Dwa tygodnie temu w niedzielę opublikowałam na blogu porcję historii piekielnych wobec klientów. Tydzień temu zaprezentowałam opowieści miłe, sympatyczne i wesołe. Nadszedł zatem czas na kolejną dawkę piekielności, tym razem ze mną w roli ofiary. Celem jak zwykle jest rozrywka.
Choć zdecydowanie da się znaleźć bardzo dobre miejsca pracy, nierzadko wcześniej zahacza się o te mniej dobre. Zresztą nie tylko. Nawet te bardzo dobre mają drobne wady. Jeżeli sądzicie, że istnieją zjawiska stuprocentowo dobre albo złe, życie zweryfikuje wasz pogląd.
Enjoy!
Wyzysk głupiego nastolatka
Hostessami najczęściej zostają dziewczyny w wieku licealnym. Są młode, ładne i naiwne. Można je wcisnąć w ciasny firmowy strój, kazać się uśmiechać i stać przez nawet dziesięć godzin bez ruchu w butach na wysokim obcasie przy regale z promowanym produktem. Można też wmanewrować je w podpisanie wątpliwie korzystnej umowy. Ja dałam się podejść raz. W umowie pojawiła się stawka godzinowa od-do (przykładowo 5-9 zł). Przez telefon zostałam poinformowana, że dostanę górną stawkę, a zakres wynika ze starego zapisu, którego nie zdążono zmienić. Jak sądzicie, którą zobaczyłam podczas wypłaty?
Stołówka XXI wieku
Do tego supermarketu jako hostessa trafiłam tylko raz. Znajdował się na Bielanach Wrocławskich, na które dojazd był wówczas tragiczny. Praca trwała tylko sześć godzin dziennie (choć nie jestem pewna), a dwie panie zatrudnione na stałe okazały się potworami. Powiedziały, że nie przysługuje mi przerwa, a jeśli pozwolą mi odpocząć, to tylko w godzinach wybranych przez nie. W efekcie każdego dnia zabierałam kanapkę śniadaniową do toalety, siadałam na kibelku i udawałam, że się załatwiam, żeby móc zjeść.
Temida monitoringu
Moja mama wspiera mnie w każdej sytuacji i niezależnie od tego, co robię. Kiedy podejmowałam pracę jako hostessa, a supermarket nie znajdował się daleko od domu, przychodziła, próbowała reklamowanych produktów i kupowała wybrane, żebym mogła odhaczyć większą liczbę zainteresowanych (nie przekładało się to na zarobek, ale było miłe). Raz promowałam napoje. Mama chciała wiedzieć, który smakuje mi najbardziej, żeby wziąć do domu kilka zgrzewek. Napiłam się wraz z nią, zdecydowałam, mama włożyła zgrzewki do koszyka i odjechała. Pięć minut później z magazynu przyszedł do mnie facet – pracownik supermarketu, zupełnie niezwiązany z zewnętrzną promocją – i powiedział, że jeśli jeszcze raz spróbuję reklamowanego produktu na terenie sklepu, wyrzuci mnie.
Darmowy dzień próbny
Ponad dziesięć lat temu było głośno o lokalach gastronomicznych, w których brano kandydatów na bezpłatny okres próbny (przede wszystkim na zmywak i do porządków), a potem nie podpisywano z nimi umowy i brano kolejnych. Raz władowałam się w sytuację, w której – by ocenić moje doświadczenie kulinarne – kazano mi m.in. zamiatać podłogę i trzeć ogórki kiszone do sałatek z kilkulitrowego wiadra (nie macie pojęcia, jak od tego piecze skóra!). Po paru godzinach zabawy powiedziałam, że mniej więcej wiedzą, co potrafię, a resztę sprawdzą po zatrudnieniu. Kolejnego dnia zadzwoniłam do nich, ale uznali, że skoro nie chcę przyjść na cały dzień próbny dla darmo, nie są zainteresowani. Cóż, ja też nie byłam.
Nieznośni Cyganie
Jest jeden naród na całym świecie, wobec którego jestem nietolerancyjna – są to Cyganie. We Wrocławiu mieszka ich sporo, zwłaszcza w dzielnicy, z której pochodzę. To nie czas i miejsce na opisywanie wszystkich rzeczy, których byłam świadkiem. Ograniczę się więc do pracy, w której cygańskie dzieci wywracały i zmazywały napisy na potykaczu (tablicy kredowej), bo nie chcieliśmy im dać pieniędzy. Wrzucały śmieci za ladę, a czasem na tę ladę pluły. Ot, taki spokojny i sympatyczny naród.
Uważaj na moje odciski
Na studiach brat kumpla z czasów gimnazjalnych odezwał się do mnie z pytaniem, czy nadal piszę i chcę prowadzić blog warszawskiego sklepu z czapkami i kapeluszami. Nie była to praca na cały etat, ale sympatyczny dodatek do życia. Blog miałyśmy prowadzić ja i druga dziewczyna. Szczegóły ustaliliśmy mailowo, umowa miała nadejść lada dzień, pisanie zaś startowało od zaraz. Z pierwszą wypłatą wszystko było okej. Przy drugiej właściciel sklepu uznał, że nigdy nas nie zatrudniał, nie obiecywał zapłaty i w dużym skrócie możemy go pocałować w pomarszczoną i owłosioną. Niestety PIP nie mógł pomóc. Nie ma umowy – nie ma rady. Mama podpowiedziała mi za to, żebym zgłosiła dziada do urzędu skarbowego. Może dopuścił się innych nieprawidłowości poza zatrudnianiem bloggerek na czarno. I rzeczywiście, w kolejnych miesiącach otrzymałam kilka pism od urzędu skarbowego, a panu, który nadepnął mi na odcisk, elegancko przetrzepano gacie. Niestety nie odzyskałam pieniędzy, za to zarobiłam satysfakcję.
