Jeszcze parę lat temu Kit Kat był moim Batonem Numer Dwa. Dziś, po licznych poprawach składu, wydaje mi się batonem kiepskim i boleśnie środkowopółkowym. Ba! z każdą cudowną metamorfozą fundowaną przez Nestle zmierza ku niskopółkowości. Zupełnie inne wrażenia budzą we mnie batony WW marki Wedel, które z uwagi na budowę niewątpliwie zostały zainspirowane Kit Katami.
WW Peanut Butter to wafel z masłem orzechowym, oblany mleczną czekoladą wedlowską. Pod koniec 2019 roku dołączył do liczącej zaledwie trzy warianty smakowe serii WW Wedla. Inne odsłony tego batona to klasyczny WW w mlecznej czekoladzie, delikatny WW w białej czekoladzie i kakaowy WW w ciemnej czekoladzie. Zachęcam was do przeczytania podlinkowanych recenzji, które są wyjątkowe, ponieważ porównałam w nich batony Wedla z pierwowzorami Nestle.
WW Peanut Butter
baton z masłem orzechowym
Wedlowski baton z masłem orzechowym wygląda elegancko i schludnie, minimalistycznie. Liczy cztery smukłe paluszki, które niestety łamią się średnio estetycznie. W mojej sztuce każdy odłamany paluszek pozostawał bez jednej czekoladowej ściany. Krem ma bardzo jasny kolor, wręcz jednolity z waflem.
Baton WW Peanut Butter marki Wedel dostarcza 483 kcal w 100 g.
Wafel z czekoladą mleczną i masłem orzechowym waży 47 g i zawiera 227 kcal.
WW Peanut Butter pachnie nieatrakcyjnie. Według mnie aromat nie przypomina tytułowego masła orzechowego. Zamiast tego oddaje tanie cukierki michałki w margarynowej polewie kakaowej. Na zapach składają się wór cukru, mdłe margarynowe polewiszcze i kakaowo-fistaszkowy krem (w którym to fistaszki grają pierwsze skrzypce). Jedynym plusem aromatu jest wyrazista arachidowość.
Mleczna czekolada Wedla jest lepka. Mimo iż zgryza się ją łatwo, nie jest miękka ani plastelinowa. Zdaje się twarda w punkt, dzięki czemu trzyma fason. W ustach rozpuszcza się błyskawicznie. Daje się poznać jako ponadprzeciętnie gęsta, tłuściutka i bajecznie bagienkowa. Smakuje przesadnie cukrowo, niemniej w porządku. O dziwo nie zawiera spodziewanej nuty wedlowskiej czekolady (no dobra, zawiera, ale minimum z minimum). Gdybym nie wiedziała, kto jest producentem, nie zgadłabym. Już w niej czuć zapowiedź smaku nadzienia. Może to właśnie fistaszkowość przypuszcza zabójczy atak na klasyczną wedlowską nutę?
Ciekawostka: Mleczna czekolada jedzona jako pierwsza nie oferuje mleczności. Za to kiedy wróci się do niej po spróbowaniu ponadprzeciętnie intensywnego orzechowego kremu, roztacza cudną mleczność. Na szczęście ani na początku, ani po powrocie nie oferuje odnotowanej w zapachu margaryny.
Nadzienie batona WW Peanut Butter jest jasne, beżowe. Zanim poznałam jego konsystencję, uderzył mnie wyrazisty smak – bardzo, bardzo słony. Dopiero za zasłoną soli stoją intensywne orzechy arachidowe. Krem jest gęsty, zwarty i tłusty, lecz nie zatłuszczony. Cechuje go wysoka ziarnistość, być może pochodząca od cukru (słodycz kremu bowiem jest plebejsko cukrowa), być może od soli.
Wafle w wedlowskim batonie WW Peanut Butter są jasne niczym pośladki albinosa. Niby dają się poznać jako kruche, a jednak zawierają dozę stetryczenia. Są lekkie. Trudno wychwycić ich smak, ponieważ intensywność kremu zabija wszelkie delikatne nuty.
Mimo iż baton WW Peanut Butter ma tylko dwie warstwy nadzienia, na dodatek cienkie, to właśnie ono obejmuje dowodzenie podczas degustacji. Stanowi przedstawiciela kremu typu miękkiego. Jest ziarniste i cukrowe, lecz przede wszystkim boleśnie słone. Zdecydowanie nie oddaje masła orzechowego. To esencja kremu słonofistaszkowego. Nawet jeśli czają się w nim nieprzyjemne nuty, sól je zagłusza.
Myślałam, że wedlowski WW Peanut Butter jedzony w całokształcie okaże się przystępniejszy pod względem słoności. Marzenie ściętej głowy. Sól nadzienia bierze pod rękę cukier obecny w czekoladzie – w której, przypominam, niemal zupełnie nie czuć klasycznej nuty mlecznego Wedla – i razem przypuszczają atak na kubki smakowe. Czego jak czego, ale dwóch rodzajów białej śmierci producent nie pożałował.
