Nie lubię kupować słodyczy, których nie mogę zjeść podczas jednej degustacji.* Nawet jeśli biorę nowości batonowe i waflowe podwójnie lub potrójnie, widzę logiczną zasadność takiego postępowania. 1 słodycz = 1 deser. Oto powód, dla którego niechętnie poluję na czekolady, ciastka oraz inne paczkowane słodycze.
Kiedy Twix Ginger Cookie pojawił się w Żabce, wiedziałam, że go upoluję. Zależało mi jednak na ustrzeleniu wersji normalnej, nie zaś powiększonej. Tej oczywiście nigdzie nie było. Czekałam na zmianę niekorzystnej sytuacji aż do jednego z ostatnich dni obowiązywania żabkowej gazetki, aby z braku laku kupić baton tam i załapać się na promocję. Ponieważ los mi nie sprzyjał, niepocieszona upolowałam dwa korzenne giganty. Jak się pewnie domyślacie, zaledwie parę dni później Twix Ginger Cookie zagościł w innych sklepach w rozmiarze mniejszym, wprost idealnym na raz. Niech żyje moje szczęście.
* Żeby było jasne, podczas jednej degustacji mogę zjeść 200-gramową czekoladę czy pół kilograma ciastek. Pytanie: po co? Ani to zdrowe dla organizmu, ani korzystne dla psychiki. Zdecydowanie nie należę do osób, które po schrupaniu połowy wafla jęczą, że są taaakie przejedzooone. Cenię jednak rozsądek.
Twix Ginger Cookie Xtra
Nowy Twix nazywa się Ginger Cookie, co w dosłownym tłumaczeniu oznacza imbirowe ciastko. Na rewersie opakowania został zaprezentowany jako: Ciasteczka (26%) o smaku imbirowym z przyprawami i karmelem (32%) oblane mleczną czekoladą (35%). Początkowo mnie to zmartwiło, ponieważ nie jestem fanką imbiru i liczyłam na przyprawy korzenne. Na szczęście chwilę później odnalazłam w składzie cały bukiet przypraw. Są tam: cynamon, kolendra, goździki, gałka muszkatołowa, imbir, kardamon.
Twix Ginger Cookie Xtra marki MARS dostarcza 492 kcal w 100 g.
Korzenny Twix XXL waży 75 g i zawiera 369 kcal.
1 baton Twix Ginger Cookie XXL waży 37,5 g i dostarcza 185 kcal.
Aromat Twixa Ginger Cookie bez wątpienia oddaje nazwę. Owszem, jest ogólniekorzenny, lecz przede wszystkim imbirowy. Pikantna nuta lekko kręci w nosie. Korzenność zahacza o colę. Kolejny składnik to rozkoszna mleczna czekolada. Słodycz jest bardzo wysoka, ale pasuje do kompozycji.
Połączenie imbiru, pozostałych przypraw korzennych, mlecznej czekolady i pszenności przywodzi na myśl albo intensywnie imbirowe pierniczki, albo ciastka korzenne w kształcie serc.
Korzenne ciastko ma ciemniejszy kolor od klasycznego pszennego. Podczas krojenia daje się poznać jako twarde. Odniosłam wrażenie, że jest twardsze od oryginalnego. Spoczywa na nim szczodra warstwa karmelu. Jest to karmel typu gęstego, zwartego, twardego. Ciągnie się, lepi i wchodzi w zęby. To typowy wybór marki MARS. Całość szczelnie okrywa średnio gruba mleczna czekolada.
Czekolada nie jest łatwa do zgryzienia. Kiedy uda się pokonać jej opór, w ustach powstaje gęste bagienko o smaku mleka, czekolady i cukru (słodycz jest bardzo wysoka). Okazuje się wyraziście MARSowa. Nie jestem pewna, czy cechuje ją pylistość, czy też pyłek bierze się od korzennego herbatnika.
W ustach karmel daje się poznać jako śliski i właziwzębowy. Ma smak maślany i słodziutki. Mimo iż nie lubię właziwzębowości, kocham go. Przypomina lepszą i miększą wersję Dumli. Z kolei ciastko jest twarde, kruchutkie, zwarte i treściwe. Ma smak uroczo korzenny, nie zaś czysto imbirowy. Jest niemal niesłodkie, co stanowi dla mnie ogromne zaskoczenie. Ma subtelny posmak coli.
