Pod koniec zeszłego roku – albo na początku tego; czas płynie zbyt szybko – obiecałam sobie, że wyjem wszystkie posiadane suszki, a przynajmniej spróbuję każdego produktu, żeby zaprezentować je wreszcie na blogu. Cóż, nie powiodło się. Moje szyki pokrzyżowały nowości i promocje jogurtowe.
Do rozprawiania się z deserami instant wróciłam na przełomie lipca i sierpnia. Przestałam kupować jogurty do wieczornych degustacji. Zastąpiłam je owsiankami, budyniami, ryżami na mleku i kaszkami. Właśnie wtedy stawiłam czoła zakupionej milion lat temu Mlecznej Kaszce Mannie o smaku malinowym. Została wyprodukowana dla Lidla przez Gellwe. Z uwagi na szatę graficzną zakładam, że pojawiła się w okresie promocji nowej części Epoki lodowcowej. A jeżeli nie, to nie rozumiem, dlaczego wybrano akurat tę bajkę.
Mleczna Kaszka Manna smak malinowy
(Epoka lodowcowa – kaszka z Lidla)
Często się zdarza, że suszki ważą więcej, niż zapowiedział producent. Malinowa kaszka manna z Lidla stanowi wyjątek, jako że przygotowana do testu sztuka ważyła nie 50, lecz 48 g. Zalałam ją sugerowaną ilością wrzątku: 175 ml. Bałam się, że wyjdzie nazbyt rzadka, jednak okazała się całkiem przystojna.
Mleczna Kaszka Manna smak malinowy marki Gellwe dostarcza 373 kcal w 100 g.
Epoka lodowcowa kaszka malinowa z Lidla waży 50 g i zawiera 187 kcal.
Malinowa kaszka Gellwe pachnie ciekawie. W pierwszej chwili odnotowałam koktajl z truskawek i kefiru albo maślanki. Kiedy do kompozycji dołączyła słodycz, całość przywiodła mi na myśl bardzo słodką waniliową białą czekoladę z aromatem truskawkow…awym.
Kolor przyrządzonej już kaszy manny jest naturalny niczym twarze współczesnych celebrytek. Cechujący ją odcień różu określiłabym jako bubble gum. Bez znajomości nazwy przypisałabym go raczej truskawkom niż malinom. Przywiódł mi na myśl Kit Kata Ruby Cocoa beans, na co wpływ niewątpliwie ma również zapach. Ponieważ jest to kaszka o smaku, nie występują w niej mordercze pesteczki (uff).
Po kaszkę wróciłam po 35 minutach od zalania. Okazała się przyjemnie gęsta. Ziarenka kaszy manny dały się poznać jako drobniutkie, acz zacnie sprężyste. Ponieważ lubię gęste kaszki, kolejnym razem wleję 150 ml (kupiłam dwie). Jeśli zmiana nie odniesie spodziewanego rezultatu, dodam do recenzji adnotację.
Smak kaszki z Lidla także przypadł mi do gustu. W pierwszej chwili wydał mi się bardzo mleczny, po chwili zaś pochodzący raczej od śmietanki z proszku. Wysoka słodycz odnotowana w zapachu okazała się wyważona, idealna. Malin nie czułam, truskawek tym bardziej. Kaszka jest owocowa, lecz smak ma niewiele wspólnego ze świeżymi owocami. Stanowi połączenie pudrowych cukierków truskawkowych lub malinowych z różową gumą balonową. W czasie degustacji w ustach robi się cierpko, a po zakończeniu zostaje lekki niesmak. Przed całowaniem się zalecam umyć paszczę.
Malinowa Mleczna Kaszka Manna z Lidla jest esencjonalnie syntetyczna, niemniej przyjemna. Nie uznaję za wadę faktu, że obok świeżych owoców nawet nie stała. Jest akceptowalnie gęsta, przy czym preferuję kaszki gęstsze, idące w betonowość, więc polecam zmniejszenie ilości wody do 150 ml.
Smak kaszki Gellwe składa się w 70% z różowej gumy balonowej i 30% z pudrowych cukierków malinowych lub truskawkowych. Bazą jest zawiesina kojarząca się ze śmietanką w proszku. Mimo potężnej sztuczności deseru mogłabym do niego wrócić. Ma dziecięcy urok.
Ocena: 4 chi
No wiesz co to kolejny malinowy produkt który nabyłaś a malinowym piątusiem pogardziłaś :P
Są jeszcze te kaszki w Lidlu ? Moja mama oszalała jak usłyszała że są takie …
Tę kaszkę kupiłam kilka lat temu, a odnowione Piątusie weszły na rynek stosunkowo niedawno. Si, nadal jest w Lidlu.
Oo, te kaszki akurat bardzo lubię w przeciwieństwie do owsianek :D przypominają mi mleczny start z Biedronki którego już nie ma :( mi się podobają te opakowania, zawsze jak widzę jakieś bajkowe postacie to przyciąga moją uwagę :D dla mnie nie była aż tak sztuczna tylko taka na akceptowalnym poziomie, ale owszem, świeżych owoców w niej nie czuć :D nie dziwne skoro malin jest aż 0,1% xD
Nie ma Mlecznego Startu?!?!?!
Nie ma :(((
Mleczny Start był najlepszą kaszką wśród plebejskich błyskawicznych :/ Niech to szlag…!
