Mimo iż nie przepadam za cukierkami i czekoladkami, bo są małe i choćby zjadło się ich tysiąc, nie zdołają zaspokoić słodyczowego głodu (psychicznego), do bombonierek mam słabość. Nawet jeśli zawierają pralinki o jednym smaku – jak Sweet Gift Goplany czy propozycje Milki – rozprawianie się z nimi to czysta frajda.
De Luxe Assorted Pralines to bombonierka ukraińskiej marki Korona, skądinąd należącej do koncernu Mondelez, którą otrzymałam od bliskiego kolegi (dziękuję!). On z kolei dostał ją od ukraińskich znajomych, których zobowiązałam się pozdrowić (pozdrawiam słodko i czekoladowo!).
Bombonierka z Ukrainy skrywa 254 g czekoladek w sześciu rodzajach. Każda pralinka waży ok. 10 g. Do degustacji zasiadłam bez czytania opisów, by mieć niespodziankę i polegać na zmysłach, nie zaś na sugestiach. Inna sprawa, że nie posługuję się językiem ukraińskim aż tak dobrze i nie udało mi się rozpracować nazw w pełni. Jeśli macie ochotę pobawić się w tłumaczy, proszę bardzo.
Korona De Luxe Assorted Pralines
ukraińska bombonierka – 6 rodzajów czekoladek
Pralinki zostały oblane czekoladą mleczną. Są lepkie i dość twarde, z uwagi na co podczas krojenia stawiają delikatny opór. Pod względem wizualnym są cudowne, zwłaszcza te w kształcie kubeczków/babeczek.
Ukraińska bombonierka De Luxe Assorted Pralines marki Korona dostarcza 529 kcal w 100 g.
Kolekcja czekoladek koncernu Mondelez waży 254 g i zawiera 1344 kcal.
6 czekoladek mlecznych waży ok. 60 g i dostarcza 317,5 kcal.
1 pralina czekoladowa waży ok. 10 g i zawiera 53 kcal.
Czekoladka z orzechami laskowymi kruszonymi
Degustację rozpoczęłam od długich czekoladek, których w ukraińskiej bombonierce De Luxe Assorted Pralines znalazło się najmniej (tylko dwie sztuki). Pachną mleczną czekoladą i… truskawkowym dżemem, jako że wchłonęły aromat sióstr (grr). Wyglądają zwyczajnie i zdają się jednolite, acz sokole oko z łatwością wypatrzy w nich brązowy krem wypełniony siekanymi orzechami.
Czekoladę mleczną da się odgryźć bez najmniejszego trudu. Położona na języku rozpuszcza się szybko i bagienkowo. Jest bardzo słodka i ujmująco mleczna. Skrywa nadzienie o strukturze twardawej i zwartej. Ma ono smak nugatowy i zostało wypełnione siekanymi orzechami laskowymi.
Pralinka jest pyszna, bardzo słodka, esencjonalnie mlecznoczekoladowa, przyzwoicie nugatowa i niewymagająca. Dla miłośników plebejskich łakoci – w tym mnie – jak znalazł.
Ocena: 5 chi
Czekoladka z orzechem laskowym całym
Aby pozostać w klimacie orzechów laskowych, sięgnęłam po pralinkę z pojedynczym orzechem umieszczonym w kremie niczym serce w klatce piersiowej. Odkryłam, że pachnie czysto orzechowo, jakby w ogólnie nie było w niej czekolady albo stanowiła nieważny dodatek. Pojawił się również subtelny poniuch kawy, być może przejęty od siostrzanej pralinki leżącej nieopodal.
Czekolada jest gęsta i bagienkowa, słodka i mleczna – przyjemna. Wnętrze daje się poznać jako kremowe, jednolite, zwarte, tłuściutkie i drobno pyliste. Odznacza się aksamitnością wnętrza pralinek Lindor, choć jest od nich znacznie gęstsze i twardsze. Ma smak czekoladowy. W jego centralnej części znajduje się król kompozycji: orzech laskowy. Okazał się twardy i chrupiący, niestety przeciętnie świeży.
