Są marki, za którymi nie przepadam, ale gdy wypuszczają nowości, daję im szansę. Tu przykładem mogą być Danio od Danone i od względnego niedawna Kit Kat od Nestle. Są jednak i takie, których wprost nie cierpię. Nie ma znaczenia, jak interesujący czy nowatorski produkt wypuściłyby na rynek – za nic w świecie bym go nie kupiła. Przykładowymi NOPE-markami są: Vobro, Roshen, Heidi, Wawel.
Wawelskie słodycze, w odległej przeszłości szczerze przeze mnie lubiane, obecnie uważam za plastikowe, nieatrakcyjne pod względem konsystencji, a nierzadko również trefne smakowo. Nawet niegdyś uwielbiane czekoladki Malaga i Tiki Taki wydają mi się esencjonalnie złe. Cóż zatem czekolada Mieszanka Krakowska malinowa robi na moim blogu? Dostałam fragment od Marthy (dziękuję!), więc postanowiłam przetestować. Skądinąd wraz z fragmentem drugiej, buziaczkowej. Myślę, że po tych recenzjach nie traficie na nowe ślady Wawela na livingu już nigdy. Nie widzę sensu w zmuszaniu się do jedzenia byle czego.
czekolada Mieszanka Krakowska malinowa
Oryginalna Mieszanka Krakowska to zestaw galaretek w czekoladzie o różnych smakach. Z kolei czekolada Mieszanka Krakowska stanowi wariancję na temat wybranego wariantu galaretki, w tym przypadku malinowego (mmm, czyż mogłam trafić lepiej?). Co ciekawe, tabliczka waży 105 g, na stronie Wawela zaś ukazana jest opcja stugramowa. (Dobrze, że nie dostałam fragmentu tej ważącej przeszło 300 g).
Czekolada Mieszanka Krakowska malinowa marki Wawel dostarcza 454 kcal w 100 g.
Rządek czekolady z galaretką malinową waży 21 g i zawiera 95 kcal.
Malinowa czekolada Mieszanka Krakowska pachnie odpowiednio do tego, czym jest. Czuć słodko-kwaśne galaretki i ciemną czekoladę. Wydaje mi się, że z zamkniętymi oczami rozpoznałabym ją jako wawelską, ale ręki uciąć nie dam (chyba że czyjąś, wówczas tnijcie śmiało i nie zapomnijcie nagrać). Oczywiście ciemna czekolada jawi się jako bardzo słodka, wszak przesłodycz to istota ciemnej czekolady, czyż nie?
Recenzję wawelskiej czekolady tworzyłam w tym samym dniu, w którym opisywałam tabliczkę z waflem Loackera. Różnica pomiędzy ich konsystencjami jest diametralna! Podczas gdy ta druga lepi i topi się już w palcach, Mieszanka Krakowska malinowa to – jak wspomniałam we wstępie – plastik.
Jedną z głównych wad czekolady wawelskiej jest smak. Niby kakaowy, ale słodki do obrzydzenia (na dodatek cukrowo). Ani to gratka dla miłośników plebejskich słodyczy, ani propozycja dla koneserów ciemnych czekolad. Dalej czekolada jest proszkowata, na domiar złego proszkiem ziarnistym i rzężącym. Rozpuszcza się złudnie gęstawo, po czym znika. To cukier z olejem zafarbowany na ciemno, żeby udawał czekoladę deserową, ot co. Niestety nie znajduję w czekoladzie Wawela niczego do pochwalenia.
Wawelska galaretka nie jest typową galaretką: sztywną, zwartą, możliwą do pocięcia. Nie przypomina Opolanek Odry ani galaretek Wedla. Cechuje ją konsystencja półpłynna, co czyni z niej raczej maź galaretkową. (Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o podobnej przedziwnej, lepkiej, kleistej i lejącej się konsystencji, odsyłam was do recenzji greckiego rachatłukum pistacjowego). Daje się poznać jako kwaśna i słodkawa. Według mnie w stu procentach oddaje kwaśno-słodkie wiśnie.
Chociaż niektórych słodyczy Wawela rzeczywiście esencjonalnie nie cierpię (np. Kasztanków), większość prawdopodobnie jest mi obojętna. Sądziłam więc, że czekolada Mieszanka Krakowska malinowa wyciągnie na 3 chi, po prostu nie pozostawi po sobie żadnych istotnych wspomnień.
