Do lutego 2019 roku nie wiedzałam, czym jest rachatłukum. Co prawda znałam jego nazwę, ponieważ w pierwszej części Opowieści z Narnii Biała Czarownica karmiła nim Edmunda siedzącego w jej saniach (scena, w której Edmund prosi o turkish delight), ale nie miałam pojęcia o konsystencji, smaku, regionie pochodzenia ani niczym innym. Prawdę mówiąc, sądziłam, że to ciastka obsypane cukrem pudrem.
Rachatłukum poznałam dzięki koleżance z poprzedniej pracy, która przywiozła mi z Grecji Loukoumi Traditional Greek Delight Pistachio. Podczas zbierania informacji przydatnych do recenzji dowiedziałam się, że specyficzne mięciutkie słodycze z cukrem pudrem pochodzą z: lokalnych kuchni, głównie z obszaru Półwyspu Bałkańskiego i Bliskiego Wschodu (źródło: Wikipedia). Mają konsystencję gęstego żelu i są wyrabiane ze skrobi pszennej bądź mąki ziemniaczanej i cukru.
Moje pierwsze rachatłukum było pistacjowe i pochodziło z Grecji. Drugie zaś – Delight marki Rose of Bulgaria – miało smak róż i zostało mi przywiezione z Bułgarii przez zaprzyjaźnionego fotografa (dziękuję i zachęcam do obejrzenia jego prac na Instagramie).
Delight
bułgarskie rachatłukum różane
Bułgarskie rachatłukum różane ma ładne opakowanie, przy czym nie różni się ono od przeciętnych bombonierek dostępnych w sklepach. Za to w środku – ach! Nie mogłam się powstrzymać i musiałam zrobić dla was zdjęcie. Twarda plastikowa foremka w kolorze uroczego różu ma wieczko przeznaczone do wielokrotnego otwierania i zamykania, aby słodycze nie przemieściły się, nie straciły pudrowej posypki ani nie zmieniły konsystencji. Ogromne brawa dla Rose of Bulgaria za troskę o detale i klienta.
Delight marki Rose of Bulgaria dostarcza 332 kcal w 100 g.
Bułgarskie rachatłukum różane waży 200 g i zawiera 664 kcal.
1 rachatłukum bułgarskie waży ok. 10 g i dostarcza 33,5 kcal.
Pistacjowe rachatłukum z Grecji było bardzo elastyczne i prawdziwie żelowe – przypominało niemalże płynny drożdżowy żel. Bułgarskie rachatłukum różane okazało się znacznie twardsze, zwięzłe, sprężyste. W środku lepkie, ale łatwe do oderwania od noża bez szkody dla wnętrza.
Zapach różanego rachatłukum Delight jest uroczy, jednak mało spożywczy. Nigdy nie jadłam różanych słodyczy, więc być może to kwestia mojego braku doświadczenia w obcowaniu z nimi. Znam wyłącznie różane kosmetyki – dla ciotek i babć – i to właśnie z nimi skojarzyło mi się bułgarskie rachatłukum. Zapach jest subtelny, więc trzeba się wwąchać w słodycze, by go odnotować.
Rachatłukum z Bułgarii składa się głównie z cukru, syropu glukozowego i wody – mniam! Róże dodano do niego w trzech postaciach: organicznych płatków (0,6%), naturalnej wody różanej (0,1%) i organicznego oleju różanego (0,03%). Wspomniane płatki widać w przekroju – są brązowawe i małe, ale znajdują się w każdej kostce rachatłukum. Bardzo dawno nie jadłam słodyczy z płatkami kwiatów.
Bułgarskie słodycze zachwycają nie tylko formą opakowania, lecz również częścią właściwą, spożywczą. Są rozkosznie różowe i obsypane białym pudrem (mniej niż grecki odpowiednik z pistacjami; wydaje mi się też, że puder przylega do nich bardziej). Wyglądają unicornowo.
