Za każdym razem, gdy tato wyjeżdża na narty – w sezonie robi to co najmniej kilka razy – przypominam mu o rodzicielskiej powinności dostarczania swojej starej, acz zdziecinniałej córce słodyczy. Dzięki temu co rusz mam okazję próbować lokalnych włoskich pyszności, bo to właśnie ich tato wyszukuje. W okresie wakacyjnym zaś dostaję cudowności z innych zakątków świata.
Dwa ostatnie podarunki z Włoch składały się w sporej części z ciastek. Jako że to właśnie maślane herbatniki z miodem Sables miel de Savoie miały skończyć żywot jako pierwsze, puściłam je przodem. Opakowanie prezentuje się przepięknie, więc liczyłam na wiele.
Sables miel de Savoie
Po otwarciu kartonika odrobinę się zdziwiłam. Okazało się, że każde z dziewięciu ciasteczek znajdujących się w opakowaniu otacza osobna folia zabezpieczająca. Dla osób, które chcą podzielić degustacje na kilka dni bez obawy o zwietrzenie herbatników, to najlepsze rozwiązanie.
Sables miel de Savoie marki La Biscuiterie dostarczają 492 kcal w 100 g.
1 ciasto maślane z miodem waży ok. 13,5 g i zawiera 66,5 kcal.
Nie spodziewałam się, że ciastka okażą się aż tak duże i grube. Prawdę mówiąc, uważam to za urocze. Są kruchutkie, lecz nie kamiennie twarde. Nóż wchodzi w nie dość łatwo, efekt okruszkowienia zaś jest marginalny. W dotyku dają się poznać jako typowo maślane, a więc tłuste. Tłustość zwiastuje także kolor herbatnika w przekroju. Wnętrze wygląda na zwarte, zwięzłe i zakalcowate (choć nie jest). Odznacza się charakterystycznym dla tłuszczowych ciastek odcieniem wilgoci.
Niestety zapach Sables miel de Savoie odebrałam jako czyste zło. Włoskie ciastka są tak maślane, że aż serowe. I mdłe. Z zamkniętymi oczami powiedziałabym, że ktoś podstawił mi pod nos bardzo gruby plaster żółtego sera posmarowany taką grubą warstwą masła, jaką chleb smarują tylko starzy ludzie. Ale to nie koniec, ponieważ ów zmasłowiony ser ktoś posypał cukrem. Moja myśl błyskawicznie powędrowała do okrutnych smakowo herbatników brytyjskich Pure Butter Shortbread marki Walkers.
Konsystencja włoskich ciastek Sables miel de Savoie jest ciekawa. Stanowi połączenie miękkiego biszkoptu z kruchym herbatnikiem. Jest jednocześnie krucha i wilgotna (natłuszczona).
W smaku herbatników La Biscuiterie dominuje maślaność (to zaklęta w twardszy produkt miseczka masła). U jej boku stoi odnotowany w aromacie żółty ser. Jest bardzo wyrazisty i nie do pomylenia z niczym innym. Podczas jedzenia słodycz zdaje się niska. W pełni rozwija się dopiero po przełknięciu ciastka, co uważam za dość dziwne, niespotykane. Nie przekracza granicy przyzwoitości.
Włoskie herbatniki Sables miel de Savoie to plastry żółtego na grubo sera wysmarowane masłem i posypane cukrem. Są bardzo delikatne, wilgotno-tłusto-kruche, biszkoptowe. Pierwsze dwie sztuki zupełnie mi nie smakowały, z racji iż uznałam je za nazbyt podobne do Shortbread marki Walkers. Kolejne były już lepsze, zbliżone do długich kruchych ciastek z pokarbowanym wierzchem, sprzedawanych na wagę w osiedlowych sklepach. Niestety za nimi również nie przepadam.
Z racji bardzo (!) wysokiego natłuszczenia włoskie ciastka od La Biscuiterie można jeść bez wspomagania się herbatą. Gorzki napój nie jest potrzebny także do gaszenia cukrowego pożaru, jako iż są słodkie w punkt. Miodu nie czuć w nich wcale. Są tak dziwne, że aż uzależniające. Chciałabym do nich wrócić.
Ocena: 4 chi
Ciekawe, ciastka, z chęcią sprobowalabym takiego sera na slodko :D niektórzy ludzie jedza kanapki z zoltym serem i dzemem… Więc to cos dla nich :D hahah rzeczywiście w mojej rodzinie tylko babcia daje na chleb tak dużo masła jak ja Nutelli xD (no, czyli bardzo duzo :D) chyba ich nie widzialam jak bylam na wymianie, albo po prostu nie zwrocilam uwagi. Ja sie skupilam na znanych markach typu kinder, milka, mondelez, nestle itp :D
Możliwe, że jadłam żółty ser z dżemem. To jedno z połączeń, które wydają mi się ciekawe. Mięso zapieczone z serem i ananasem albo konfiturą z żurawiny zawsze lubiłam.
