Jak wspomniałam w recenzji Kit Kata Rich Rum Raisin, Cranberry & Almond, w paczce od Kimiko – za którą bardzo dziękuję! – znalazłam dwa miniaturowe japońskie Kit Katy. Podczas gdy pierwszego stworzono z inspiracji lodami typu malaga, drugi baton Nestle ma oddawać napój Hojicha, czyli japońską zieloną herbatę prażoną. Ponieważ bardzo mi smakuje wypuszczona w 2019 roku nowość – Kit Kat Green Tea Matcha – wobec bohatera dzisiejszej recenzji miałam dobre przeczucia.
japoński Kit Kat Hojicha (Roasted Green Tea)
Rumowy Kit Kat składa się z pojedynczego paluszka udekorowanego suszonymi owocami i migdałami. Waży lekko ponad 7 g. Z kolei herbaciany Kit Kat Hojicha liczy aż dwa paluszki. Ponieważ nie zwiera ciężkich dodatków, waży 11 g z hakiem. Oba nadają się do jednorazowej degustacji.
Kit Kat Hojicha (Roasted Green Tea) marki Nestle dostarcza 543 kcal.
Baton Kit Kat prażona zielona herbata waży 11,6 g i zawiera 63 kcal.
Kit Kat Roasted Green Tea pachnie… dziwnie. Po pierwsze jak esencjonalnie roślinna zielona herbata – uznajmy, że zielona herbata wymieszana z suszonymi ziołami – po drugie zaś jak kawa zalana zbyt dużą ilością wrzątku, przez co rozcieńczona, wyblakła i tępa aromatycznie.
Jeśli mieliście okazję jeść japońskie Kit Katy, bez wątpienia odnotowaliście różnicę pomiędzy pokrywającą je polewą a czekoladą znajdującą się na europejskich Kit Katach. Kit Kat Hojicha idealnie wpasowuje się w model japońskich słodyczy. Jego polewa jest ślisko-wodnista i parafinowa, a do tego przepotężnie ziarnista. Mimo iż widać w niej spore czarne kropki – wydawałoby się, że herbaciane – pod zębami czuć jedynie wielkie i głośno chrupiące kryształki cukru. Szorstka przez owe kryształki parafinowa masa rozpuszcza się szybko i na zero. Smakuje przede wszystkim rybą, a dopiero potem zieloną herbatą.
Mimo utraty sympatii do Kit Katów wciąż umiem docenić zawarte w nich wafelki. Są lekkie i kruchutkie – doskonale świeże. Producent posmarował je kremem, który konsystencją odpowiada polewie. Jest ogromnie ziarnisty i rozpuszcza się na wodę. Ale przynajmniej Kit Kat Hojicha, przeciwieństwie do miniaturki rumowej, zawiera prawdziwy krem, nie zaś zbity puder.
Skoro smak prażonej zielonej herbaty japońskiej znalazł się w polewie batona Nestle, spodziewałam się, że krem będzie klasyczny: kakaowy. Nic z tego. Kit Kat Hojicha został poświęcony prażonej herbacie zielonej w całości. Czuć w nim specyficzną rybną zielonoherbacianość.
Skryty w niepozornym brązowym opakowaniu japoński baton Kit Kat Hojicha (Roasted Green Tea) jest bardzo, bardzo dziwny. Ale nie niedobry! Ma sporo wad, wśród których znajdują się: parafinowość i ordynarna polewowość polewy, oburzająca ziarnistość polewy i kremu (zanotowałam, że baton przywodzi mi na myśl płyn do kąpieli z peelingiem), wyraziście rybny posmak, cukrowa słodycz.
Mimo wad Kit Kat Hojicha jest interesujący, a jedzony w miniaturce całkiem sympatyczny. Nie miałam żadnego problemu z dokończeniem go. Ba! gdybym dostała więcej, zatrzymałabym dla siebie. Nie wiem jednak, czy chciałabym spotkać się z nim w wersji Chunky.
Ocena: 5 chi
Skład i wartości odżywcze:
Skład: olej roślinny, cukier, laktoza, mleko w proszku pełne, masło kakaowe, mąka pszenna, palona pasta z zielonej herbaty, drożdże, kakao w proszku, masa kakaowa, emulgator (sojowy), soda oczyszczona, aromat, coś tam drożdżowe.
Kalorie w 100 g: ok. 543 kcal
Jak przeczytałam słowo ryba to aż się uśmiechnęłam pod nosem – wiedziałam, że tak będzie skoro to smak zielonej herbaty :D na dodatek prażonej! Już się bałam, że to będzie smakować jak ryba w panierce z frytkami. Ale taka ocena… No tego to się nie spodziewałam :D byłam pewna że ta ryba Cię obrzydzi, a tu proszę :D
Według mnie zwykły Kit Kat Green Tea nie smakuje rybą, więc odnalezienie jej w dzisiejszym zdecydowanie mnie zaskoczyło.