Żałuję, że się pomyliłam. Rzężąca czekolada o smaku pełnej cukierniczki z nieciekawym wnętrzem nie jest koszmarem, ale też nie jest snem neutralnym. Po zjedzeniu dwóch kostek ucieszyłam się, że otrzymane od Marthy cukierki wawelskie oddałam mamie. Ten producent nie ma mi niczego do zaoferowania.
Ocena: 2 chi
Skład i wartości odżywcze:
Skład: czekolada 62% [cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, tłuszcz roślinny (shea), emulgator: lecytyny (z soi)], cukier, syrop glukozowy, woda, regulator kwasowości: kwas cytrynowy, substancja żelująca: agar, sok malinowy 0,7% z zagęszczonego soku malinowego, przecier jabłkowy, przecier dyniowy, aromat naturalny, koncentrat czarnej marchwi, substancja zagęszczająca: pektyny. Produkt może zawierać: orzeszki arachidowe, orzechy laskowe, migdały, nasiona sezamu, mleko, pszenica, jaja. Czekolada zawiera: masa kakaowa minimum 43%.
Kalorie w 100 g: 454 kcal
Wartości odżywcze w 100 g: tłuszcz 21 g (w tym kwasy tłuszczowe nasycone 13 g), węglowodany 61 g (w tym cukry 54 g), białko 3,3 g, sól 0,01 g.
Za mna bezsenna noc,wiec zwiedzam Internety celem zmęczeniw wzroku i przespania choćby 2-3 godzin. Chcialam zostawic 1 komemtarz w postaci wielokropka,ale tak sie ubawiłam podczas czytania,ze nie da rady:MUSZE(no i nici ze snu :D). „Wydaje mi się, że z zamkniętymi oczami rozpoznałabym ją jako wawelską, ale ręki uciąć nie dam (chyba że czyjąś, wówczas tnijcie śmiało i nie zapomnijcie nagrać).” -haha<3 jeśli Wedel tak rozumie swoje"czujesz się dobrze,czynisz dobrze" to ojaciezpanie- nie dziwie się,że wypuszcza takie słodycze,definicja słowa "dobrze" leży i błaga o reanimację(dokładnie tak,jak ta czekolada).
Kiedyś wypisalam rzeczy/sytuacje,których szczerze nie znoszę,przytoczę fragment:"(…)smug na szklanych powierzchniach, okruszków i drobinek trzeszczących pod pantoflem, liczb zakończonych na „7″, zimy, galaretki wiśniowej, spódnic i butów na obcasie, popękanej skórki na chlebie(…)". Trafnosc i zbieg okolicznosci położyły mnie na łopaty."Twoj" smak, ktory w zasadzie okazał się "moim" (dawaj wszystko,nie dzielę się:PP)i "moja" konsystencja, można o gorszy mix? Wedel..no coz. Wygląd tego czegoś ze środka czekolady(kwestię jakości przemilczę)wyglda jak smułz(? Nie wiem czy tak się to pisze) z My Little Pony (ptzypuszczam, że znasz bajkę). Ogòlnie: tak kijkiem bym rozgrzebała,wydała z siebie jakąś onomatopeję wyrażającą obrzydzenie i uciekłabym tej czekoladzie,żeby mnie nie dorwała o_0 Esencja fujstwa.
Nie znałam hasła Wawelu. Jest trafne – nie zawsze prawdziwe; przykłady: seryjni mordercy, psychopaci, płatni zabójcy – przy czym jego produkty nie sprawiają, że czuję się dobrze. Żadne. Nigdy.
Co z tymi liczbami zakończonymi na 7? :D
Hasło jest na opakowaniu :D a liczby na 7 zakończone..Uznasz to za odchył( chyba nim jest): nie wiem dlaczego, ale nie cierpię liczb nieparzystych, nie ma w nich równowagi, do której ogólnie staram się w życiu dążyć. Nie da się ich „elegancko” podzielić. Zawsze coś zostaje, te liczby są takie |niesprawiedliwe”. Za czasów biegowego wariactwa mijałam na trasie ogromy prompter wyświetlający temperaturę nawierzchni i powietrza. Ponieważ projekcje pod czachą podczas długich wybiegań są jak z filmów Lyncha- mózg automatycznie przeprowadzał działania na tych wyświetlanych wynikach :/ Jeśli wychodziła- jakkolwiek- liczba nieparzysta- rozwalało mi to trening- tempo minus trylion, nagle zyskuję dodatkowe 10kg, poruszam się ruchem jednostajnie ciulowo przyspieszonym :/ nie mam pojęcia dlaczego. W obawie, że pojawiające się wartości mogą stworzyć w głowie nieparzyste liczby- zaczęłam mijać miejsce z prompterem z zamkniętymi oczami… wiem-DZIWNE. Od tamtej pory nie znoszę trojek, piątek, a najbardziej siódemek, bo najczęściej biegałam późnojesienną porą, gdy temperatura oscylowała wokół stopni rzędu 5,7,9,11 ..masakra jakaś.