Ja kiedyś nie znosilam takich polaczen, ale od kiedy spróbowałam przepysznego kurczaka w sosie slodko kwaśnym z ananasem to uwielbiam owocowo wytrawne połączenia :D
Ja ananasa – ale koniecznie z puszki, bo świeży to właziwzębowe zło – zjem ze wszystkim.
Nawet z malinami? :D
A ić :D
Wydaje mi się, że je jadłam, ale nie pamiętam, abym czuła w nich ser, tylko tłuszcz maślany :D
Możliwe, że serowa nuta pochodzi właśnie od tłuszczu maślanego. W serze on też występuje?
Nie powinien i nigdy się z masłem w serze nie spotkałam :P
A ja bym do nich wracać nie chciała, za mało słodkie i za tłuste.
O niee, nie pękowywuj mi serducha :(
ależ bym jadła te ciasteczka:)
Nie dziwię się :)
Dzięki Twoim recenzjom utwierdzam się, że z południową Europą, Włochami smakowo mi zupełnie nie po drodze. Raz na ruski rok z ochotą zjem lasagne, spaghetti też mogłabym (tak, tak, ostatnio jadłam jakieś 10 lat temu), ale ciastka? Dobra, ogólnie ciastka to nie moja bajka, ale… Tłustość. Masło jako smak dominujący wraz z serem żółtym? W sensie że w słodyczu? Nie no. Ok, słodycz nie przesadzona, ale tłusta to dla mnie może być ryba, a coś słodkiego nie. Chyba że np. nugatowe nadzienie, ale to też nie ser żółty i masło.
Kocham spaghetti, to wręcz jedno z moich ulubionych dań. W ogóle uwielbiam makaron. Co nie zmienia faktu, że klasyczne bolognese jadłam ostatni raz ze dwa-trzy lata temu, a spaghetti z czerwonym pesto (<3) z siedem lat temu. Lasagne tylko mrożone, acz też lubię. Wszystkie te potrawy odpadają z uwagi na chory żołądek, masakra.
U mnie odpadają, bo nie jadam takich ciężkich, typowo obiadowych dań (bo tak sobie dzień organizuję i nie lubię takiego uczucia najedzenia nimi).
Żołądka serio współczuję. Mama ma trochę podobnie chyba, więc problem jest mi znany.
Nie jadam ogromnych posiłków, więc nigdy nie cierpię na przejedzenie. Nauczyłam się gotować dokładnie takie porcje, jakie mnie zaspokajają na kilka godzin. Tak ze dwie-trzy. Do tego moje dania są chude, bo nie używam żadnych olejów czy innych pierdół. Wątroba powinna mnie lubić.
Ja nie mam problemu z porcją, też wiem doskonale, ile mi wystarczy, ale tu raczej chodzi o takie ogólne poczucie. Np. okropieństwem wydaje mi się zjedzenie obiadu i zaraz branie się za coś słodkiego.
Moje też są chude, ale niektóre rzeczy, które uważam za bardzo sycące sprawiają, że nazywam je sobie ciężkimi. Dobrym przykładem jest np. lubiany przeze mnie kalafior.
„Okropieństwem wydaje mi się zjedzenie obiadu i zaraz branie się za coś słodkiego” – tak! Po pierwsze po obiedzie jestem najedzona. Po drugie mam kubki smakowe zainfekowane smakiem obiadu. Po trzecie każdy posiłek ma swoją porę i nie można tak szamać wszystkiego naraz.
Jaką porcją sushi się najadasz? Powiem Ci, ile zjadam na obiad ja, i odnieś się do tego (bo ja niestety nie jadam tych gołych, więc nie odniosę się do Twoich propozycji). Jak idę do knajpy, zamawiam hosomaki z ogórkiem (6 ziomków), hosomaki z kiszoną rzepą (6 ziomków), do tego jest przystawka z glonów i czajnik herbaty. Zanim zaczęłam zamawiać pozycje bez ryby, brałam hosomaki z łososiem (6 ziomków) i hosomaki z tuńczykiem (6 ziomków). Raz na rok, jak mnie najdzie ochota na zupę, jeden zestaw hosomaki zamieniam na klasyczną miso.