Trzeci raz pod rząd zgadzam się z Tobą w ocenie saszetkowego deseru. Zaczynam się zastanawiać czy mnie czy Tobie zmienił się gust 🤔
Akurat w odniesieniu do suszków raczej mi się gust nie zmienił, także obstawiam Ciebie :D W przeciągu najbliższego miesiąca wpadnie kilka suszkowych szósteczek. Rozmyślam nad przyznaniem jednemu deserowi unicorna. To byłby pierwszy tak wysoko oceniony suszek.
Latem przy takich upałach Ty wpierdzielałaś te kaszki i owsianki zamiast jogurtów?! No ok, rozumiem, że „Epoka lodowcowa”, ale wiesz… inni to się lodami schładzają! Iście na lato kaszka.
A teraz bardziej serio, bo aż się zastanowiłam… jesz je na ciepło, nie? Odrzuca mnie na myśl o np. kompletnie zimnej owsiance (a widuję, że ludzie tak jedzą).
Hm, w sumie logistycznie-strategicznie chyba wyszło to świetnie. Produkt skierowany do dzieci, zalatujący bubble gum? Kompletnie nie dla mnie, ale dla docelowego konsumenta bomba.
PS Gdyby suszki nie istniały nigdy-przenigdy, gotowałabyś sobie kasze itp.?
Podczas tegorocznego lata lody jadłam… pięć razy? Jakoś tak. Wieczorne jogurty odstawiłam początkowo dla testu (zdrowotnego), ale szybko zauważyłam, że za nimi nie tęsknię, co przełożyło się na stawienie czoła zalegającym w szufladach od miliona lat suszkom. Dwie korzyści: mniej wydatków, mniej zbiorów w domu.
Yep, jem desery instant na ciepło, ale nie na gorąco. Miej na uwadze, że zawsze czekają pół godziny w kuchni, więc stygną. Zimna kaszka zupełnie mnie nie obrzydza, podobnie jak zimny budyń. To jak kaszka Paradiso lub Smakija. Jak Grand Dessert Ehrmanna. Jak milion innych gotowych deserów mlecznych z lodówki. Myślę, że źle o tym myślisz tylko dlatego, że suszki zalewasz sama, a taki Grand Dessert ktoś zalał za Ciebie. Owsianek też to dotyczy.
Kasze gotuję na obiad, wystarczy. Myślę, że gdyby desery instant nie istniały, nie gotowałabym kaszy manny, owsianek ani budyniów. Lubię rzeczy, które są proste. Wsypujesz, zalewasz, mieszasz – koniec. Nie cierpię gotować. Gdyby czekolady nie istniały, wytwarzałabyś w kuchni swoje? Ja nie piekłabym ciastek, nie robiłabym lodów ani nie formowałabym batonów raw. Po prostu kupowałabym coś innego gotowego.
I teraz nie jesz jogurtów?
Na ciepło spoko. Nie chodzi o to, że źle o tym myślę. Obecnie Grand Desserty też mnie zimnością i sobą nieco odpychają. To nic, mogą stać poza lodówką i godzinę, ale nadal nie są „na ciepło”. Suszki to zupełnie co innego. Nie chodzi, czy zalewam sama, czy ktoś za mnie. Co innego ot, zalać i wtedy jest mieszanka wody, mleka w proszku itp., a zupełnie co innego ugotować owsiankę na mleku (nigdy nie dodaję wody). Różnica jest przeogromna. I właśnie wszelkie kaszki z lodówki też mnie strasznie brzydzą, ale rozumiem, że innych nie.
Gdyby czekolady nie istniały, czy kupiłabym plantacyjne zmielone kakao i spróbowała zmieszać ją z cukrem = zrobić sama? Raz i drugi pewnie tak, ale raczej po prostu bym nie jadłam czekolad. Zależy, czy zabrano by mi je teraz (starałabym się je sobie odtworzyć w takim wypadku), czy po prostu nigdy-nigdy by nie istniały (nie znałabym ich = nie byłoby problemu). To dziwny przykład, wiesz? Sushi jest lepszym. Gdyby zabrać mi wszystkie restauracje, nauczyłabym się robić sama. Może jadłabym rzadziej, ale robiłabym na pewno.
A czekaj, czekaj! I na czekoladę mam dobrą odpowiedź. Jeszcze przed moim urodzeniem, u rodziców swego czasu było strasznie biednie. Tata wtedy sam robił czekoladę (kakao, mleko w proszku, cukier, ot…). Smakowało im i myślę, że teraz zmusiłabym go, żeby by taką „pod dyktando” po mojemu robił, gdyby zabrano mi wszystkie czekolady świata. Gdyby nie wychodziło, no trudno. Żyłabym bez czekolad. Nie mniej, chodziło mi o to, że niektórzy wolą czasem zrobić coś samemu. I zastanawiałam się, do jakiego stopnia Ty nie cierpisz robić jedzenia. :P Mam to szczęście (w moim rozumieniu), że ja lubię. Problem byłby, gdyby ktoś lubił smak / efekt jedzenia ugotowanego przez siebie, a nie lubił gotować.
Obecnie jogurty jem tylko na drugie śniadanie (wsypuję do nich płatki), bo noszę je do pracy – są wygodne i gotowe. Z wieczornych jogurtów zrezygnowałam parę miesięcy temu i nadal mi ich nie brakuje. Wyjadam zalewajki (do recenzji), które przeplatam galaretkami (nie do recenzji).
Bardzo, bardzo podziwiam fakt, że gdyby zniknęło coś, co lubisz, nauczyłabyś się robić to samodzielnie (lub znalazłabyś kogoś, kto robiłby to dla Ciebie). Ja nauczyłabym się żyć z brakiem, a ukochany produkt zastąpiłabym innym.