Pewnego pięknego wieczora – niedługo po tym, jak odkryłam, że po odpowiednim przygotowaniu żołądka mogę wypić alkohol – umówiłam się w barze z niegdyś fotografem, potem fotografem-kumplem, a obecnie już raczej kumplem-fotografem. Ponieważ gdziekolwiek się pojawiam, opowiadam o moim blogu, Radek na spotkanie przyniósł trzy słodycze: dwie czekolady przywiezione chwilę wcześniej z Ukrainy i baton proteinowy z siłowni (dziękuję!). Szczególnie zainteresował mnie ten ostatni, czyli Olimp Protein Bar Peanut Butter Flavour. Kocham Quest Bary, w związku z czym do batonów białkowych znanych marek sportowych jestem nastawiona pozytywnie. Na dodatek smak masła orzechowego wydał mi się cudny.
Koniecznie obejrzyjcie Radkowe portfolio na Instagramie. Polecam zwłaszcza nasze prace, m.in.: oddaną demonowi, cierpiącą w płomieniach, tęsknotę za minionym, kolumnę niesprawiedliwości.
Olimp Protein Bar Peanut Butter Flavour
Potencjalnie obłędny Olimp Protein Bar Peanut Butter Flavour przywiódł mi na myśl jednocześnie Liona, ukochanego w dzieciństwie Picnica i względnie nowy w ofercie marki Sante baton Go On Energy Peanut, Caramel & Milk Chocolate, stanowiący odpowiednik wycofanego lata temu Snickersa Crunchera. Nie było możliwości, żeby masłoorzechowy Olimp Protein Bar okazał się niedobry. Nie było. Nie?
Olimp Protein Bar Peanut Butter Flavour marki Olimp Sport Nutrition dostarcza 367 kcal w 100 g.
Baton proteinowy o smaku masła orzechowego Olimp waży 64 g i zawiera 235 kcal.
Olimp Protein Bar o smaku masła orzechowego pachnie idealnie. Oddaje kompozycję stworzoną z bajecznie mlecznej czekolady, przy okazji bardzo słodkiej, wyprażonych i idealnie słonych fistaszków, opływającego serce karmelu, szczypty wanilii i paru kropel olejku migdałowego. Unicorn zapachu. Przed oczami stanął mi Snickers uzupełniony – ubajeczniony! – wanilią i słodką migdałowością.
Baton proteinowy warto pochwalić również za pokaźny rozmiar i sympatyczną dla bioder – zwłaszcza damskich – liczbę kalorii. Olimp Protein Bar Peanut Butter Flavour to kawał porządnego batona. Waży aż 64 g, a zawiera tyle kalorii (235 kcal w sztuce), ile plebejskie batony czekoladowe ważące ok. 40 g.
Degustację jak zwykle zaczęłam od zgryzienia czekolady. A raczej tego, co czekoladę udaje. Marne polewiszcze okalające Olimp Protein Bar rozpuszcza się w sekundę i na zero. Nawet nie na wodę czy śliski pomiot. Na zero, na niebyt. Przeciwnie do zapachu smakiem ani trochę nie przypomina mlecznej czekolady. Czuć w niej olejek migdałowy i chłodne orzeźwienie charakterystyczne dla erytrolu (w składzie znajdują się maltitole). Do zabawy z czasem dołącza posmak starego zbutwiałego igliwia.
Tuż pod polewoladą znajdują się twarde i wzorowo chrupiące chrupki. Orzechów niestety między nimi nie ma. Szkoda, bo dzięki nim Olimp Protein Bar Peanut Butter Flavour sporo by zyskał. Pojawia się za to karmel. Nie, stop. Znów nie jest to prawdziwy karmel, ale raczej jakieś kiepskie cukrowe lepidło.
Serce batona stanowi typowa proteinowa gumka. Ma obiecujący kolor tytułowego masła orzechowego. Gdyby nie fakt, że otaczają ją polewolada, chrupki i lepidłarmel, chętnie bym ją upiekła. W końcu Quest Bary z piekarnika są tysiąc razy lepsze od surowych. No ale cóż – skoro się nie da, to nie. W efekcie gumka daje się poznać jako twardawa, sucha, zwięzła, gumowata i pylista. Ma smak mdło-gorzkich orzechów ziemnych – a raczej samych koszulek, w których skrywają się fistaszki – na dodatek bez jakiejkolwiek słodyczy.
Z uwagi na ślepą miłość do nieidealnych-ale-obłędnych Quest Barów byłam przekonana, że Olimp Protein Bar Peanut Butter Flavour porwie moje serce. Może i porwał, ale tylko po to, żeby wytrzeć o nie buty i kopnąć pod płot. Czekolada, karmel i proteinowy rdzeń mają drastyczne konsystencje. A to i tak nic w porównaniu ze smakiem wnętrza. Ktoś chyba zapomniał dodać do orzechowej gumki słodzik, bo czegoś tak mdłego nie jadłam albo nigdy, albo przynajmniej od dawna. Co to za słodycze bez słodyczy?!
