10 nawyków jedzeniowych, które mnie wkurzają lub których nie rozumiem

Dzisiejszego wpisu nie nazwałabym może festiwalem nienawiści, natomiast małomiasteczkowym festynem niezrozumienia lub irytacji już owszem. Postanowiłam bowiem zaprezentować wam dziesięć spożywczych przyzwyczajeń, których nie rozumiem bądź które budzą we mnie frustrację.

Dzięki rzadko spotykanej u mnie samodyscyplinie pisarskiej, przejawiającej się pod postacią skróconych opisów, dostajecie wszystko w jednej publikacji. Koniecznie dajcie znać, co wolicie: krótsze opisy i pojedyncze teksty czy dłuższe opisy i dzielenie jednego wpisu na dwie lub trzy części.

Enjoy!

Jedzeniowe nawyki, których better przy mnie nie mieć:

1. Gryzienie batona, wafla, cukierka albo czegoś równie małego i odkładnie na później. WHAT?! Czy naprawdę rządek czekolady tak bardzo wypełnia twój brzuch, że nie wepchniesz już ANI OKRUSZKA? A nie, przepraszam, ty chcesz poczuć smak i dostarczyć do organizmu wartości energetyczne, które będą uwalniać się powoli, dając poczucie sytości i energię na wiele godzin!

2. Jedzenie kostki czekolady dziennie. Jak wyżej. Czy naprawdę wystarcza ci JEDNA KOSTKA czekolady, po której czujesz się czekoladowo zaspokojony i możesz już nie sięgać po słodycze do końca miesiąca, roku lub życia? JAK???!!! Jedyna sytuacja, w której mogę zrozumieć ograniczanie się do kostki czekolady dziennie, to stosowanie diety odchudzającej. No dobra, alergików też rozumiem.

3. Zalewanie płatków ciepłym mlekiem lub czekanie, aż chrupki zalane zimnym zmiękną. Nieeee… Przecież cały sens CHRUPEK DO MLEKA polega na tym, że CHRUPIĄ pod zębami. Obmierźle spapiałe płatki są niczym niedojrzały banan z zielonkawą skórą albo lody zamarznięte na kamień. Niby da się to-to zjeść, ale PO CO?! Prawda jest taka, że spapiałe płatki stanowią obrazę dla uzębienia.

4. Mieszanie różnych płatków do mleka w jednym posiłku. Co tu się…? Przecież kiedy wymieszasz chrupki czekoladowe z cynamonowymi, owocowymi i orzechowymi, otrzymasz jedno wielkie nie wiadomo co o smaku bez smaku. Tak samo nie godzi się mieszać szynki z serem żółtym i miliona warzyw na jednej kanapce. Przykro mi, ale jestem smakową rasistką. Smaków się nie miesza, kropka.

5. Zalewanie herbaty do połowy kubka. Jeśli odpowiadam ci, że tak, chętnie napiję się herbaty, myślę o CAŁYM KUBKU, a nie naparstku. Wyjątkowo nie wzięłam dziś lupy, żeby dostrzec ten ochłap, który mi wlałeś. Masz jakieś limity na wodę w domu?! Kiedy ja zalewam herbatę, po ostygnięciu napoju muszę ścierać kałuże zalegające po bokach kubka. Na suchy pysk nikt u mnie cierpieć nie będzie.

6. Mieszanie na talerzu obiadowym kotleta z ziemniakami/kaszą i surówką. To jest coś, co można… nie, co wręcz trzeba robić w przedszkolu. Żaden obiad w wieku pięciu czy sześciu lat nie smakuje tak dobrze, jak zmiksowany na papę widelcem, za co przy okazji oberwaliśmy po uchu od przedszkolanki. Są jednak rzeczy, z których się wyrasta. Dłubanie w nosie i tyłku – niekoniecznie w tej kolejności – noszenie kołnierzyków, fryzura na garnek… Mieszanie jedzenia jest jedną z nich.

7. Skończenie jogurtu bez wylizania wieczka i wyskrobania kubeczka. Nie szkoda ci pysznego jogurtu, którego połowa zostaje na wieczku i ściankach?! Przecież każdy wie, że natura dała człowiekowi długi język właśnie po to, aby mógł sięgać w głąb kubeczka po jogurcie. Z kolei wieczko aż się prosi, żeby liznąć je przed degustacją. Jak nieczułym trzeba być, żeby je zignorować…?!

8. Jedzenie pizzy nożem i widelcem. Naprawdę jesteś aż tak ą-ę, że nie możesz złapać plebejskiego trójkąta w łapę i spożyć go jak człowiek? Bo co? Bo tłuszcz wypali ci rękę? Już prędzej zrozumiałabym poproszenie o widelec w knajpce shushi, wszak niektórych przerasta obsługa pałeczek. Ale może to ja zostałam wychowana w dziczy, ponieważ nóżkę kurczaka też jem ręką, a podczas gotowania, degustowania słodyczy i wykonywania paru innych czynności oblizuję dłonie. Zazwyczaj swoje.

9. Wyjadanie mojego jedzenia. Co ma niby znaczyć jakieś dasz spróbować? albo daj gryza?! Jak ci się podoba moje jedzenie, kup se takie samo. Albo ja ci kupię, jeżeli nie masz pieniędzy. Bądź też zrobię, jeśli to kanapki czy coś podobnego. Tak czy owak, mojego NIE TYKAJ. Nie po to przez godzinę wybierałam najlepszą sztukę i nie po to idealnie smarowałam chleb pastą, żeby teraz mój posiłek zbezcześcił bezczelny ślad twoich zębisk. Olga nie dzieli się swoim jedzeniem.
Ciekawostka: moje hasło-zapalnik brzmi: Może otworzymy coś z twoich zbiorów?. Mam na nie tylko jedną odpowiedź: A może s^$&*%@!@j?.