Mimo iż Twix Ginger Cookie Xtra jest pyszny, nie zakochałam się w nim. Korzenne ciastko ma atrakcyjny smak, jednak nie lepszy od klasycznego. Maślany karmel jest nazbyt właziwzębowy, choć maślaność i słodycz mi odpowiadają. W całokształcie limitowany baton MARSa zdaje się bardzo słodki i… hmm… poprawny. Po zjedzeniu dwóch posiadanych sztuk nie kupię kolejnych. Nie będę też tęsknić, kiedy zniknie.
Ocena: 5 chi
A do mojej osiedlowej żabki dostawa nie dojechała… potem kupno odwlekałam aż w końcu o nich zapomniałam :/
W sumie teraz nie żałuję :)
Słodycze marki Mars są dla mnie tak słodkie że jedynie gryz na spróbowanie mi wystarcza :)
Gryz to dla mnie za mało. Wyjątek stanowią słodycze tak paskudne, że zastanawiam się nad ich wypluciem. Tyle że ma to miejsce może ze trzy razy do roku.
Ja tez niestety kupiłam duża wersje, choć wolalam mała, ale nie mogłam się doczekać xD cierpliwość nie jest moją mocną stroną :) ciesze się ze smakował jak pierniczki, a nie czysto imbirowo, bo tez nie lubie imbiru. Mi naprawdę smakował i chętnie bym do niego wróciła, no ale niestety zniknął. Ale płakać nie będę bo klasyka i tak nie pobil :)
Kupiłaś dwa batony w promocji czy jeden? Ja też mam problemy z cierpliwością. Muszę mieć albo wszystko na już, albo wcale.
Dwa – jeden dla mnie, drugi dla brata (twix to jego ulubiony baton więc nawet bez promocji bym mu kupiła :))
Haha ja też tak mam :D
Piąteczka :)
My go bardzo polubiłyśmy i o wiele bardziej od klasycznego :D
Ktoś musiał :P
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz jadłam jakiegokolwiek Twixa, ale gdybym miała go jeść, to wolałabym wersję klasyczną :)
Ja bym zjadła Cappuccino. Ta limitka była najlepsza.
Mam podobnie w kwestii „1 słodycz = 1 deser”. Nie wyobrażam sobie jednej czekolady jeść tydzień albo podczas jednego zeżreć trzy różne. Tylko podobnie, nie tak samo, bo u mnie dochodzą inne czynniki. Czasowo to mi w ogóle wypada dziwnie, a że nie jem obiadów jako takich rozumianych normalnie przez większość ludzi, ale mniejsza o to. Mama się śmieje, że czekolady jem na obiad (obiady postrzegamy jako najbardziej zmienny posiłek, stąd porównanie), więc lubię też codziennie mieć inną. Jest u mnie całym posiłkiem, lubię przy niej dużo czasu spędzić i się skupić. Gdybym miała jeść kilka różnych po kawałeczku, byłoby za dużo zamieszania itd. U mnie czasem dochodzi problem gramatur (plantacyjne maleństwa), więc wtedy mam specjalną pulę znanych i lubianych do dojadania. Skąd ona? Stąd, że dziennie na czekolady ustaliłam sobie około (raczej do) 600 kcal. Gdy mam 200 g czekolady, która nie zdobędzie 10/10, zaczyna się problem. Ale wtedy mam dni, że trochę takiej zbieraniny po prostu zabieram na uczelnię i wtedy nic nie degustuję. Ot, może i system dziwny, ale mój. Mam nadzieję, że z tym najedzeniem się kawałkiem wafelka nie pijesz do mnie, bo u mnie to jest tak, że czasem jak na paksudę trafię, to po prostu nie katuję się większą ilością. W kwestii słodyczy kieruję się zasadą, że nie jem, gdy nie widzę sensu.
Znów jednak do wstępu za dużo napisałam, a baton to co?
Kiedyś lubiłam Twixy, więc kiedyś na pewno bym się podnieciła, bo i lubiłam korzenne, a przede wszystkim te idące w stronę głównie imbirowych. Tylko cola… Ona by mnie odrzuciła zawsze i wszędzie. Co za… Nie, cola nie może być subtelna. Zawsze będzie wstrętna, ordynarna i okropna. W górach ostatnio batoniki Chateau mi coś takiego zaserwowały. Niby posmak niemocny, ale fu. „Subtelny” to określenie za łagodne do coli. O proszę, wtedy też miałam problem z ilością i dojadaniem, zatoczyłam krąg, haha. Nie no, w górach inne prawa.
