Przegląd pudełek pełnych przeszłości. Nostalgia #1

We wpisie prezentującym miejsca wstydu i śmieci wszelakich wspomniałam, że kolejne niedziele poświęcę przeglądowi pudełek z pamiątkami z całego życia. Początkowo sądziłam, że wyjdą trzy artykuły, ale nie umiałam ograniczyć się do piętnastu przedmiotów (chciałam w każdym zawrzeć pięć). I tak cudem poprzestałam na dwudziestu pięciu. Mam tak dużo sentymentalnych drobnostek, że mogłabym stworzyć nawet sto niedzielnych wpisów. Jeśli spodobają wam się wspominki, w przyszłości do nich wrócę.

Każda z pięciu publikacji poświęconych przedmiotom z przeszłości otrzymała motyw przewodni. Dzisiejszy brzmi: Młodzi nie znajo. Wybrałam pięć rzeczy, które były popularne mniej więcej w latach 90 (jedna również wcześniej, inna zaś w pierwszych latach XXI wieku; obie informacje zawarłam w opisach). Koniecznie dajcie znać, czy je pamiętacie. Może nawet którąś zachowaliście!

Pełne lista wpisów nostalgicznych z przeglądem pudełek:

Przygarnij Kropka - naklejka na telewizor stacji TVN; Kropek

Przygarnij Kropka!

To jedyny przedmiot z dziś zaprezentowanych, który był popularny na początku XXI wieku (w latach 2002 i 2003). Uroczy Kropek został wymyślony przez stację TVN i miał na celu ściągnięcie widzów przed ekrany. W konkretnych porach – nie pamiętam godzin, ale wieczorami – w rogu ekranu pojawiał się symbol Kropka, na który należało nakleić posiadany „kapsel”. Kropka uzyskiwało się poprzez kupienie produktów marek współpracujących z TVN-em w ramach akcji Przygarnij Kropka (widać je na zdjęciu).

Podczas gdy Kropek się naświetlał, widzowie – chcąc nie chcąc – oglądali programy puszczane przez stację TVN. Potem należało spakować Kropka w małą kopertę i dostarczyć (wysłać?) stacji telewizyjnej. W ten sposób brało się udział w ogólnopolskiej loterii z nagrodami: od pierdółek po samochody.

Tamagotchi to japońska zabawka elektroniczna

Tamagotchi

Moje pierwsze Tamagotchi otrzymałam w przedszkolu od przyjaciółki, której ciocia mieszkająca w Niemczech przysłała dwie zabawki. Miało kształt jajka i było żółto-przezroczyste, dzięki czemu można było zobaczyć mechanizm. Nie rozstawałam się z nim! Zrobiłam mu nawet małe łóżeczko, które znajdowało się tuż obok mojego. Niestety tamto Tamagotchi ukradła mi pseudokoleżanka mieszkająca na osiedlu, na które przeprowadziłyśmy się z mamą, kiedy poszłam do szkoły podstawowej.

Tamagotchi ukazane na zdjęciu kupiłam w wakacje między liceum a studiami. Ja i ówczesny chłopak byliśmy zakochani w grze Pet Party dostępnej na Naszej Klasie (graliśmy po kilka godzin dziennie). Uznaliśmy, że zaopiekujemy się również zwierzakiem w Tamagotchi. Nie było to jednak to samo, co w latach 90. Szybko się znudziliśmy i porzuciliśmy zabawkę. Zostawiłam ją na pamiątkę.

Misie Cobisie, Misie Kobisie, pachnące zabawki elektroniczne w kształtach zwierzaków

Misie Cobisie

Absolutny hit czasów przedszkolnych lub wczesnoszkolnych – Misie Cobisie ze świecącymi noskami i pachnącymi butelkami. Kiedy robiły się głodne, włączał się alarm brzmiący jak płacz. Trzeba było włożyć butelkę do buzi zabawki i poczekać, aż się naje (wydawała dźwięki picia). Jeśli mnie pamięć nie myli, na koniec puszczała buziaka i mówiła: I love you! Może któregoś dnia uruchomię ją dla testu.

