Zakochana w rozkosznej tabliczce mlecznej czekolady Olenka niemal wyskoczyłam ze skóry ze szczęścia, gdy dowiedziałam o wprowadzeniu asortymentu marki Roshen do Polski (produkty znajdziecie np. w Auchan i Kauflandzie). Wiedziałam, że część słodyczy upolować będę musiała.
Moje wstępne zainteresowanie marką Roshen ograniczyło się do dwóch serii produktowych. Pierwsza to batony z nadzieniem (trzy rodzaje), druga zaś czekolady mleczne z nugatem (cztery lub pięć rodzajów). O ile jednak batony udało mi się schwytać wszystkie, o tyle tabliczki tylko trzy: orzechową, kokosową i jagodową. Rozglądanie się za miętową i pomarańczową (o ile rzeczywiście istnieje) zleciłam znajomym. Jak się wkrótce miało okazać, alarm był niepotrzebny i już został odwołany.
Hazelnut Nougat Milk Chocolate
Czekolady z nugatowej serii marki Roshen są wagowo oszukane. Mimo iż wyglądają jak klasyczne 100-gramówki, każda waży jedynie 90 g. Podobnie do tabliczek z linii Magnetic odznaczają się budową jednolitą, bez podziału na kostki. Uważam jednak, że są mniej atrakcyjne wizualnie od czekolad z Biedronki. Może chodzi o skromniejsze pofalowanie powierzchni, a może o inny kolor (tu: mlecznoczekoladowy). Skądinąd kolor Hazelnut Nougat Milk Chocolate sam w sobie uważam za przepiękny i apetyczny.
Hazelnut Nougat Milk Chocolate marki Roshen dostarcza 470 kcal w 100 g.
Tabliczka czekolady z orzechowym nugatem waży 90 g i zawiera 423 kcal.
Czekolada nugatowa od Roshen pachnie niemożliwie. Chyba jeszcze nigdy nie spotkałam produktu, który nie pachniałby jak Nutella, ale rzeczywiście i bez wątpienia Nutellą. Nie ma mowy o pralinach Ferrero Rocher, batonie Kinder Bueno, orzechowych deserach mlecznych czy czymkolwiek innym. To Nutella, i kropka. Dodatkową nutę wprowadza słodka mleczna czekolada przywodząca na myśl tabliczkę Lindta.
Podczas krojenia czekolada Hazelnut Nougat Milk Chocolate okazuje się bardzo twarda i zwarta. Wnętrze przypomina stary, wyschnięty i stwardniały na kamień nugat lub wnętrze proteinowych batonów typu Go On! Od Sante czy kawowego bloku Vitanelli. (Miejcie na uwadze, że jadłam czekoladę na wiele miesięcy przed końcem ważności. Co by było, gdybym zwyczajowo zwlekała?!).
W górnej warstwie czekolada jest grubsza. Kiedy się ją odłupie, by spróbować osobno, wychodzi na jaw, że nadzienie wcale nie jest takie twarde, jak przypuszczałam. Wręcz przeciwnie: gnie się niczym plastelina. To znak, że za kamienność tabliczki odpowiada właśnie czekolada. Jest słodziutka i uroczo mlecznoczekoladowa. Ma wbudowany posmak orzechów laskowych z nugatowego wnętrza. Rozpuszcza się bardzo wolno i gęstawo. Tworzy minimalne bagienko, trochę jakby od niechcenia. Jest proszkowata.
Nugatowe wnętrze ma konsystencję batona proteinowego, na szczęście świeżego. Jest miękką gumką. Wchodzi w zęby jak szalone, zupełnie się nie krępuje. Mało tego, klei się nawet do podniebienia. (Nie radzę spożywać Hazelnut Nougat Milk Chocolate na randce, a już tym bardziej całować się tuż po).
Niestety to wcale nie konsystencja nadzienia nugatowej czekolady Roshen jest najgorsza. Piekielność tkwi przede wszystkim w smaku. O ile akceptuję i często nawet lubię sztuczne orzechy laskowe – np. w deserach mlecznych z bitą śmietaną – o tyle w tej tabliczce sztuczność stanowi przesadę. Podczas degustacji czułam się tak, jakbym jadła plastik posmarowany cienką warstwą pasty laskowoorzechowej. A to i tak nie wszystko! Poza plastikiem w nugacie występuje nie torebka ani nie wór, lecz cysterna plebejskiego cukru.
