Perugina jest marką, z której produktami zapoznałam się przez przypadek. Degustacja czekolady mlecznej orzechowej Perugina Tablo Morbido Gianduja to moje trzecie do niej podejście. Pierwszy raz stawiłam jej czoła za sprawą czekoladek Baci otrzymanych od słodyczowej dobrej wróżki Ani (ponownie dziękuję!). Okazały się pyszne i zachęciły mnie do dalszego zgłębiania asortymentu marki.
Niestety bohaterem drugiego spotkania z marką Perugina były czekoladki Grifo z mlecznej i ciemnej czekolady, przybyłe do mnie prosto z Włoch (dzięki tacie). Nie uznałam ich za niedobre, ale nie zrobiły na mnie wrażenia. Okazały się nazbyt twarde i nudne. Zatarły pozytywne uczucia względem marki.
Jak wspomniałam, trzecie podejście do Peruginy miało miejsce podczas degustacji tabliczki Perugina Tablo Morbido Gianduja. Żywiłam wobec niej spore nadzieje, jako że cudownie nugatowe produkty wykonane z kremu gianduja uwielbiam. Czy to wystarczy, by przymknąć oko na przeciętnego producenta?
Perugina Tablo Morbido Gianduja
Na odbiór słodyczy mają wpływ nie tylko smak i konsystencja – choć te aspekty są kluczowe – ale również prezentacja wizualna. Weźmy na przykład czekoladki na wagę. Choćby smakowały niebiańsko, nie wrócę do nich tylko dlatego, że są czekoladkami. Względem tabliczek czekolad także mam wymagania. Preferuję te z tradycyjnym podziałem na kostki, ewentualnie bezkostkowe. Z tego powodu czekolada mleczna orzechowa Perugina Tablo Morbido Gianduja wydaje mi się interesująca i urocza, ale nie jest moja.
Tablo Morbido Gianduja marki Perugina od Nestle dostarcza 567 kcal w 100 g.
Mleczna czekolada orzechowa waży 80 g i zawiera 454 kcal.
1 rządek czekolady mlecznej gianduja waży 16 g i dostarcza 91 kcal.
Mleczna czekolada gianduja jest leciutka i delikatna, a przynajmniej takie sprawia wrażenie. W rzeczywistości jednak musi być twardym zawodnikiem, ponieważ przetrwała podróż z zagranicy do Polski, wysokie letnie temperatury i upadek z nieznacznej wysokości. Przeciwności losu nie zaszkodziły jej kształtowi ani barwie. Czekolada pozostała pięknie mlecznoczekoladowa, jasnobrązowa, nakrapiana ciemniejszymi punkcikami (jakby cappuccino, acz w rzeczywistości czymś w rodzaju proszku orzechowego).
W dotyku włoska czekolada jest lepka i pylista niczym świąteczne figurki czekoladowe ze środkowej półki. Nie zostawia śladu na opuszkach ani ich nie otłuszcza, jednak kiedy po dotykaniu jej potrze się o siebie palcami, czuć pyłek orzechowych wróżek. Tabliczka ma tradycyjne wymiary, przy czym waży tylko 80 g.
Zapach tabliczki Perugina Tablo Morbido Gianduja jest obłędny. Czuć czekoladę słodziutką w sposób dziecięcy i bardzo mleczną, wymieszaną z równie słodziutkim kremem laskowoorzechowym (tytułową giandują). W tym drugim elemencie niestety występuje nuta sztuczności (przebłysk plastikowości).
Mimo iż wygląda niepozornie, tabliczka ma grubość klasycznych czekolad 100-gramowych. Jest bardzo, bardzo pylista – to pierwsza rzecz, jaką odnotowałam po włożeniu kostki do ust. Położona na języku rozpuszcza się momentalnie i robi to gęstawo, bagienkowo. Opływa usta niczym gęsty krem. Aksamitność nie występuje nie tylko z uwagi na proszek, ale także przez maleńkie kawałki czegoś. Logika podpowiada, iż są to rozdrobnione orzechy, lecz wielkością i strukturą przypominają raczej… drobinki miękkiego, niechrupiącego cukru? Albo bliżej nieokreśloną przyprawę.
Czekolada mleczna jest pyszna w sposób niewyszukany, plebejski. Gorzej prezentuje się wymieszany z nią krem orzechowy. Daje się poznać jako sztucznawy, plastikowawy i gorzkawy. Smaczny, acz daleki od ideału.