Mała Ola była niepoprawną kociarą. Wszystko musiała mieć z kotami: ubrania, zeszyty, gadżety, no i oczywiście zabawki. Ponadto kochała bez (nadal go kocham). Kiedy zatem rodzicie przeglądali Misie Cobisie, wzięcie kota pachnącego bzem było oczywistością. Parę miesięcy później dostałam żółtego cytrynowego królika, niestety jak urodziła się moja siostra, oddałam jej dużo zabawek, które mnie służyły przez lata, a jej przez tydzień (wszystko niszczyła i nadal niszczy). Kota zachowałam (uff).

PS Pamiętam, że w lecie przy wysokich temperaturach Misie Cobisie zawieszały się i wyły w niebogłosy. Zostawialiśmy je w cholerę i uciekaliśmy, bo byliśmy pewni, że wybuchną. Oczywiście zaraz po nie wracaliśmy, bo jednak nie wybuchały, a szkoda było stracić zabawki.

Dziabągi - zabawki z automatu na kulki

Dziabągi z automatu na kulki

Jestem niemal pewna, że dziabągi nie są oficjalną nazwą tych stworków, niemniej tak nazywała je moja mama (?). Każdego lata, gdy wyjeżdżałam nad morze, zachwycałam się automatami na kulki za 1, 2 i 5 zł (nie przeszło mi to do dziś). Losowałam pierścionki, bransoletki, tatuaże, zabawki, figurki. Uwielbiałam automat z dziabągami, które miały zabawne fryzury. Z przeszłości zostały mi tylko trzy.

Poza trzema maluchami ukazanymi na zdjęciu mam w pudełkach – innych niż te przeglądane w ramach przygotowania do wpisu – dwa duże dziabągi, które kupiłam bodajże w gimnazjum w sklepie z zabawkami. Są wielkości kubka i jeden chyba ma czerwony kostium kąpielowy, a drugi biały strój pielęgniarski. Je również zdecydowałam się zostawić, bo wiedziałam, że w rękach siostry zostaną unicestwione.

Szklane kulki kocie oczy

Kulka kocie oko

O tym przedmiocie myślałam we wstępie, pisząc, że był popularny w latach 90, ale również wcześniej. Zupełnie nie wiem, do czego służył – może tylko do ozdoby. Kulki kocie oczy kupowało się w siateczkach, w których było ich kilkanaście albo kilkadziesiąt. Zawsze wydawały mi się urocze, magiczne. Nadal uważam je za bardzo ładne. Są wykonane ze szkła i mają w środku kolorową źrenicę.

Podejrzewam, że moja kulka kocie oko pochodzi od kogoś znajomego, ponieważ nie potrafię przywołać wspomnienia kupowania siateczki. Poza tym mam tylko jedną, a jestem przekonana, że zatrzymałabym więcej, gdybym to ja upolowała je w sklepie. Dajcie znać, jeśli wiecie, do czego służyły.

***

Które przedmioty kojarzycie? Które znacie tylko z nazwy, a które mieliście w swoich rękach? A może wy również zachowaliście je z powodu sentymentu? Dajcie znać!

25 myśli na temat “Przegląd pudełek pełnych przeszłości. Nostalgia #1

  1. Kropka niestety nie kojarzę, ale miałam rok albo dwa lata jak był popularny więc może dlatego :D a Tamagotchi oczywiście że miałam! Nawet kilka sztuk, podobnie jak mój brat :D pamiętam jak sie można było odwiedzać tymi zwierzaczkami z sąsiednim urządzeniem :D też gdzieś mam je w domu, muszę poszukać.
    Misia też miałam! Mój byl czerwony i pachniał cudownie wiśniowo <3 niestety nie pamiętam mechanizmu jego działania, pewnie byłam za mała jak się nim bawiłam, ale pamiętam że jeszcze przez wiele lat uwielbiałam go wąchać :D
    Dziabągów niestety nie kojarzę :( ani małych, ani dużych :(
    Natomiast takie kulki też mam, ale też nie kupowałam siatki, tylko… Kilka z nich znalazłam :p jakiś biedak musiał je zgubić a ja je przygarnęłam, bo są przepiękne. Nie wiem czy to tylko ozdoba, czy może też da się nimi grać w kulki :p pamiętam że jak byłam w sanatorium w Kołobrzegu to tam dzieci właśnie grały nimi w kulki, bo można było kupić takie pełne siatki w nadmorskich straganach ^^

    1. Twoje tamagotchi było zabawką nowej generacji. Nigdy nie miałam tamagotchi, którym dało się komunikować z innym tamagotchi. Wydaje mi się, że pojawiło się, kiedy byłam w liceum. Możliwe, że nieco wcześniej, ale to właśnie wtedy dowiedziałam się o nim ja.