10. Zjadanie jabłka z ogryzkiem. Pozdrawiam moją mamę.

***

Czego w zwyczajach jedzeniowych nie rozumiecie Wy? Co działa Wam na nerwy? Albo lepiej: które z wymienionych przeze mnie nawyków są Waszymi? Wytłumaczcie mi ich sens, może zrozumiem. (A może po prostu i na wszelki wypadek nigdy nie spotkam się z Wami podczas posiłku).

39 myśli na temat “10 nawyków jedzeniowych, które mnie wkurzają lub których nie rozumiem

  1. Co do pytania na początku – chyba lubie takie krotsze wpisy ktorych nie trzeba dzielić, bo wtedy jest bardziej różnorodnie i za tydzień mogę spodziewać się czegoś innego :D ale dłuższe wpisy też przyjmuje z otwartymi ramionami <3 a co do nawykow…
    1. Jejku, tak! Rozumiem odlozyc na później tabliczke czekolady albo duzą paczke ciastek, ale baton? Czy co gorsza cukierek? Wtf?
    2. W przypadku pysznych, słodkich czekolad tez tego nie rozumiem. Nie da się nawet poczuć jej smaku. Zrozumiem to tylko w przypadku gorzkich paskudztw :D
    3. Ciepłego mleka tez nie rozumiem, i w zimnym też nie trzymam za długo, bo totalnej papki nie lubie, ale troszke płatki muszą mi zmięknąć :D ale tak w granicach przyzwoitości ^^
    4. Ups, a mnie tatuś tak nauczył… I lubię czasem zajadać podusiaki i corn flakes :D ale mieszam tylko te dwa typy! Reszta płatków typu kuleczki, cini minis czy ciasteczka zawsze osobno! :D
    5. Z tym się nawet nie spotkalam. Są tak okrutni ludzie? Ja zawsze wlewam za dużo i potem idę do pokoju z kubkiem w slimaczym tempie, balansując cialem tak, żeby zminimalizować straty w herbatce :D
    6. W sumie sie zgadzam, ale z jednym wyjątkiem… Uwielbiam mieszać ziemniaczki z buraczkami :D
    7. Ja nie rozumiem jak mozna wyrzucić wieczko z tą warstewką jogurtu… Przecież ona jest najlepsza!
    8. Tego też nie rozumiem xD jak bylam we Włoszech to Wlosi wzięli nas raz na pizze. Ja zaczelam normalnie jesc rękami, a inne laski się męczyły widelcem i nożem. W duchu się z nich smialam, bo nawet Włosi jedli rękami :D
    9. Tak, tak, tak!!! To mnie strasznie denerwuje!! Jedyna osoba z ktorą się podzielę to Mamcia albo Tata, ale cala reszta świata? Jejku, najgorszej jak jem obwarzanka albo jakieś ciastka w szkole… Mam jednego łakomego kolegę, który zawsze jak widzi jedzenie to podchodzi i prosi o kawałek. Ja mu zawsze mówię ze śmiechem, że nie chce mu przekazywać swoich bakterii, ale w głebi duszy mam ochotę go pacnąć w łeb -,-
    10. To tak się da? Ja czasami jak ugryzę kawałek ogryzka przez przypadek to pluję na cały dom… A fe! :D

    Ja nie rozumiem też niektórych ludzi, którzy nie jedzą skórki od chleba albo brzegów pizzy. Czemu? Przecież to tez jest smaczne :D ja tam zawsze je jem xD jak sobie jeszcze przypomnę jakiś nawyk to dopiszę :D

    1. Muszę się nauczyć pisać krócej. To cholernie trudne, zwłaszcza że ZAWSZE siadam z założeniem stworzenia pojedynczego wpisu niedzielnego, ale potem płynę i nie ma zmiłuj :P

      2. Paskudztw lepiej w ogóle nie jeść niż gryźć i zostawiać na późnej. Można np. oddać rodzince, hłe hłe.
      4. Hmm, przynajmniej nie mieszają Ci się smaki, jako że corn flakes są delikatne. Mimo tego wciąż nie rozumiem, bo jednak wielkości i konsystencje płatków są różne. Ja muszę mieć w misce monotonię.
      5. Ja tak samo! Opracowałam chód a la sprężynowy, miękki i jednostajny, żeby nie rozlewać. Jak jeździłam do pracy, znajomi z pokoju zawsze mieli ze mnie ubaw i obserwowali, robiąc zakłady, czy uda mi się donieść.
      6. Bardzo lubię mieszać kaszę z buraczkami albo kiszoną kapustą :) W ogóle mieszanie kaszy lub ziemniaków z surówką jest spoko i chętnie praktykuję.

      Moja K. nigdy nie jadła brzegów od pizzy, przez co trafiał mnie szlag. Zresztą poznałam w życiu kilka osób niejedzących brzegów. What?! Brzegi są zajebiste. Pulchniutkie, mięciutkie. Z kolei skórki od chleba to najlepszy element kromki.