Patrzeć, ale nie widzieć. Klasyka.
Oczywiście, że to dziwne, ale jednocześnie w pewien sposób dla mnie zrozumiałe. Bardzo kojarzy mi się z tikami, których mam milion. Robię różne rzeczy, żeby się ich pozbyć. Jak uda się danego dziada zabić, pojawia się nowy. Jednym z moich tików jest wystukiwanie symetrycznych sekwencji dwoma palcami prawej ręki. Muszą być symetryczne, więc przy okazji parzyste.
Robisz tak w sytuacjach stresowych, czy po prostu masz taki tik? Pomaga wywalić podskórnego nerwa, wyrównuje homeostazę? Ludzie to dziwne istoty <3 :D
Doskonale rozumiem próby wyeliminowania dziadów. One się mnożą poprzez usuwanie- paradoks! Pocieszające, że ktoś to rozumie..zazwyczaj klasyfikuje to jednostkę do działu "freak" (niespecjalnie mi to wadzi, ale czasami w interakcje społeczne trzeba wejść..Cóż,bywa zabawnie:D )
Nie tylko w sytuacjach stresowych. Nagle mnie nachodzi i robię. Wydaje mi się jednak, że w stresie i kiedy się spieszę, mam ich więcej.
*Wawel-być miało oczywiście,bo wedel jeszcze trzyma formę.
Wedel trzyma formę? Chyba pęknę ze śmiechu.
Ach, chciałabym poczuć to przechodzenie i plastikowość czekolady Wawel, ale naprawdę nie czuje :D to chyba coś z moimi kubkami smakowymi, bo dla mnie zarówno mleczna jak i ciemna czekolada Wawel smakuje tak jak inne plebejskie tabliczki – może nie z górnej półki, ale smacznie :D tę czekoladę zjadłabym bardzo chętnie bo lubię mieszankę krakowską i kojarzy mi się z dzieciństwem (obowiązkowy element każdych urodzin dzieciaków w podstawówce, które przynosiły je wtedy do szkoły i częstowały całą klasę (nie ma to jak urodzić się w wakacje i nie zaznać tej przyjemności :D).
Ciekawa jestem jak odebralabys lody Wawel o smaku ich cukierków :D
Nie kupię żadnych produktów Wawelu ani powstałych we współpracy z tym producentem, więc nie zaspokoję Twojej ciekawości :P
Ja też mam urodziny w wakacje, więc piąteczka.
Pamiętam i na ten dzień przygotowałam dla Ciebie specjalną recenzję ^^
Stu smaków Oreo? Wawela? Vobro? Mieszanki chili i imbiru? Nie mogę się doczekać :D
„Myślę, że po tych recenzjach nie traficie na nowe ślady Wawela na livingu już nigdy. ” – no chyba, że znów dostaniesz w prezencie ; )
Nie ma to znaczenia. Będę je oddawała rodzince.
Ze wstępem poniekąd (jak zwykle) się zgadzam. Też czasem daję szansę nowościom, ale właśnie np. KitKaty tak mnie wymęczyły swego czasu, że nie sięgnęłabym teraz po żaden smak. Po prostu tak utwierdziłam się, że ich obecnie nie znoszę, że nie i tyle. Co mnie trochę boli, bo mam miłe wspomnienia z nimi sprzed wieeelu lat. Z kolei Roshen, Heidi i Wawel już też za nic nie kupię. Vobro na szczęście nie znam, ale nie mam zamiaru poznawać. Wcześniej jeszcze przynajmniej próbowałam te, które dostałam, ale teraz nie wiem. Pewnie mogłyby zdarzyć się smaki, które mimo wszystko bym spróbowała, gdybym dostała. Myślę, że nawet zrecenzowana malinowa mogłaby być dobrym przykładem, bo podobał mi się sposób na malinowego Grossa bez malin z pestkami, a i jakiś czas temu chodziło za mną sprawdzenie, czy nadal tak źle reaguję na galaretki (ale mi przeszło bez sprawdzenia). Mało tego. Malinowa galaretka wydaje się o tyle dobra, że to trochę malina, ale bez pestek, a więc przystępna. Ale! Na szczęście pojawiła się Twoja i recenzja i wiem, że gdybym ją dostała… nie warto sobie zanieczyszczać ust i pamięci telefonu wstrętnymi zdjęciami.
