Quest Nutrition, Quest Bar Birthday Cake

Odnoszę wrażenie, że istnieją produkty, które powinno się jeść jeden po drugim, ponieważ w innym wypadku mogą się okazać szokujące. Doskonały przykład stanowią batony Quest Bar, znane z bezdusznego mordowania słodzikowością (na dodatek steviowią, brr). Zjedzenie jednego wystarczy, by przypomnieć sobie ów aspekt i przyzwyczaić się do niego. W kolejnych dniach więc, gdy sięgniemy po batony proteinowe od Quest Nutrition, nie będziemy musieli ponownie przeżywać zderzenia ze słodzikowym czołgiem, które niewątpliwie nas spotka, gdy zrobimy kilkumiesięczną przerwę.

Myślę, że to samo dotyczy słodyczy piekielnie cukrowych, niespodziewanie kwaśnych/gorzkich lub mających specyficzne posmaki. Spożywanie gromadne pomaga. Zwlekanie szkodzi.

Quest Nutrition, Quest Bar Birthday Cake, baton proteinowy z polewą o smaku tortu urodzinowego, copyright Olga Kublik

Quest Bar Birthday Cake

Zamawiając baton proteinowy Quest Bar Birthday Cake, nie wiedziałam, że został pokryty polewą. Wcześniej z oblanym Quest Barem miałam do czynienia tylko raz – był to Quest Bar Pumpkin Pie, na szczęście pyszny, jednak tłusty jak butelka oleju (w recenzji zamieściłam nawet zdjęcie plamy tłuszczu, którą pozostawił na papierze). Z uwagi na tę drugą cechę pojawiła się we mnie delikatna niechęć do batona o smaku tortu urodzinowego. Nie lubię opuszczać wygodnego łóżka po degustacji ze względu na konieczność umycia rąk. Rozpuszczaną czekoladę zliżę, ale olej? Wyjątkowo podziękuję.

Quest Bar Birthday Cake od Quest Nutrition dostarcza 300 kcal w 100 g.
Baton proteinowy o tortu urodzinowego waży 60 g i zawiera 180 kcal.

Quest Nutrition, Quest Bar Birthday Cake, baton proteinowy z polewą o smaku tortu urodzinowego, copyright Olga Kublik

Mimo iż otulony polewą, Quest Bar Birthday Cake prezentuje się uroczo. Jest jasny i nakrapiany tęczowymi punkcikami, dzięki czemu oddaje bajkowy tort urodzinowy dla dzieci. (Nie obraziłabym, się gdyby kropek było więcej i miały wyraźniejsze kolory. Póki co to taki tort dla ubogich). Do degustacji na zimno zostawiłam tylko mały pasek. Większość batona proteinowego włożyłam do piekarnika na 15 minut.

Po kwadransie Quest Bar Birthday Cake tradycyjnie zwiększył objętość – powiedzmy, że dwukrotnie (zderzenie rozmiarów zobaczycie na ostatnim zdjęciu batona). Gołym okiem widać cudowną chrupkość upieczonej polewy. Mniej zachwyca zapach, który można określić tradycyjnie questowym. Wali po nozdrzach olbrzymią słodzikowością. W odległym tle czuć waniliowy budyń i batonoproteinowość.

Quest Nutrition, Quest Bar Birthday Cake, baton proteinowy z polewą o smaku tortu urodzinowego, copyright Olga Kublik

Upieczony Quest Bar Birthday Cake ma cudowną konsystencję. Kto miał okazję jeść batony proteinowe Quest Nutrition, ale żadnego nie upiekł, ten nie zna życia. Chrupkość zewnętrznej warstwy jest nieprawdopodobna i nawet większa niż w Quest Barach bez polewy. Środek daje się poznać jako pulchna, ciastowa gumeczka. Całość jest pylista, ale to drobna wada w morzu wielkich zalet.

Quest Bar Birthday Cake jedzony na surowo jest nieporównywalnie gorszy. W ogóle nie pachnie. Serwuje zatrzęsienie proszkowatości (piaskowości) już na etapie zgryzania polewy. W ustach polewa rozpuszcza się na proch z wodą. Środek z kolei jest zwięzły, gumowy i ziarnisty. To zwarta gumka nieatrakcyjnego rodzaju. Gdybym miała jeść Quest Bary wyłącznie na zimno, gardziłabym nimi.