  2. Wiele z tych rzeczy bardzo dobrze rozumiem i w zupełności się z Tobą zgadzam ;)
    1. Też tego nie rozumiem, tym bardziej że taki odłożony wafel obeschnie i nie będzie już to taki sam smak…
    2. Zdarza mi się zjeść kostkę czeko dziennie (ale to już taką większą – 10 g) jako dodatek do innych rzeczy na podwieczorek – wtedy jedna mi w zupełności wystarcza.
    3. Nie wiem, czy obecnie potrafiłabym zjeść płatki wymieszane z mlekiem… Słodkie płatki jak już jem to zawsze na sucho, a mleko wolałabym wypić oddzielnie, najlepiej przerobione na kakao.
    4. Pierwsze słyszę o takich praktykach i nigdy bym tak nie postąpiła.
    5. Tego też nie pojmuję – nie po to ktoś zaprojektował kubek danej wielkości, żeby wypełniać go do połowy. Piję najczęściej w dużych kubkach, zawsze optymalnie wypełnionych.
    6. Kiedyś byłam mistrzynią paciaj i pamiętam jak u babci jadłam rozgniecione ziemniaki, a niekiedy wgniatałam w to jeszcze kotleta mielonego :P Teraz jem wszystko po kolei – z podanego przez Ciebie zestawu najpierw zjadłabym surówkę, potem ziemniaki i na koniec mięso (jeśli bym je jadła :P)
    7. Wylizanie kubeczka jest też ważne w przypadku segregacji śmieci – taki z oblepionymi ściankami trudniej umyć, a brudnego do plastiku nie wrzucę :D
    8. To akurat rozumiem, bo sama często tak jem :P
    9. Dla mnie to też niepojęte, ale na szczęście minęły szkolne czasy dawania gryza i łyka !!
    10. Słyszałam o tym zwyczaju, ale nie praktykuję.

    1. 1. Nie tylko wafel, acz to doskonały przykład. Nie potrzeba wiele czasu, żeby stetryczał na świeżym powietrzu. I jedz tu potem taką watę.
      2. Nie jadam takich deserów jak Ty. Nigdy do niczego nie dodaję czekolady. Według mnie to marnotrawstwo i czekolady, i deseru. Wolę kupić odgórnie czekoladowy deser.
      3. Słodkich płatków nie jadam wcale. Schrupałam całe opakowanie truskawkowych poduszek FreeYu, ale to dlatego, że je dostałam. Sama nie kupuję.
      6. Surówka -> ziemniaki -> mięso, otóż to.
      7. Nie segreguję. Nie bij :(
      8. Tłumacz się ;>

      1. 2. Rzadko kiedy dodaję do czegoś czekoladę, zazwyczaj biorę kostkę jako dodatek do innych rzeczy – np. mój podwieczorek z wczoraj to miska truskawek, jabłko, 2 kawałki ciasta dyniowego, kakao na mleku roślinnym, knoppers, ferrero rocher i właśnie rzeczona kostka czeko ;)
        8. Nie dotykam jedzenia, jeśli nie mam chwilę wcześniej umytych rąk, a jak jestem gdzieś na pizzy (co rzadko się zdarza, bo nie przepadam za pizzą) to trudno o takie nieskalane dotknięciem telefonu czy restauracyjnego mebla ręce :P Jak jem pizzę w domu, to raczej rękoma ;)

        1. 2. Przy tak zróżnicowanym deserze nie czułabym już potrzeby zjedzenia kostki czekolady. Skupiłabym się albo na napoju, owocach i waflu, albo napoju, owocach i cieście.

          8. Nie możesz przed posiłkiem w knajpie umyć rąk? Ja praktykuję, bo lubię zapachy mydeł. Czasem nawet zdarzy się myjąca pianka – kocham ją!

          1. Ja lubię zróżnicowane desery jak jestem w domu – naznoszę wtedy dużo dobroci przed tv lub na balkon i jem przez godzinę :)
            Myję zawsze, ale od umycia do czasu jedzenia zwykle dotknę kilka nieczystych rzeczy i wolę jeść sztućcami w takich sytuacjach :P

  3. Uuu… Aż musiałam przetrzeć swoje oczy ze zdumienia bo pierwszy raz widzę u Ciebie nagromadzenie tylu znaków interpunkcyjnych :D Jednak ja tu nie w tej sprawie bowiem zauważyłam apel o wytłumaczenie pewnych niewinnych zboczeń jedzeniowych, a więc już spieszę ;) Pod wszystkimi mogę przyznać Ci rację, że faktycznie można robić o to gównoburzę (nie chce się chwalić, ale mam wyjątkowy do tego talent), ale 3 podpunkty muszę rozgrzeszyć. Pizzy nie jadam, ale gdybym została zmuszona to żeby nie wchodzić z nią w zuchwałą relację ograniczyłabym nasz wspólny kontakt do sztućców. Ponadto sprawiłoby mi niezwykłą satysfakcję krojenie i wbijanie jej kolców z widelca (hue hue). Ponadto męcząc prawdopodobnie ten jeden kawałek dałoby mi to iluzję, że wmordowałam więcej niż tak naprawdę zjadłam (wydziubdziałam). Co do mieszania kasz i płatków już kiedyś do Ciebie zagaiłam wpychając się w Twoją dyskusję na blogu ze swoimi 4 literami :D Ja lubię bo przepadam przebierać i zżera mi to więcej czasu wraz z nerwami, a smak? Niepowtarzalny! Nudzie i rutynie podziękuję uprzejmie ^^ Zresztą płatki mają skład tak długi jak tablica Mendelejewa i ktoś go wymyślał… Wątpię, czy był nieomylny i wymyślił niepoprawialną recepturę, a jeśli jakimś cudem tak… No to sorry, każdy i tak wie lepiej :D Co do płatków zalewanych ciepłym mlekiem, bądź czekaniem aż spapieją – ooo tak! To ja <3 Jak chce by mi płatki chrupały to po kij mam jeść z mokrym mlekiem? Zjem na sucho i nie będę wyścigów urządzać. Mamcia nigdy nie pozwalała mi jeść płatków na zimno z mlekiem i specjalnie się fatygować za co jestem jej wdzięczna po pewnie zamarzłabym w klatce schodowej po takim śniadaniu. Dziś płatki z mlekiem na zimno to dla mnie pomyje na mój żarłoczny żoładek, więc z serkiem wiejskim wchodzą ideolo <3 Przepadam, a mój żoładek nie urządza koncertów burczeniowych 15 minut po posiłku! Gdybym jednak miała zjeść na mleku to zdecydowanie podgrzanym… Taka papa co powstaje jak za gówniaka to me gusta ^^ Jeżeli jednak masz do mnie Olgo jeszcze jakieś pytania to zapraszam na prywatne konsultacje – razem znajdziemy wspólne wyjście z tych niezgryźliwych sytuacji ;D (If you know what I mean).

