Gdybyście jeszcze dwa czy trzy lata temu zapytali mnie o ulubioną markę czekolad, bez chwili zastanowienia odpowiedziałabym: Milka! Niestety w pewnym momencie zorientowałam się, iż większość wypuszczanych przez nią nowości jest przeciętna pod względem smaku i jakości. Czy taka marka może być ulubioną? Nie dla mnie. Tak oto oddałam serce równie plebejskiemu Millano.
Almond Crispy Creme, czyli czekolada mleczna z nadzieniem migdałowym i karmelizowanymi, solonymi kawałkami migdałów, to pierwsza tabliczka Milki od lat, która wzbudziła we mnie jednoznacznie pozytywne emocje i uruchomiła hormony muszętomiećstwa. Zanim jednak ruszyłam na łowy, fragment idealny do testu wysłała mi Martha (dziękuję!). Dzięki niemu mogłam zdecydować, czy chcę więcej.
Almond Crispy Creme
mleczna czekolada z nadzieniem migdałowym
Czekolada migdałowa Almond Crispy Creme Milki waży tylko 90 g. Fakt, iż nowe tabliczki – nie tylko Milki – mają obniżoną gramaturę, działa mi na nerwy. Rozmiarem i opakowaniem nie zdradzają zmiany, wobec czego biedny człowieczyna niewczytujący się w opis nie ma pojęcia, że kupuje produkt wybrakowany. Z uwagi na obniżoną gramaturę dwa rządki, a tyle otrzymałam od Marthy, ważą 36 g.
Almond Crispy Creme marki Milka dostarcza 568 kcal w 100 g.
Mleczna czekolada z nadzieniem migdałowym i solonymi karmelizowanymi migdałami w rządku (18 g) zawiera 85 kcal.
Potencjalnie obłędna mleczna czekolada Almond Crispy Creme Milki pachnie przepięknie: słodko w sposób plebejski, mlecznoczekoladowo, laskowoorzechowo – co jednak ważne, w sposób nugatowy, nie zaś oddający świeże orzechy laskowe – i zaskakująco korzennie. Korzenność splata się ze specyficznym zaduchem, który czuć w niektórych korzennych Wedlach. To jakby przyprawy korzenne z kurzem.
Czekolada jest mięciusieńka, jak to Milka ma w zwyczaju. Nóż wchodzi w nią niczym w kostkę masła trzymanego poza lodówką. Tabliczka odznacza się apetycznym kolorem wzorowej mlecznej czekolady.
Niezmiennie od lat kocham miękkość i gęstość czekolad Milki. Almond Crispy Creme nie stanowi pod tym względem wyjątku. Rozpływa się w setną sekundy. Ba! w milionową sekundy. Jest doskonale bagienkowa. Sprawia wrażenie pylistej, lecz w rzeczywistości cechuje ją kremowa aksamitność. Plebejska słodycz i znamienna dla Milki przemleczność czekolady przywodzą na myśl… Kinderki!
Degustację wnętrza rozpoczęłam od wygryzienia chrupiących drobinek. Według producenta są to karmelizowane, solone kawałki migdałów. Z mojego doświadczenia wynika jednak, że w kremie występują osobno migdały i kruche kawałki cukrowego szkła. Ewidentnie coś tu komuś nie wyszło. Migdały dają się poznać jako jędrne i chrupiące, niestety pozbawione jakiegokolwiek smaku. Idealnie żadne. Z kolei bryłki trzeszczącego pod zębami cukrowego szkła spleciono z kryształkami soli (#najgorzej).
Kremowe nadzienie jest tak leciutkie i tłuściutkie, że niemal piankowe. Odznacza się lekkością Loffel Ei, acz bez efektu piankowego (aero). Zlizane z czekolady znika w sekundę. Smakiem oddaje krem z unicornowych pralinek Giotto Haselnuss marki Ferrero. Nie mogłoby być lepsze.
Nowa tabliczka Almond Crispy Creme Milki stanowi połączenie doskonałego kremu mleczno-orzechowego zapożyczonego z Giotto Haselnuss i czekolady Kinder. Gdyby producent na tym poprzestał, przyznałabym jej komplet chi – a może więcej – i czym prędzej ruszyłabym na łowy celem ustrzelenia całej czekolady.
