Nie jestem fanką Bounty’ego ani w ogóle batonów kokosowych z nadzieniem w postaci miąższu (wiórków kokosowych sklejonych syropem). Sądzę jednak, że otrzymanie nawet potencjalnie niedobrego słodycza, którego wcześniej się nie jadło, to pozytywna rzecz. Zwłaszcza w sytuacji, w której ktoś musiał chciał zadać sobie trud i przywieźć go z zagranicy, żeby sprawić mi radość.
Baton czekoladowy z kokosowym nadzieniem FLINT dostałam od mamy i jej ukochanego, kiedy wrócili z podróży do Czech (dziękuję!). Spodziewałam się, że stanowi czeski odpowiednik Bounty’ego. Mimo iż data ważności pozwalała zwlekać z degustacją jeszcze kilka miesięcy, z uwagi na czekoladę polewę postanowiłam zjeść go jak najszybciej. W przeciwnym wypadku rozprawiłoby się z nim lato.
FLINT kokosowa tycinka s bílou polevou
czeski baton kokosowy
Po otwarciu batona z kokosem miło się zaskoczyłam. Okazało się, że nie wykończono go mleczną czekoladą, ale białą polewą (uwaga: to nie czekolada!). Wygląda niewinnie i uroczo. Mimo znaczącej wagi – powinien ważyć 50 g, ale wykazał tylko 46 g – jest mały. To pewnie sprawka masywnego wnętrza.
FLINT kokosowa tycinka s bilou polevou marki Goldfein dostarcza 461 kcal w 100 g.
Czeski baton kokosowy w białej polewie waży 50 g i zawiera 230,5 kcal.
Czeski słodycz FLINT pachnie przepięknie. Aromat odpowiada nie samym wiórkom kokosowym, ani nawet nie białej czekoladzie/polewie. Przywiódł mi na myśl bożonarodzeniowy makowiec mamy, wykonany bez kruchego ciasta, z samej tylko masy makowej i bakalii. Górę pokrywa gruba warstwa gęstej czekolady – niekoniecznie białej; zazwyczaj mlecznej lub ciemnej – szczodrze obsypanej wiórkami kokosowymi. Cudo!
Biała polewa na czeskim batonie FLINT jest gruba i twarda. Mimo iż spodziewałam się po niej słabej jakości, wstępnego rozpuszczenia, lepkości i plastelinowości, okazała się zgoła odmienna: przyzwoita i przyjemna. Degustację rozpoczęłam od zgryzienia jej z kawałka batona. Dała się poznać jako miękka, lecz nie plastelinowo. Jest zwięzła i elastyczna. Być może ziarnista od cukru, a może to cukier z wnętrza.
Polewy na plebejskich słodyczach – zwłaszcza białe i białoczekoladowe – mają to do siebie, że smakują margaryną albo niczym, są mdłe i przesłodzone. W przypadku batona FLINT jest inaczej. Polewa jest słodka nieprzesadnie, w punkt. Mimo iż nie jest białą czekoladą, smakuje jak ona. I to jak przyjemna biała czekolada! Tym bardziej szkoda, że nie rozpuszcza się ani gęsto, ani bagienkowo. Po starciu ze śliną znika.
Mam delikatny problem z określeniem konsystencji wiórków. Nie wiem, czy są świeże (wszak zupełnie się nie mamłają), czy nie (ale przecież pochrzęstują). Są małe, prawdopodobnie pocięte na drobne części. Smakują esencjonalnie kokosowo, ujmująco. Zostały zatopione w sporej ilości słodkiego spoidła. I właśnie to owo spoidło daje popalić cukrowością. Ponadto sprawia, że wnętrze batona jest zwarte, plastyczne i miękko-twarde niczym Mamba, przy czym nie da się go rzuć. Nie jest ani trochę gumowe.
FLINT to doprawdy zaskakujący czeski baton. Mimo iż nie jest słodyczem z wysokiej półki, zachwyca pod wieloma względami. Biała polewa ma atrakcyjny smak białej czekolady, czego nie udaje się osiągnąć wielu popularnym markom stosującym rzeczywistą białą czekoladę. Wnętrze ma atrakcyjną konsystencję – chwilowo chewy – i odznacza się bogatym smakiem kokosa.