    1. Kogóż ja tu widzę? ;* Znaki interpunkcyjne być musiały, wszak wpis ma oddawać żywe emocje. Spokojnie, na co dzień nie będę ich nadużywać, nic się nie zmienia.

      Twoje podejście do sposobu jedzenia pizzy wynika z faktu, że jej nie lubisz. I tak dobrze, że napisałaś o jedzeniu widelcem i nożem, a nie na przykład nabiciu na kij :D

      Kojarzysz mi się z mieszanymi kaszami, prawdą jest więc, co mówisz, ukochana moja. Ja cenię „nudę” i monotonię, więc będziemy gotowały w naszym przyszłym wspólnym domu osobno. Możemy się za to karmić i wymieniać opiniami.

      Z chrupiącymi płatkami kompletnie się nie zgadzam. Co to ma znaczyć, że mogę zjeść osobno płatki i mleko? Jak zjesz osobno chleb, masło, szynkę i pomidora, nie będziesz czuła przyjemności zjedzenia kanapki :P

      Co do zakończenia: ba! liczę na wiele lat prywatnych konsultacji.

      1. Cóż… błądzić jest rzeczą ludzką :* Shit! A miałam już się zaczęłam łudzić, że łatwiej już teraz mi będzie Cię ,,rozgryźć” :D

        Łooo kurła… Co ja wyżej za kloca odwaliłam :O Na usprawiedliwienie dodam, że ów komentarz ładowałam z mojego mobilnego kalkulatora – to jego wina ^^”

        Karm mnie do woli, ale pamiętaj… Przez żołądek do serca nie zaś odwrotnie bo miłość jeszcze nam się w gardle się odbije z braku treści pokarmowej :D (Choć z drugiej strony zawsze treść można wciągnąć lewą dziurką od nosa z Kuchennych Rewolucji Madzi, natomiast prawą z przepisów podanych w krzyżówkach, bądź gazetce Lidla).

        Co to znaczy? No jak to co! To jak z moją papą <3 Mogłabym zara zjeść płatki na zimnym mleku, ale… ja wolałabym by ,,doszły" i uwolniły smak oraz aromat do płynu (co wymaga czasu). Jeżeli zaproponowałaś kanapki to ja zaproponuję zupę! Mogłabym zjeść zupę na surowo z zimną wodą i ,,chrupiącymi" warzywkami… ale wyobraź sobie, że z jakiegoś dziwnego powodu wolałabym trochę bardziej przetworzoną formę ;) Ciekawe swoją drogą czy ktoś tak praktykuje z zalewaniem owsianek hmm… tak na około półgodziny. Znasz może kogoś takiego? :D

        Moja linia jest otwarta dla Ciebie 24h na dobę – pamiętaj!

        1. Dobra, dobra, cwaniaczku Ty mój. Owsianki z założenia są mięciutkie, więc lubię, jak miękną w maksymalnym stopniu. Natomiast CHRRRUPKI… :P

  4. 1. Odkładanie na później? Oj nie ma mowy! Jedyny dopuszczalny zbliżony przypadek – ugryzienie i wywalenie reszty do kosza, gdy jest zbyt wstrętne. Rzadko praktykuję, ale bywa, niestety.

    2. Zdarzyło mi się parę razy w życiu, ale w przypadku tych mega dużych kostek z wysokoprocentowych czekolad.

    3. Od dziecka nie lubię mleka z płatkami i nie rozumiem osób którzy w ogóle coś takiego jedzą! O wiele lepszy jest jogurt z płatkami!

    4. Zgadzam się, lepiej jeden smak :)

    5. O TAK~~! Nienawidzę tej praktyki – z którą często mam do czynienia w pracy. Zalewanie mej herbaty to jedno – druga sprawa to gotowanie wody w czajniku – naprawdę nie czaję osób które zagotowują tylko wodę z dna… Nastawić całości nie łaska? Co mi po jakiejś resztce?

    6. Generalnie to w bardzo ograniczonym zakresie to robię – ale tylko wybrane rzeczy w niektórych kombinacjach.

    7. Nie wiem, naprawdę nie wiem jak można tego nie robić… Toż to profanacja jogurtu!

    8. Czasem mi się zdarza w przypadku pizzy napoliteańskiej, której ciasto jest tak miękkie, że się rozciapciuje i nie ma na to żadnej innej rady…

    9. Akurat ja się lubię dzielić i zawsze częstuje oraz biorę gryza w zamian – wiadomo, transakcja wiązana – w ograniczonym ilościowo zakresie :D

    10. Eeee…? No way~!

    Ponadto:

    11. Podobnie jak Cukrowa Drwalowa nie rozumiem zostawiania brzegów pizzy i chleba, czy nawet pierogów…

    12. Nie cierpię jeszcze, naprawdę nienawidzę restauracyjnych praktyk polegających na nie pisaniu wszystkiego w menu~! Gdy zamawiam pierogi ruskie, to proszę o PIEROGI RUSKIE, a nie pierogi ruskie z boczkiem, cebulką, tłuszczykiem, śmietaną czy innymi pierdołami. Gdy proszę o wodę, to proszę !$!%@$!%@$ o WODĘ, a nie wodę z miętą/cytryną których wybitnie nienawidzę. Przykładów można mnożyć…

    13. Pokrewnie do powyższego – zamienianie składników bez informowania. Hit sezonu – w knajpce o profilu „bez niczego” (czyli dla osób mających różne alergie pokarmowe), zamówiłam bowla z jakimiś tam składnikami, z których część została zmieniona bez żadnego słowa wyjaśnienia czy pytania. A co jakbym akurat była uczulona na to?