Hazelnut Nougat Milk Chocolate marki Roshen to pyszna mleczna czekolada, którą w formie czystej jadłabym chętnie i często (pozytywne atrakcje zapewnia Olenka, więc najszybciej wróciłabym właśnie do niej). W jej środku znajduje się tworzywo sztuczne o konsystencji lepliwego batona proteinowego i smaku plastikowych orzechów laskowych zasypanych podłym cukrem. Tabliczka stanowi koszmarną wariację na temat połączenia wykonanej z plastiku podróbki Marsa i batona proteinowego o smaku cukru.
Warstwę czekolady Roshen polecam. Wnętrze jest parszywe. Żałuję, że kupiłam aż trzy smaki tego… wyrobu. Myślę, że rozumiecie, dlaczego przestałam szukać pozostałych dwóch wersji.
Ocena: 2 chi ze wstążką
(punkty jedynie z uwagi na czekoladę)
O fu! Sztuczne orzechy laskowe to jest to czego nie cierpię w słodyczach … dzięki za ostrzeżenie ;)
Ja nie mogę powiedzieć ani że lubię, ani że nie lubię. Wszystko zależy od rodzaju sztuczności. Ych, to skomplikowane :P
Mam nadzieję że to nie jest jakaś nowa moda na tabliczki bez kostek, bo mnie osobiście się one nie podobają. Najpierw biedronka, potem Bakalland, teraz to… Oddajcie mi kosteczki! :(
No i kurcze, jak przeczytalam że to pachnie NUTELLĄ (nutellą?? Moja ukochaną nutellą!!) to myslalam ze to bedzie najcudowniejsza tabliczka na swiecie i kupie ją nawet mimo że jest jednolitym, bezkostkowym bloczkiem. Jak coś o tak pięknym zapachu może smakować tak paskudnie? :/
W ogole nie zamierzałam kupować nic do testów od Roshen, a po tej recenzji tylko utwierdzam się w tym przekonaniu. Ale pamiętam z dzieciństwa cukierki Milky Splash, może ewentualnie do nich sobie wrócę. Ale czekolady czy batony? Nie dzięki :p
Mody przychodzą i odchodzą, o nic się nie bój.
Uwierz, że po odnotowaniu zapachu ja też byłam zachwycona :/ :(
Ze względu na skład bym jej nie kupiła i wychodzi na to, że dobrze bym zrobiła, choć wizualnie wygląda świetnie, no i ten zapach nutelkowy – spróbowanie jej musiało być jeszcze większym rozczarowaniem ;/
Nie masz pojęcia jakim. Bardzo liczyłam na tę serię. BARDZO.
O, jakie zgranie w ocenach! U mnie też 2, ale ja już… ten, tego, dziób w ciup i nic więcej nie piszę, bo zaspoileruję więcej, niż chcę. Odebrałyśmy te czekolady… no na 2 ocenowe, ALE. Skojarzenia, pewne zmienne, aż szkoda, że moja recenzja dopiero w styczniu pójdzie (na szczęście 2020).
W styczniu? Szalejesz. Ja mam od dłuższego czasu zaledwie miesięczny zapas recenzji, bo tylko na taki pozwala mi życie. Wolę trochę powychodzić, niż ciągle tylko siedzieć w domu i pociskać blogowe cuda. Czekam na kolejny stan depresyjny, wtedy będę miała zjazd, zamknę się w domu i natłukę na dziesięć lat :P
Nie lubię wychodzić na długo (co innego krótkie wychodzenie a to do sklepu, a to na sushi), więc u mnie nie trzeba stanu depresyjnego. No i jak po trochu od Mamy próbowałam, dużo nieudanych to tak się nazbierało. Obecnie na szczęście zeszłam z badziewia, tylko jakieś pojedyncze sztuki zostały. Uf.
U mnie od roku się zmienia. Dużo, nawet bardzo (jak na mnie). Trochę z mojej inicjatywy, trochę z musu (mus od miesiąca). Obecnie żyję nie moim życiem. Jeszcze nie wiem czyim i czy stanie się moje.
Jaka szkoda, bo byśmy spodziewały się po tej tabliczce maksimum laskowego smaku :/
Doczekałybyście się zatem maksymalnego zawodu.