Kiedy ostatnio opublikowałam niedzielny wpis, w którym nie zajęłam się konkretnym tematem, zamiast tego popieprzyłam trochę od rzeczy, i tyle? Wydaje mi się, że ostatni raz zrobiłam to mniej więcej nigdy. Tym razem jednak uznałam, że odkręcę kran i pozwolę wodzie popłynąć, nawet jeśli zmarnuję trochę zasobów planety. I bynajmniej nie dlatego, że nie mam czasu bądź pomysłu na artykuł! Wręcz przeciwnie, żeby opublikować dzisiejsze pitu-pitu, musiałam przesunąć o tydzień dwa kolejne wpisy.
Jeżeli nie chcecie czytać moich smętów, kliknijcie tutaj i przenieście się do części o słodyczach.
Skąd ten dziwny wpis?
Naszło mnie na małe podsumowanie życia i opowieść o czymś w miarę aktualnym (kiedy to piszę, jest czwartek 20.02, lekko przed 20:00). Wszystko zaczęło się od paczki, którą wysłała mi Kimiko, a za którą bardzo dziękuję. Była dla mnie nie tylko przemiłym zaskoczeniem, ale także powodem wzruszenia. Ostatnio mam kiepskie dni. Choć w odpowiedziach na wasze komentarze i na Instagramie żartuję i wysyłam uśmiechnięte buźki, od pobudki po zaśnięcie chodzę struta niewiedzą, co zrobić ze swoim życiem. Wpadłam do dołu, z którego nie umiem się wyczołgać. (O ile z dołów da się wyczołgiwać. Hmm. Co się robi, jak się wpadnie do dołu? Skacze? Wspina? Nie chcę stracić paznokci, jak piękna bohaterka The Ring).
Odbiegłam od tematu, cudownie. Odnoszę silne wrażenie, że cały wpis będzie tak wyglądał. Deal with it! Chciałam napisać, że co rusz przekonuję się o tym, jak w mediach społecznościowych można pięknie kłamać. Jak to wystarczy wrzucić na Instagram uśmiechniętą mordę, żeby wszyscy myśleli, że żyje mi się fajnie. Choć jest zupełnie odwrotnie. I w środku tych rozmyślań, kiedy jedną nogą wpadłam w bagienko – ku mej rozpaczy wcale nie mlecznoczekoladowe – przyszła do mnie paczka od Kingi pełna wspaniałych rzeczy, częściowo upolowanych z myślą o mnie. I z listem, co uwielbiam. Tak rzadko dostaje się dziś listy. W skrzynce zalegają ulotki, amatorski spam fizyczny typu kupięmieszkanienatymosiedluzadzwoń, zachęty od firm pożyczkowych adresowane do mojej nieżyjącej od kilku lat babci (!) i rozliczenia ze spółdzielni. Wiecie, co jest jedną z oznak starości? To, że kiedy widzicie list – albo cokolwiek innego, co sprawia, że dochodzicie do wniosku, iż jesteście dla kogoś naprawdę ważni, nawet jeśli tylko przez chwilę – chce wam się ryczeć niczym bóbr. (Nigdy nie widziałam płaczącego bobra, za to żywego sfotografowałam w sitowiu nad Odrą w zeszłoroczne wakacje, kiedy bawiłam się w tinderowanie. Ale ten dziad był wielki!)