    1. 1. Zgadzam się. Do dziś pamiętam, jak ugryzłam baton ROM, zwątpiłam w rzeczywistość, wyplułam go i resztę nadgryzionej części wyrzuciłam. Drugą sztukę – bo miałam wersję podwójną – oddałam rodzince.
      3. Jogurt z płatkami jem na drugie śniadanie. Na pierwsze obowiązkowo mleko.
      5. U mnie w pracy jest zasada, że jak ktoś zalewa sobie herbatę, przed wyjściem z kuchni powinien zalać i zagotować pełny czajnik, żeby kolejna osoba nie kwitła przez godzinę w oczekiwaniu. To sympatyczna reguła.
      11. Ja tak samo. Brzegi pizzy i pierogów oraz skórki chleba uwielbiam.
      12. Haha, tu też się zgadzam. Czasem czuję się jak wariatka, dopytując o składniki, tyle że często się okazuje, że wyszłam na tym dobrze, bo wciskają do potrawy coś, o czym nie napisali. Kiedyś zamówiłam pyszne sushi z łososiem, a w każdej rolce był obleśny kawał awokado i przez 15 minut musiałam dłubać pałeczkami, żeby to paskudztwo wywalić. Wkurzałam się, bo awokado jest miękkie i tłuste, więc nie chciało współpracować.
      13. Ooo tak!

      1. A u mnie w biurze jest praktyka wstawiania wodybe czajniku i kawy w ekspresie przelewowym na 1 kubek !? Że co ?????!!!!!
        Po roku da się przywyknąć …. prawnicy niby zawsze w biegu więc czekanie na za zagotowanie się 1.7 l wody czy zaparzenie dzbanka kawy to strata czasu a do tego słyszę zawsze że 2 razy tej samej wody się nie gotuje … serio ?

        1. Na jeden kubek? Cóż to za dziwna logika i gdzie jej pomysłodawca się wychował?! :D U nas się nastawia wodę i idzie pracować dalej, jeśli czekanie kogoś przerasta. Po pięciu minutach przychodzi się zalać, i z głowy.

          Niby czemu nie można zagotować dwa razy tej samej wody? Zamieni się w wino? :P

          1. wierzą ze wytrąca jakieś niekorzystne dla organizmu związki … jak ka wstawiam cały czajnik to idę dokończyć pismo na czas gotowania a jak wracam pusty
            …….

            1. Uuu, u nas rzadko ktoś tak robił. Jak przy nastawionym na zagotowanie czajniku ktoś zostawił kubek, zalewało się i swój, i jego.

  5. Popieram popieram i jeszcze raz popieram pkt o dzieleniu się jedzeniem. Co moje to moje obojętnie co by to było …. nienawidzę gdy dostaje od kolegi maila na służbową pocztę w stylu? Czy ten jogurt w lodówce był Pani? Zjadłem odkupie (niby ok ale mój był jogobella bez cukru z 3 tygodniowym terminem ważności a mecenas odkupił zwykłą ważną do następnego dnia ….. ) albo w stylu zjadłem twój twaróg odkupie Ci (ok, ale nie po miesiącu albo dwóch ….) A potem idę do pracy w poniedziałek i nic do jedzenia …

    1. Uwielbiam, kiedy ktoś używa słowa „odkupię”, mając na myśli kupienie pierwszego lepszego w miarę podobnego produktu… Jak dobrze, że mnie to nie spotyka.

  6. Zgadzam się z każdym punktem. No, może czasami zdarza mi się zgrzeszyć punktem 8-mym. Ale to tylko i wyłącznie wtedy, kiedy pizza jest zbyt gorąca do trzymania w rękach.

    Może to trochę nie na temat, ale mnie nic tak nie denerwuje jak mlaskanie przy jedzeniu. Zawsze mnie fascynuje co tkwi w głowie osoby, która to robi. Obojętność? A może nic? Czy taka osoba w ogóle wie, że mlaszcze? Niektórzy mlaszczą w sposób bardziej wkurzający niż inni. Czasami naprawdę mam ochotę przywalić.

    1. Nie lubię gorącego jedzonka, bo parzy podniebienie. Należysz do osób, które piją herbatę/kawę tuż po zalaniu? ;> Znam sporo takich, brr. Ja czekam co najmniej 15 minut, a najlepiej więcej. Tylko w czasach picia kawy z rana odczekiwałam mniej, bo 10 minut.

      Dawno nie spotkałam nikogo, kto mlaszcze. W sumie nic w tym dziwnego, bo nie spożywam posiłków pomiędzy ludźmi. Sporo jest takich?

  7. Uwaga, pisane na telefonie w tramwaju, więc pewnie z błędami, po autokorekcie głupiofonu itd.

    Ja tam lubię długie zestawienia, ale i dzielenie mi nie przeszkadza.

    Ok, to lecimy po kolei.

    1. Raz i drugi spotkałam się z opinią, że jakiś baton był tak sycący, że „aż na dwa razy miałam :)”… Yyyy… Ok, mam w zwyczaju kończyć na gryzie, gdy twór okazuje się paskudą, ale wtedy wściekła zaraz próbuję pozbyć się smaku z ust i piszę gniewną recenzję. Chyba nie o mnie chodzi w punkcie 1.?

    2. CO?! Kostka czekolady, która miałaby czekoladowo zaspokoić? W życiu! Ja dziennie mniej więcej zjadam 100 gramów czekolady. Taak, paskudniki zostawiam po kostce, ale wtedy zagryzam jakąś konkretną, którą znam i wielbię. Wolę jednak, jak mi czekolada posmakuje i mogę zjeść całą jako jeden posiłek.

