Nie przepadam za czekoladkami, bo są małe i nie da się nimi najeść psychicznie. Uwielbiam za to batony – uważam je za opcje w sam raz na raz, ponadto umożliwiają porządne przetestowanie produktu. Przy okazji nie trzeba się z nimi długo użerać, jak chociażby z tabliczką czekolady czy dużą paczką ciastek.
Truffel Marc de Champagne marki Niederegger bez wątpienia batonem nie są. Ale mają batonowy charakter! Nie dość, że zostały ułożone podłużnie, to jeszcze na stronie producenta opisano je jako riegel. Zresztą w niemieckim markecie, w którym je upolowałam, też leżały w sekcji batonów. Odpowiednia forma, lubiana marka, smak alkoholu, aura zagraniczności… czy mogłabym im się oprzeć?
Truffel Marc de Champagne
Szampańskie czekoladki Niedereggera przypominają zrecenzowaną niedawno na blogu wersję Mannersache Typ Whiskey Cola z uwagi na kolor opakowania, ale również konsystencję zawartości. Podczas krojenia przywodzą na myśl kostkę margaryny leżącą przez długi czas poza lodówką. Są mięciutkie, plastyczne. Nóż wchodzi w nie bez oporu.
Truffel Marc de Champagne marki Niederegger dostarcza 512 kcal w 100 g.
4 czekoladki z nadzieniem truflowym o smaku szampana ważą 50 g i zawierają 256 kcal
1 czekoladka szampańska Niedereggera waży 12,5 g i dostarcza 64 kcal.
Praliny Truffel Marc de Champagne pachną alkoholem – intensywnie i obezwładniająco. Miałam jednak problem z ustaleniem gatunku. Może to szampan, jak wskazuje nazwa? A może rum? Najważniejsze, że jest mocny, słodki i czarujący (#amatorszczyzna). Wtóruje mu mleczna czekolada. Przez głowę przemyka obraz grubej, treściwej, wysokokalorycznej i przelanej alkoholem bajadery.
Ciekawostka: od wąchania czekoladek Niedereggera moje ślinianki zaczęły pracować jak szalone. Rzadko się zdarza, żebym podczas sporządzania notatek na temat aromatu miała usta zalane śliną i szczękościsk.
Mimo skromnego rozmiaru czekoladek Truffel Marc de Champagne okrywająca je czekolada jest gruba. Okazała się spodziewanie plastyczna. Przywodzi na myśl miękką masę mlecznoczekoladową wykonaną na bazie masła. Jest bajecznie gęsta i plastelinowa w pozytywny sposób. Rozpuszcza się na chwilowe bagienko. Chociaż nie, nie do końca. Raczej na prowizoryczne bagienko. W rzeczywistości bowiem jest tak plastyczna/masowa, że sprawia wrażenie bagienkowej, ale rozpuszcza się na niebyt. Występuje w niej wysoka proszkowatość. Ma silny smak alkoholu, który przejęła od nadzienia. Lekko piecze w język.
Nadzienie daje się poznać jako jeszcze miększe niż czekolada, a do tego mniej zwarte, lżejsze. Stanowi idealnie aksamitny i tłuściutki krem, bez choćby cienia proszkowatości. Jest słodkie. O ile w warstwie czekolady alkoholowe pieczenie czuć na języku delikatnie, o tyle tutaj wzrasta ono do górnych wartości skali intensywności. Nadzienie ma smak słodkiego szampana lub likieru śmietankowego. Jest obłędne.
Podczas przygotowywania czekoladek Truffel Marc de Champagne Niederegger nie szczypał się z alkoholem. Zastosował go dużo. Wybrał albo – zgodne z nazwą – szampan, albo szalone połączenie rumu z likierem śmietankowym. Jest intensywnie, słodko i rozkosznie. 50-gramową porcją można się lekko upić.
Czekoladki są kostkami mięciutkiej, tłustej i plastycznej masy mlecznoczekoladowej, na potęgę zalanej mocnym alkoholem. Zakochałam się w nich od pierwszego kęsa. Przy najbliższej okazji kupię je ponownie.
Ocena: 6 chi
Powiem Ci że jak doszłam do tego fragmentu o slinieniu się to już miałam obśliniony ekran telefonu :P
Przez Twoje ostatnie wpisy naszła mnie ochota i to niepochamowana na słodycze z alkoholem :) A tu masz w domu nic akurat nie ma tylko czysty alkohol :/
Idę dziś do Sklepu ale zapewne wrócę z niczym no bo co może zaoferować mi w temacie polski rynek produktów tego typu ….
No to całkiem szybko zalałaś ekran śliną :D Ale dobrze, dobrze. Te czekoladki są nieziemskie.
Dorwij mlecznego Lindta z płynnym nadzieniem whiskey. Albo bombonierkę Alte Excellenz z Lidla.