Quest Nutrition, Quest Bar Birthday Cake, baton proteinowy z polewą o smaku tortu urodzinowego, copyright Olga Kublik

Podczas degustacji cieplutkiego, upieczonego batona Quest Bar Birthday Cake jako pierwsza daje się we znaki olbrzymia, potężna i przejmująca słodziutkowość podchodząca od słodziku. W parze z nią idzie typowa questowa proteinowość. Za nimi w urodzinowej paradzie kroczą waniliowy budyń i miód. Mało tego, waniliowa miodowość przywodzi na myśl Grand Dessert Grieß, czyli pudding marki Ehrmann, który zdobył unicorna smaku i ilekroć po niego sięgam, rozpływam się z przyjemności. Jeszcze dalej w Quest Barze Birthday Cake znajdują się biała czekolada i słodko-gorzki palony karmel.

Smak to kolejny aspekt, w którym upieczony Quest Bar Birthday Cake wygrywa z surowym. Ten drugi ma niewątpliwie niższą słodzikowość i smakuje odrobinę adwokatowo, niemniej w znacznie większym stopniu niczym (to jakże atrakcyjny baton proteinowy o smaku bez smaku).

Quest Nutrition, Quest Bar Birthday Cake, baton proteinowy z polewą o smaku tortu urodzinowego, copyright Olga Kublik

Słodycze prezentowane na blogu staram się oceniać takimi, jakimi stworzył je producent i jakie są tuż po wyciągnięciu z opakowania. Zdarza się jednak, że robię wyjątki, np. dla herbatników (jak wskazuje nazwa, idą w parze z herbatą), tostów Pop Tarts (można je jeść na zimno, ale sam producent namawia do podgrzania) czy właśnie Quest Barów. Gdybym musiała jeść te ostatnie wyłącznie na zimno, bez wątpienia bym ich nie kupowała. Spożyte bez obróbki termicznej są albo przeciętne, albo wręcz wstrętne.

Trzymany przez 15 minut w piekarniku Quest Bar Birthday Cake staje się obłędny. To zdecydowanie jeden z najlepszych batonów proteinowych od Quest Nutrition, jakie jadłam. Smakuje budyniem waniliowym, miodem, karmelem i białą czekoladą. Jest stałym odpowiednikiem unicornowego deseru z bitą śmietaną Grand Dessert Grieß. Z ogromną przyjemnością do niego wrócę.

Ocena: 6 chi ze wstążką


Skład i wartości odżywcze:

Quest Nutrition, Quest Bar Birthday Cake, baton proteinowy z polewą o smaku tortu urodzinowego, skład i wartości odżywcze, copyright Olga Kublik

15 myśli na temat “Quest Nutrition, Quest Bar Birthday Cake

    1. Nii, nie podgrzewa się tych batonów. Niestety zupełnie nie pamiętam, kto pierwszy upiekł Questa, dlatego wolę nie przypisywać sobie zasługi.

  1. Jestem ciekawa, czy ktokolwiek zatem kupuje quest bary by jeść je na zimno, i czy mu takie smakują xD na zimno naprawdę brzmi to nieciekawie, ale na ciepło? Aż sama bym chciała spróbować, ale jednak boję się, że to zbyt specyficzny słodycz jak dla mnie i nie uśmiecha mi się wydawania z dychy na małego batona, który może okazać się wstrętny. Gdybym kiedyś znalazła w normalnym sklepie jakiegos batona powiedzmy za 3 złote z krótką datą to bym wzięła ^^

    1. Wszyscy normalni ludzie jedzą Questa na zimno, bo to nie jest baton do podgrzewania :P

      Uuu, gdybym trafiła na wyprzedaż 3 zł za sztukę, kupiłabym cały karton (różnych smaków lub jednego, whatever), nawet gdybym musiała potem jeść Questy po dacie ważności. Naprawdę bardzo, bardzo je lubię.

  2. Wiem, o co chodzi we wstępie. W sumie z tymi turronami tak miałam. Podciagnęłabym pod to psychiczne nastawienie się. Jak się nastawie, że idę zjeść coś niezbyt mojego, cięższego, obiadowego albo np. tlusto-słodko-miękkiego, znoszę to lepiej, niż coś takiego miałoby mnie zaskoczyć.

    Jestem zwolenniczką jedzenia wszystkiego po swojemu, i te „po mojemu” to jest, że są takie rzeczy, które koniecznie chcę zjeść, jak trzeba, a są i takie, które postrzegam jako „łe, producent wymyśla”. Od razu pomyślałam o Lindtach do chłodzenia. Nie cierpię zimnego jedzenia (i to wyjątkowo, wiesz, prawda?), ale wybadałam, że w nich chyba nie chodzi, by jeść zimne, ale po schlodzeniu chyba zachodzi jakaś zmiana w strukturze – coś jak gotowce, które są wstępnie tylko zrobione (jak np. pierogi gotowe – można zjeść na zimno, ale najpierw i tak trzeba podgotować czy coś, bo są półsurowe – Mama jada). Ja nigdy nie jem ich zimnych, ale i tak czuć różnicę między wersją, która nie gościła w lodówce.
    Pop tarts rzeczywiście są zupełnie inne na zimno, a na ciepło, choć według mnie obie wersje są podłe.
    Żałuję więc, że mojego Questa jadłam tylko na zimno. Mam traumę i wiem, że i tak by mi nie smakował, ale… To byłaby może mniejsza trauma? Inna? Albo tylko by mi nie smakował?
    Tak samo żałuję, że Tim Tama jadłam bez tej całej otoczki. Wprawdzie ta, do jakiej został stworzony mi się niezbyt podoba, ale chciałabym poczuć, o co chodzi.