    3. Zalewanie chrupek do mleka ciepłym lub czekanie aż zmiękną? Trudno jest mi się do tego odnieść, bo ich nie jem. Wydaje mi się jednak, że np. miękkie czekoladowe kulki, które by się „wyprały” z cukru i brązu, byłyby obleśne, ale z drugiej strony kiedyś jadałam kukurydziane, babcia mi odrobinę ocieplała mleko i jadłam takie chrupiąco-papiejące, odpowiadało mi to. Zdarzyło mi się też jeść Chocapic, i tak jak z Corn Flaksami, lubiłam, jak mi miękną (bo lubię jeść długo), ale to tak pół na pół i hm… To tak, jak raczej nie kupiłabym porwanych ciuchów, ale jak mi się porwą, zwierzaki pogryzą czy coś, to będę z dziurą chodzić. Roztopionych lodów nie zjem, jednak jem takie, które mi się stopiły (prawie) już w trakcie jedzenia. Reasumując, chrupek do mleka po prostu nigdy ni jak nie lubiłam. Aż mi się coś robi, jak coś mi w mleku chrupie, ale te słodkie chrupki-płatki rozmiękłe obrzydzają mnie.

    4. Fu. Nie wyobrażam sobie np. wymieszać płatków owsianych z kaszą manną (słyszałam, że tak robią).
    Warzyw na kanapce musi być dużo! Różnych! Tu się już nie zgadzamy, o nie. Dużo na kanapce, reszta obok kanapki. Dużo, dużo, ale takich, które do siebie pasują. Ser i mięso? Nie połączyłabym szynki i sera żółtego, ale jako dziecko tak jadłam i nie widzę w tym nic złego (teraz po prostu sera żółtego na kanapkach nie jem… rzadko go w ogóle jem). Nie wyobrażam sobie jednak połączyć na jednej kanapce łososia i twarogu. Jedną zawsze robię z twarogiem, drugą z łososiem. A wiem, że łączą łososia z takimi rzeczami. Ja nie, br. Z awokado, odrobinką, by za tlusto nie było tak, ale z serami nie.

    5. Ja tak nie robię. Do pełna ma być! Ledwo potem z kubkiem do pokoju z kuchni dochodzę, ale co zrobić. Niektórzy politycy do prawdy długo dochodzą i dojść nie mogą, to ja z kubkiem… Mama czasem zalewa pół szklanki herbaty, by potem zimnej wody dolać.

    6. Nie wiem, nie jem ani ziemniaków, ani kotletów, ale dania mieszane jadam. To jednak sałatki, więc chyba co innego? Albo nie rozumiem podpunktu.

    7. Nie rozumiem ludzi. U mnie lizanie wieczka i kubeczka to normalnie rytuał. Kiedyś w internecie przeczytałam, jak jakaś kobitka się żaliła, że jej mąż „poważny prawnik liże wieczka od jogurtu”, a ona biedna patrzeć na to nie może, bo tak dzieci robią. Biedny mąż.

    8. Nie jem pizzy, ale jakbym miała jeść to koniecznie łapami. Mm, mięciutka, taka zwisająca… Przecież to byłby właśnie cały fun z jedzenia jej. Nożem, widelcem i… z kijem w dupie? xD

    9. Nigdy z nikim na gryzy się nie dzieliłam. Obrzydza mnie to. „Daj trochę” / „jednego” – nie rozumiem. Ja sama nie chciałabym tylko kawałka jedzenia, wolałabym kupić sobie, więc i od innych bym takiego podejścia oczekiwała.

    10. Nigdy nie słyszałam, by ktoś zjadał ogryzek jabłka. Kurde, nazwa jest już chyba sugestywna, co? Twoja mama z pestkami i tymi łuskami to zjada?

    Co mnie denerwuje to chyba muszę się zastanowić. Kiedyś może w odpowiedzi na swój komentarz coś napiszę.

    1. 1. Bezlitosnych wstręciuchów też nie kończę. Tyle że co innego zostawić baton/czekoladkę, bo jest Ci niedobrze od podłego smaku, a co innego, bo nie mieścisz malucha w żołądku. Zatem nie, sądzę, że to nie o Tobie.

      3. Przypomniało mi się, że jako dziecko lubiłam przekładać lody z familijnego opakowania do miseczki, czekać, aż będą miały konsystencję niemal zupy, i dopiero wówczas jeść. Miałaś taką fazę?

      4. Płatki owsiane z kaszą manną jadłam w gotowych deserach, np. Bruggena. Spoko opcja. To mnie nie odpycha, bo oba produkty koniec końców są tak samo miękkie i w znacznym stopniu przejmują smak mleka.

      5. Ja też ledwo docieram do pokoju z pełnym kubkiem (herbaty). Jeśli po drodze rozleję, ale tylko trochę, wycieram skarpetą :D

      6. Dania mieszane się nie liczą. Takie jadam za co dzień i cały ich sens tkwi w wymieszaniu.

      7. Nienawidzę tłumaczenia, że komuś czegoś nie wypada, bo jest kimś tam ważnym albo ma ileś (za dużo) lat.

      9. <3

      10. ...TAK! :'D

      Czekam zatem na Twoją nienawistną wenę :)

      1. 1. Aa, no miałam nadzieję, że o to chodzi. „Jaka dobra Domori! Aż 25 gramów, to będzie na miesiąc :)” taak, już to sobie wyobrażam.

        3. Ja jem lody coś oglądając i siedzę z nimi tak długo, aż masa zaczyna opływać i jem te spłynięto-stopione, więc… U mnie podobna faza trwa. xD

        4. Nie zgodzę się. Mannę gotuję sobie od razu o gęstości, jaką lubię, trochę al dente. Tylko na mannie robi się warstwa, jaką lubię, bo to nie kożuch. Kożuchy są wstrętne. Płatki owsiane początkowo wyglądają u mnie na rzadkie, łyżeczkuję nadmiar gorącego mleka, pilnując tym samym, by nie zrobił się nawet zalążek kożucha, płatki miękną-dochodzą, a ja potem jem już mięciusią gęstwinę. Z manną by to nie przeszło.