Nowe słodycze in da house
Dobra, dobra, pewnie weszliście tu skuszeni słodyczami wspomnianymi w tytule, a ja wam wylewam żale i smarkam w monitory (better nie dotykajcie ekranów, bo wcale nie żartuję). Wkrótce po paczce od Kimiko – dwa dni później? – przyszła do mnie jeszcze jedna paczka, tym razem od mojej słodyczowej dobrej wróżki Ani, jednej z najważniejszych osób w moim życiu (dziękuję za słodycze, a jeszcze bardziej za to, że parę lat temu do mnie napisałaś). W świetle ostatnich wydarzeń uświadomiłam sobie, jak dziką jestem osobą i jak trudno nawiązać mi rzeczywiste relacje z ludźmi. Wszyscy wy – którym oczywiście jestem wdzięczna z całego serducha za odwiedzanie bloga! – lubicie mnie co najwyżej tak, jak lubi się sąsiada z klatki obok. A jednak poza wami w moim życiu nie ma niemal nikogo. Nie lubię mieć znajomych na pół gwizdka. Kiedy wpuszczam kogoś do życia, to na serio. Każda kłótnia, niezgoda, wyprowadzka bliskiej osoby z miasta czy cokolwiek równie wstrętnego, co osłabia lub przerywa łączącą mnie i tę osobę nić, burzy moje życie. Wpadam do dołu i jest, jak jest – siedzę sobie w nim i nie umiem się poukładać.
Wróćmy do przyjemniejszych rzeczy. Słodycze. Dzięki dziewczynom moja cudownie krótka lista słodyczy znów wystrzeliła w kosmos. Cieszę się i nie cieszę jednocześnie. Jeżeli przesunięcie dużego polowania – na które się szykuję i które nastąpi, gdy będę miała maksymalnie dziesięć słodyczy w zapasie – stanowi zapłatę za podtrzymanie relacji z ludźmi, na których mi zależy, mogę płacić. Paczki-niespodzianki są sympatyczne, ale nawet w połowie nie oddają radości z poczucia, że jest się dla kogoś ważnym. Bądźmy bowiem szczerzy. Gdybym zamknęła blog, zniknęła z sieci, zabiła się albo przypadkiem wpadła pod tramwaj, słuchając muzyki przez słuchawki, co by się z wami stało? Przekazalibyście plotkę znajomym, trochę pogadali, i tyle. Taka jest specyfika internetu i nikogo za to nie winię, nie zrozumcie mnie źle.
(Anty)walentynki, o których napisałam w tytule
Okej, paczki za nami, czas więc na drugą – a w zasadzie pierwszą – część tytułu. Pod koniec stycznia (?) miałam spotkanie z ludźmi z pracy w barze. Podsumowywaliśmy 2019 rok i takie tam. Czekałam na ów dzień, bo liczyłam, że jeśli będę przez tydzień przygotowywać żołądek do wypicia piwa, nie sczeznę kolejnego dnia w bólach (jeśli nie wiecie o co cho, przeczytajcie wpis o moich chorobach). I tak oto odkryłam, że rzeczywiście wyrozumiały żołądek umożliwia mi przeżycie alkoholizacji.
Zadecydowałam, że dobrą wiadomość trzeba spożytkować, a że nadchodziły walentynki – ach, zapomniałam napisać, że paczki od dziewczyn traktuję jako walentynkowe, bo przyszły parę dni przed 14.02 – zapytałam kumpla, jak tam idą mu podboje miłosne. Okazało się, że tak jak mnie, czyli gorzej niż wrocławskiemu MPK trzymanie się godzin ukazanych na rozkładach jazdy, zwłaszcza w godzinach szczytu. Oznajmiłam, że idziemy na (anty)walentynki ponarzekać na wszystko, na co się da (#starość). Skończyliśmy na wymienianiu się niepowodzeniami, wstydliwymi chorobami i biedą dnia powszedniego. (Btw, jeśli macie kumpla, któremu możecie powiedzieć, że w dupsku wyrósł wam muchomor, a on w odpowiedzi powie wam, że to jeszcze nic, bo do niego zaczęły ustawiać się kolejki grzybiarzy, wiecie, że znaleźliście równego ziomeczka). (PS Nie, żadne z nas nie ma muchomora ani innego grzyba). Na drugi dzień mój żołądek miał się dobrze, więc git. No i na chwilę wypełzłam z jamy złego samopoczucia.