Lepiej nie mieć wcale niż mieć mało. Albo jakoś tak
W jednej z prac, które bardzo lubiłam, mnie i współtowarzyszy nieustannie smuciła pewna istotna kwestia – brak opieki medycznej. Pracowaliśmy na umowie, która nie obejmuje składek na NFZ, więc gdy ktoś zachorował, brał całość kosztów leczenia na siebie. Kilka razy sygnalizowaliśmy przełożonym, że zależy nam na wsparciu medycznym. Przyjrzeli się sprawie, porównali oferty firm prywatnych, po czym powiedzieli – oczywiście parafrazuję – że żadna oferta nie odpowiada naszemu zapotrzebowaniu, bo każda jest bardzo uboga i nie bylibyśmy chronieni w odpowiednim stopniu. Z tego powodu nie dostaniemy żadnej.
***
Jakie nieprzyjemności zawodowe spotkały was? Nie dostaliście pieniędzy? Dostaliście za mało? Ktoś was oszukał? Podpisaliście umowę o niekorzystnej treści? To już ostatnia część opowieści z pracy w najbliższym czasie, więc jeśli przypomniało wam się coś, co dotyczy poprzednich wpisów, walcie śmiało.
próbowałaś jakoś interweniować co do tego że oszukali Cię z wypłatą? :o to strasznie niesprawiedliwe :/
A te baby to straszne wredoty :< To ostatnie to jakieś nieporozumienie XD od razu widać że koleś to sknera z wężem w kieszeni i jeśli coś by Wam się stało to wolałby przerobić Was na kotlety żeby je sprzedać i zarobić niż płacić za koszty waszego leczenia. Kim trzeba być żeby pieniądze były ważniejsze niż zdrowie i życie człowieka :/
Coś mi komentarz usunęło w połowie, nie wiem czemu :o to jeszcze raz napiszę:
Nie wiedziałam że hostessy nie mogą próbować reklamowanego produktu, zwłaszcza że poprosiła Cię o to Mama w roli klienta, a jak to mówią: klient nasz pan :D
A cyganów też nie toleruję. babcia mi opowiadała że jak raz z ciocią wyszły do sklepu to wtargnęli do domu jak gdyby nigdy nic (był w środku mój schorowany dziadek więc nie mógł nic zrobić) i ukradli kilka rzeczy :/
Użyłaś wąsów z języka html, stąd usunięta treść (:
W sprawie zbyt niskiej wypłaty nie dało się interweniować. Oszukali mnie słownie, ale nie prawnie. Wypłacili tyle, ile było na umowie, więc nie miałam podstaw do walki.
Wyzysk i chamstwo – to chyba niestety cechy charakterystyczne wielu ludzi… chciałoby się dokończyć „naszych czasów”, ale w sumie w innych nie żyłam, to nie wiem.
O darmowych dniach próbnych nic mi nie mów, haha. Zawsze kończyłam to z hukiem. Dobra, dwa razy w życiu. Raz to od razu „zobaczymy, jak pani się sprawdzi. Jak dobrze, to zapłacimy, bo rozumie pani, że pierwszego dnia to bardziej pani przeszkadza niż pomaga.” I widziałam, że kręci się i wije potencjalny pracodawca – no tak, bo tak bardzo mogę nie ogarniać nalewania napojów, nie? W Suwałkach takie praktyki były strasznie powszechne, smutne.
Z blogiem to w ogóle jakaś kpina.
Brak opieki medycznej… cholera, zwłaszcza obecnie wydaje mi się to ważne i taki „szczególik” uniemożliwiający pracę w miłym otoczeniu boli chyba jeszcze bardziej, niż by to było w normalnej pracy.
Opowiesz o tych dniach próbnych? Ciekawa rzecz, zwłaszcza w Twoim przypadku ;>
Pierwszy to z grubsza napisałam, a drugi korepetycje z angielskiego: „no chyba pani sobie nie myśli, że za pierwszą lekcję, kiedy jeszcze nie wiem, czy X panią polubił od razu zapłacę. Zadzwonię do pani…”, a ja żeby nie zadawała sobie trudu, że to pierwsza i ostatnia lekcja. Takie tam, aż niewarto o szczegółach pisać.
Mama takie rzeczy bardziej przeżywała (praktyka nagminna w przypadku nianiek), ale nie czuję się uprawniona do pisania o jej przypadkach (w ogóle to za dużo ich było).
Dlaczego akurat w moim przypadku to ciekawa rzecz?
nie warto* – głupia spacja robi ze mnie analfabetkę i wiedźmina, który nie umie skakać, gorzej już chyba być nie może. :>
Ponieważ Ty skrajnie odmawiasz wzięcia pod uwagę pracy wśród ludzi. Informacja, że podejmowałaś próby, jest ciekawsza od podobnej informacji uzyskanej od człowieka o klasycznym podejściu.
Aa, no tak. Już sobie pomyślałam, że masz mnie za leniwca, który przez większość życia uchylał się od pracy (i to by był poniekąd wniosek częściowo słuszny).
Celowałam w zajęcia, gdzie ludzi wokół nie było. Nalewanie napojów na kuchni podczas różnych okazji czy nalewanie ich w zacienionej budzie na jakiś jarmarkach to też – niby ludzie sobie łażą, ale z daleka, haha. Młodej osobie nie wpadłoby raczej nic do robienia w domu w tamtych czasach. Teraz to może nawet „żłobkowanie” jest zdalne. xD
Nieee, nic z tych rzeczy! W życiu nie posądziłabym Cię o lenistwo. Doskonale wiem, że robisz milion rzeczy. Tyle że najchętniej z dala od żywych człowieków innych niż mama.