Różane rachatłukum z Bułgarii ma zdecydowanie inną konsystencję od zrecenzowanego na początku roku greckiego. Daje się poznać jako połączenie popularnych żelek i Mamby. Nie rozpływa się w palcach ani ustach, więc nie jest żelowe (żel = gęsta, półpłynna masa), tylko żelkowe (żelka = zwięzły, stały produkt wykonany z żelatyny). Kostki są twardawe i sprężyste. W ustach rachatłukum przemienia się w śliską tłustawą żelkę, która lepi się do zębów. Płatki kwiatów są gumowate i kiepskie, mogłoby ich nie być.
Smak łączy przeolbrzymią cukrowość – co nie dziwi, kiedy spojrzy się na skład – i wyrazistą różaność. Ta druga nuta odpowiada zapachowi, przez co kojarzy mi się z różanymi kosmetykami do kąpieli.
Bułgarskie rachatłukum różane Delight to zimne, kleiste i zalepiające zęby na potęgę galaretko-żelki o smaku tony cukru i łagodnych różanych kosmetyków, np. płatków do kąpieli. Odznaczają się smakiem zapachu, przy czym nie obrzydzają chemicznością ani nie fundują nieprzyjemnych posmaków.
Podczas degustacji cukier rozpala małe ognisko w gardle, ale nie jest źle – niejedne popularne słodycze dają popalić o wiele bardziej. Z uwagi na przeciętną konsystencję i subtelny smak różane rachatłukum z Bułgarii wydaje mi się nudne. Świetnie na raz, bo można poznać lokalny produkt z innego regionu, ale niegodne powtórki. Z kolei moja mama, której dałam kilka kostek, była zachwycona (pistacjowym zresztą też).
Ocena: 3 chi
Ja i moja mama nie lubimy tego przysmaku – jadlysmy go w Grecji i zgodnie stwierdzilyśmy, że jest za słodki, ma zbyt dziwną konsystencję i ogólnie jest jakiś taki nie w naszym stylu :D za to moja babcia je uwielbia! Zawsze kupowała je sobie na tureckim stoisku w M1 :D Najpierw pomyślałam, że może skoro te są różane to będą smakować jak marmolada do pączków, ale kosmetyki? Blee, od razu miałabym odruch wymiotny. Taki kosmetykowy zapach róż kojarzy mi się tylko z różańcem mojej cioci, bo on miał właśnie różany zapach. Jakbym coś takiego poczuła w produkcie spożywczym to chyba bym puściła pawia xD
Czyli Tobie również zapach róż kojarzy się ciociowo, haha :D
Chicago span tylko zauważyć, że rachatłukum nie jest obsypane cukrem pudrem tylko skrobią, jakby było cukrem pudrem to nikt by tego nie zjadł bo by wykręcało aż.
A w Opowieściach z Narnii- przynajmniej na filmie widać dokładnie, że to nie są żadne ciastka tylko właśnie taka żelowa kostka
1. Zarówno Wikipedia, jak i przepisy zamieszczone w internecie podają, że rachatłukum obtacza się w cukrze pudrze.
2. Jeżeli nigdy w życiu nie widziałaś kota, jak zobaczysz kota, nie będziesz miała pojęcia, że to kot. Pomyślisz raczej, że mała puma czy żbik.
Ja w ogóle nie toleruje różanej woni. Jak czuje ten zapach w perfumerii, w kremie czy dezodorancie to mam odruch wymiotny…
Też nie przepadam za aromatem róż. Nie mogłabym mieć różanych kosmetyków, a tym bardziej perfum.
Produkt mi nieznany i, jak wiesz, zupełnie nie w moim typie.
Ha! Edmunda z Narnii nigdy nie lubiłam i wyobrażałam sobie, że zajadał się czymś jak ptasie mleczko Wedla o smaku np. truskawkowym w cukrze (jak może kojarzysz, latami nie lubiłam rzeczy truskawkowych). Nie kojarzę na pewno, ale chyba nawet tak to przetłumaczyli na polski (pff, mleczko, a to coś? Dwie różne rzeczy! Ale w moim odczuciu równie okropne).