Słodycze nowe i stare – listy
Lista słodyczy (i gadżetów) otrzymanych od moich walentynek:
- figurka ziomeczka z czekolady mlecznej w gaciach z czekolady białej. Jej widok tak mnie rozbroił, że musiałam ukazać ją w miniaturze dzisiejszego wpisu. Ciekawe, co skrywa pod gatkami (Kimiko),
- 2 wafelki marki Excelsior: kakaowy z ciasteczkami i orzechowy. Zabawna sprawa, bo pomyślałam: o, takich jeszcze nie jadłam. Poczytam coś o marce. Wpisałam nazwę w Google i… yep, trafiłam na własną recenzję. Jak to dobrze mieć pamięć młodej łani i kojarzyć słodycze, które się jadło (Kimiko),
- czekolada ciemna-ale-mleczna marki Beskid Chocolate. Jeszcze nie wiem, co o niej myślę. Póki co wydaje mi się połączeniem mojego plebsu z burżuazją Kingi. Zapowiada się raczej nieźle (Kimiko),
- plebejska czekolada mleczna z nadzieniem cappuccino marki Tesco. Do tej pory recenzowałam tylko w miarę burżuazyjne czekolady Tesco Finest. Uwiodły mnie ich piękne kartoniki, przez co zapomniałam, że bardziej moje są tabliczki z niższych półek. Zaprezentowana dziś wydaje się bliska unicorna. Mleczna czekolada, kawa, esencjonalna plebejskość… ach! (Kimiko),
- 2 bliżej niekreślone Kit Katy. Na jasnym narysowane są migdały, rodzynki i żurawina. Z kolei brązowy może być kawowy, ale biorąc pod uwagę kreatywność japońskich marek, może mieć smak innego brązowego tworu mającego związek z układem pokarmowym (Kimiko),
- baton Choco Bar French Nougat. Zapowiadałby się obłędnie, gdyby nie fakt, że jest sprzedawany w sklepie Flying Tiger i taka nazwa się na nim pojawia. Jeśli nie znacie owego sklepu, to coś jak Pepco. Sprzedaje się w nim mydło i powidło. Mam duże oczekiwania, acz czuję lekki stresik (Kimiko),
- 3 kawałki tradycyjnych czekolad i 3 kosteczki małych czekolad burżuazyjnych. Pierwsza trójeczka do recenzji – będziemy publikowały razem z Kingą w tym samym dniu, tyle że za dziesięć lat. Kolejna trójeczka do poznania nowych smaków (Kimiko),
- długopis z unicornem, mała figurka pieska i 2 naklejki, które wylądują w pamiętniku (Kimiko),
- 2 sztuki nowości od Milki, czyli podłużnych ciastek amerykańskich Cookie Snax. Zjadłam je niemal od razu, więc recenzja całkiem niedługo (wróżka Ania),
- 2 wafelki Hanuta Cookies od Ferrero. Skradły Ani serce i bardzo chciała – ja zresztą też – żebym spróbowała i podzieliła zachwyt. Schrupałam je dzień po Cookie Snax, więc i tę recenzję przeczytacie niebawem. Póki co odsyłam was do starych recenzji klasycznej Hanuty z 2017 roku i limitowanej Hanuty Milch + Crispies z 2019 roku (wróżka Ania),
- fragment limitowanej czekolady Marabou Peppar Kaka. Śmiać mi się chce z nazwy. Co dla jednych narodów brzmi apetycznie, dla innych… jest kaką, po prostu. Niedawno zawiodłam się przeciętnością czekolady Marabou Co-co, ale względem tej panienki mam dobre przeczucia. W końcu zawiera ciastka korzenne. Kojarzy mi się z doskonałą mleczno-korzenną Kandi Speculaas (wróżka Ania),
- 4 praliny Wedla Peanut Butter. Niby jestem niecukierkowa, lecz te maluchy mogą mi smakować. Dorwałam w Lidlu opakowanie, więc zrobiłam zdjęcia kartonikowi, składowi i wartościom odżywczym. W recenzji znajdziecie komplet informacji (wróżka Ania).