Pamiętam, jak kieeeedyś, władowałam się w jogurt z Lidla z colowymi bąbelkowymi kulkami, bo były pomarańczowe i myślałam, że „orange” w sensie, że owoc, a nie kolor. Brr. Baton, jak się domyślasz, i tak nie dla mnie. Co więcej, z opisu wynoszę, że to taka typowa limitka, żeby ludzie kupili spróbować, ale po co się starać, by zachwyciła, skoro i tak zaraz zniknie, wszyscy zaraz zapomną.
Może ze trzy razy w życiu zdarzyło mi się zastąpić obiad słodyczami. Wynikało to z faktu, że w godzinach okołoobiadowych zeżarłam całą paczkę Hitów, więc z czystego rozsądku zrezygnowałam z normalnego posiłku. To było dawno temu. Obecnie tego nie praktykuję, bo barrrdzo lubię ciepłe obiady. Myśl, że miałabym z nich zrezygnować dla czegokolwiek (lub kogokolwiek), po prostu mnie wkurza. Ale oczywiście mam masę własnych rytuałów i dziwności, więc akceptuję i lubię Twoje :)
Niedawno kolega zrobił mi ślepy test Coli 0 i Pepsi Max, bo nie wierzył, że wyczuwam różnicę. Zdałam go bezbłędnie, jak tylko zamoczyłam jęzor w paskudnej Coli 0.
Nie ufam ludziom, którzy wspierają, że w takich rzeczach nie czuć różnicy. Sama nie piłam, bo mi takie gazowane rzeczy zupełnie nie podchodzą, chyba bym zwymiotowała, ale jestem wyczulona na smakowe szczegóły, więc ja bym nie wątpiła, że dasz radę rozróżnić.
PS O, to ja też mam takie posiłki, że sama myśl, że miałabym zrezygnować, wkurza. Ja z kolei kocham swoje ciepłe owsianki na kolację. Lubię się tak po całym dniu rozgrzać. I właśnie paradoksalnie (dziś przy śniadaniu naszła mnie ta myśl, toteż dopisuję), mimo że wiecznie mi zimno, w ciągu dnia nie nachodzi mnie na ciepłe posiłki, wolę temp. pokojową. W innych komentarzach pisałyśmy o objadaniu się daniami typowo obiadowymi – właśnie i o to mi też chodziło. Jakoś ciepłe danie mnie tak syci i nie przepadam za tym, wolę sushi itp. I właśnie, to też nie tak, że zastępuję czymś obiad, tylko takich normalnie rozumianych obiadów nie jem. Nie wiem, czy większość ludzi nazywało by nigiri obiadem. Albo parę rolek jedzonych od około 12. Dziwne to u mnie i chyba tylko ja swój system tak w pełni rozumiem. :D
Nie toleruję zimna na żadnym poziomie. Jedzenie nie jest w stanie mnie rozgrzać, chyba że parząca w papę zupa, ale z kolei zupą się nie najadam. Wypełniam żołądek po brzegi i pękam, jednak nadal jestem głodna. Dlatego nie sięgam po zupy. Mniejsza o to, wróćmy do zimna. Nawet wiosną i latem zdarzają się dni, w których siedzę zawinięta w koc (dziś, wczoraj, przedwczoraj…). Ostatnie wieczory były zimnawe i tuliłam się do termoforu. Ktokolwiek mnie poznaje, śmieje się, że jak tylko robi się nieco chłodniej, umieram. Wolę jednak zgrzać się niż zmarznąć. Mróz to Zło pisane wielką literą.
Co za beznadziejna, nieobiektywna i uboga recenzja. Nie wiem gdzie Pani tam czuła imbir a po angielsku ginger cookie to piernik. Ech….szkoda słów, proszę się lepiej przygotowywać do takich recenzji….
Co za beznadziejny komentarz. Radzę poczytać słownik polsko-angielski, zanim postanowisz pochwalić się swoją ubogą wiedzą. Ginger cookie to ciastko imbirowe (o czym napisałam w recenzji, najwyraźniej nie potrafisz czytać ze zrozumieniem). Piernik to gingerbread. Druga rzecz: recenzja zakłada subiektywizm, nie obiektywizm. Tak podstawowe kwestie można wygooglować, na wypadek gdybyś nie posiadał tak mądrych książek jak encyklopedia :)