W kolekcji czekolad z Lidla Weinrich’s 1895 Trufle znajdują się trzy wersje smakowe: kokosowo-rumowa, szampańska i wódkowo-cytrynowa. Jeśli śledzicie living i znacie mój gust, wiecie, której nie kupiłam. Jeżeli nie, podpowiadam: nie tykam niczego, co zawiera wódkę. To najwstrętniejszy alkohol, jaki istnieje.
Czekolada mleczna Marc de Champagne wydała mi się atrakcyjna, jak tylko przeczytałam nazwę. Momentalnie bowiem pomyślałam o doskonałych pralinkach Truffel Marc de Champagne Niedereggera, które upolowałam dwa lata temu w Niemczech (i do których chętnie wrócę). Niestety po degustacji czekolady kokosowo-rumowej wiedziałam, że nie mam co liczyć na cudowne doznania.
Weinrich’s 1895 Trufle czekolada mleczna Marc de Champagne
Weinrich’s 1895 Trufle Marc de Champagne jest kolejną czekoladą z tej serii, w której polewa i nadzienie zupełnie się siebie nie trzymają. Obie części są przesuszone na wiór, zmumifikowane, esencjonalnie stare. Rozpadają się niczym elementy złączone klejem, który pod wpływem czasu bądź błędu pana sklejacza wysechł i stracił właściwości. (Do końca terminu ważności zostały jeszcze dwa miesiące).
Weinrich’s 1895 Trufle czekolada mleczna Marc de Champagne dostarcza 505 kcal w 100 g.
Czekolada z alkoholem marki Weinrich Schokolade w rządku waży 20 g i zawiera 101 kcal.
O ile tabliczka kokosowo-rumowa pachnie pięknie, o tyle Marc de Champagne ordynarnie śmierdoli. Oddaje zasypane cukrem drożdże. Tyle że nie prawdziwe drożdże w kostce, które w dzieciństwie z zamiłowaniem podskubywałam, ale produkt nabierający drożdżowości w wyniku zepsucia. Na pewno zdarzyło wam się trzymać twaróg zbyt długo, przez co uległ zepsuciu. Dorabia się wówczas nieprzyjemnej drożdżowej nuty. I tu mamy do czynienia właśnie z tego rodzaju drożdżowością, tyle że dodatkowo zasypaną cukrem prosto z worka. Pierwszy motyw obrzydza, od drugiego aż mdli w gardle i robi się niedobrze.
Szampańska czekolada z Lidla po rozpadzie na główne elementy skrzy się drobinkami cukru. Pokrywają zarówno wewnętrzną część polewy, jak i bryłkę nadzienia. O ile pył cukrowróżek jest ładny, o tyle zapowiada tragiczną konsystencję: trzeszczącą, chrupiącą, rzężącą.
Mleczna czekolada jest twarda, sztywna i bezczelnie stara. Ulega rozpuszczeniu szybko, lecz nie błyskawicznie. Na szczęście jest gęsta i bagienkowa – to jedyne plusy tabliczki. Niestety pełno w niej pyłu, i to nie tylko tego rzężącego, który widać na powierzchni. Smakuje słodko i mlecznie, jednak nie urywa. Czuć w niej zapowiedź nadzienia: trochę słodkiego szampana, trochę… słodkich róż!
Nadzienie czekolady Weinrich’s 1895 Trufle Marc de Champagne jest tak zeschnięte, zwarte, zbite i utwardzone, że kiedy rzuca się je na talerzyk, wydaje dźwięk głośny i adekwatny do rzucenia kostką do gry lub ciastkiem cantuccini. Położone na języku mięknie, przy czym rozpuszcza się oporniej i wolnej od czekolady. Staje się gęste i maziste. Nie pyliste, ale pełne kryształków cukru. Smakuje tak słodko w sposób cukrowy, że aż zbiera się na wymioty. Bogactwo nut smakowych prezentuje się następująco: cukier, cukier, cukier, cukier, cukier, cukier, cukier […] i na setnym miejscu popłuczyny szampana. Oczywiście słodkiego, bo jakżeby inaczej? Alkoholu zastosowano minimum z minimum. Mysz by się nie upiła.
I tym razem mogłam odpuścić pisanie recenzji i kupić nową czekoladę albo w ogóle zrezygnować z publikacji opinii o niej. Jednakże zdenerwowana i zirytowana faktem, że od zakupu do otwarcia minęły niecałe trzy miesiące, a do końca przydatności do spożycia zostały dwa – z lekkim hakiem; dokładne daty podłam w recenzji tabliczki z rumem – nie mogłam powstrzymać się od zabrania głosu. Pisanie, że jakość czekolady pozostawia wiele do życzenia, to za mało. Jakość Weinrich’s 1895 Trufle Marc de Champagne jest gówniana, po prostu. Nie pamiętam, kiedy ostatnio spotkałam się z równie tragiczną.