Dwa dni przed publikacją dzisiejszego wpisu otrzymałam od zaprzyjaźnionego fotografa (polecam jego konto na Instagramie i nasze wspólne realizacje) zapowiedziane ciemne czekolady, które przywiózł ze Lwowa, oraz baton białkowy z siłowni (polskiej), zatem dorzucam słodycze do listy prezentów:
- ciemna czekolada z orzechami laskowymi i ziemnymi Switocz (Світоч) od Nestle. Wydaje mi się, że nigdy nie próbowałam połączenia tych orzechów w czekoladzie. Mimo iż nie przepadam za drobnicą, mam bardzo dobre przeczucia. Co ciekawe, Switocz i Roshen to producenci mający dwie największe fabryki czekolady w Ukrainie. Produktów Roshena już próbowałam (brr), czas więc na konkurenta,
- ciemna czekolada z imbirem i cytryną Switocz (Світоч) od Nestle. Hmm,
- baton białkowy o smaku masła orzechowego Olimp Protein Bar. Jestem go niezmiernie ciekawa. Po pierwsze wygląda raczej jak Lion niż Quest Bar. Po drugie wariant smakowy brzmi obiecująco.
Lista słodyczy i przekąsek, które mam aktualnie (22.02) w zbiorach:
- czekolady: 30
- mleczne: 19
- ciemne: 5
- białe: 4
- mieszane: 2
- czekoladki: 1
- batony: 11
- batony czekoladowe: 6
- batony zdrowe: 5
- wafle czekoladowe: 1
- ciastka: 5
- wafle ryżowe i inne: 6
- żelki: 3
- inne: 1
Miejcie na uwadze, że 1 = 1 pozycja na liście, a nie 1 słodycz. Otrzymałam od mojej słodyczowej wróżki Ani 4 pralinki Wedla Peanut Butter, ale zostały wpisane na listę raz, więc przysługuje im cyfra 1. Podobnie kiedy kupuję kilka takich samych batonów z identyczną datą ważności, zapisuję je raz. Po prostu zdjęcie wieloproduktowej pozycji z listy zajmuje więcej czasu niż w przypadku produktów pojedynczych.
***
Zakończmy miłymi pytaniami. Jak sądzicie, które słodycze otrzymają najwięcej, a które najmniej chi? Które mieliście okazję jeść wy albo na które polujecie? I jak duże są wasze domowe zbiory słodyczy?
Moje domowe zbiory słodyczy są niestery ogromne … jem coś raz i odkładam ale już teraz przeważnie w większości przypadków potrafię się powstrzymać i nie kupuje nowości chociaż później żałuję… bo nie wracają w małych opakowaniach albo w ogóle znikają … szkoda. Na końcu zjadają je rodzice…
Hanuta może być dobra podejrzewam zobaczymy.
Doskonale Cię rozumiem. Ja też żartuję i uśmiecham się do ludzi, a w głębi strach o jutro, żal po niezrealizowanych marzeniach i widmo marcowego egzaminu zawodowego. A potem co? Ta myśl mnie nie opuszcza. Zbliżam się do kresu jakiegoś etapu, jakiejś drogi i nie wiem w którym kierunku dalej iść :'( także ja również „wpadłam do dołu, z którego nie umiem się wyczołgać”. Też nie mam znajomych, tylko Was ludzi z blogów. Jesteście jedynymi osobami dla których mam motywację żeby wstać, wziąć się w garść i stawić czoła światu. Także jesteś w ogromnym błędzie gdyby Cię zabrakło czułabym ogromną pustkę także pilnuj się, dbaj o siebie i nigdy nas nie opuszczaj :*
Na pewno wiesz, jak to jest cieszyć się (bo rozumiemy wzajemne położenie) i jednocześnie się nie cieszyć (bo nie chcesz, żeby druga osoba miała tak zły czas jak ty). Bardzo mi przykro i nie wiem, co Ci poradzić. Sama widziałaś, że nie orientuję się w rynku mieszkań i pracy. To kwestie, w których nie mogę służyć Ci radą. Nie wahaj się jednak pisać, jak do tej pory. Czasem pomaga samo wygadanie się osobie, która rozumie. I w takim sensie cieszę się, że mogę być dla Ciebie tą osobą.