Baton proteinowy o smaku masła orzechowego Olimp Protein Bar Peanut Butter Flavour ugryzłam może ze trzy razy, choć dość miałam już po pierwszym gryzie. Nigdy więcej, brr.
Ocena: 1 chi
Kurczę, teraz muszę jeszcze uważniej go poszukać. Jadłam do tej pory wiśniowy (średniak), kawowy (całkiem spoko) i ciasteczko wy (o mamo! cudmy!). Wszystkie trzy wersje były słodkie, konsystencja oddawała Liona… Jestem ciekawa czy rzeczywiście ten tak różni się od braci, no i jak wygląda sytuacja w przypadku smaku sernikowego? 🤔
Miłych testów. Ja będę się trzymać z daleka. Im dalej stanę, tym lepiej.
Po zapachu spodziewałam się czegoś pysznego, no i jeszcze masło orzechowe zapowiadało się świetnie… A tu klops :( polewową czekoladę, lepiący karmel no i chrupki jeszcze bym zniosła, ale niesłodkie, gorzkie wnętrze o smaku koszulek z orzeszków… To za wiele :( a pewnie ten baton ceni się na ponad 10 złotych za takie paskudztwo xD ale za to Twoje zdjęcia wykonane przez Radka wyszły świetne :)
Zdjęcia Radkowe świetne, baton obleśny – i mamy równowagę :P
Ojojoj, recenzja mnie nie zaskoczyła – powiem więcej – słowo w słowo się z nią zgadzam. :'( Kiedyś kupiłam sobie paczkę w postaci właśnie produktów marki Olimp, między innymi serię tych batonów i to był dla mnie całościowo, może z wyjątkiem 20% zamówionych produktów, bardzo kosztowny niewypał. :(
Domyślam się, ile straciłaś kasy. Słodycze z siłowni kosztują fortunę. Bardzo współczuję.
PS Twój komentarz – ten powtórzony również – z bliżej nieokreślonej przyczyny trafił do spamu. Już powinno być okej.
Kolejny produkt potwierdzający wspólny gust: myslalam ze trafilam na jakas fatalną serię zle przechowywanych lub przeterminowanych. Ale data byla ok. Jak dla mnie niezjadliwy jest ten baton, po prostu nie smaczny, na pewno nie wart ceny, mialam smak ciasteczkowy: byl gorzki- w kazdym kawalku odpychajaca gorycz ktora ujawniala sie od razu, nawet ta marna polewa nie zagluszyla jej w pierwszych nutach…Olimp ma 1000 x lepsze batony: np Matrix’y albo Gladiatory. Swego czasu ratowalam sie nimi bo mam za soba czas schodzenia z masy 75kg ( do marnych 49-50 obecnie). Ale mniejsza z tym, mam nadzieje ze czekolady od kolegi okażą (a moze juz sie okazaly?) duzo smaczniejsze !
Jest mi jednocześnie miło (bo nie jestem sama poczuciu zgrozy i rozczarowania) i niemiło (wszak nie życzę Ci obleśnych degustacji). Czekolady od kolegi są normalnymi czekoladami, żadnymi siłownianymi, więc powinny być spoko. No, prawie. Jedna zawiera imbir…
Jestem zwolennikiem klasycznych połączeń, pewnie ze strachu przed bólem który moglyby spowodowac nietypowe mixy..imbir jednak bardziej pasuje mi do zup, dań obiadowych, sosow..w slodyczach? No nie wiem, średnio. Kiedy recenzja tej iczeko? xD
To ciemna czekolada z długim terminem, więc zapewne zjem ją we wrześniu albo później. Termin recenzji w większości przypadków przypada od miesiąca do dwóch po degustacji. Wszystko zależy od kolejek.
Jasne, sledze na biezaco ;]pozdrawiam cieplo !
Mam takie pytanie, we wstępie napisałaś, że ogarnęłaś jak pić przy wrzodach. Proszę, podziel się swoimi patentami. Ja wiem, to nie blog medyczny, ale regularnie czytam Twoje recenzje i mam wrażenie że mamy podobne objawy. Niczego nie oczekuję, ale może uchylisz rąbka tajemnicy (:
Przez tydzień lub dwa jesz wzorowo. Zero produktów choć odrobinę drażniących. Zero przekładania posiłków „na później” choćby o minutę. Nieważne, co robisz – odkładasz to i jesz, kiedy przychodzi stała pora (trzeba mieć stałe pory). W dniu picia przed wyjściem zjadasz konia z kopytami, żeby żołądek miał co trawić przez najbliższe godziny. Wybierasz alkohole, które nie szkodzą (pewnie każda osoba ma inne, ja np. nie mogę pić czerwonego wina). Kolejnego dnia powtarzasz procedurę przykładania szczególnej uwagi do tego, co i kiedy jesz. Najlepiej być wówczas w domu.
Mam nadzieję, że metoda sprawdzi się również w Twoim przypadku :)
Patent Mamy na czerwone półwytrawne / półsłodkie: na jakieś dwie godziny przed porządne kanapki z chleba żytniego razowego, najlepiej z ziarnami, mięsem (ona je też z warzywem, ale wiem, że Ty tak za dużo wszystkiego nie łączysz). Jeszcze nigdy nie przechorowała.
