Jak często wracacie do słodyczy? Nie tylko aktualnie ulubionych, ale również takich, które lubiliście w przeszłości? Ja, z uwagi na konieczność testowania nowości i pisania recenzji, niemal nigdy. Wydaje mi się jednak, że nawet osoba nieprowadząca bloga nie jest w stanie na bieżąco jeść nowości, limitek i produktów niepróbowanych, a do tego regularnie wracać do wszystkiego, czego spróbowała miesiąc, rok i dziesięć lat wcześniej. Nie wspominając już, że czasem warto dać nową szansę temu, czego się nie lubiło.
W wyniku sytuacji opisanej wyżej jest mnóstwo słodyczy, które w mojej głowie figurują jako obłędne lub obleśne, mimo iż źródła danych dawno się dezaktualizowały. Co gorsza, powtarzam te pierdoły w dyskusjach, bo tak działa człowiek – opiera się na doświadczeniu. Zdajecie sobie sprawę, jak wiele naszych opinii bazuje na przestarzałych przesłankach, bo nie jesteśmy w stanie ich aktualizować? Brr.
Lubisie jogurtowo-bananowe
W świetle wstępu i odbytej degustacji nie mogę dłużej utrzymywać, że kocham Lubisie. Pokochałam je w gimnazjum (?) i kupowałam przez kilka lat. Potem przestałam, ale opinię utrzymałam. Kiedy dostałam od Marthy nieznane mi Lubisie jogurtowo-bananowe (dziękuję!), byłam przekonana, że wystawię im 6 chi. Jakże mogłoby być inaczej, skoro miękkie kapcie to jeden z moich trzech ulubionych rodzajów ciastek?
Lubisie jogurtowo-bananowe koncernu Mondelez dostarczają 392 kcal w 100 g.
Biszkopt dla dzieci Lubisie waży 30 g i zawiera 118 kcal.
Biszkoptowe misie Lubisie jogurtowo-bananowe wyglądają jak typowe ciastko typu kapciuchowego. Łączą biszkopt klasyczny z kakaowym. Spodziewałam się, że powitają mnie zapachem rozkosznie dziecięcym, plebejskim. Dobre sobie! Oddają… barszcz czerwony z bananowym Gerberkiem w tle. Biszkopt jest wytrawny i specyficzny. Wąchałam go długo, gdyż podejrzewałam się o utratę zdrowych zmysłów, niemniej nie wyczułam niczego ponad torebkowy barszcz czerwony i echo gerberowych bananów.
Lubisie mają kolor wskazujący na całościowe nasączenie tłuszczem, jednakże w dotyku są matowe. Wtłoczono w nie całkiem sporo kremu, co wprawiło mnie w zdumienie. Bazując na podobnych produktach – chociażby rogalach 7 Days czy pączkach – zakładałam, iż wnętrze okaże się biedne.
Biszkoptowe ciasto jest miękkie, sprężyste, pulchniutkie. Smakuje dziwnie i podobnie do babeczki jogurtowej Plum Cake Yogurt z Auchan, czyli… gotowaną rybą. To nie może być przypadek. Wnioskuję, iż w każdym (niektórych?) cieście biszkoptowym z worka stosowany jest surowiec, który nadaje posmak ryby. Lubisie jogurtowo-bananowe oferują dodatkowo gorzkawość i tłuszczowobiszkoptowość. Kakao nie odnotowałam. Ze względu na smak i konsystencję ciastko wydaje się wilgotne klasycznym tłuszczem i wodą pozostałą z gotowania ryby na parze. Język lekko cierpnie od goryczy i syntetyczności.
Serce biszkoptu zajmuje kremowe i gęste nadzienie. Jest skrystalizowane od zewnątrz, przez co chrupie. Nie mamy do czynienia z dużymi kryształkami, tylko zwykłym ziarnistym proszkiem pudrowym. Odznacza się obłędną konsystencją: przegęstą i dziegciową. Smakuje słodkimi i do bólu syntetycznymi bananami. Jogurtu nie czuć za grosz. Pojawia się za to coś w rodzaju bananowej miodowości. Jest cierpkie.
Potencjalnie obłędne i zasługujące na maksymalną liczbę punktów ciastko Lubisie jogurtowo-bananowe okazało się dla mnie bardzo ważne, wręcz przełomowe. Uświadomiło mi bowiem, jak ostrożnym trzeba być podczas wygłaszania opinii na temat tego, co się uwielbia i poleca innym. Przy okazji zasmuciło mnie, bo zrozumiałam, że jesteśmy gatunkowo skazani na błędne opinie (nie wszystkie, ale ogrom).
