Jogurty amerykańskie z Lidla nazywają się Joghurt, Yoghurt bądź Yogurt – na każdym pojawia się inny napis. Grunt to umiejętność podjęcia decyzji. Na dodatek część ma obrazek i na wieczku, i na etykiecie bocznej, część zaś tylko na wieczku. Do testów po latach przerwy kupiłam niemal wszystkie smaki. Odpuściłam sobie wyłącznie jagodowy, jawiący się jako zwykły i nieciekawy, bo po prostu owocowy.
Cykl degustacji rozpoczęłam od wariantów ciastkowo-czekoladowych. Numerek dwa otrzymał Yoghurt Chocolate Muffin Flavour. Dobrze wykonany mógłby zyskać nawet unicorna smaku.
Yoghurt Chocolate Muffin Flavour – Tydzień Amerykański w Lidlu
Być może to kwestia partii, niemniej mój Yoghurt Chocolate Muffin Flavour okazał się gęstszy od Yoghurtu Cookie. Zawierał też więcej ciastek, choć nadal o wielkości ziaren grochu.
Yoghurt Chocolate Muffin Flavour marki McEnnedy z Lidla dostarcza 133 kcal w 100 g.
Jogurt czekoladowy o smaku muffinki z Tygodnia Amerykańskiego waży 150 g i zawiera 199,5 kcal.
W zapachu Yoghurt Chocolate Muffin Flavour jest uroczo kakaowociastowy, niestety ujęty na kwaśnym tle. O co Lidlowi chodzi z tym ordynarnym kwachem w jogurtach?!
Warstwa jogurtowa daje się poznać jako gęstawa, kremowa, aksamitna. Przywodzi na myśl bardzo rozwodnione drożdże. Gdyby nie nieatrakcyjna rzadkość, drożdżowość byłaby cudowna. (I pomyśleć, że do poprawy potrzeba tak niewiele…). Choć smakiem Yoghurt Chocolate Muffin Flavour miał oddawać czekoladowe babeczki, przypomina raczej kakaowy baton twarogowy. Jest bardzo słodki, a słodycz nieco mdli. Jednak to nie ona gra pierwsze skrzypce. Najwyrazistszy jest obmierzły kwach.
Ciastka – kawałki czekoladowych babeczek – są gąbczaste, gniotkowe, gliniane i proszkowate (mączne). To przyjemna konsystencja, całkiem nieźle oddająca amerykańskie ciasto brownie. Ciastka powodują sklejanie zębów. Aby ocenić ich smak, wygrzebałam kilka i zjadłam oddzielnie od jogurtu. Okazały się idealnie żadne. Poza nimi w deserze McEnnedy znajduje się ciasteczkowy pył.
Yoghurt Chocolate Muffin Flavour to kolejny jogurt McEnnedy z Tygodnia Amerykańskiego w Lidlu, który ma predyspozycje do bycia obłędnym. Jest niczym serowa masa z kakao na sernik lub baton twarogowy. Co jednak ważne, smakuje kakaowo, nie zaś – jak zapowiedziano w nazwie – czekoladowo. Niestety wszystkie drobne plusy zostały zamordowane przez okropny i intensywny kwach cytrynowy (?).
Ocena: 3 chi
Skład i wartości odżywcze:
Jogurty z Tygodnia Amerykańskiego w Lidlu
- McEnnedy, Yoghurt Cookie
- McEnnedy, Yoghurt Chocolate Muffin Flavour
- McEnnedy, Yoghurt with Cranberries & Chocolate Sprinkles
- McEnnedy, Yoghurt Toffee Popcorn Flavour
- McEnnedy, Yoghurt with Caramel & Caramel Sprinkles
- McEnnedy, Yoghurt Type Apple Pie
- McEnnedy, Yoghurt Type Cheesecake
- McEnnedy, Yoghurt Blueberry (nie kupiłam)
Stare recenzje:
Ten mi akurat bardzo smakował ^^ też czułam czekoladę i chyba ta goryczka zamaskowała kwasek, który niestety wciąż faktycznie był obecny, ale już nie tak nachalny jak w Cookie. Do niego czasami wracam, tak samo jak do toffi ^^
Ja nie wrócę do żadnego. Wolę jednoznacznie smaczne jogurty. Zresztą nadal nie mam ochoty na desery mleczne i jadę na suszkach Kupca.
Dobry jogurt z dobrym brownie (sklepowy, nie wersja „zrób to sama”, bo akurat takie połączenie samej to fu) może i kiedyś zjadłabym ja, ale właśnie… Dobry. Kwas cytrynowy – ostatnimi czas przez to, że Zotter przesadzał z cytryną w każdym smaku nadziewanych, jakoś mi zobojętniały. Też tego nie rozumiem, w sensie dodawania cytryny tam, gdzie jej nie powinno być. Dla przełamania słodyczy? No chyba nie…
Drobnica ciasta, które naprawdę jest bez smaku kojarzy mi się z produktami stracciatella, które zawsze omijam.