Akurat warzywa łączę z dowolną rzeczą na kanapki. Wydaje mi się, że to patent podobny do mojego, bo chodzi o zajęcie żołądka trawieniem, żeby „nie zauważył” alkoholu.
Aa, to luz.
Tak, tylko że jakby Mama zjadła np. pierogi a nie ciemny żytni chleb wcześniej te dwie godziny, to już by przechorowała czerwone wino. A to dziwnie jakoś cudownie na nią właśnie to działa, dlatego piszę.
Ach, ciekawe. W takim razie musi zachodzić korzystna reakcja chemiczna pomiędzy składnikami chleba żytniego i czerwonego wina.
Tak zupełnie na luźno sobie myślę, że może chodzić m.in. o zakwas… i właśnie jego składniki (chleba) – może wszelkie kwasowości wciągają i jakoś rozkładają?
Na szczęście nie jadam proteinowych przysmaków, więc raczej się nie narażę na takie rozczarowanie, tym bardziej że skład odstrasza :D
O tak, na szczęście.
Cudowna, wyczerpująca odpowiedź, jesteś najlepsza. Dziękuję – testuję od jutra!
Najlepsza będę, jeśli okaże się, że Ci pomogłam. Koniecznie daj mi znać, czy podziałało! :)
Wiedziałam, że skądś znam, i że to paskudztwo. Nie do końca ten smak, ale… ale co tam. Podróbkowe rzeczy? No i masz swoje Questy, ja Princessę, którą wszyscy czuli, tylko nie ja (http://chwile-zaslodzenia.blogspot.com/2016/04/olimp-matrix-pro-32-coconut.html). Haha, nie no, żartuję-ironizuję. :>
W każdym razie jedno jest pewne… Nie mamy czego szukać na siłowni, na pewno nie słodyczy. I w sensie ogólnym (Olimpy), i w sensie… smaku jak widać. Może to idąc tym tropem, że „dla prawdziwych facetów”? A „prawdziwy facet nie potrzebuje słodyczy”? (Tylko jak nikt nie widzi to zje sobie kinderki.)
Gumowata gumka? Najpierw myślałam, że chodzi o gumkę do ścierania ale „gumowata” to że jak guma do żucia? One są twardawe i zwięzłe? Ech, przy dziwnych rzeczach i opisie ich konsystencji odlatuję i nie wiem, o co chodzi.
Obczaiłam Twoją recenzję. Najgorsze jest to, że zarówno mój baton, jak i Twój wyglądają barrrdzo apetycznie. Przynajmniej w mojej ocenie. Są złudnie pyszne w sposób bezczelny.
Nie przejmuj się :P
Może batony to nie moja bajka, ale to nie znaczy, że nie chciałabym, by na świecie nie było fajnych batonów. Mało tego! Mam wiele pomysłów na fajne batony, niektóre, które już są mi się podobają. Nie dla mnie, ale tak obiektywnie. I te słodycze… rzeczywiście mogłyby być fajne. Taka batono-Princessa na luźno mi się podoba. Tak samo wiesz, co mi się podoba? Padniesz. Rożek Kit Kat. Tak, ten zwykły z waflem. Ale nie to, jaki jest naprawdę. Tylko tak luźno: dobry lód, mógłby mieć sosik na dnie i fajny wafelek wciśnięty jak np. w desery lodowe wciskają rurki czy coś. Podoba mi się to tak patrząc z boku (ale ani takich deserów lodowych nie lubię, ani rożków). Szkoda tylko, że w rzeczywistości to jest bez sensu, bo zamrożony wafel to coś równie wstrętnego jak wiórki czekolady w stracciatellach czy czekolady z lodówki.
PS Tak, ten rożek przypomniał mi się jakoś dziwnie przez Twoją recenzję Duplo – bo zimowy wafelek, a zimowy = zimno = lód. No i to pojedynczy paluszek.
Miałaś rację, padłam. Nigdy bym nie zgadła, że podoba Ci się idea rożka Kit Kat. Nawet mnie nie ujmuje, bo od razu myślę o skamieniałym batoniku, który nie będzie miał ani fajnego smaku (ba! w ogóle nie będzie miał smaku, jak to zamarznięta czekolada), ani przyzwoitej bagienkowej konsystencji.
No właśnie idea mi się nie podoba. Podoba mi się jako niemożliwa wizja, której nie powinno się próbować realizować. To jak z lodami, które chciałabym zjeść w temperaturze pokojowej. Nie mówię o ciepłych lodach, a takich topiących się, ale niezimnych. Niemożliwe i nie chciałabym, by ktoś wpadł na pomysł, by próbować takie zrobić. To samo z Kit Katem i tym rożkiem. (Nawet pisałam: „Ale nie to, jaki jest naprawdę. Tylko tak luźno, […] patrząc z boku”.)
O kurde, ale czad. Lody o tradycyjnej konsystencji lodów, tyle że neutralne/ciepłe :o