Kochane drzewiej Lubisie dziś uważam za ciastka przeciętne i nieciekawe. Wariant jogurtowo-bananowy ma nadzienie boleśnie syntetyczne, niemniej smaczne i mające przyjemną konsystencję. Za to biszkopt… brr. Został natłuszczony – i nasączony wywarem rybnym – mimo tego utrzymał suchość i zapychalczość. Okazał się nieciekawy i niesmaczny. Odpowiada wyrobowi no-name.
I na koniec żart roku. Uwaga, trzymajcie się foteli. Oto napis umieszczony na opakowaniu: LUBISIE to pyszne i pożywne ciasteczka biszkoptowe. By przedłużyć wasz śmiech, przypomnę o jeszcze jednej kwestii. To produkt skierowany do dzieci, przede wszystkim maluchów.
Ocena: 3 chi ze wstążką
Skład i wartości odżywcze:
Skład: mąka pszenna 24,5%, syrop glukozowo-fruktozowy, olej rzepakowy, jaja 12,7%, cukier, stabilizator (glicerol), odtłuszczone mleko w proszku 3,4%**, pełne mleko w proszku 2,2%**, skrobia pszenna, dekstroza, substancje spulchniające (difosforany, węglany potasu), jogurt w proszku 0,5%, sól, syrop glukozowy, emulgatory (E 472b, E 475, lecytyny sojowe), maltodekstryna, suszone płatki bananowe 0,2%, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu 0,2%, substancja przeciwzbrylająca (węglany wapnia), naturalne aromaty, regulatory kwasowości (kwas cytrynowy, kwas askorbinowy), substancja zagęszczająca (guma guar), **ekwiwalent mleka 53%. Może zawierać orzechy.
Kalorie w 100 g: 392 kcal
Wartości odżywcze w 100 g: tłuszcz 15 g (w tym kwasy tłuszczowe nasycone 2,1 g), węglowodany 59 g (w tym cukry 31 g), błonnik 0,9 g, białko 6,1 g, sól 0,74 g.
Klasycznych Lubisiów nie jadłam już wieki. Ostatnio tylko próbowałam tych nowych ciastek fun sandwich, ale misie jadlam baaardzo dawno i na ten moment powiedziałabym, że je lubię. Ale teraz zaczynam mieć wątpliwości :D nie pamiętam bym kiedykolwiek czuła w nich barszcz czy gotowaną rybę, choć nadzienie jest niewątpliwie syntetyczne. Będę musiała do nich wrócić :D
Rozwalają mnie te napisy na lubisiach xD „wypiekane z mąki, mleka i jajek”… Chyba zapomnieli dodać o reszcie całkiem pokaźnej listy składników :p
Obawiam się, że byłoby z Tobą jak ze mną. Zabierasz się za pyszność z przeszłości, a tu…
Haha, tak :D
Smutno mi się zrobiło, gdy przeczytałam „z uwagi na konieczność testowania nowości i pisania recenzji, niemal nigdy.”, ale po chwili pomyślałam sobie, że… po tym, jak do paru rzeczy z przeszłości wróciłam, po spróbowaniu tego, co zawsze omijałam, to… byłam o wiele, wiele smutniejsza. Czy żałuję? Nie, bo wolę stąpać po twardym gruncie i mieć dobry obraz rzeczywistości.
Być na bieżąco ze wszystkim na pewno się nie da. Ale z drugiej strony, chyba nie ma osoby, którą ciekawiły by wszystkie limitki wszystkiego?
Lubisiów chyba nigdy nie jadłam. Takie rzeczy mnie nie kręciły, w ogóle z otoczenia kojarzę je… słabo. A miśków po prostu nie lubiłam.
Kapcioch z nadzieniem obiektywnie nie wydaje się potworny. Wariant jogurtowo-bananowy… nawet ok, tylko u mnie zapaliła się lampka, że obecnie „ok obiektywnie”, bo… od razu pomyślałam, że będzie walił chemią na kilometr. Nie wiem, czy mała ja bym się zainteresowała.
Posmak ryby? Miękkie słodycze z worów, paczek kojarzą mi się raczej z dziwnym drożdżowo-octowo-skarpetowym zapachem (wąchanie jedzenia Mamy). Może to jest to (obstawiam spulchniacze i regulatory) tylko albo nazywamy to inaczej, albo w smaku… idzie to już w rybę. Albo po prostu jem tyle surowych ryb, że akurat ta „ryba z bołkowatych słodyczy” z rybą mi się nie kojarzy.
O nie, konsystencja nadzienia skojarzyła mi się z krystalizującym się miodem (najgorszy!). Wyobraziłam sobie rybę z pary nafaszerowaną nim. Cudnie. Bananowa miodowość? O! W połączeniu z pudrowością skojarzyło mi się to z nutą, jaką ostatnio w czekoladzie czułam. Też była w realiach „wypieku”, miałam o tyle szczęścia, że nie był to Lubiś. :> Swoją drogą, co myślisz o odmienianiu nazwy? