubicie uczyć się na cudzych błędach, w tym wypadku zdecydowanie polecam uczyć się na moim.

Z wiadomych powodów nie podałam personaliów osób, których dotyczą historie.

I na koniec jeszcze jedna rzecz, bo przeczuwam takie pytanie. Nie, absolutnie nie żałuję założenia konta na Tinderze. Poznałam kilka osób, z którymi poczułam silną, acz czysto kumpelską nić porozumienia. Z niektórymi tylko pisałam, z innymi parę razy się spotkałam. Wciąż mam namiary na te osoby: albo jesteśmy znajomymi na Facebooku, albo możemy do siebie napisać czy zadzwonić. Po tinderowej przygodzie wiem jednak, że ta aplikacja nie jest najlepszym wyborem, kiedy szuka się kogoś na poważnie. Za to jeśli nie macie z kim iść do kina, teatru czy na piwo – sprawdzi się rewelacyjnie.

Smutny starszy pan

Przez niepełne dwa miesiące obecności na Tinderze do aplikacji logowałam się mniej więcej raz dziennie na pół godziny, i to przeważnie podczas oglądania filmu, który okazywał się przeciętnie ciekawy. Rzadko przesuwałam facetów w prawo, bo już wstępie odpadały wszystkie gołe klaty, seksualne opisy, osiłki z siłki i inne straszności. Ale trafiło się kilku potencjalnie fajnych gości, między innymi Czapeczka.

Czapeczka nie miał rozbudowanego opisu na Tinderze, za to jego oczy były warte miliona dolarów. Podobnie usta. Nie jestem osobą, która mogłaby związać się z kimś tylko dla wyglądu, ale jednocześnie uważam, że wygląd ma znaczenie. Jeśli ktoś mnie nie pociąga, to nie pociąga, i choćby był najfajniejszy na świecie, dupa blada. Przesunęłam więc Czapeczkę w prawo, on mnie też, i zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się, że nie tylko ma zajebiste oczy, ale do tego jest całkiem interesujący. Umówiliśmy się na spotkanie.

Spotkaliśmy się dwa razy. Czapeczka – mimo zaawansowanej jesieni – uparcie chodził w czapce z daszkiem, i to jakoś tak zabawnie założonej. Nie ściągał jej ani w knajpie, ani w domu (za drugim razem zaprosiłam go do siebie). Mogłam się domyślić, że coś jest na rzeczy, ale zwiodły mnie te piękne oczyska. Mimo iż początkowo uważałam go za ciekawą osobę, okazał się sarkastyczny i… hmm… wyniosły? Co jakiś czas mi dopieprzał, a potem mówił, że żartuje i sypał komplementami. Z perspektywy czasu nie mam pojęcia, czemu spotkałam się z nim po raz drugi. Zakładam, że to wszystko wina piwa i jego oczu.

Pod koniec pierwszego spotkania Czapeczka wziął mnie za rękę. Na przystanku uznał, że odwiezie mnie do domu, mimo iż było przed północą. Nie będziesz miał jak wrócić, a do mnie nie wejdziesz na pewno – powiedziałam. Nie przeszkadzało mu to. Stwierdził, że wróci nocnym. Oczywiście po odprowadzeniu mnie pod bramę zaczął narzekać i mówić, że jestem wredna, bo jest ciemno i zimno, autobus prosto do domu ma za cztery godziny, i jak ja mogę go nie wpuścić. Cóż, uprzedzałam. Poszłam do domu i zostawiłam go na dole. Niedługo potem dostałam wiadomość z przeprosinami, że nie chciał być natarczywy.

Za drugim razem Czapeczka przyjechał do mnie, bo nie chciałam pić kolejnego piwa na mieście. Rozmawialiśmy, a ja z każdą chwilą utwierdzałam się w przekonaniu, że w tym gościu nie ma niczego interesującego – poza oczami – i że jest wyniosły, wredny i sarkastyczny. Nie pamiętam z jakiego powodu, ale w pewnym momencie wziął mnie na ręce. Nie wydało mi się to dziwne, z racji iż przez półtora roku związku byłam noszona każdego dnia. Ale on wcale nie chciał mnie podnieść tak po prostu. Z dużego pokoju przeszedł do mniejszego, prosto do łóżka. I wtedy miarka się przebrała.

