Mimo iż ostatnimi czasy nie bywam za granicą, zagraniczne słodycze spływają do mnie… może nie regularnie, jednak dość często. A to tato wybierze się na narty w Alpy, a to ktoś pojedzie na egzotyczne wakacje, a to przypomnę się komuś podczas zagranicznej wycieczki. To bardzo miłe.
Dzięki uprzejmym osobom gotowym dokarmić mnie smakowym cukrem mam okazję próbować popularnych pyszności oraz lokalnych produktów, takich jak chociażby zaprezentowane dziś Loukoumi Pistachio. Ów dziwaczny produkt dostałam od koleżanki z pracy, za co bardzo dziękuję.
Loukoumi Traditional Greek Delight Pistachio
Jak wyczytałam w internecie, greek delight jest spotykany także pod nazwami: turkish delight, lokum, rachatłukum. Z początku sądziłam, że przypomina galaretki. Nic bardziej mylnego. To:
tradycyjny smakołyk, zwykle o smaku owocowym i konsystencji gęstego żelu, wyrabiany ze skrobi pszennej lub mąki ziemniaczanej oraz cukru.
Nigdy dotąd nie próbowałam rachatłukum, jednak znam je z pierwszej części Opowieści z Narni. W przepięknej mroźnej scenerii słodycze jadł Edmund, siedząc w saniach Białej Czarownicy. Był 2005 rok, a ja miałam czternaście lat. Oglądałam film i marzyłam, by pewnego dnia wgryźć się w rachatłukum jak chłopiec na ekranie. Nieważne, że nie miałam pojęcia, czym jest. Zakochałam się w idei.
Loukoumi Traditional Greek Delight Pistachio marki Pierias dostarcza 363 kcal w 100 g.
4 duże kostki pistacjowego rachatłukum z Grecji ważą ok. 50 g i zawierają 182,5 kcal.
Loukoumi Pistachio zaskoczyło mnie już przy pierwszym kontakcie. Wysuwając plastikową tackę z kartonika, dostrzegłam ogromne zaspy cukru pudru. Słowo daję, że tyle nie ma go nawet na faworkach smażonych przez cukrzyka-samobójcę. Ponadto kawałki rachatłukum odznaczają się sporym rozmiarem i pozorną twardością. Kroi się je bardzo łatwo. Co ważne, nie uginają się pod naciskiem noża, bo nie są sprężyste. Za to kleją się do niego. Niczym nie przypominają galaretek.
Cóż można napisać o cukrze pudrze występującym na Loukoumi Pistachio? Nic wyjątkowego, to zwyczajny cukier puder. Położono go grubą warstwą, więc trzeszczy pod zębami i sprawia, że po zjedzeniu dwóch kostek rachatłukum trzeba dokonać wyboru pomiędzy natychmiastową śmiercią a śpiączką cukrową.
Wnętrze rachatłukum rzeczywiście smakuje orzechowo. Czy pistacjowo? Niekoniecznie. Bez znajomości nazwy obstawiałabym migdały. Samo w sobie jest bardzo słodkie, a w połączeniu ze szczodrze sypniętą cukrową kołderką tworzy śmiercionośną bombę. Chciałabym, aby to był żart, lecz nie jest mi do śmiechu.
Spodziewałam się zastać w rachatłukum sporo dużych pistacji. Nic z tego. Tu także padłam ofiarą złudnej szaty graficznej. W rzeczywistości środek jest zielony niczym twarz Grincha i ma pistacjowe punkciki. Z daleka wygląda jak nadzienie kiwi. Słodycze nie pachną ani przed przekrojeniem, ani po. Ewentualnie lekko kwaśnymi owocami, ale w 10-punktowej skali aromat osiąga może 0,5 punktu.
Wstępnie twarde lokum zębom ulega bez problemu. Okazuje się, że ma najgorszą konsystencję, jaką można sobie wyobrazić. Mieliście kiedyś okazję zjeść niedosmażonego placuszka albo racucha? Gryziecie, a tam w pozornie puszystym cieście tkwi wciąż jeszcze płynne wnętrze. Lejące się, gęste, kleiste, surowe. I właśnie takie jest rachatłukum. To lejąca się, mięciutka, lepka masa cukrowo-żelowego czegoś.
Nieczęsto zostawiam prezentowane na blogu słodycze bez oceny. W przypadku Loukoumi Pistachio skorzystałam z tej możliwości. Produkt jest intrygujący, jednak podczas jedzenia czułam obrzydzenie – i do rachatłukum, i do siebie, że kontynuuję degustację. To coś nie przypomina żywności, a przynajmniej zdatnej do spożycia. Prędzej obstawiałabym odpadek z kuchni początkującego cukiernika.
Otoczka rachatłukum to warstwa cukru pudru, którego na pojedynczej kostce jest więcej niż kokainy na stole O.T. Genasis. Z kolei wnętrze to niedosmażone ciasto typu naleśnikowego, które oblepia zęby i sprawia, że nie do końca wiemy, czy mamy do czynienia z produktem spożywczym, czy ktoś zrobił nam żart. Jeśli nie umrzemy z obrzydzenia, wykończy nas cukrowość tak wysoka, jakiej wcześniej nie doświadczyłam.
Jadlam takie kiedyś w Grecji, ale były czerwone więc podejrzewam że owocowe. Rzeczywiście są bardzo specyficzne i intrygujące :D ja zawsze je porównuję do galaretek, choc wiem ze to zupelnie inna bajka, ale nic innego nie przychodzi mi do głowy. Smak jest dziwny i strasznie slodki. W sumie niby nie jest to niesmaczne, ale nie jest też zbyt smaczne xD bardzo problematyczny produkt :D
Albo o smaku greckiej krwi, tak też być mogło. Zjadłabyś ponownie?
Tak, bez problemu, nie było obrzydliwe więc na luzie :D chętnie bym sprobowala tego pistacjowego :) ale sama bym nie kupowala, jeśli juz to bym poczekala az moze ktoś mnie poczęstuje xD
Słuszna decyzja :)
To chyba nie są moje smaki, dobrze że umknęły mojej uwadze podczas wakacji w Grecji. Zdecydowanie wolę inne przysmaki stamtąd :)
Oj nie, żałuj! ;>
Były takie w Biedronce, innej marki ale zapytałam o nie znajomego Turka i powiedział że u nich są one bardzo popularne, marka również ;) Mi smakowały, kupiłam dwa razy, mix smaków i jak nie lubię miętowych słodyczy, tak jak się trafiły mietowe to bardzo mi zasmakowaly :) Wiesz co, nie skojarzylam ich z Narnia, a faktycznie były one tam i też oglądając film miałam ochotę ich spróbować :)
Który smak byś mi poleciła, gdybym jednak zechciała dać rachatłukum drugą szansę?
Już sam wygląda mnie odrzucił ble i ble raz jeszcze
Mmm, delicje :P
Cukier puder wystarczy, bym uciekała czym prędzej, że środek to już… Pistacje? Migdały? Nawet gdyby to któreś z nich przyjemnie było czuć, to bym nie chciała, a tak… Nie. Pewnie czułabym jeszcze większe obrzydzenie niż Ty.
Większego obrzydzenia nie da się poczuć, wierz mi.