Rękami, nogami i czym sobie życzysz podpisuję się pod: „Nie widzę sensu w zmuszaniu się do jedzenia byle czego.”. To przy okazji idealne wyjaśnienie, dlaczego pewne rzeczy porzucam po małych ilościach. Tak, będę Ci wytykać Twoje wytykanie. :P A ogólnie w ciągu ostatnich miesięcy i ja do tego doszłam (a kolejka recenzji się rozrosła, że…).
A teraz do samej czekolady realnej. Rany, znikający olej z cukrem, plastik… nic, tylko kilogramami jeść! Kiedyś Ci napisałam, że jestem w stanie tolerować nawet bardzo wysoką słodycz, gdy czuć kakao. Ta czekolada jest właśnie chyba dobrym przykładem tego, jakiej na myśli nie miałam. Klucz tkwi w tym, by obok nawet cukrowości było kakao smakowite, głębokie, gorzkie i… czekoladowe. Tutaj napisałaś, że smak jest „niby kakaowy” i właśnie, gdy w „ciemnej” jest cukier cukrem poganiany, a nie ma nic więcej – to oczywiście nie, taka ble. W sumie już nawet nie pamiętam, kiedy to ja coś tej marki jadłam, ale tu słaba pamięć mnie cieszy. Byłam pewna, że chociaż środek… Że to twarda galaretka! Maź? O fu. Wprawdzie galaretki Zottera też można by pewnie trochę maziowatymi nazwać, ale tam to jednak jakość, a więc kompletnie co innego (przeciery + sok vs Wawel).
Aż się zastanawiam, za co aż 2 chi. Zapach? Pomysł? Jak Wawele widuję w cenie 3-5 to aż mi szczena opada. Że ktoś to kupuje…
No, ale! Wspomniane cukierki Kasztanki przypomniały mi, jak Mama ostatnio postanowiła zaryzykować i spróbować coś z serii Big Milków inspirowanych Mieszanką Krakowską. Wzięła Malaga i… była przerażona tym, jak parszywe to było. Wiem, że to co innego niby, a ja i cukierków nigdy nie próbowałam, ale zobacz – tylko potwierdza się nasza teza, że wszystko co Wawelu, to złe. Podpisuję się pod „Ten producent nie ma mi niczego do zaoferowania.”.
A tak abstrakcyjnie… nie sądzisz, że fajna byłaby czekolada z mieszanymi galaretkami? Np. jakieś dwa-trzy smaki? Oczywiście nie Wawelu, ale… Ja w sumie sama nie wiem, czy bym taką mieszankowatą chciała. Niemniej, może ktoś…?
W sensie czekolada z małymi galaretkami jak w Studentskiej, tylko w jednej tabliczce kilka smaków? Według mnie to oczywiście zły pomysł, bo nie lubię mieszanych smaków.
Nie, taka to i według mnie zły, bo cholera wie, na co się trafi akurat, a tak nie lubię (z moim szczęściem zawsze trafiam najgorzej, jak coś losuję).
Myślałam coś a’la Milka Triple czekoladowa czy karmelowa. Albo jak dawne nadziewane Wedle (np. połowa tabliczki poziomkowa, połowa jagodowa). Żadne z tych mnie nie kręcą, ale obiektywnie wydają mi się niezłym pomysłem.
Obiektywnie – tak, niezły pomysł. Dla ogółu ludzi. Dla mnie nie, bo to wciąż mieszanka w obrębie czekolady. Skądinąd 26 sierpnia na livingu pojawi się recenzja Milki Triple Caramel.