Łóżko to dla mnie wyjątkowy mebel, na którym sadzam wyłącznie bliskie osoby. Dla całej reszty jest kanapa w drugim pokoju. Zresztą – jak się pewnie domyślacie – Czapeczka wcale nie chciał siedzieć i rozmawiać. Wkurzył mnie tym. Podkreślałam, że nie szukam na Tinderze seksu! Na dodatek podczas przenosin z głowy spadła mu czapeczka, a moim oczom ukazały się zakola do połowy głowy. I nagle zmalał o dziesięć centymetrów. Popatrzyłam na niego i pomyślałam, że wygląda jak smutny starszy pan. Wstałam z łóżka. Powiedziałam, że jak chce, to niech sobie chwilę poleży i się zbiera, bo mam ciekawsze rzeczy do roboty.

Czapeczka był zdziwiony, że przy pożegnaniu nie chciałam go pocałować. Na drugi dzień zablokował mnie na Facebooku i usunął parę z Tindera. Nie wiem, czy ma o sobie tak wysokie mniemanie, że sądził, iż będę do niego wypisywać i błagać o szansę, ale ten scenariusz nigdy by się nie wydarzył.

Oszukana oszustka

Poznałam na Tinderze faceta, który był i przystojny (cholernie!), i interesujący. Po Czapeczce chciałam zachować większą ostrożność, więc pisałam z nim nieco dłużej. W końcu wymieniliśmy się numerami i umówiliśmy, a on okazał się sympatyczny i bardzo inteligentny. W efekcie spotkaliśmy się parę razy, żeby rozprawiać o filmach i muzyce, słuchać muzyki razem, byliśmy w kinie, a nawet dwa razy zjedliśmy obiad, co dla mnie jest wydarzeniem przełomowym, bo nie jadam przy obcych.

On – nazwijmy go Wychowawcą, z racji iż w trakcie rozmów zdarzało mu się pouczać mnie, że coś robię w życiu źle, a coś dobrze – przyjeżdżał do mnie z miasta pod Wrocławiem. Siedzieliśmy przez kilka godzin z rzędu i rozmawialiśmy o światopoglądach, świecie, życiu… o wszystkim. Buzie nam się nie zamykały. Mimo małych spięć związanych z pouczaniem mnie, że powinnam żyć inaczej, było super.

Podczas ostatniego spotkania zeszło na temat dzieci. Powiedziałam, że nie chcę ich mieć. Nie pamiętam, czy sam o to zapytał, czy widząc jego zniesmaczoną minę, postanowiłam dolać oliwy do ognia, ale przedstawiłam mu obraz tego, co by się stało, gdybym wpadła. Odsunęliśmy się od siebie na brzegi kanapy, jakby to był ring. Powiedział, że jestem oszustką, bo takie kwestie powinno się uwzględnić w opisie na Tinderze, inaczej nie marnowałby na mnie czasu. Zaraz się uspokoił, ale i tak pożegnaliśmy się i pojechał.

Jeszcze tego samego wieczora, gdy dotarł do domu, zaczęłam dostawać smsy. Przeprosił za swoje wzburzenie i wyjaśnił powód. Okazało się, że moja żywa niechęć do dzieci uderzyła Wychowawcę, ponieważ… ma sześcioletnią córkę. Której oczywiście nie uwzględnił w opisie na Tinderze, bo – jak sam uznał – żadna nie chciałaby z nim rozmawiać. Kto tu kogo oszukał, palcem pokazywać nie będę.

Przerażony anioł

W ostatnich kilkunastu dniach mojego pobytu na Tinderze poznałam Zagubionego Chłopca. Przesunęłam go w prawo, bo miał zabawnie poprzerabiane zdjęcia. Nie napiszę jak dokładnie, na wypadek gdybyście też korzystali z Tindera. Powiedzmy, że wklejał w zwykłe zdjęcia postacie z kreskówek i udawał, że z nimi rozmawia, takie tam. Pomyślałam, że fajny i wyluzowany z niego człowiek.