Pralinka wydała mi się mniej ciekawa niż podłużna, jeśli chodzi o smak, za to obłędna pod względem konsystencji. W efekcie ona również otrzymuje 5 chi.
Ocena: 5 chi
Czekoladka z kremem czekoladowym
Trójkątnawa – matematyków proszę o zachowanie spokoju – pralinka odznacza się bardzo delikatnym zapachem czystej mlecznej czekolady. Zastosowana na niej polewa jest gruba, cudownie bagienkowa, delikatnie pylista – ledwo co. Smakuje bajecznie mlecznie, plebejsko słodko.
Wnętrze czekoladki jest gęste, aksamitne, zwarte, mięciutkie i tłuściutkie. Smakuje podobnie do polewy, czyli mlecznoczekoladowo. Nie zawiera dodatkowych posmaków ani chrupaczy.
Pralinka jest jednolita i smaczna, ale też spokojna i łagodna, przez co nieco nudna. W poprzedniej znajdował się orzech, tu zaś mamy do czynienia po prostu z sympatyczną czekoladą.
Ocena: 4 chi ze wstążką
Czekoladka z migdałem
Na tej czekoladce widnieje nazwa bombonierki: De Luxe. Ale czy sama czekoladka jest luksusowa? Według mnie niekoniecznie. Pachnie średnio atrakcyjnie: maślanym karmelem, przy czym albo starym, albo tanim.
Czekolada jest gruba, gęsta i bagienkowa. Smakuje mlecznie i słodko. Niczym nie różni się od czekolady, która pokrywa pozostałe pralinki z ukraińskiej bombonierki.
Nadzienie ma jasny kolor. Pewnie jest śmietankowe albo mleczne, jednak mnie przywiodło na myśl najpierw sernik, chwilę później zaś waniliowy serek homogenizowany. Okazało się aksamitne, gęste, zwarte. Wetknięty w środek migał został wyprażony. Jest superkruchy, za co należy się Koronie pochwała, lecz jednocześnie smakuje staro. (Czy wam również przypomina bryłkę karmelu?)
Nie wiem, czy wątpliwa świeżość/jakość orzechów i migdałów to przypadłość wyrobów czekoladowych ukraińskiej marki Korona, czy jednorazowy wypadek przy pracy. Szkoda, bo białe nadzienie jest przyjemne i czekoladka miała szansę na wyższą ocenę.
Ocena: 4 chi ze wstążką
Czekoladka kawowo-karmelowa
Na koniec degustacji zostawiłam najpiękniejsze czekoladki, czyli te w kształcie kubeczków/babeczek. Wersja z ciemną posypką pachnie rozkosznie karmelowo – karmelem słodkim, plebejskim. Niestety szybko zaciera doskonałe pierwsze wrażenie, gdyż podczas spotkania z posypką wychodzi na jaw, iż drobinki są raz rozmiękłe, raz chrupiące, każdorazowo zaś gorzkie jak ja p*#$)^&e. Z uwagi na smak i konsystencję podejrzewam, iż jest to dziadowska kawa rozpuszczalna.
Górne nadzienie w beżowym kolorze jest subtelnie kawowe. Daje się poznać jako zwarte i twarde, przez co przywodzi na myśl twór niepierwszej świeżości lub przeciętny jakościowo. Tuż pod nim znajduje się kleisty, gęsty, śliski karmel. Jest słodki i odznacza się uroczym posmakiem toffi.
Mimo gorzkich jak łzy rozpaczy drobinek rodem z taniej kawowej parząchy czekoladka jest pyszna. Miałaby szansę na 5 chi lub więcej, jednak poza gorzką posypką nie odpowiadają mi dwa elementy: zestawienie skrajnie różnych konsystencji nadzienia oraz połączenie smaków. Czarna kawa i karmel? Weird.
Ocena: 4 chi ze wstążką
Czekoladka truskawkowo-śmietankowa
Kubeczek truskawkowy jest przepiękny, podobnie jak kawowo-karmelowy. To mój wizualny faworyt. Został oprószony pyłkiem w kolorze cynamonu, który jednak podczas degustacji daje się poznać jako c*%j wie co. Pralinka pachnie truskaweczkami i mleczną czekoladą.