O, to świetnie! Mama się czaiła na karmelową właśnie, ale nigdy w końcu nie kupiła, bo wyszła z założenia, że pewnie tylko jeden pasek jej posmakuje i będzie miała pretensje do pozostałych (+strach przed twardym karmelem w jednym).
Aa i właśnie – też tak mam, że np. jak mam ochotę na tabliczkę nadzianą karmelem, to nie na chrupiący karmel. Jak na czekoladę jagodową, to nie nagle na poziomkę. W sumie nawet jak czymś dogryzam, nie lubię mieszaniny, np. nie wyobrażam sobie wziąć po kostce-dwóch kilku czekolad.
Moja mama jeszcze kilka lat temu uwielbiała Mieszankę Krakowską Wawelu i rzeczywiście była sensowna – kwaśna, wyrazista. Potem zmienili opakowanie, jak zwykle żeby zamydlić wszystkim oczy, i zmienili produkt. Powstała glutowata, obrzydliwie scukrzona galareta. Dla mnie Wawel jest taką marką, która wypuszcza mnóstwo produktów, a wszystkie z nich oscylują gdzieś między paskudnością a przeciętnością. Smutne.
Cieszę się, że nie tylko ja odnotowałam ową przedziwną konsystencję galaretki. Glutowata, kleista maź… Co to w ogóle ma być?
„Dla mnie Wawel jest taką marką, która wypuszcza mnóstwo produktów, a wszystkie z nich oscylują gdzieś między paskudnością a przeciętnością.” – Bardzo, bardzo się zgadzam.
Nigdy nie przepadałam za mieszanką krakowską, więc na taką czekoladę nie zwróciłabym uwagi, nie są to zdecydowanie moje smaki.
Moje też nie.
Pękłeś już?Oby nie z przejedzenia Wawelem ;] Dla mnie trzyma, szczególnie w klasykach ( bo te zjadam najczęściej), mocno gorzka 80%, 64%, gorzka kokosowa- to są przepyszne czekolady. A na pewno lepsze od tych z Wawela.
*Wawelu
Ja też bardzo nie lubię czekolad z galaretką. Są dla mnie jednymi z najgorszych. Z Wawel również jadłem, ale nie z malinową, a z pomarańczową galaretką. Taka sobie. Lubię wersje czekolady mlecznej m.in. z orzechami, oraz kawą, ale nie z nadzieniem owocowym, a tym bardziej z galaretką. :-(
Ogólnie bardziej stawiam na gorzką czekoladę, nie tylko ze względu na smak, ale również z uwagi na właściwości zdrowotne.
Poza tym mleczna czekolada mnie uzależnia i potrafię zjeść całą w ciągu dnia, a gorzka nie: zjem maks. 2,3,4 kawałki w jednym dniu.
Stawiasz na gorzką czy jakąkolwiek ciemną, w tym deserową? Zwracasz uwagę na zawartość kakao? ;>
Tak.
Gorzka: co najmniej 70% kakao.
Deserowa 50%-70%
Ale czasem trafiam na deserowopodobne czekolady np. Wawel 43% kakao albo gorzkopodobne np. Wedel 64%. :)
Poza tym: znalazłem jeszcze gorsze „g”: gorsze niż Wawel 43% i Wedel 64%: Alpinella gorzka, ma ponad 50g cukru w 100g oraz AŻ 40% kakao! Jaka podróba! :D
cukier, miazga kakaowa, tłuszcz roślinny (olej palmowy, shea), tłuszcz kakaowy, emulgatory: lecytyny (z soi) i E 476, Masa kakaowa minimum 40%, Oprócz tłuszczu kakaowego zawiera tłuszcze roślinne
Ten skład dotyczy czekolady „pseudogorzkiej” Alpinella.
„Gorzka: co najmniej 70% kakao” – gorzka zaczyna się od 70%, więc akurat załapałeś się na dolną granicę tej kategorii. Dla mnie obecnie najfajniejsze są ciemne ok. 80%. Wyżej niestety robi się mdło, nijako, tępo i oleiście. Niżej zwykle bywa za słodko. Deserowych nie tykam (z baaardzo nielicznymi wyjątkami, np. Wedla 64% lubię).
PS Skandalem jest brak weryfikacji nazewnictwa. Jeżeli czekolada zawierająca 40% kakao może zostać nazwana gorzką, jest to jawną kpiną z konsumentów.
dla mnie to delikates
Więcej dla Ciebie!