Na początku pisało nam się bardzo przyjemnie. Tak mniej więcej przez trzy dni. Jak wspomniałam wcześniej, na Tindera logowałam się na pół godzinny dziennie, więc nie miałam wiele czasu na rozmawianie. On z kolei zaczął zalewać mnie wiadomościami o długości wypracowań. Na kilka takich gąsienic odpisywałam mu może jednym zdaniem. Co ważne, nie tylko – ani nie przede wszystkim – dlatego, że mi się nie chciało, ale ponieważ zaczęłam być po prostu przerażona tym, co czytam.

Zagubiony Chłopiec z jakiegoś powodu uznał, że nikt nie zrozumie go tak jak ja i że jestem jego aniołem. Opowiedział mi całe życie, w którym była masa paskudnych rzeczy: przemoc domowa, molestowanie, narkotyki, zaliczanie przypadkowych dziewczyn, w końcu opamiętanie się, ucieczka do dużego miasta i próba życia na nowo. Stwierdził, że musi mnie poznać, bo tylko ja mogę go uratować. Say whaaat?!

Po kilku kolejnych dniach po prostu przestałam odpisywać. Wcześniej zaproponowałam mu wizytę u psychologa i podsuwałam różne inne rozwiązania, które rzeczywiście mogłyby mu pomóc. On jednak twardo obstawał, że tylko spotykanie się ze mną da mu nadzieję na nowe, normalne życie.

Dysponuję paroma wiadomościami Zagubionego Chłopca, bo kiedy byłam przerażona, wysłałam je koleżance. Zobaczcie sami, z czym miałam do czynienia. Jak byście zareagowali?

02:54Umierałem już w tym życiu…

02:54Umierałem wielokrotnie

02:55Nie chcąc wracać

02:55Za ten syf

02:55Ktory

02:55Stworzył mi ten świat

02:55Nie boje się smierci

02:55Kiedy umieram

02:56Docieram do prawdy

02:57Kim i czym jesteśmy i dlaczego tyle cierpienia jest na tym świecie

03:05Przychodziły myśli że możesz się do mnie zrazić jak Ci opowiem za dużo

03:05Ale jeśli nie Ty masz mnie wspierać

03:05To widocznie się pomyliłem i jeszcze nie ten czas

03:06Ale myśląc o Tobie to jak koniec mojego cierpienia

03:08To wsparcie na drodze która sobie wybrałem

Niezręczny znajomy

Podczas przeglądania profili na Tinderze trafiałam na sporo osób, które znam. Od razu przesuwałam je w prawo, bo nie miałam niczego do ukrycia ani nie wstydziłam się tego, że założyłam konto. Przecież nie chciałam się z tymi osobami związać, nie proponowałam im seksu, nic podobnego. Przesunęłam nawet kuzyna, z którym nie rozmawiałam od lat! Popisaliśmy, pośmialiśmy się i było miło, normalnie.

Niestety wśród przesuniętych w prawo znajomych znalazł się jeden kolega, który ma dziwny charakter. Z pespektywy czasu myślę, że powinnam była przesunąć go w lewo i nie ryzykować tego typu sytuacji. Niestety byłam naiwna i sądziłam, że skoro się znamy, to jest jasne, że niczego od niego nie chcę. Tymczasem na drugi (?) dzień na Facebooku rozegrała się taka rozmowa:

On: co tam Olga?

Ja: Praca :)

On: to co, moze się spotkamy? :D

Ja: Nie :P Ja tam serio nie weszlam po nowe znajomosci. Mam w zyciu dosc problemow.