Ale to nie koniec powodów do narzekania. Czekolada alkoholowa Marc de Champagne smakuje czystym cukrem. Podczas degustacji czułam się tak, jakbym wyjadała cukier prosto z cukierniczki. Alkoholowość jest marginalna, podobnie jak szampańskość. W posmaku pojawia się drożdżowość zepsucia, którą odnotowałam w zapachu i wyjaśniłam w dotyczącym go akapicie. Po zjedzeniu rządka (?) szczerze żałowałam, że w ogóle włożyłam to coś do twarzy. Nigdy. Więcej.
Ocena: 1 chi ze wstążką
Skład i wartości odżywcze:
Skład: 60% czekolada mleczna (cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku odtłuszczone, miazga kakaowa, tłuszcz mleczny, serwatka w proszku (z mleka), pasta z orzechów laskowych, emulgator: lecytyny (z soi), ekstrakt z laski wanilii), 40% nadzienie z okowitą Marc de Champagne (cukier, biała czekolada (cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku pełne, śmietanka w proszku, serwatka (z mleka), emulgator: lecytyny (z soi), ekstrakt z laski wanilii)), 11% okowita Marc de Champagne, bezwodny tłuszcz mleczny, aromat szampana, substancja utrzymująca wilgoć: inwertaza. Może zawierać migdały, jaja i gluten. Czekolada mleczna: masa kakaowa minimum 30%.
Kalorie w 100 g: 505 kcal
Wartości odżywcze w 100 g: tłuszcz 25,3 g (w tym kwasy tłuszczowe nasycone 15,7 g), węglowodany 60,2 g (w tym cukry 57,1 g), białko 4,7 g, sól 0,21 g.
Nie ma mowy żeby to było normalne, te czekolady musiały się już na bank zepsuć. W sumie czasem jest tak też z jogurtami – niby dobra data ważności, a potrafią być wtedy spleśniałe. Choć dziwne że taki twór jak czekolada – z cukrem jako naturalnym konserwantem i wszystkimi polepszaczami – zepsuła się tak łatwo. Tak czy siak lepsze to niż pajęczyny i robaki :D
Często trafiasz na jogurty z pleśnią? Mnie się to zdarzyło tylko raz.
Jogurty niezbyt często, za to częściej: śmietanę, serek homogenizowany, serek do smarowania kanapek czy serek wiejski… To był ból :(
Dużo produktów :o
Pięknie. Uznałam ją za dobrą czekoladę obiektywnie, mimo że okazała się zupełnie nie w moim guście.
Pamiętam tę śmietankową tłustość, wręcz wodnistą mokrość, jakbym wczoraj miała z nią do czynienia i aż mi jakoś tak dziwnie żal, patrząc, co też zrobiło się z Twoją. Smutno mi, bo gdybyś trafiła na moją świeżą, pewnie odebrałabyś ją nie dość, że lepiej. Ty byś się nią pewnie cieszyła, w przeciwieństwie do mnie. W momencie gdybym to ja trafiła na zestarzały ten smak, wcale bym po nim specjalnie nie rozpaczała… Ech. Ale właśnie. Uznałam ją za obiektywnie dobrą, a jedynie zepsutą straszliwą ilością cukru. Teraz wiem, że i jakość leży.
Czekolady z bardzo naturalnymi nadzieniami niestety trzeba jeść jak najświeższe. W związku z tym, że nie wytrzymywały najlepiej ostatnich miesięcy, Zotter skrócił swoje daty z „6 miesięcy od produkcji” do trzech. I tu nie można mieć pretensji, bo na opakowaniu jest czarno na białym. A tu? Ok, nie umieją zrobić, by dłużej wytrzymywały, to chociaż niech adekwatnie terminy ważności podają. Niech dają miesięczny termin, ale zapewniając możliwość jedzenia świeżych. Jestem ciekawa, czy to z powodu problemu ze świeżością Lidl zmienił producenta i czy producent nadal je robi tak nie dla Lidla.
„Jestem ciekawa, czy to z powodu problemu ze świeżością Lidl zmienił producenta.” – Zupełnie o tym nie pomyślałam. Teraz i ja jestem ciekawa.
Wnioskuję po w miarę pewnym info, jak to jest z Biedrą. Kiedyś większość czekolad dla nich robił Wawel, ale nie wywiązywał się z umowy, bo a to świeżości nie trzymało coś tam, a to robale były i ograniczyli umowę, że teraz Wawelu dla Biedry mniej. (Czy tylko ja mam z tego powodu jakąś nieuzasadnioną satysfakcję, mimo że i tak zupełnie mnie to nie dotyczy?)
I bardzo dobrze! :P