Nawet różany smak by mnie chyba jednak nie zachęcił. Lubię poznawać kuchnie różnych krajów, ale raczej nie w kwestii słodyczy, nie takich.
Różane smaki uwielbiam, olejki różane (naturalne – esencje preferuję), mm… Tylko że tak, one czasami są trochę perfumowe, ale gdy chodzi o perfumę pachnącą tak pięknie, że chce się ją zjeść, co w tym złego? To jak np. z nutami węgla w czekoladzie – smakowite, acz samego węgla chrupać bym nigdy nie chciała. Wierzę jednak, że tu mogło dziwnie to smakować, bo róża róży nierówna. Ostatnio jadłam coś różnego, co z kolei wcale różane nie było, a jakiś nieokreślony posmak miało, meh.
Dziwne to coś, czuję, że Mamie by smakowało, zwłaszcza, że ostatnio za jakimiś żelkami się rozgląda.
PS Przy Twoim ostatnim komentarzu pod Dolfinem tak sobie pomyślałam, że ma czekoladę właśnie z czymś takim i zastanawiałam się chwilę, czy to słodycz w Twoim guście. Teraz jednak tak patrzę, że w Dolfinie to co innego, trochę przynajmniej (tego ja na pewno nie spróbuję).
Fakt, ptasie mleczko i rachatłukum to jak chipsy paprykowe i czekoladowe chrupki do mleka. Coś tam wspólnego znajdziesz (np. kształt dla pierwszej pary i chrupkość dla drugiej), ale esencjonalnie są to zupełnie inne produkty.
Z różanym smakiem mam tak, że nazwa/zamysł mi się podoba (np. biała czekolada z kremowym nadzieniem różanym), ale nie jestem pewna, czy cokolwiek różanego – innego niż pączek z różą – mogłoby mi posmakować. Wydaje mi się, że masz ten sam problem z masłem.
Czuję, że tak. Chociaż szczerze wierzę, że Zotter Almond Roses mógł by Ci posmakować.
Jednak wszystkie moje np. różana Pacari – trochę perfumowa, dość ziemista… No właśnie.
Ja miałem loukmę kiedyś turecką z orzechami i daktylami, kupioną w Wiedniu, ale jej nie skosztowałem, bo brzydzę się Turkami. :/
Hmm. Jesteś rasistą?
Nie. Mają głupie wojsko i koalicję antykurdyjską, głupie i liczbowe telenowele, islam, biedotę na wschodzie i klasę wyższą na zachodzie, i zmuszają nawet do pracy w niektórych miejscach dzieci (a zwłaszcza dziewczynki – !), są gorszymi szpiegami niż Chińczycy i Rosjanie bo mają softy w telefonach Oppo naszpikowane trackerami, a tylko jedynymi produktami które naprawdę dobrze robią to dywany, podkoszulki z Zary i słodycze – właśnie.
I także słabą lirę w stosunku do USD.
Raczej nie liczbowe, a kluczowe telenowele – przepraszam.
Kiczowe – ten autokorektor w komórce mojego ojca. ×DDD
Pozytywnie mnie zaskoczyłeś rzetelnymi argumentami przemawiającymi za niechęcią. Zwykle słyszy się „nie lubię, bo nie”.
Autokorekta zawsze spoko ;) To jedna z pierwszych funkcji, które wyłączam po zakupie nowego telefonu. Moja mama jej używa, tato pewnie też, więc gdybym komentowała blogi i pisała smsy za pomocą ich telefonów, pewnie ostro bym się wściekała.
Czyli nie lubisz Turków za ich rządy no to trochę śmieszne jest bo widać, że ludzi nie znasz a u nas też są głupawe telenowele jak dlaccego ja i ukryta prawda
A stosunki liry do dolara to sobie sami też nie ustalili
Uwielbiam, różane i te z pistacjami, mmmm
Niestety do mnie żelowa konsystencja nie przemawia.
Chciałabym jeszcze dodać, że każde rachatłukum jest tak pakowane jak to twoje od tego fotografa.