Każda z warstw rozpada się na zero, bez bagienka czy gęstawości – trochę szkoda. Odniosłam wrażenie, choć może być to tylko wrażenie, że w miąższu znajdują się drobne kryształki cukru. Ponadto całokształt jest piekielnie słodki. Oto trzy elementy, które można by poprawić. Niemniej i tak sądzę, że czeski baton jest rewelacyjny. Chętnie do niego wrócę, jeśli będę miała okazję.
Ocena: 5 chi ze wstążką
(byłoby 6 chi, gdyby nie cukrowy pożar w gardle)
O no proszę jaka miła odmiana po białej czekopseudopolewie z wczorajszej recenzji!
Wczoraj z nowości w sklepie w oczy rzuciły mi się nowe praliny Milki ale cena pudełeczka rzuca na kolana … W ogóle mam wrazenie że ten rok jest bardzo ubogi w nowości a zleciał bardzo bardzo szybko – przynajmniej mi na garnuszku u rodziców …
W Lidlu od poniedziałku będą te mini wafle ryżowe w polewie od sondey o których Ci kiedyś pisałam i i cynk o pojawieniu się których prosiłaś ;) sprawdź w gazetce są na tygodniu bio
Zgodzę się z Tobą w kwestii ubogiej liczby słodkich nowości w 2019 roku, bo i ja odnoszę takie wrażenie. Przy czym mnie to pasuje, bo nie muszę powiększać listy posiadajek i się stresować, że z czymś nie zdążę (i tak się stresuję). Co do nowości, dostałam na Insta zdjęcie nowego Pawełka karmelowego. Już jest w sprzedaży.
Bardzo dziękuję za cynk <3
Zamarzył mi się Bounty w białej czekoladzie, mm. Wracałas ostatnio do Bountyiego? Jestem ciekawa, czy odebralabys go lepiej niż kiedyś :p
Wróciłam w zeszłe wakacje. Nołp, nadal nie moja bajka. W białej polewie bym kupiła, bo i mnie ciekawi.
Wygląda pięknie! Jestem pewna, że by mi smakował.
Może kiedyś zdarzy nam się być w Czechach, choć ja celuję raczej w Niemcy (i desery mleczne :D).
A ja dawno temu nawet lubiłam Bounty’ego, ale był mi za słodki odkąd pamiętam.
W kwestii dostawania to mam mieszane uczucia. Osobiście wolę raczej dostać coś, co znam i lubię. Ale nie zawsze i… To bardzo zależy od sytuacji.
Ten twór na pierwszy rzut oka wygląda tanio. W przekroju jak marcepan i w sumie nawet zapach mógłby pewnie do jakiegoś marcepana należeć.
Cukrowość poniekąd uzasadniona, ale i tak mi niezrozumiała. Może producenci żyją w jakimś innym świecie, gdzie cukier jest jak tlen?
Struktura wnętrza… Nie wiem, jakoś trudno mi sobie wyobrazić, by mi się podobała. Niegumowa Mamba? Ale jednak Mamba. Nie wiem, nie chciałabym nawet sprawdzać.
Nie cierpię niespodzianek, które zaburzają mój rytm dnia, za to słodyczowe niespodzianki baaardzo lubię. Poznawanie nowości ze świata – choćby paskudnych – uważam za świetną zabawę. Dlatego mimo iż czasem narzekam, że dostałam od taty czy mamy ostatnie ohydztwo, tak naprawdę jestem szczęśliwa, że w ogóle dostałam i mogłam spróbować czegoś, czego nie znałam.
Wręcz nienawidzę zaburzania mojego trybu!
Nowości ze świata, jeśli chodzi o jedzenie, to właśnie wolę jako czekolady lub niesłodyczowe jedzenie poznawać. A np. jakieś tradycyjne ciastka danego kraju to mnie odpychają. Tak też np. z chęcią spróbuję nawet najbardziej pokręcone danie, ale np. będę się bronić przed jakimiś tradycyjnymi indyjskimi smażonymi czy coś mlecznymi kulkami w słodkim syropie kardamonowym, mimo że uwielbiam indyjską kuchnię (nie wszystko i nie w każdej postaci).
Lubię indyjskie dania obiadowe. Słodko-ostrawe i cudownie przyprawione. Dużo w nich curry i kurkumy. Niestety mój żołądek nie lubi orientalnych przypraw ani trochę. W tej potyczce wygrywa.