      Moja przyjaciółka miała czerwonego misia :) Zgadza się, butelka pachniała wiele lat. Niestety w mojej już nie ma zapachu.

      Mama opowiadała mi o grze w kulki (z jej dzieciństwa). Nigdy nie grałam. Nawet nie znam zasad.

  2. Kropka kojarzę, ale nigdy nie byłam nim zainteresowana, to samo z misiami Cobisiami – były one popularne w szkole kuzynki, z kolei u nas nie było takiej mody. Tamagotchi miałam w czasach podstawówki, ale ten szał nie trwał długo. Te dziabągi w moich okolicach były znane jako trolle i nie kojarzę ich z automatu, tylko kupowało się takie większe stwory właśnie w różnych ubraniach (pamiętam takie w dresach i w piżamie). Potem przejął je mój młodszy siostrzeniec i wtedy zostały nazywane dudkami przez jego mamę. Wydaje mi się, że one ciągle są gdzieś w domu rodziców, bo mama zachomikowała kilka zabawek w razie przyjścia do domu dzieci. Kulek szklanych też miałam kilka, ale nie wiem w sumie skąd i po co, zdecydowanie bardziej cieszyły mnie kulki kauczukowe z automatów ;)

    1. Moja rodzina nie zbierała ani nie naświetlała Kropków. Chyba mieliśmy tylko ten jeden krążek, który zachowałam. Kauczuki kupowałam duże i nie w automacie, tylko w sklepie papierniczym. Omówiłam je w jednej z kolejnych części cyklu :)

      1. Oczywiście że pamiętam kropka. Już jako maluch byłam bardzo dociekliwa więc moi rodzice dostawali szału zapewne od ciągłych pytań o to co za różnica czy kropka naświetla się na tym czy innym kanale skoro to chodzi o sam ekran .. konkretnych wzorów nie pamiętam ani zasad loterii. Nigdzie ich nie wysłaliśmy poprostu były a dziś to nawet nie za bardzo pamiętam do czego je dawali :/
        Tamagochi ani misia cobisia nie dostałam od rodziców. Nigdy nie dostawałam kultowych zabawek w danym okresie. Może to dobrze bo widząc reklamę tv na nic ich nie naciągałam w rezultacie. Tamagochi dostałam na moment od koleżanki z podwórka ale tydzień po tym się poklocilysmy i jej to zwróciłam.
        Pachnących misiów nigdy nie miałam.

        Kulki kocie oczka miałam. Cały komplet małe i dwie duże po kuzynce. Niestety ja również nie mam pojęcia jak się w nie gra… ale ostarnio w tkmaxx była taka gra muszę sprawdzić jak coś to napiszę.

        Tych śmiesznych stworów nie kojarzę. Z automatów najchętniej brałam kauczuki. Różne kolorowe :)

        1. Ja byłam bardzo podatna na reklamy. Przed świętami (mikołajkami i Bożym Narodzeniem) brałam gazetki z prezentami dla dzieci (dołączane do klasycznych gazetek sklepowych?) i zaznaczałam, które zabawki bym chciała. Zaznaczałam połowę :D

          1. A nie to to ja też i ja robiłam :) ale polowy nie zaznaczam chyba nigdy :P zawsze nap pierwszy plan szły zabawki interaktywne

            1. Ja zaznaczałam przede wszystkim lalki. Zawsze zazdrościłam koleżankom lalek barbie, bo swoją pierwszą dostałam późno. Lubiłam też lalki bobasy. Któregoś roku Mikołaj przyniósł mi Baby Born. Ależ żałuję, że oddałam ją siostrze… Ona wszystko psuje w trzy dni.

  3. Rocznik ’91 – miałam wszystko o czym napisałaś ( miś Cobiś w wersji zielone jabłuszko:D. Świetny blog i wpis – proszę o więcej. Pozdrawiam serdecznie!

    1. Ja też urodziłam się w 1991 roku <3 Pozdrawiam i zapraszam w kolejną niedzielę. Przygotowałam łącznie pięć wpisów poświęconych pamiątkom z przeszłości :)

        1. Tak, zresztą lubię wszystkie nadziewane czekolady. No, prawie ;) Tej nawet nie widziałam, nie mówiąc już o próbowaniu. Wygląda przepięknie, elegancko i apetycznie.