Podpisuje się rękami i nogami pod fragmentem, że na Instagramie wszystko wygląda kolorowo, a w rzeczywistości wcale takie nie jest. Też ostatnio czułam się okropnie, ale ze nie chce nikogo triggerować na moim koncie to przylepiam banana na twarz i udaje że wszystko u mnie w porządku :)
Doskonale idzie Ci ukrywanie swojego gorszego samopoczucia, nie sprawiasz takiego wrażenia. Ale skoro jest gorzej, to jeśli byś chciała zawsze możesz się u mnie wygadać, może uda mi się jakoś pomóc, doradzic czy po prostu wysłuchać :)
No to teraz zajme się przyjemniejsza częścią – słodyczami! U mnie zbiory są już nieco mniejsze, bo od dawna nie dokupuje nic nowego (ostatnio kupiłam tylko złotego karmelowego kit kata w Kauflandzie, widziałaś go?)
Z pierwszego zdjęcia jadłam tylko kit kata z żurawiną i był średni, więc nie spodziewam się po nim ogormu chi. O ciastkach Milki mi już pisałaś, za to podejrzewam że pralinki Wedla ocenisz słabo :p z kolei Hanuta ma szansę przypaść Ci do gustu, a przynajmniej mam taką nadzieję, bo mi bardzo smakowała :D no i w sumie tylko tyle rzeczy znam i próbowałam z Twoich zbiorów :p
Dziękuję za miłe słowa i doceniam chęć pomocy. Z dołu muszę wyleźć sama. Zawsze robię to sama, nie lubię litości ani pomocy.
Kit Kata nie widziałam. Wyślesz mi zdjęcie?
Ile razy już wpadałyśmy w dół? Zawsze w końcu się jakoś wygrzebujemy. Tym razem też tak będzie i znów przez parę dni a może nawet tygodni będziemy mogły poczuć emocje, ekscytację, radość. Aż do kolejnego razu… Nawet jeśli są krótkie i zdarzają się dużo rzadziej niż byśmy chciały, to właśnie dla tych chwil radości warto żyć.
Dziękuję, że jesteś.
Nie mogę napisać tu wszystkiego, co bym chciała. Zresztą i tak jesteś na bieżąco z moim życiem. Nigdy nie przestanę być Ci wdzięczna.
Mam nadzieję, że jednak uda Ci się wyczołgać z dołu w którym jesteś (myślę, że technicznie jest to jak najbardziej możliwe ;)) i tego Ci życzę. Rozumiem Cię bardzo dobrze, bo mi też jest trudno nawiązywać głębsze relacje z ludźmi i mam niewielu znajomych. I na co dzień nie wyglądam na taką osobę, bo w pracy szybko łapię kontakt z ludźmi i chyba z każdym umiem się dogadać. Wystarcza mi w zupełności liczba bliskich osób, które wokół siebie mam, nie szukam specjalnie nowych znajomych, ale czasem chciałabym być inna – chociażby chciałabym lubić wyjść gdzieś na imprezę, ale chyba nie da się już tego zmienić. Zdecydowanie więcej znajomych mam w życiu wirtualnym niż realnym.
A zbiory Twoich słodyczy zostały smakowicie uzupełnione :) Moje zbiory nie są duże – obecnie tylko jedna szuflada mieszcząca czekolady i niezdrowe przysmaki – trochę zagranicznych batonów, chyba 8 knoppersów, ze 3 kinder bueno, duże kinderki i Rafaello – wczoraj szukałam czegoś na podwieczorek, więc zerknęłam na stan. W drugim miejscu mam pudełko pełne zdrowszych batonów owocowo – orzechowych i to by było na tyle. Mój obecny tryb życia nie sprzyja robieniu zapasów, ale może to i lepiej.