    Do tego stopnia, że byłabym gotowa kiedyś spróbować, jak trzeba. Ale nie, żeby kupić. Może jakby Mama sobie zamawiała? Tylko nie wiem, jaki smak bym brała. Na razie jednak to i tak nie jest moim problemem, bo nie planuję.

    Podoba mi się wariant. Połączenie wanilii i miodu? Czuję, że to wanilina. Czułam coś takiego w turronie (ale nie odepchnęło mnie aż tak bardzo). Wspomniany deser dobrze wspominam i z chęcią bym to wszystko wyczuła w jakiejś czekoladzie.

    Smakowo i… Wizualnie. Uwierzysz? Mógłby być bardziej tęczowy, to fakt. Jejku, kiedyś widziałam taką piękną białą czekoladę z kolorową posypką… Chciałabym mieć jej zdjęcia, opakowanie, na blogu, ale wiadomo – nie chciałabym jeść, bo wiem, że by mi nie smakowała, ech.

    Wow, nie do wiary, jak to urosło! Ciastowa struktura gumki nie przemawia do mnie. Obecnie znów (jak przez większość życia) jestem nieciastowa (właściwie te, na jakie swego czasu miewałam ochotę to głównie te z Cakestera – jak batony Legal Cakes – z dokładnie znanym składem, wartościami, wielkością i nawet podobną formą – i nawet takie mnie ostatnio jakoś tak… Subtelnie odsuwają, łagodnie mówiąc).

    1. Pamiętam o Twoim zamiłowaniu do ciepłego jedzenia (wyciągasz desery mleczne z lodówki na tydzień przed degustacją :P). Albo nawet nie ciepłego, bo sushi ciepłe nie jest, tylko niezimnego.

      Nie jestem pewna, czy pierogi garmażeryjne są półsurowe. Mrożone – owszem. Z garmażeryjnych produktów na pewno półsurowe są gnocchi. Btw, odkąd wycofali/wstrzymali produkcję moich zup z Lidla, jadę na lidlowych pierogach orkiszowych. Do tego surówka (buraczki) i jest git. Czekam, aż wrócą zupy.

      Nastawienie się do konkretnego rodzaju jedzenia ma u mnie ogromne znaczenie. Przykładowo nawet unicornowy słodycz wkurzyłby mnie, gdybym miała go zjeść w porze śniadania. Wtedy mam ochotę tylko i wyłącznie na płatki z mlekiem. Wieczorem zaś, jak nachodzi mnie ochota na wafle, nie zamienię ich na czekoladę czy ciastka. Zdecydowanie nie jest mi obojętne to, co jem.

      Nierzadko trafiam na słodycze, które są tak urocze, że chciałabym je mieć z uwagi na wygląd – czy to opakowania, czy samego słodycza – mimo iż esencjonalnie nie są moje.

      Przypomniałaś mi o Tim Tamach. Chciałabym przetestować każdy wariant smakowy. Kocham je.

      1. Mama jest za to pewna, że półsurowe.
        Mama też tak jada – pierogi i surówka. A zupy z innych sklepów? Kojarzę, że np. miałaś obsesję na punkcie kaszek z Netto. Jakieś Netto / Żabki podobnych zup nie mają?

        Tak samo u mnie nie przejdzie moja kolacyjna owsianka na śniadanie albo kanapki na kolacje, mowy nie ma.

        Haha, to tak jak z moją trudną miłością do Hershey’s Cookies and Cream. Wygląd podoba mi się, jak mało co innego, ale jest niesmaczna. :>

        1. W innych sklepach – patrzyłam w Carrefourze, Auchan i Leclercu – mogę kupić zupę za 7-10 zł. Dziękuję, wolę pierogi za 4 zł :P

          1. W Tesco kupiłam za 4 (z Mamą ostatnio jak na wojnę zakupy zrobiłyśmy, bo nam zamykają nasze, a nigdzie dalej nie mam zamiaru jeździć), w Żabie widziałam za 5.
            Wymienieni… zdziercy. Też bym takich za nic nie kupiła.