Niestety, jak wspomniałam we wstępie, Milka przestała pisać bajki z happy endem parę lat temu. Potencjalnie idealną czekoladę Almond Crispy Creme zniszczyła kawałkami bezsmakowych migdałów i przeobleśnym trzeszczącym solo-cukrem. Na dodatek kiepskiego wsadu jest za dużo, co utrudnia rozprzestrzenianie się uroku mięciutkiego i tłustego przebagna pochodzącego od czekolady i kremu. Po zjedzeniu zaledwie dwóch rządków gardło płonie cukrowym ogniem. Do tabliczki nie wrócę.
Ocena: 5 chi
(jednorazowa atrakcja)
A to ciekawe, nie czułam w zapachu żadnej korzennosci, jedynie jakieś nieokreślone orzechy. Krem z kolei smakował mi prażonymi migdałami, nie czułam nic podobnego do orzechów laskowych. No i sól jest dla mnie jak najbardziej na plus ^^ tylko ta mizerna ilość nadzienia… Przez to czasami czekolada zupełnie je zaglusza i nie czuć kremu :(
Rzeczywiście ciekawa sprawa, że rozbieżności w odbieraniu świata są ogromne, i to nawet w takich pierdołach jak jedzenie.
Jakoś nie spotkałam tego smaku Milki .
Cóż poradzę? :P
Cieszę się że Ci smakuje ;) mi również podeszła :) chrzeszczenie mi nie przeszkadza :)
Gites :)
O dziwo i ja się na nią pozytywnie nastawiłam, ale… większość powędrowała do Mamy. Jej bardzo, bardzo smakowała, zwłaszcza sam krem. Uznała, że sama czekolada Milki się chyba zmieniła. Mnie wydawała się po prostu przesiąknięta środkiem, hm. No, i to chyba pierwsza od dawna czekolada, w której „coś chrupiącego” jej przeszkadzało.
Zaduch korzenny? Masz Ty rację, ja nie umiałam nazwać i… w recenzji napisałam o skojarzeniu z chałką. Ty i Twoje „bryłki cukru”, ja taka miła nie byłam. U mnie to „bryły i tyle” – haha, takiej zgodności to u nas dawno już nie było. Kryształku cukru – okropieństwo, a co do soli… jako sól spoko, ale nie pasowała mi do tych kawałków migdałów. Te bowiem według mnie smakowały bardziej prażeniem niż migdałami i w połączeniu z solą, zajeżdżało mi to tak… tłuszczowo? Coś nie grało. Też jakiś olejek mi się tam plątał… Po pasku miałam dość tych doznań, ale… jednocześnie przeogromnych wad nie znalazłam.
Mimo wszystko, oceniłam ją… tak samo! Oczywiście, gdy patrzeć na same cyfry. :>
Rzeczywiście dawno nie miałyśmy wysokiej zgodności. Chociaż może tylko nam się wydaje, bo rzadko recenzujemy te same produkty?
W Twojej czekoladzie też bryłki/-y cukru występowały oddzielnie od migdałów?
Możliwe. Ostatnio zdarzyło mi się próbować paru nie moich produktów i miałam jakieś dziwne skojarzenia z nimi związane i aż szukałam na Twoim blogu, czy przypadkiem czegoś takiego nie recenzowałaś. Uśmiałam się przy bułeczkach mlecznych, bo zanotowałam sobie „skarpetowe ciasto do makowca”, patrzę… a Ty też (ale inną) bułeczkę recenzowałaś. I co? „Makowiec bez maku”. xD Może gdybyś codziennie degustowała jakąś czekoladę to z kolei Ty byś zaczęła nuty tak, jak ja wyłapywać. Oczywiście nie jest to „jedz więcej czekolad”, bo wiem, że to nie Twoja bajka, więc po co miałabyś to robić? To tak, jak ja i produkty inne – żadnemu chyba nie dałam więcej niż 3 ostatnio.
Napisałam: „U mnie to „bryły i tyle” – haha, takiej zgodności to u nas dawno już nie było. Kryształku cukru – okropieństwo”. Bryły, bryły i jeszcze raz bryły z odrobiną marnych migdałów. Mnie w dodatku te migdały jakieś przypalone się wydały. Tak, oddzielnie. I najpierw myślałam, że może miałam pecha, bo dałam radę zjeść tylko pasek, ale… Mama też na bryłki cukru narzekała. A ona lubi pochrupać w czekoladzie cokolwiek. Migdały przeoczyłaby w ogóle, gdybym jej o nich nie powiedziała.
No to się Milka popisała przy produkcji. Albo opis tworzył ktoś, kto nawet nie wie, czym jest czekolada. Albo jedno i drugie ;)