    1. Cała przyjemność po mojej stronie :)

      Mama opowiadała mi o grze w kulki i rzeczywiście rzucało się w niej kulkami i zbijało kulki przeciwnika albo coś w tym rodzaju. Nie pamiętam, a sama nigdy nie grałam.

  4. Tymi szklanymi kulkami, to się chyba grało w zbijaka jakiegoś, czy coś. :) Przynajmniej ja tak robiłem. :)

  5. Uwielbiam różności! Mam mnóstwo pudełek z dziwnościami, starymi i nowszymi.

    Kropka nie kojarzę, bo wtedy po prostu nie mieliśmy TVNu.
    Rzeczy takie jak Tamagotchi nigdy mnie nie interesowały, bo wolałam prawdziwe zwierzęta albo gry komputerowe (i serię The Cats / The Dogs). Pamiętam jednak, jak jedna z dziewczyn, chłodzących do mojej klasy bardzo to chciała, beczała, beczała, ale jej matka jej nigdy nie kupiła, a moja była aż zdegustowana tym wszystkim. Ta becząca ciągle kradła, więc aż dziwne, że tego nikomu nie zgarnęła.
    Miśków nigdy żadnych nie lubiłam, to i tu łatwo się domyślić, że tych nie kojarzę. Nawet nie wyhaczyłam, że tam był jakiś kot. Też byłam kociarą. Wróć. Jestem, zostało mi, tak jak i zbieractwo.
    Dziabągi ludzie mieli, ale mi się nie podobały.

    Takich kulek miałam mnóstwo. To, jak ją nazwalaś, przypomniało mi za to jednego kuzyna, który ma właśnie kocie oczy – takie kreski po prostu.

    Niewiele więc z tego kojarzę, jeszcze mniej miałam.

    1. Zabawa tamagotchi nie przeszkadza w posiadaniu zwierząt. Absolutnie zawsze miałam w domu zwierzę, czasem kilka. Druga sprawa, że kiedy bawiłam się tamagotchi, komputery dopiero powoooli pojawiały się w domach. Zabawę tamagotchi od zakupu pierwszego komputera dzieli kilka lat. Nie wiem, w jakim jesteś wieku ;>

      Ten „miś” na zdjęciu to właśnie kot. Miśków w dosłownym znaczeniu, czyli pluszowych niedźwiadków, NIENAWIDZIŁAM. Wolałam cokolwiek innego, byle nie niedźwiedzia.

      Kolega ma kocie oczy, bo się zoperował? Znam fotomodelkę, która poddała się operacji i ma dziwne oczy. Co do dosłownych kocich oczu, kot mojej mamy miał niedawno operowane (wycinane), ponieważ zachorował na raka i w gałce wyrosła czarna „huba”. Okropnie to wyglądało. Teraz Karmel jest piratem :P

      1. Nie mówię, że przeszkadza, ale ja uznawałam jako dziecko albo prawdziwe albo wirtualne = na komputerze / PS2. Niee, gdy było Tamagotchi (i tak w mojej mieścinie mieli je nieliczni, gdy w reszcie kraju szał na nie opadł) nie miałam komputera. Nowinki technologiczne widywałam jedynie u bogatszej części rodziny. I wtedy hitem były wymienione przeze mnie gry (zobacz sobie: https://www.gry-online.pl/gry/catz-5/z51839). Ale i tak nie uznawałam po prostu takich gier z małymi wyświetlaczami itp. Nie kręciły mnie.

        Nienawidziłam i ja. Zawsze wydawały mi się prawie najgorszymi możliwymi zabawkami. Gorsze były tylko lalki-niemowlaki.
        Ten mało kocio wygląda.

        To kuzyn, nie kolega. To z kolei wada genetyczna powiązana z całym mnóstwem innych ciężkich chorób, mutacji w organizmie.

        Biedak! Ważne, że już zdrów.