Mleczna czekolada jest dokładnie taka sama, jak w poprzednikach. Bliżej nieokreślona posypka delikatnie piecze w język – czym ona jest?! Biała część nadzienia daje się poznać jako zwarta i twarda, w smaku śmietankowa. Mam do niej identyczne zastrzeżenia, jak do poprzedniczki. Tuż pod nią skrywa się plebejsko słodziutki żel truskaweczkowy. Jest nawet rzadszy i bardziej śliski od karmelu z pralinki kawowej.
Dżemiki, żele i sosy truskaweczkowe mają w sobie coś, co porywa moje serce. A może chodzi o połączenie gęstej i bagienkowej mlecznej czekolady z plebejsko syntetycznymi truskawkami? Tak czy owak, pralinka prześlizgnęła się przez mój układ pokarmowy, po drodze opływając serducho.
Ocena: 5 chi
Ukraińska bombonierka De Luxe Assorted Pralines Korona (Mondelez) – podsumowanie
Mimo iż oceny czekoladek wahają się pomiędzy 4 a 5 chi, w całokształcie bombonierkę oceniam na 5 chi ze wstążką. Uważam, że jest atrakcyjniejsza od niewątpliwie lepszej jakościowo kolekcji trufli Diva Lindta. Tu mamy do wyboru aż sześć różnych pralinek, a czekoladek jest dużo, więc bombonierka wystarcza na kilka dni. Mleczna czekolada daje się poznać jako ujmująco plebejska, słodziutka i bagienkowa. Wnętrza nie są pozbawione wad, acz wady nie rażą na tyle, by nie chcieć do pralinek wrócić.
Dostawać takie bombonierki to czysta przyjemność, więc jeszcze raz dziękuję mojemu uroczemu klonowi Ł. i jego ukraińskim znajomym. Jeśli będziecie mieli okazję ją upolować, nie wahajcie się. Pamiętajcie jednak, by nie nastawiać się na wyrafinowane przeżycia. To przyjemność prosta, dziecięca.
Ocena dla bombonierki De Luxe Assorted Pralines: 5 chi ze wstążką
Tak coś czułam że będzie smaczna jak tylko zobaczyłam napis Mondelez w nagłówku ^^ dobrze, że nie pochodzi od Vobro, bo już nie byłoby tak kolorowo :D chyba najchętniej spróbowałabym tej z migdałem albo truskawkowej :) ps w ostatnim akapicie zamiast „sześć różnych pralinek” jest „cześć różnych pralinek” ;)
Hmm, ja bym powiedziała, że z Mondelezem to u Ciebie różnie. Pewnie pomyślałaś o Oreo, ale Milka też należy do tego koncernu.
Bombonierki Vobro nie tknęłabym nawet kijem :P Albo i bym tknęła. Miałabym materiał do interesującej recenzji ]:->
Dzięki za czujność, dobry duszku ;*
Kochana literówki sie wkradły ………….”aż cześć różnych ” :) buziaki
Dzięki, sokole oczko ;* Poprawione.
Ja za bombonierkami nie przepadam i zapewne sama z siebie nigdy takiej nie kupię, ale niektóre z tych czekoladek nawet dla mnie wyglądają ok. Choć i tak wolę zwykłą czekoladę ;)
Czemu nie przepadasz? A gdybyś trafiła na bombonierkę złożoną z ciemnych czekolad różnych rodzajów? ;>
Natchniona Twoją recenzją nabrałam ochoty na praliny alkoholowe. Niestety ma promocji nie było nic godnego uwagi. A ceny standardowe nie mieszczą się w moim budżecie :( pozostały praliny Mieszko na wagę ale i te za 1 kg osiągają dziś zawrotną cenę … 29.90 zl. Żywota nie dokonywały jedynie brandyorange. Ważne do kwietnia. Reszta przerażała bieloscią polewy …
Chętnie bym zjadła te truskawkowa z Twojej recenzji.