Wygląda sympatycznie i ma fajny rozmiar- taki akurat na jednorazową degustację i nawet jak okaże się nieciekawy to trudno :) Kupiłam dzisiaj jakiegoś Kitkata w Tesco, bo wyprzedawali część słodyczy świątecznych i te kitkaty się załapały na promkę, ale nie pamiętam jaki to był, dla mnie nowy :)
Niestety niewiele mi to mówi, ale życzę smacznego :D
Nawet nie wiesz, jak się bałam, że będzie ziołowy…
Ok, mnie by to odpowiadało, ale wiadomo. Podobnie jak zapach – jego pierwsza część brzmi zacnie. Ta o kawie… Przypomniało mi się, jak próbujący przerzucić się na kawę ziarnistą, by pić ją dla walorów zdrowotnych, nie smaku (yyy…), te same ziarna parzył 2-3 razy. Dobra, dość, wracam do recenzji. Obgadywać nie będę publicznie.
Ryba? W mojej Cacaoken wprawdzie to zdecydowanie były bardziej glony, ale nie dziwię się. Pewnie ta prażona herbata tak właśnie smakuje. Obstawiam też, że KitKata mogli aromatami podrasować. Ewentualnie dopuszczam możliwość, że ich produkcją zajmują się rybacy.
Hm, mam wrażenie, że to jedne z tych produktów, w których polewy wychodzą im lepiej niż obecnie czekolada. Smutne. Ten, ogólnie brzmi ciekawie, więc bardzo się cieszę, że Ci go kupiłam. Sama bym nie chciała zjeść.
Ale… chciałabym spróbować Hojichy. A Ty?
Kolejne pytanie: każda zielona herbata smakuje według Ciebie trochę rybą? Pamiętam kiedyś miałam obcykaną taką taniochę z Tesco i właśnie ni jak rybą nie smakowała, a za to niemal apteczną goryczą. Ostatnio jednak mam jakąś zieloną „z przypadku” (Mama kupiła) i ona, jak wleje się odpowiednio mało wody, podchodzi pod rybę, która mi kojarzy się z „rybą w prażonych liściach”. Lubię ten jej posmak, ale nie zawsze mam na niego ochotę. Obstawiam, że prażenie liści może rybiość wydobywać.
„Próbujący przerzucić się na kawę ziarnistą”… ale kto? :D Z rodzaju rzeczownika wynika, że facet. Tato?
„Ewentualnie dopuszczam możliwość, że ich produkcją zajmują się rybacy.” <3 :'D
"Ale… chciałabym spróbować Hojichy. A Ty?" - Tak, zdecydowanie. Dodaj do programu mojej wizyty u Ciebie :)
"Kolejne pytanie: każda zielona herbata smakuje według Ciebie trochę rybą?" - Nie, w żadnym wypadku. Dawniej smakowała mi cierpką ziemią (dlatego jej nie lubiłam), teraz po prostu zieloną herbatą. Oczywiście mam na myśli wyłącznie napój, bo produkty o smaku zielonej herbaty wychodzą rybnie, ale też nie zawsze.
„Ktoś próbujący” to niekoniecznie facet… chyba? Ojciec nigdy przenigdy nie przerzucałby się na coś dla zdrowia, już tym bardziej na kawę ziarnistą świadomie. Chociaż on wypije każdą. I wszystko zje.
Kamień z serca, bo już myślałam… O tak, niektóre smakują moją ziemią z czekolad, ale są drogie, więc nie mam ich nawet obecnie. Masz szczęście, nie poczęstuję Cię więc nimi.
Nie napisałaś słowa „ktoś”. Z tego powodu pomyślałam, że piszesz o tacie, po prostu zjadłaś słowo „ojciec”.
Aa, fakt. Zjadłam „ktosia” w takim razie.
Nie kusi mnie ani trochę :),jakoś po tych 40 dniach niejedzenia słodyczy jestem bardziej na nie ehh
Ach, zapomniałam o Twoim poście! Już możesz, ale nie chcesz? W sumie fajnie :)
Post minął to zaczęłam jeść słodycze ,ciasta ,ciastka ,ale w małych ilościach . Zobaczyłam po tych 40dniach ,że tego nie potrzebuje do szczęścia . Jakoś w święta rano zjadłam kawałeczek sernika do kawy i było mi niedobrze ,żołądek miałam mega ociężały,teraz rano do kawy wolę nic nie jeść lub jak coś to te sucharki z rodzynkami jakoś bardziej lekko mi jest po tym. Dużo rzeczy jest dla mnie za słodkie teraz,pamietam jak w trakcie postu marzyłam co ja zjem po nim i ….dalej te słodycze leżą nieruszone . No i zaleta tego wszystkiego jest taka ,że jestem z wagą na minusie a to akurat z kwarantanna się zbiegło w czasie gdzie ludzie teraz idą na plus z wagą:P
Same pozytywy. Dalej będziesz pościć, aż wstręt do słodyczy minie samoistnie? ;>