W czekoladę Perugina Tablo Morbido Gianduja zęby wchodzą jak w krem – to normalne dla tabliczek typu gianduja. Jednocześnie propozycja marki Perugina od Nestle jest od inna od wszystkich, które dotąd jadłam, gdyż konsystencją bliżej jej do tradycyjnej czekolady niż do zastygłego kremu. Ostatecznie jest to zatem klasyczna czekolada mleczna o podwyższonej delikatności i ulegająca szybszemu rozpuszczeniu.
Choć kremowa i miękka, tabliczka nie wydaje się tłusta. W smaku poza słodką mleczną czekoladą i sztucznymi, gorzkawymi orzechami laskowymi można odnotować echo nieokreślonych słodkich owoców. Być może cukierkowych, pudrowych malin albo słonecznych włoskich pomarańczy. W całokształcie jest okej, ale tylnej części ciała nie urywa. Bez wątpienia do niej nie wrócę.
Ocena: 5 chi
A Ja za tą marką nie przepadam raz czy dwa próbowałam ale niczego na szczęście mi nie urwało :) plastikowe to takie jakieś i mdłe. Nie moja bajka … chociaż kostki pomysłowe nie powiem. Takich do tej pory nie spotkałam. Producent jednakże samą formą nie przyciągnie na stałe klientów …
Jakich produktów Peruginy próbowałaś? Polecam wspomniane w recenzji czekoladki Baci. Są super.
Niby nie ma szału, orzechy są plastikowe, ale ocena jak na takie odczucia wysoka! Kurcze, szkoda że nie kupiłam jej jak byłam w Mediolanie, ale jakoś mi się nie rzuciła w oczy :/ pytałam moją Włoszkę jakie słodycze poleca i niestety wskazała głównie na ciastka (kiepskie byly) a nie na czekolady ;D Chciałabym spróbować tabliczki gianduja. Są jakieś odpowiedniki w Polsce?
Widziałam ją niedawno w Auchan :)
Dawniej czekolada Gianduja marki Novi była dostępna w Leclercu, niestety z mojego zniknęła. Innych nie widziałam.
Auchan w Bonarce – widziałam konkretnie taką jak recenzowana.
Wygląda pięknie!
Odrobinę różni się od czekolady zaprezentowanej na opakowaniu, ale i tak jest niczego sobie.
I ja mam tabliczki Peruginy, Al ta marka jakoś zupełnie mnie nie obchodzi. Na oko najlepiej nie wygląda.
A już sama tabliczka w ogóle mi się nie podoba. Te dziury… Jak ser z dziurami. Płacić za dziury, jeść dziury i się cieszyć, co za świat. :D
Lepkich tabliczek nie trawię, ale gianduji mogłabym to wybaczyć. Co tylko, jeśli jej orzechowość jest nędzna? Owocowe nuty w takim wydaniu to coś, co od razu przyprawia mnie o skręt twarzy.
Na kiedy przewidujesz degustacje swoich Perugin? Mam szansę dożyć?
Co do sera z dziurami, w młodości nie mogłam znieść jego smaku (za to najbardziej lubiłam marmurkowy; znasz?). Polubiłam go dopiero… hmm, chyba w liceum.
Degustacja będzie już w październiku.
Widziałam tylko, jakoś nigdy nie jadłam. Warto zapolować?
Waaaarto! Marmurkowy jest przecudowny. Lubię też ser salami i ser wędzony. No i klasyczne: goudę, edamski. Nazw dziurawców nie znam. Z pleśniowych kocham camembert, ale brie już nie. Zielonych i innych capiących nie tykam.
A nie, pomyliło mi się. Październik to będzie pogrom dwóch-trzech Pergale. Perugina (jedna 70 %) poczeka do zimy pewnie.
Ser żółty lubię w sumie ogólnie, ale nie jem, bo nie mam do czego (gdybym miała położyć na chleb posmarowany awokado, na którym kładę mięso, to byłoby mi za dużo tego zdecydowanie). Salami zawsze widział mi się, że „ot, salami bo okrągły”, wszelkie te właśnie goudy, edamskie uważam za po prostu spoko, oscypki lubię, ale jem rzaaadko i wielu nazw serów też nie znam. Ale lubię jakieś różne np. twarde (takie suchsze, nietłuste) kozie, owcze. Camemberty i ja uwielbiam. Dlaczego nie lubisz brie?