I teraz najważniejsze. Chociaż WW Peanut Butter nie oferuje masła orzechowego, a cukrowość (czekolady) i słoność (nadzienia) skróciły moje życie o parę lat, baton Wedla wydaje mi się ujmujący w sposób esencjonalnie plebejski. Jednocześnie mnie odrzuca i przyciąga. Zjedzenie go jest jak uderzenie patelnią w łeb. Przez chwilę maksymalnie boli, lecz z każdą sekundą ustępowania bólu ciało przepełnia błogość.
Ocena: 5 chi
Powiem Ci że podzielam Twoje zdanie na temat tego batona w 100 %
Tak jak nie lubię co do zasady połączenia masła orzechowego z czekoladą tak ten baron polubiłam i mam jeszcze 3 sztuki w zapasach. Wciąga i to bardzo. Sól i słodycz doskonale się zgrały. Zadziwiające że tak dobrze wyszedł ;)
A co z kwestią wyczuwalności masła orzechowego?
A zapomniałam :) no właśnie dlatego mi podszedł. Nie smakuje w ogóle Jak słodkie masło orzechowe. Prędzej białe michałki :)
Też czułam Michałki, ale nie tylko w zapachu – w smaku bardzo jechało mi slonymi Michałkami :D porównanie do patelni mnie rozwaliło xD dla mnie sól to oczywiście plus, więc cały baton był dla mnie cudowny i nie czułam żadnego cierpienia przy jedzeniu :D cieszę się że dostał od Ciebie wysoką ocenę ^^
Ja też się cieszę. Jedzenie samych gniotów nie jest zbyt przyjemne :D
Te paluszkowe KitKaty lubiłam, jak były ciekawą nowością. Potem zdecydowanie preferowałam Chunky, stąd i brak ciepłych uczuć do WW. Tym bardziej, że jak klasyka jadłam, to mi nie smakował.
Tym Mama się nie zainteresowała.
Michałki w margarynie? Lepiej zacząć się nie mogło.
Minimum wedlowskiej nuty? Jak ja jej nie cierpię… Założę się, że gdybym tylko wyczuła, już bym mogła skończyć. Z tą mlecznością – niby trochę dziwne, ale parę czekolad Wedla wydawała mi się tak słodka, że właśnie nawet nie mleczna.
Słone masło orzechowe uznałabym za smak w porządku (jeżeli sól byłaby nieprzesadzona), ale taka po prostu słoność i nie masło orzechowe… Ech. No tak, sól sypnąć łatwo, a dobre masło orzechowe do wykonania trudniejsze. Zwłaszcza, gdy starają się jak najtaniej robić.
Czerpanie przyjemności z czegoś odrzucającego jest mi znane. Na pewno nie wystąpiło by, gdybym to ja tego wafelka jadła, ale Ciebie potrafię zrozumieć.
Przygodę z Kit Katami rozpoczęłam od wersji Chunky, bo nigdy nie lubiłam maluchów. Ba! przez długi czas nawet nie wiedziałam, że wersja paluszkowa jest dostępna w Polsce.
Ja też, bo w Suwałkach to w ogóle wszystko z opóźnieniem wchodziło + markety zaczęli tam budować w czasach mojej podstawówki. Tylko jak weszły małe to nie zastanawiałam się, które są lepsze, a po prostu jadłam paluszkową wersję, bo to było coś, czego nie znałam. Dopiero po przejedzeniu jakiejś tam ilości świadomie uznałam, że wolę Chunky.
Jest jeszcze jeden wariant WW. W ciemnej czekoladzie 70%.
Hmm, pokażesz mi zdjęcie tego WW? Jedyny wariant w ciemnej czekoladzie, jaki znam, podlinkowałam we wstępie.
Widziałam go niedawno w jakimś markecie, ale nigdy nie przepadałam za WW (choć wersja dark pozytywnie mnie zaskoczyła), więc nie kupiłam i dobrze zrobiłam, bo słoność i cukrowość chyba by mnie pokonały ;)
Myślę, że zniosłabyś sól i cukier. Co najwyżej utwierdziłabyś się w decyzji niedokupowania.
Ale wiesz ze WW były pierwsze? ;) Kitkaty są dopiero od kilkunastu lat a WW pamiętam jeszcze z dzieciństwa, mam 33lata :) Dla mnie zawsze WW były Naj.. Teraz uwielbiają je moje dzieci, kitkaty rzadko u nas goszczą ;)
Nie miałam pojęcia. Brzmi to podejrzanie. Masz na myśli ogólne istnienie czy dostępność w Polsce?
zainspirowane kitkatami? byly w sprzedazy duzo wczesniej…
Mylisz się :) „Wafelek WW został wprowadzony na przełomie 1993 i 1994 roku” – to informacja od Wedla. Natomiast Kit Kat powstał: w wersji liczącej cztery paluszki w 1935 roku, w wersji liczącej dwa paluszki w 1936 roku.