Kurczę no … Nie mogłaś wcześniej byłam w Lidlu wczoraj po południu :(
Nie mogłam, pracuję :)
Tez wole batony. Masz rację z tym najadaniem się – jakbym zjadla 50g batona i 50g cukierków to bym sie najadla batonem, a cukierków bym chciała więcej, więcej i więcej… :D
No ale tych czekoladek bym nie spróbowała że względu na alkohol :p jeżeli jest mocniejszy niż ten w Pawełkach to zdecydowanie nie jest produkt dla mnie :p
Jest MILION RAZY mocniejszy od pawełkowego. Od szczypania odpada jęzor :P
Mnie bardziej nasyci 40-gramowy baton niż 50 g luźnych cuksów.
Pawełki to moj gorny próg tolerancji xD normalnie też bym wolala 40g batona niż cukierki, ale jesli to miałby byc az tak alkoholowy baton… To jednak wezme cuksy xD
Jadłabyś na raty, jak rozumiem?
Albo podzielilabym się z rodzinką :D
Hmm. Chyba muszę stać się Twoją rodziną :D
Ach, ta kwestia formy słodyczy. <3
Jeśli chodzi o ilości i czas, jaki zajmują, to ja mam takie rzeczy, przy których lubię siedzieć i powoli jeść baaardzo długo. To między innymi czekolady.
Te mnie nie kręcą, wiadomo. Pomijam, że to miękka masa w formie czekoladek, ale po prostu szampan czy śmietankowy rumo-likier to po prostu coś nie dla mnie. Miękka czekolada mleczna jednak mi tu jak najbardziej pasuje, więc nie dziwię się, że Tobie całość przypadła do gustu.
Żeby było śmiesznie, mam w swych zbiorach czekoladę mleczną z szampańskim (szatańskim) nadzieniem, ale… W sumie to kupiona przez Mamę z założeniem, że mi i tak pewnie nie posmakuje. Mam jednak zamiar sprawdzić, jak odbiorę.
Rozpuszczanie się na niebyt i zgrywanie się, że "patrz, patrz, zaraz zrobię się bagienkiem… A, jednak nie" – kurde, akurat na dziś mi coś o podobnej konsystencji przypadło.
Co to za szampańska czekolada na Ciebie czeka? W razie czego mamci posmakuje?
Na pewno posmakuje, bo kupiona bardziej z myślą o niej. Weinrich z Lidla.
Mama ma z Tobą dobrze. Wybredna córka to ogrom darmowego plebejskiego prowiantu :D
Nie do końca, bo za jedzenie z marketów / bazarów płaci ona, hyhy. Co nie zmienia faktu, że gdyby nie taka czekolada, kupiłaby sobie np. dwa Pawełki.
PS Ta o której pisałam z jednej strony przypomina Twoją (opis nadzienia), ale z drugiej… jest słodsza od kokosowej Magnetic (ale bardziej za sprawą czekolady). Nie sądziłam, że to możliwe.
To koniecznie muszę je poszukać:). Ja wolę czekoladki niż batony ja mało kiedy zjem batona na raz dla mnie za słodkie.
Rozumiem, choć nie podzielam :P
Zjadanie tej samej ilości wagowo cukierków i batonow zapewne wynika też z psychiki. Widząc leżącą przed sobą sztabke batonika twoja podświadomość rejestruje wielkość porcji i syci dodatkowo – daje sygnał że zjadłaś coś konkretnego. A cukierki malutkie wizualnie i zapewne podkradane co rusz z opakowania albo miseczki nie syca bo mózg nie wie ile zjadł już nie widzi porcji od razu :( to taki efekt placebo że tak powiem :)
Tak samo jak sztuczka z dobieraniem rozmiaru talerza do wielkości dania. Im mniejszy tym porcją wydaje się większą a tym samym ma się odczucie zjedzenia sporej ilości jedzenia ;)
Ależ wiem, stąd napisałam o najedzeniu psychicznym :)
Chyba bym im nie podołała. Bardzo nie lubię cukierków z alkoholem, więc w tym wypadku to dobrze, że nie mogę go używać. A pomyśleć, że w dzieciństwie uwielbiałam cuksy, z których wypływała czysta wódka (one były w takiej cukrowej otoczce i czekoladzie na wierzchu, może kojarzysz :P)
Oczywiście, że kojarzę :) Dla mnie były zbyt mocne. Lubiłam za to Alte Excellenz i praliny z wiśnią w likierze. O taaak.
Takich to nigdy nie jadłam i nie lubiłam, ale alkohol w dzieciństwie za to bardzo, a najbardziej wino ;) I dobrze, skoro teraz nie mogę pić :P
W dzieciństwie, tyle że na etapie późnym, bo gimnazjalnym, kochałam czerwone wino domowej roboty dziadków. Sssłodkie jak szlag i waliło spirytusem na potęgę, ale jak cudownie kopało! :D