Wydaje mi się, że znaczna część moich złych okresów ma związek z upierdliwą, przytoczoną przez Ciebie myślą, że żyłoby mi się łatwiej, gdybym była inna. Na co dzień się nad tym nie zastanawiam, ale jak już mi się zdarzy, robi się niemiło.
Nie czuję się komfortowo z dużymi zbiorami słodyczy. Nigdy nie czułam się z nimi komfortowo, ale od roku (?) poczucie przeciążenia uległo nasileniu. Już myślę o nadchodzącej wiośnie, konieczności schowania czekolad do lodówki i jedzenia ich w kijowej jakości: rozpuszczonych, wyschniętych, skamieniałych etc.
Ja ostatnio nie mam kiedy pomyśleć nad własnym życiem, ale może to i lepiej… Jestem pewna, że gdybym była inna, to żyłoby mi się łatwiej, ale co ja poradzę, że jestem akurat taka (pamiętam, jak kiedyś tata coś mi marudził, że w moim wieku powinnam ciągle na imprezy chodzić i z ludźmi się spotykać i że jestem dzik, to mu powiedziałam, że trzeba było sobie mnie inną urodzić, a nie teraz narzekać :P).
Też nie czuję się komfortowo, gdy mam nadmiar słodyczy, ale z drugiej strony nie lubię tego uczucia deficytu – że akurat nie będę miała czegoś, na co najdzie mnie w weekend :D Czasem myślę, że fajnie by było żyć jak przeciętny człowiek – gdy mu się czegoś zachce, to idzie do sklepu po tę konkretną rzecz i je (dawno nie praktykowałam takiego stylu życia, bo nawet jak raz naszło mnie na czekoladę po pracy, a nie miałam przy sobie i kupiłam w Biedrze, to nie zjadłam jej, bo stwierdziłam, że w domu mam tyle przysmaków z naglącym terminem, że co ja będę czeko ważną 2 lata napoczynać :P. Ale mam zasadę, że jak wyjeżdżam za granicę to nie biorę polskich czekolad, tylko kupuję na miejscu i przez cały wyjazd jem tylko lokalne przysmaki – to też pozwala mi ocenić, co najlepiej kupić do domu ;))
Drugą część Twojego komentarza spokojnie mogłabym napisać ja. „Czasem myślę, że fajnie by było żyć jak przeciętny człowiek – gdy mu się czegoś zachce, to idzie do sklepu po tę konkretną rzecz i je”. Ach, nawet nie wiesz, ile razy o tym myślałam (i myślę nadal). Ostatnie beztroskie chwile pod tytułem „kupuję -> jem” miałam dwa lata temu w wakacje, ale tylko pod kątem lodów. Wcześniej zaś – tym razem ogólnospożywczo – około czterech lat temu podczas remontu mieszkania. Wszystkie zbiory zostawiłam w piwnicy mamy i mieszkałam przez lekko ponad trzy tygodnie u przyjaciół. Wówczas kupowałam z dnia na dzień, czasem z góry na kilka dni. Ależ to był sztos! Później remont dobiegł końca i nadszedł czas powrotu do mieszkania i zbiorów, rutyny, poczucia przeciążenia.
U Ciebie to też jest inna sytuacja, bo w związku z blogiem wskazane jest posiadanie nowych słodyczy i ich różnorodność. Pocieszające jest, że będziesz miała co jeść, gdy w Polsce nastąpi epidemia koronawirusa, bo ponoć ludzie robią zapasy i jedzenie znika z półek w zastraszającym tempie :P
A weź… Słyszałam.