        PS Udało mi się przypomnieć nazwę zabawek do kolekcjonowania, jakie mi się uchowały z dziecięcego zbieractwa – Puppy / Kitty in my Pocket. W sumie od wszystkich słyszałam, że za stara na to jestem, ale co tam. Dalej są fajne, choć meszek już starty prawie. Jeden z tych kociaków obowiązkowo zawsze jest ze mną w kieszeni torebki. :>

        1. Ach, kuzyn, przepraszam.

          Lalki-bobasy zawsze lubiłam. Moją ukochaną była Baby Born. W ogóle do momentu, w którym posiadanie dziecka było abstrakcją i odległym planem, chciałam je mieć. Dopiero kiedy dorosłam i wyobraziłam sobie realne dziecko przy mnie, przestałam go chcieć. Podobnie było z miejscem zamieszkania. Marzyłam o życiu w domku przy jeziorze, na odludziu. Gdybym teraz miała go dostać w zamian za małe mieszkanie blisko centrum dużego miasta (piszę o moim), chyba bym dopłaciła ofiarodawcy, żeby zostawił mnie w spokoju i zabrał swoją propozycję tam, skąd ją przyniósł. Ach, i jeszcze zawód. W przedszkolu byłam pewna, że zostanę weterynarzem. Już w gimnazjum wiedziałam, że nie chcę mieć niczego wspólnego z medycyną i grzebaniem w ciałach zwierząt czy ludzi (mogę pogrzebać tylko we własnym i powyciskać obrzydlistwa znajomym).

          Ależ urocze te zwierzaki! :)

          1. A ja właśnie już od dziecka brzydziłam się wręcz dziećmi młodszymi, za nic nigdy nie chciałam mieć swojego. Z jedną koleżanką, jak bawilysmy się w dom, że jesteśmy siostrami (samotnymi matkami, haha) to moim „dzieckiem” był kot pluszak imieniem Mielik (właściwie to Miau, jak ten z Pokemonów jeden, ale skończyło się na Mieliku, bo fajniej się odmieniało), a koleżanki misiek Michalina.
            Teraz, im bardziej świadoma życia, siebie etc. jestem, tym bardziej dziecka nie chciałabym mieć. W ogóle nie lubię dzieci.

            Ale o domku na odludziu kiedyś marzyłam. Chciałam mieć chatke albo na środku jeziora albo w górach (najlepiej na środku jeziora w górach), ale teraz za nic bym takiego nie chciała. Mogłabym mieć taki jako letniskowy, ale mieszkać? W życiu. Też kocham w dużym mieście, całkiem blisko (ze świetnym dojazdem) do centrum i do każdego innego puntku w nim.

            1. Kiedy bawiłam się w dom, też najczęściej miałam kocie dziecko :) Moja ulubiona zabawka to kot Lejdi, nazwany tak na cześć żywego kota, o którym pisałam Ci na FB. Maskotkę babcia przywiozła mi z Niemiec, jak chodziłam do zerówki (plus minus). Co do dziwnych zabaw, w podstawówce bawiłyśmy się z koleżankami w uciekanie po osiedlu, bo gonił nas wyimaginowany Murzyn, który chciał nas zgwałcić. Bez komentarza :D

              1. My po podwórku uciekałyśmy przed wymyślonymi byłymi facetami Cyganami, haha. Hm, brzmi podobnie. Zasłona milczenia to dobra opcja.

                A mi się przypomniały jeszcze inne fajne rzeczy, bo przed chwilą mi się w oczy rzuciły. Kiedyś leciał taki program-gra telewizyjna Hugo i na jakiś stacjach benzynowych za tankowanie były punkty, które można było z czasem na magnesy na lodówkę wymienić. Jak jechaliśmy z rodzicami przez całą Polskę (do rodziny od kuzyna z kocimi oczami), uprosiłam ojca by te punkty zbierać, przez co zatrzymywał się co jakiś czas i jakoś tam specjalnie nie do pełna tankował, aby te punkty nabijać. I tak zebrałam cztery magnesy, ha! Te z Hugo mam do dziś. Wcześniej były kolorowe dinozaury, ale że uważałam je za fajniejsze, bawiłam się nimi przez co a to głowa któremuś odpadła, a to coś tam i w końcu zostały wyrzucone. W ogóle teraz mi się Hugo przypomniał. <3

                1. Pamiętam Hugo i jeszcze statki, przy czym o puntach z tankowania nie wiedziałam. Telewidzowie grali w te gry za pomocą pilotów albo telefonów (?). To musiał być pic na wodę.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.