Uwielbiam wszelkie z przerostem z pleśni (ja znawca, uwielbiam Lazura – spece by mnie pewnie wyśmiali i pogonili :>), a takie niepleśniowe (właściwie to nie wiem, nie znam się, bo jakieś dojrzewające, podpuszczkowe itp. to terminy, które tam mi… koło łokcia zwisają, takie co to „znawcy degustują”, „śmierdziele”)… niektóre mi nie śmierdzą, wielu nie jadłam, bo kilka mnie obrzydziło , że skończyło w koszu i nie chcę kasy marnować (np. Limburger mi tak strasznie nie capi, jest do zjedzenia na luzie, ale nie polecam, ale już Morbier to taki oblech, że myślałam, że kupiłam zepsuty. Wyrzuciłam zasreberkowany, ale i tak mi się wydawało że wali i aż wyniosłam śmieci, by się go z mieszkania pozbyć).
I kocham twaróg, ale jakoś nie zestawiam go do wyżej wymienianych.
Może gdybym spróbowała brie teraz, zmieniłabym zdanie. Zawsze wydawał mi się twardszy od camemberta i gorzki. No może nie do końca gorzki. Trudno mi opisać ten smak.
Twaróg kocham nawet bardziej niż ser żółty. Mam słabość do nabiału. Jogurty, mleko, twaróg, serki homogenizowane, mozzarella. Jajka też bardo lubię.
Ej, może tak trafiłaś, bo one w zasadzie różnią się tylko pochodzeniem i sposobem jak tam sobie leżą itp., jak się je kroi. Osobiście uważam, że są prawie takie same (ale wiadomo, że smak skórki inaczej się rozchodzi przez kształt / formę).
Taak, ta różnica: „ser żółty w sumie lubię, ale twaróg kocham”. Ze mnie też człek nabiałowy.
Jajka lubię, ale nie jem (nie mam do czego, kiedy i jak). Za mozzarellą nie przepadam. Znaczy… fajnie jak np. z makaronem by się ciągnęła, ale żebym miała kupić, coś z nią zrobić to nie, bo według mnie smakowo jest dość nijako-tłusta, jak i mascarpone. Wszyscy lubią, a do mnie to nie przemawia. Nie, żebym bardzo nie lubiła, ale po prostu nie. Pewnie tak, jak np. nie lubię mleka UHT – ale gdyby było jedynym istniejącym mlekiem, nauczyłabym się je pić i względnie lubić. Gdyby zabrali mi serki wiejskie lekkie, pewnie przestawiłabym się z czasem na naturalne.
O, ważne pytanie, bo ciekawi mnie strasznie, jak to u innych jest. Na słowo „twaróg” – jaki ser jako pierwszy przychodzi Ci do głowy? Takie krajanki jakieś, twaróg w kostce – taki wilgotny, dość mazisty (mi właśnie ten, konkretnie np. Jana) czy w ogóle twarożek (w pojemniku jak jogurt – w sumie spoko rzecz, ale dla mnie ma ogromne znaczenie, czy mówi się o twarogu czy twarożku). Pytam, bo zastanawiam się, czy tylko ja jestem takim dziwadłem i AŻ tak biorę jedzenie pod lupę (mam wrażenie, że ludziom – większości – wszystko jedno).
Jajka i mozzarellę ostatni raz jadłam dawno temu. Pewnie rok wstecz, o ile nie dalej. Sięgałam po te produkty, kiedy robiłam na kolację kanapki z margaryną, warzywami i dodatkiem: serem, szynką, jajkami etc. Ponadto jajka jadłam często zamiast kotleta na obiad. Jajka na twardo z ketchupem to coś wspaniałego. Chyba nauczyłam się tego połączenia od chłopaka z czasów licealnych.
Twaróg to dla mnie wilgotny twaróg w kostce. Twaróg śmietankowy to ten przemielony, też w kostce, ale da się go rozsmarować na kanapkach (kojarzy mi się z babcią ze strony mamy, bo zawsze miała go w lodówce, gdy przyjeżdżałam). Z kolei twarożek to np. grani, czyli w jogurtowym kubeczku. Jest też słodki twaróg do sernika, ale ten nazwałabym… hmm… może masą twarogową? Nie kupuję, więc nie mam dylematu.