O kurczaki ile słodkości ,u mnie też jest ich dużo dużo za dużo ,ale 30 czekolada nie posiadam :). Fajna paczka od Kimiko. Ja ostatnio też mam cięży okres długo Jasio chorował a ja razem z nim w sumie 4 tyg chorowania on prawie 3 tyg i ja 3 tyg . Dziś nawet sąsiadka zapytała co się dzieje ,ze mną ,że nie robię sałatek i nie piekę ciast a robiłam to przecież ciągle i ich częstowałam. W głowie teraz też mam przeprowadzkę 2marca mamy dostać klucze do nowego mieszkania ,które w listopadzie kupiliśmy . Czeka nas przeprowadza .
Gratuluję upolowania nowego mieszkania! Oby żyło Wam się w nim wygodnie i miło. Nie zapomnij o szafce na słodycze (:
W ostatnim miesiącu dużo osób dookoła mnie choruje. Moją mamę rozłożyło kilka chorób układu oddechowego jednocześnie i żadne leki nie działają. Szefowie musieli pozabierać dzieci z przedszkoli, bo jakieś wstrętne epidemie wybuchły. Mnie choróbsko omija, więc przynajmniej na tym polu mam powód do radości.
Jesteśmy sobie właściwie obce, ale mimo to smutno mi, że czujesz się w potrzebie udawania, także przede mną, że wszystko ok. To głupie, że świat wręcz wymaga od nas wiecznie „lepszych okresów”.
Niestety sama wiem jak to jest, gdy liczbę osób 'wpuszczonych” do własnego życia drugi można policzyć na palcach jednej dłoni (nawet takiej doświadczonego drwala). Pewnie dlatego przez większość czasu czuję, że nikogo nie obchodzę, a list zdarzyło mi się ostatnio czytać…. Kilka lat temu.
Dobrej niedzieli i smacznych pączek ;)
Dziękuję za miły komentarz. To prawda, że zbyt dobrze się nie znamy, mimo tego przykro mi czytać, że podzielasz część moich dołujących refleksji. Wolałabym, że ludzie dookoła byli szczęśliwi. Zwłaszcza ci, którzy są dla mnie mili i których polubiłam. Ja z moim nieszczęściem chyba nauczyłam się już żyć. Co jest podwójnie przykre, bo zamiast się go pozbyć, przywykłam i pozwoliłam mu stać się częścią mnie.
Wielbię zdjęcie z miniaturki! Teraz tak mi do głowy przyszło, że to w sumie takie odwdzięczenie się „gatki za gatki”. Żałuję tylko, że nie widziałam Twojej miny w chwili zobaczenia, kto się w tej paczce schował. :>
I wiesz… ja to dopiero czuję stresik! Co też Ci wysłałam… Zwłaszcza, gdy chodzi o rzeczy, których sama nie jadłam. Brązowy KitKat coś mi przypomniał – na PW napiszę.
Hah, ale z formą wafelków z panią Anią się zgrałyśmy!
Co do dołu życiowego – też ostatnio w takim tkwię. Nawet czasem bym wolała się z niego nie wyczołgać, a już niech by ktoś przysypał mnie ziemią, przytuptał i niech mnie robale żrą. I niech przejmą mojego bloga, recenzję napiszą. Ot. No, ale wiadomo, że piszę to tak o sobie… życie trwa i składa się z wielu takich momentów. Mam nadzieję, że w Twoim będzie takich jak najmniej. Dobrze, że wypełzłaś ze swego dołka.
Jeszcze nie rozpakowałam figurki, więc żyję nadzieją, iż na plecach ma korbkę i kiedy nią zakręcę, koleś zatańczy, zrobi striptiz i dopiero da się zjeść. Jeśli tak nie będzie, sorry, ale składam zażalenie.
Niestety wcale nie wypełzłam. Dwa razy zagłuszyłam złe samopoczucie piwnym wieczorem, ale kolejnego dnia wróciło. Problemy nie rozwiązują się same. Co najwyżej przysychają jak strupy, ale wystarczy podrapać i znów leci krew.
Niezwykle trafne porównanie … Niestety :'(