Potencjał wielki, a cóż…
Teraz kilka ciekawostek.
Wiesz, ze zaskoczyłaś mnie, że nie wzięłaś jagodowego, skoro jest? Nudny, bo nudny, ale wydaje się Twój. Mało tego! Akurat połączenie jagoda & cytryna nawet by pasowało. :D Kiedyś takiego Zottera jadłam i był świetny.
Muffiny to coś, co jakbym miała już jeść, to wolałabym takie kapciowate z folii, ze sklepu w sensie, nie żeby ktoś mi upiekł. Zaskoczyłam? Ok, teraz w ogóle bym nie chciała, ale kiedyś lubiłam takie z czteropaków z Lidla. Uwaga: były tysiąc razy lepsze przed zmianami producentów. Całą rodzinką je jedliśmy. I takie kapciowate babeczki nawet jako smak wydają by się (abstrakcyjnie) spoko. Jednak muffiny takie prawdziwe, zrobione jak trzeba, odrzucają mnie (powinny być ciężkie, oleiste, ale nie miękkie, a nawet z wierzchu popękane – ale nie chrupiące jak brownie, a tłuste – miękki kapeć z chemią bardziej do mnie przemawia).
Jeszcze pozwolę sobie się odnieść do Twojej odpowiedzi dla Drwalowej – i dla mnie jogurt ma być jednoznacznie smaczny. Pokochałam w ogóle to zestawienie słów. Są produkty, od których oczekuję, że będą smaczne i nie lubię eksperymentowania z nimi czy szukania dziwności.
Najpierw zwrócę się do osoby, która napisała środkową część komentarza. Kim jesteś i gdzie uwięziłeś Kingę?! Natychmiast ją wypuść, bo naślę na Ciebie tir pełny słodyczy Wawelu i Heidi!
Teraz do Kingi, jak już się oswobodzisz. Amerykańska seria jogurtów z Lidla jest za słaba, żebym miała ochotę zgłębiać wszystkie smaki. Wzięłam tylko te rzadko spotykane. Jagodowy jogurt znajdziesz w asortymencie dowolnej marki, więc opadł. Co do końcówki komentarza, nie wszystkie jedzone przeze mnie produkty muszą być jednoznacznie smaczne. Lubię wracać do słodyczy, którym dałam np. 4 chi, bo coś mi nie pasowało, a jednak mają czynnik uzależniający. Niemniej akurat od takich jogurtów – wyjątkowych i stylizowanych na super, wow, szał – oczekuję błogiej jednoznaczności.
Serio bardziej ze mną kojarzą Ci się tłusto-ciężkie muffiny zrobione na bazie oleju, często mało słodkie, z suchym wierzchem, a w środku tłuste tak, że tłuszcz przy wgryzaniu powinien lać się po ustach, czasem wypełnione owocami niż np. typu kapciowate McEnnedy z czekoladą?
Babeczek też nie lubię (wiesz to od niedawna), ale wolę je od muffinów. Prawdziwe, tradycyjne muffiny to jakieś obrzydlistwo. To nie leciutkie muffinki-babeczki z czekoladą. Tradycyjne muffiny to potwory, często mogą być wytrawne, z przyprawami do pizzy itp.
Tak, jeśli o słodycze chodzi, to dla mnie w pełni zrozumiałe, ale ja odniosłam się do konkretnie jogurtów. Dla mnie mają być smaczne i już. Czynnik uzależniający miewają u mnie wafelki (teraz rzadko, ALE), kabanosy (nie lubię, trochę mnie brzydzą, ale czasem, raz na rok… coś mnie do jakiś przyciągnie, że chcę je zjeść).
To tak jak z czekoladami w sumie. Do takich z małymi wadami mogę sobie wracać, gdy są tanie. Od drogich oczekuję, że będą w pełni boskie, bym je sobie dobrze zapamiętała, bo przez cenę raczej do nich nie wracam.
Raczej ani te, ani te. Żadne mi się z Tobą nie kojarzą. Przez zróżnicowaną klasyfikację nie wiem już, kto co uważa za babeczkę, a co za muffin/muffinę/muffinkę… Pogubiłam się w rzeczywistości ostatnio.
Ja znawcą nie jestem, ale mniej więcej znam ramy, co czym powinno być. Żonglują tym jak toffi, karmelem, kajmakiem i krówką… I hybrydy robią.
Pokrótce:
babeczka – mini ciasto, może być nawet sernik, ale liczy się, że jest mini, w papierku na raz;
muffin / muffina – ciasto tłuszczowe na oleju, ciężkie, może być wytrawne;
muffinka – takie nie wiadomo co, raczej lekkie, a więc biszkoptowe / drożdżowe / biszkoptowo-tłuszczowe z dodatkami.
Czyli muffin może być babeczką, a muffinka i babeczką, i muffinem? Yyy, na dobrą sprawę babeczka też może być i muffinem, i muffinką. Bawią mnie rozróżnienia, o których przeciętny konsument nie wie. To jest wiedza dla wybranych. Zgodzisz się czy nie?