On: no to własnie odnawiasz stare xd

On: mozemy sie umowic na samo odreagowanie od problemow zatem:)

Ja: Lol. Nie ;)

On: Olga nie krepuj sie

On: przeciez to naturalne ;)

Ja: Nie zachowuj sie jak creep. Nie chcesz wierzyc, Twoja sprawa. Nie umowie sie ani z Toba, ani z nikim innym. Milego dnia :)

On: Twoje zachowanie jest niepokojace

#najgorzej

***

Koniecznie dajcie znać, jakie zabawne lub niezręczne sytuacje randkowe zdarzyły się wam. Nie muszą dotyczyć Tindera ani umawiania się przez internet. Napiszcie też, która z historii wywarła na was największe wrażenie i dlaczego. Jeśli ten pomysł na wpis wam się podoba, mogę częściej tworzyć niedzielne teksty na podstawie własnych doświadczeń. Czekam na sygnał od was.

19 myśli na temat “4 awkward moments on Tinder

  1. Ojej, jesteś naprawdę odwazna! Ja bym w życiu nie spotkala się z żadnym facetem poznanym przez internet… Nigdy nie wiadomo, na jakiego wariata się trafi… Najbardziej przerazil mnie ten Czapeczka. Myślałam, że on chciał Ci zrobić krzywdę… :/ dobrze, że nie posunąl sie dalej. Ja bym nigfy nie wpuscila kogos takiego do domu! Domyślasz się pewnie zatem, że sama nie mialam takich sytuacji jak Ty, bo nie umawiam się z facetami z internetu :p raz jedynie kolega z klasy dziwnie się zachowywał. Najpierw wypisywal na fejsie, potem zapraszal do siebie na obiad, na spacer czy zeby pouczyc się matematyki… Ale odmawialam, nie przepadam za nim. Az pewnego dnia w piątek po lekcjach zaczal za mna lazic i nie chciał się odczepic xD powiedziałam więc, że muszę jechać do sklepu i ucieklam tramwajem, ale on i tak chciał jechać za mną, ale na szczęście go zbyłam. Sytuacja powtarzala się wielokrotnie…po prostu codziennie po lekcjach się do mnie doczepial, mimo ze wyraznie dawalam sygnaly, ze tego nie chce! Zaczelam więc do domu wracac z innymi kolegami i dal sobie z tym spokój. Ale na fejsie nadal wypisuje… Brrr :(

    1. Niektórzy nie rozumieją, co znaczy „nie”. To przykre. Odpisujesz temu koledze? Może po prostu przestań albo go zablokuj. Ewentualnie napisz mu coś przykrego.

      Przez internet umawiałam się już w podstawówce. Mojego drugiego chłopaka znalazłam i wyrwałam przez Gadu-Gadu :D To opowieść na inne czasy, może poświęcę zagadnieniu wpis niedzielny. W gimnazjum grałam w Tibię i zyskałam masę znajomych rozsianych po Polsce. Wozili mnie do nich tato (głównie) i mama (raz), więc w poznawaniu „nieznajomych” byłam wspierana. Wiem za to, że moja nadmierna ufność i wiara, że jestem nietykalna (= że nie spotka mnie nic złego), prowadzi do ponoszenia nierozsądnego ryzyka. Nikomu nie radzę zachowywać się jak ja. Nie chodzi o umawianie się, tylko o zapraszanie do domu itp. Sama jednak nie zamierzam się zmieniać. Ryzyko to przygoda… we względnie kontrolowanych warunkach :)

      1. Odpisuje mu, bo nie chce być chamska, ale czesto jest to odpowiedz na zasadzie „aha” :p
        Ooo, chętnie poczytam tez o innych znajomosciach! Masz bardzo ciekawe zycie :D ale ja bym chyba tak nie mogła, za mało ufam ludziom i się boję, że jednak za ekranem kryje się jakiś seryjny morderca i wolę się z nikim przez internet nie spotykac xD

        1. Każde odezwanie się to dla niego zachęta i znak, że jesteś zainteresowana kontaktem, tylko grasz trudną do zdobycia. Niestety.