            1. Za 5 zł mogłabym kupić. Najbliższe Tesco jest już w 2/3 puste, więc wątpię, bym trafiła w nim na zupy. Do Żaby zajrzę bankowo, dzięki <3

              Na chwilę obecną sprawdziłam ceny w necie. Zarówno Tesco, jak i Żaba oferują zupy krem po 5,99 zl. To zmienia postać rzeczy, kiedy kupuje się zupę codziennie, a nie raz na jakiś czas.

  3. Kurcze mam tak samo jak Wy :”Nastawienie się do konkretnego rodzaju jedzenia ma u mnie ogromne znaczenie. Przykładowo nawet unicornowy słodycz wkurzyłby mnie, gdybym miała go zjeść w porze śniadania. Wtedy mam ochotę tylko i wyłącznie na płatki z mlekiem. Wieczorem zaś, jak nachodzi mnie ochota na wafle, nie zamienię ich na czekoladę czy ciastka. Zdecydowanie nie jest mi obojętne to, co jem”, a moje otoczenie z tego drwi czy to rodzina, czy znajomi, czy koledzy w pracy … ja nie widzę w tym nic dziwnego czy chorego jak to określają .. mój ojciec zawsze mówi zejestem chodzącym dziwadłem z tego powodu.
    Ja też mam określone pory dnia na spożywanie danych typów czy też grup produktów których zjedzenie w innej kolejności by zaburzalo moj rytm dnia i samopoczucie … wieczorem obowiązkowo po kolacji deser, ale w ciągu dnia jakoś nic slodkiego mi nie przejdzie. Nawet jak chce coś posmakować by ewentualnie dokupić w szczególności edycję limitowane, to degustacja nastąpi we właściwej porze dnia. Próbowane byle jak, nie o tej porze nie smakują. To zapewne moje nastawienie do formy zjedzenia nowosci ma na to największy wpływ dlatego zawsze działam według moich preferencji :)

    1. Mam nadzieję, że tato mówi o dziwadle w formie żartobliwej. Jeśli nie, przykro mi, że słyszysz od bliskiej osoby takie słowa. Ja mam grubą skórę, więc jestem odporna na różnego rodzaju zagrywki emocjonalne. Polecam wyhodować warstwę wierzchnią.

      Nie lubię jeść w biegu. Przykładowo mojej mamie nie robi różnicy, gdzie próbuje nowości. Spacer, autobus, tuż przed obiadem, tuż po – whatever. Ja muszę mieć spokój, bo po pierwsze w biegu nie czuję przyjemności, po drugie nie da się zrobić notatek do recenzji, kiedy jest się rozkojarzonym. Ewentualnie musiałabym zmienić formę wpisów na: „Dobre, polecam.” i „Nie kupujcie, fuj.”. Na pewno blog odwiedzałoby dużo ludzi… :P

  4. Pocieszacie mnie, ze nie tylko ja mam ,,swoje pory” i ,,swoje metody” jedzenia haha. Np. uwielbiam jogurty, ktore spedzily parę godzin w zamrazarce… Wiec przed degustacja zazwyczaj je bestalsko przetrzymuje w mrozie. Tak samo rano ZAWSZE jem omlet albo jajka ogolnie. Niewazne czy jestem na wakacjach w goracych krajach albo ze jest Wigilia i wszyscy jedza salatke jarzynowa. Ja jem swoje jajka i juz. Jak nie zjem to od razu mam dzien do… No. A wieczor? Nabial. Obowiazkowo. Serek wiejski, twarozek łorewa. No i rownie obowiazkowo musi to byc na slodko z miodem, dzemem czymkolwiek. Tak juz mam😅 Bezradny. Ps. Jak zawsze z telefonu, wiec przepraszam za literowki i brak znakow polskich. ;*

    1. Haha, przypomniałaś mi o czymś zabawnym. Kiedy jeszcze chodziłam na śniadanie wielkanocne do mamy, wszyscy jedli żurek i rzeczy ze święconki, a ja wyciągałam z torebki mleko i płatki XD Tyle że mojej bliskiej rodziny chyba nie zdziwi już nic, co ma związek ze mną. Gdybym im któregoś dnia powiedziała, że wybieram się w kosmos, przyjęliby to równie na luzie, co przychodzenie do nich z własnym kubkiem i herbatą (bo to również robię :P).

  5. Przypuszczam, ze widzac moja torbe kiedy przyjezdzam w odwiedziny na 3 dni, a mam w niej plus minus 20 jogurtow tez raczej nie wywoluje mysli o mojej normalnosci. 😛😅

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.