        5. Skarpetą wytrę, psem dotrę (bo jedzie wgryziona w skarpetę). :D

        6. A, już rozumiem. Widziałam kiedyś, jak kolega z żeberek pozrywał mięso i wklepał w ziemniaki. Wytrzeszczałam się, nie wiedząc, co kur… de czyni.
        No to się zgadzamy.

        7. Otóż to.

        —–
        Co mnie denerwuje? Dziś akurat byłam na sushi i coś mi do głowy przyszło.
        1. Maczanie całego kawałka sushi w sosie sojowym – przecież on jest strasznie słony! Pomijam, że to się rozwala i w ogóle… Ale jak można to potem zjeść, jak ryż tyle tego wchłonie? Toż on wchłania lepiej, niż maty dla psiaków… xD

        2. Więcej sosów niż jedzenia i nie chodzi mi już nawet o „A może pan te rolkę jeszcze polać majonezem?” (w ogóle majonez / serek w sushi to według mnie zło, głupota itd., ale dodają to, bo wielu ludzi chyba lubi… Nie rozumiem), ale i o hamburgery, z których sosy moczą bułki, toną w tych sosach tace i kelnerki albo cokolwiek… Nie lubię sosów do jedzenia w ogóle (wyjątkiem są dania curry, gdzie sos nie jest sosem a takim danio-sosem, co można traktować jako zmiksowane danie, np. pulpa z mango wymieszana z papryką i krewetkami – w tym punkcie chodzi mi o sosy do polewania. Słodyczy / lodów to też nie dotyczy), ale rozumiem, że ludzie lubią. Sałatka z sosem / dressingiem? Kiedyś próbowałam robić jakieś dressingi, ale mi nie smakowało. Wolę sobie składniki wymieszać i mi wystarczy, ale już odbiegam. Brzydzi mnie jednak, jak ludzie jedzą sos z jedzeniem. Zwłaszcza sosy z odrobinką jedzenia w tramwajach. Zwłaszcza blisko mnie. Zawsze mam wrażenie, że śmierdzący sos skończy na mnie. Może nawet jakiś kebab czy parówka spod niego się trafi, ale to też nie fajne.

        3. Rwanie kanapek – parę osób w liceum je tak dziwnie rwało, kawałki chleba (zwłaszcza ciemny się rozwalał) latały wszędzie, ble.

        4. To jak jedzą wszystko na raz: słodki jogurt i natychmiast kanapkę z mięsem albo jakieś kabanosy i popijają słodkim czymś; bezmyślne jedzenie – szkoła przetrwania? Imprezowa szamka? Nie wiem, jak to nazwać, ale… Ok, niech by jedli, co chcą, ale na moje nieszczęście… To po prostu wali.

        5. „Zdrowa szamka” – chwalenie się zdrowymi michami / kostką czekolady BEZ CUKRU najlepiej po treningu.

        6. To może się trochę wiązać z powyższymi, ale nienawidzę jak ludzie w restauracjach itp. bardziej zwracają uwagę na to, co robią inni, niż na swoje jedzenie. Wprawdzie jak jem sobie, co lubię, robię zdjęcia, reszta świata dla mnie nie istnieje (a mam dziwne nawyki w jedzeniu, wiem to, toteż dobrze, że innych mam w… :D), ale jak ktoś z miejsca obok aż obmacuje mnie spojrzeniem czy obgaduje na głos, to… Ok, mnie pewne zachowania denerwują, ale się na tych ludzi nie gapię ani nic. A z tego powodu, że czasem inni się gapią, Mama nie chce nigdzie ze mną już wychodzić, rzadko to robi. Bo a to się gapili, a to komentowali. Najlepsze: „patrz, lesby. Boże, jak może taka dojrzała kobieta z taką małolatą… Boże, boże”. Od miesięcy Mama woli kupić sobie ciasto do domu. Ok, ja ciastowa nie jestem i przynajmniej już nie mam problemu, żeby razem na ciasto wychodzić, ale lubiłam móc sprawić przyjemność Mamie i umożliwić jej zjedzenie czegoś, co lubi.

        1. 4. Zastygła warstwa na mannie lub budyniu – mmm!!! <3

          5. Wyobrażam to sobie <3 :D Rubi - mimo wieku - wciąż uwielbia zabawę ze skarpetami.

          ***
          1. Po pierwsze ZAWSZE korzystam z wariantu sosu sojowego o zmniejszonej ilości soli. Jeśli nie ma go na stole, jumam z innego lub pytam. Po drugie maczam wyłącznie koniuszek rolki. Po trzecie po zamoczeniu kilkakrotnie walę rolką o deseczkę, żeby jak najwięcej sosu spadło. To ma być kropka nad i, a nie okrasa jak w pierogach.

          2. Do serka - Philadelphia lub podobnego, bo o nim mówisz? - przywykłam, więc zupełnie mi nie przeszkadza. Ale MAJONEZ?! Pierwsze słyszę. Nie tknęłabym takiego sushi. "Toną w tych sosach tace i kelnerki" - haha, leżę :D Ja nie zjadłabym mojego mieszanego jedzonka obiadowego bez sosu, bo byłoby za suche. Natomiast zawsze wyszukuję dla danego sosu optymalną ilość. Nie może być za dużo, bo też nie lubię, gdy żarło pływa. Powiedzmy, że stosuję tyle sosu, że stanowi jedynie lepiszcze. Kiedy zjadam obiad, na dnie nie pływa naddatek.