          Rzeczywiście prowadzę dość ciekawe życie, mimo iż niemal ciągle siedzę w domu. Może to dlatego, że mam poziom strachu ustawiony blisko 0% i jak już coś robię, to z pompą :P

  2. Nie wiedziałam,że się rozstałaś:(. Dziwne te znajomości co zawierałaś ,pierwsza jakaś masakra a ostania aż strach co ta osoba ma w głowie . Ja jako nastolatka umówiła się raz z przez czata z chłopakiem ,opisywała jaki jest super itp . Na spotkaniu okazał się starszy z 10 lat ( pisał inaczej) a jego wygląda był mało przyjemny ,spotkanie trwało może 5 min i się zmyłam do szkoły szybko. Nigdy więcej takich randek w ciemno nie miałam to nie moja bajka.

    1. Haha :D Ja miałam ze sto randek w ciemno umawianych przez internet. W podstawówce i gimnazjum na część chodziłam z koleżanką w ramach wsparcia psychicznego. Absolutnie nigdy mi się nic nie stało.

  3. wracam po dość długiej przerwie na tego bloga, a tutaj mój drugi (po słodyczach) ulubiony temat! tinder! ta różowa apka wprowadziła sporo zamieszania w moje życie. bardzo współczuję niektórych z opisanych scenariuszy, brzmią jak z filmu (tego mniej udanego). najbardziej przykra jest sprawa z depresyjnym typem – nie znoszę.
    Podobnie jak Ty należę do tych, które nie boją się o swoje życie, idąc na spotkanie w miejscu publicznym z osobą z Internetu, dlatego kilka takich spotkań 'zaliczyłam’ i to naprawdę interesujące doświadczenie. I kiedy już skreśliłam z definicji tindera opcję 'znajdziesz tu faceta, z którym będziesz’ dziwnym trafem zdarzyło się tak, że jedno z tych 'zaliczeń’ zamieniło się w relację z już ponad rocznym stażem ;)

    1. Opowiesz o swoich tinderowych przebojach? Chętnie bym posłuchała.

      Cieszę się, że koniec końców kogoś znalazłaś. Ja teraz „szukam” w życiu realnym. Napisałam to w cudzysłowie, bo tak naprawdę nie szukam. Jak ktoś się znajdzie sam, to będzie. Trudno dostać się do mojego serca. Do tej pory naprawdę kochałam dwa razy, niestety każdą miłość odchorowuję dłuuugo, o ile w ogóle pozbycie się tych ludzi z serca jest możliwe.

      Zapraszam na blog częściej! :)