Przykro mi, że nie przyszpiliłaś niczego godnego spożycia :(
Mama kupiła mi wczoraj na pocieszenie 2 praliny u sowy :D moja radość była ogromna ! Kocham trufle whisky i kukułkę :)
Nigdy nie jadłam niczego z tej sieci.
Obecnie bym takiej nie kupiła, bo zawartość czekoladek w porównaniu do ilości plastiku zużytego na ich zapakowanie byłaby zapewne nieadekwatna, ale jeszcze kilka lat temu zestawem ciemnych czekolad raczej bym nie pogardziła ;)
Hmm. Jesteś zaawansowana w zaangażowaniu ekologicznym.
Nie wydaje mi się, ale staram się plastik ograniczać. Bardziej zaawansowana jest moja siostra, która od kilku miesięcy nie zużyła ani jednej torebki foliowej :P
Kiedyś z Mamą zrobiłyśmy sobie taki bombonierkowy test w ciemno, ale szybko zrezygniwałyśmy, bo to było strasznie cukrowe paskudztwo Charlotte z Tesco czy coś. Ugh, lata minęły, a mnie dalej aż… Fu.
Ja i bombonierek nie lubię. W ogóle chyba przy fotografowaniu takiej różnorodnej drobnicy bym się strasznie irytowala.
Wszystkie wydają się obiektywnie w porządku, ale zupełnie nie dla mnie. Przez ekran czuję tę słodycz.
Odgadłyście przynajmniej kilka smaków? Czy wszystko waliło czystym szugarem?
Myślisz, że ja się nie denerwowałam? Im więcej zdjęć trzeba wykonać, tym częściej wycieram ręce, tym później zaczynam jeść i tym więcej czasu zajmuje mi edycja. Nad zdjęciami do sześciu zwykłych recenzji, tj. z pięcioma zdjęciami, siedzę cztery godziny bez wstawania z fotela.
Ja odpadłam po dwóch czekoladkach, które waliły mi starym i sztucznym cappuccino (jedna naprawdę była „kawowa”, druga chyba orzechowa), ale to nie było zgadywanie, a wszystko mi tak zalatywało, gdy się nad tym pochyliłam. Cukier i chemiczne „o smaku cappuccino”. Mama nawet nie próbowała zgadywać, uznała, że „dobrze, że słodkie”.
Ja do jednej recenzji zdjęcia robię od 20 do około 30-40 minut. Zależy, czy dziadostwo fotogeniczne, nadziewane czy czyste i od światła wiele zależy. Jaką masz najlepszą porę na fotografowanie?
Najbardziej nienawidzę, gdy np. porobię już zdjęcia (to się zdarza przy tych bardzo złożonych nadziewanych, np. Zotter, Lindt), wstępne notatki, idę jeść… Ugryzę jakąś kostkę i trafiam na coś ciekawego, czego wcześniej nie obfotografowałam. I wtedy znowu lecę zdjęcia robić…
O, zdradzę pikantny szczegół z mego życia: to zdjęcie, na którym u mnie jest ugryziony kawałek – nigdy nie robię zdjęć w trakcie jedzenia, odgryzam tak, by nie zaślinić, wywalam z ust na chusteczkę, obcieram żeby nie zamókł na pewno czy coś. Dalej sobie robię zdjęcia, a potem ten odgryziony kawałek z dziką przyjemnością rozdłubuję i wyłuskuję poszczególne części. <3 A przy ciemnych to dobry sposób na sprawdzenie, jaka nuta pierwsza idzie przy robieniu kęsa, a jaka gdy kawałek po prostu umieszcza się w ustach.
Nie mam najlepszej pory na fotografowanie. Mam jedyną porę na to, która wypada wieczorem, tuż przed degustacją. Korzystam ze światła z ukochanej kuchennej lampy stojącej, niezależnie od pory roku (w lecie dodatkowo zaciągam zasłonę).
Długo robisz te zdjęcia, zwłaszcza że dodajesz do recenzji niewiele. Mnie pojedyncza sesja zajmuje z pięć minut. Rzadko się zdarza, że lecę dorobić zdjęcie w trakcie jedzenia, ale oczywiście się zdarza.