          3. Moja babcia rwała zwykłe bułki i maczała w mleku. Liczy się?

          4. Czasami po wytrawnej kolacji - kanapkach z pastą wegańską i warzywami - mam ochotę na czekoladowy deser mleczny albo lody. I jem taki "nocny deser" niedługo potem. Myślę więc, że załapałam się na jeden z Twoich obrzydzających punktów. Jupiii :D Dodałabym do nich jeszcze maczanie czekolady w herbacie. Maczanie ciastek też, ale to dziwi Cię mniej, jako że dopuszczasz popijanie.

          5. Częściowo się podpisuję. Nie mam problemu z bloggerami prezentującymi zdrowe posiłki - Naturalną Kuchnię Ani lubiłam śledzić - natomiast na Insta często ma to wymiar karykaturalny z przesłaniem "patrz, ja jem dobrze, a ty źle, więc jedz jak ja!".

          6. Ten komentarz jest poniżej jakiegokolwiek... nie wiem nawet, jak to określić. Człowiek bez tolerancji dla innych ludzi jest dnem. Bez względu na to, czy byłybyście lesbijkami, czy kumpelami, czy rodziną, czy nawet sponsorką i utrzymanką, nikomu nic do tego. Cycki opadają od głupoty niektórych ludzi. Dobrze, że mam małe, bo przy moim poziomie irytacji wisiałyby już do kolan.

          1. Do tych moich:
            1. Ja wprawdzie nie proszę o ten mniej słony, bo zawsze i tak strasznie dużo wymyślam, a on z kolei ma więcej cukru, ale co do reszty… Dokładnie! U mnie zahaczenie o sos sojowy czasem w ogóle jest bardziej psychiczne, bo chyba w ogole kawałkiem rolki tylko tak… W powietrzu robię? Haha. A jak i parę ziarenek ryżu nasiąknie, to je pałeczką wydłubuję.

            2. Jak można do niego przywyknąć? Ja nie tknę i zawsze zaznaczam, że bez. Taak, ale z majonezem to zauważyłam, że zazwyczaj turyści nie z Polski biorą. A i np. w USA sushi ebz majonezu nie istnieje. Oczywiście po prawie kłótni z kelnerkami, dwa parę razy się przekonałam, że jednak się da.
            3. Nie, bo żeby w czymś zamoczyć jest już bardziej celowe. Głupio byłoby chyba moczyć całą bułkę.
            4. Z Twoimi kolacjami i deserem to nie do końca, bo jesz czysto. Wyobraź sobie jednak takie kanapki z kabanosami, pomidor z pieprzem czy coś. Albo jakieś obiady z sosami w restauracjach i potem ciasto, jak to ludzie… Wątpię, czy Ciebie można pod to podpiąć.
            Maczania czekolady nie rozumiem i to dla mnie bluźnierstwo, ciastka zaś rozumiem. No takie herbatniki przecież…
            5. Pełna zgoda. Pomysłowe, fajne mogą też być prawdziwą inspiracją.
            6. Otóż to. Mama jednak za bardzo wierzyła, że świat jest piękny i po paru razy trafieniu na coś takiego… Odechciało jej się wychodzić.

            1. 4. Zamówienie/zjedzenie deseru tuż po obiedzie jest ABSOLUTNIE WYKLUCZONE. Po kanapkowej kolacji, jak już pisałam, czasem mi się zdarzy. Ale tylko w dniach, w których z jakiegoś powodu spałaszowałam mniejszy deser i nie odczułam słodyczowego zaspokojenia. Dawno temu, jeszcze na studiach, nie mogłam zasnąć przez irytację brakiem zaspokojenia i skończyło się na opieprzeniu paczki ciastek w środku nocy (o 3? 4?). Za to potem spało się uroczo i z uśmiechem na pysku :P Wyciągnęłam wnioski i wolę dowalić baton czy pół czekolady po kolacji, niż nie móc zasnąć przez frustrujące myśli o słodyczach. #problemypierwszegoświata

              6. Starsze pokolenia – takie nasze mamy – są chyba mniej odporne za niespodziewane chamstwo. My, młodzi, mamy z nim do czynienia na co dzień w internecie i nauczyliśmy się lać na nie albo odpłacać pięknym za nadobne.

              1. 4. W takim razie się zgadzamy. Bo w Twoim przypadku to nie takie bezpośrednio i no… Parę razy widziałam, jak ludzie po gigantycznych czosnkowych czy cebulowych curry brali jeszcze serniki itp. O rany… W życiu!
                Jak byłam na Alasce, zalecielismy tam około 23 miejscowego czasu, a wiesz, różne strefy itp. Normalnie jadła bym czekoladę (15 innej strefy była) i skusiłam się na Cinnamon roll. I podniosły się głosy, jak ja dam radę spać po takiej ilości cukru, że to pobudza itp. I często takie rzeczy słyszę, że jak ludzie się najedzą słodyczy, to nie śpią. Na mnie takie rzeczy specjalnie nie działają. Wyobrażasz sobie nie móc spać przez ciastka? No właśnie.

                1. Nie spać po słodyczach? Toż to bolesny mit. W rzeczywistości jest odwrotnie, bo przez wyrzut insuliny (nie jestem pewna, czy dokładnie przez to, ale na 90% tak) stajesz się zmęczona i zasypiasz. To naukowo dowiedzione – zgoogluj i kliknij pierwszy lepszy link. Zupełnie inna sprawa, że przez cukier dostarczony przed spaniem sen jest gorszej jakości.

                  1. Otóż to. Tam też się nie zagłębiałam się zbyt dokładnie, ale wiem po sobie, że właśnie raczej na sen mnie bardziej bierze, jak mnie od słodyczy zamuli czy coś.

                    1. Moja mama zjada tabliczkę czekolady, jak nie może zasnąć, i wtedy zasypia. Niedawno mi o tym opowiadała.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.