      1. Cóż, tindera założyłam tylko po to, żeby pokazać przyjaciółce na czym polega aplikacja, nie miałam zamiaru spędzać tam czasu, ale kiedy tylko na moim telefonie pojawił się skrót po instalacji, Patrycja (żyję w świecie pełnym tego imienia) wzięła go, stworzyła konto i zaczęła eksplorować apkę w moim imieniu. Od swipe’a do swipe’a trafiłyśmy na całkiem ciekawy przypadek, z którym umówiłam się na kolejny dzień, więc można powiedzieć, że randka bardziej niż ekspresowa. Miał na imię M., był trzy lata starszy. Umówiliśmy się w eleganckiej kawiarni, przy drugim stoliku siedział nie kto inny, jak Patrycja ze swoim facetem (mało to dorosłe, ale wtedy uznałyśmy to za świetną zabawę). M. pochodził z dobrej rodziny, był niezwykle szarmancki, wygadany, zero tematów tabu, pełny życia i pomysłów. Dobrze nam się rozmawiało mimo mojego introwertyzmu na początku. Bardzo zabawny typ. Nie podobało mi się w nim to, że dzielił ludzi na lepszych i gorszych, nie miał szacunku do tych, którym w życiu się nie powiodło, całym sobą mówił 'jestem z wyższych sfer’. Cóż. Odprowadzil mnie do samochodu, dał buziaka na pożegnanie. Byliśmy w stałym kontakcie przez około 2 tygodnie, bardzo chciał się spotkać, ale nie miałam ochoty.
        Po dwóch miesiącach przerwy od tindera trafiłam na kolejnego M. Starszy o 6 lat, dobrze wychowany, elegancki, umówieni w manufakturze browaru, przyjemnym lokalu gdzie rozmawialiśmy o życiu i, niestety, pogodzie. Miał ułożone życie, pracował za granicą jako informatyk, dużo podróżował i mówił mi o tym, jaka jest pogoda w Brukseli albo co robi jego siostra. Nie złapałam z nim dobrego kontaktu, mimo to umówiliśmy się po raz drugi. Pojechaliśmy do ośrodka wypoczynkowego, dość luksusowego. Widać, że lubił imponować kobietom. Kilka dni później kończył urlop, więc pojechał za granicę, kiedy wrócił – pisał, jednak wspomnienie bardzo wymuszonych rozmów i szybkiego tempa (kiedy wspomniałam, że chciałabym zobaczyć Alpy, zaproponował ochoczo, że możemy się wybrać na wakacjach, jakby planował już naszą przyszłość. Po dwóch spotkaniach.) skutecznie mnie zniechęciło. Najlepszym wspomnieniem z wyjazdu było moje niewinne pisanie pod stołem podczas obiadu z tinderowym K., z którym od razu poczułam silną więź.
        Pisanie z K. na randce z M. przerodziło się w spotkanie dwa dni później w maleńkiej kawiarni. Wcześniej rozmawialiśmy ze sobą do trzeciej nad ranem i zdziwiło mnie, jak to możliwe, że facet może być tak ciekawym stworzeniem, a przy okazji tak normalnym. Wypiliśmy więc wspólnie kawę, oboje, o dziwo, bardzo speszeni i niepewni jak powinniśmy się zachować, po czym wyszliśmy i oboje pojechaliśmy w dwie strony świata. Mieszkamy od siebie bardzo daleko, więc kolejnym razem spotkaliśmy się dwa miesiące później i przez kilka następnych spotkań towarzyszyła nam na żywo nieco pesząca atmosfera, która jednak teraz zupełnie zniknęła. Jak pewnie się domyślasz, to właśnie K. został aż na rok i jest nadal ;) Mimo wieeelu różnic wychodzących z czasem, dużej odległości, myślę, że to przypadek jeden na tysiąc, żeby trafić na siebie akurat na tinderze.
        W międzyczasie poznałam na tej aplikacji jeszcze B., spotkaliśmy się raz, był ciekawym człowiekiem, dobrym kolegą, ale tempo mnie przerosło, poza tym podczas spotkania z nim miałam w głowie zupełnie inną kawę, zupełnie z kimś innym.

        Szukanie to rzeczywiście złe słowo – kojarzy mi się z desperacją, a chyba najlepsze relacje rodzą się zupełnym przypadkiem. Rozstania to kolejna trudna sprawa. Nigdy tak naprawdę nie rozstałam się z nikim wcześniej (tak, obecna relacja jest moją pierwszą), ale myślę, że nie da się wymazać człowieka, z którym dzieliło się wszystkie swoje myśli, obawy i, co jest naturalne, plany, z pamięci. Z drugiej strony – to bardzo dużo uczy nas o nas samych i o tym, czego oczekujemy od drugiej osoby, co pomaga w późniejszym budowaniu związku. Nie życzę powodzenia, bo to przyjdzie samo :)

        Rozpisalam się, uf! Ale jestem bardzo gadatliwa, poza tym jak wspominałam, tinder to mój 'konik’ ;)

        1. Napiszesz, ile masz lat?

          Zabawne wydało mi się sformułowanie „kolejny M.”, ponieważ ja podczas pobytu na Tinderze poznałam prawie samych M. Przysięgam. Głównie przewijały się dwa imiona. Na spotkaniach głupio mi było ich używać, bo czułam się jak w show z ukrytą kamerą, więc zawsze mówiłam bezosobowo. Zresztą nie lubię mówić do ludzi, których słabo znam, po imieniu. Nie wiem, dlaczego tak mam.

          Po przeczytaniu Twoich historii nabrałam ochoty, by znów się zarejestrować i pochodzić na randki, tym razem dla jaj. Dobra: dla urozmaicenia życia, żeby brzmiało mniej chamsko. Z drugiej strony szkoda mi czasu. Pewnie kiedyś się skuszę.

          1. 22 lata. M to bardzo popularne imię na tinderze, jak na złość nie lubię.

            Tinder jest wg mnie super sposobem na spotykanie się z ciekawości, gdyby był taki zawód, to pisalabym portrety osób na podstawie spotkań z tindera ;) a co do imion – mam dokładnie to samo tylko w wersji ekstremalnej, nawet do bliskich mówię bezosobowo.

            1. Miałaś jakieś imiona, które odrzucałaś już na dzień dobry? Ja przesuwałam w lewo każdego faceta, który ma imię mojego ojca albo przyjaciela. Czułabym się okropnie, mając chłopaka nazywającego się tak, jak któryś z nich :P

              Myślę, że mogłabym założyć Tindera i uściślić w opisie, że nie szukam nikogo na stałe, żeby na wszelki wypadek nie zawracać głowy nikomu, kto liczy na związek. Z drugiej strony w ten sposób straciłabym szansę poznania kogoś, kto mógłby do mnie pasować. Hmm.

              1. Jestem tolerancyjna do imion, więc nie miałam nigdy przypadku, żeby odrzucić kogoś z tego względu, ale niektóre imiona przyciągały mnie bardziej niż inne (np. brzmiące 'inteligentnie’ if you know what i mean).

                Mój sposób na to był taki, że nie miałam opisu. Z drugiej strony lubiłam czytać opisy facetów, bo można z góry założyć, że nie ma co zawracać sobie głowy kimś, kto ma dodane pod zdjęciem parę emotek. Najbardziej zawsze interesowali mnie ci z krótkim, intrygującym tekstem, który nie wnosił do wiedzy nt. faceta nic poza ciekawością kto mógł wpaść na taki pomysł. Ja należę do grupy, która późno wpada na cięty tekst, więc prawdopodobnie dlatego nie miałam opisu.

                1. Wyobrażam sobie intymną sytuację, w której ukochany noszący imię mojego ojca mówi: kochanie, mów do mnie po imieniu. Nie, nie, dziękuję :P

                  Nie lubię nie mieć opisu ani nie lubię, kiedy nie mają go inni. Kojarzy mi się to z braniem kota w worku. Albo z dowodem na olewactwo. Oczywiście dopuszczam, że to niekoniecznie prawda, ale takie odnoszę wrażenie. Zresztą żyję, by pisać, więc puste okienka nie wchodzą w grę :)

  4. Olciu, czekam z niecierpliwością na takie teksty, na Twoje niedzielne wpisy :) <3 Wydaje mi się, że jeśli dasz do opisu siebie na wspomnianym portalu informację, "że nie szukasz nikogo na stałe", to na bank odezwą się tacy, którzy odczytają to w bardzo jednoznaczny sposób "chce seksu". Odradzam, jeśli nawet nie chcesz "szukać", to warto poznawać ludzi. Jak wiesz "ludzie są różni kwadratowi i podłużni", choć teraz pokochałam inne powiedzenie, że "ludzie są różni…, przewidywalnie różni". Co Ty na to? ;) <3

    1. Jeśli wrócę na Tindera – a pewnie w końcu się skuszę – na pewno nie będę traktowała go poważnie. W opisie zaznaczę, że żadne seksy z obcymi mnie nie interesują. Nigdy nie pisałam natomiast, że nie szukam nikogo na stałe. Skąd takie przypuszczenie?

      1. Nie zrozumiałyśmy się. :) Napisałam, że jeśli napiszesz, tak jak Ci radzono, że nie szukasz nikogo na stałe”, to wtedy będziesz miała dwuznaczne propozycje. Czy teraz jaśniej się wyraziłam :) Dziękuję za odpowiedzi na wszystkie komentarze :)

        1. Tak, teraz rozumiem. Też tak sądzę. Tekst „nie szukam nikogo na stałe” aż się prosi o wysłanie propozycji niezobowiązującego seksu.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.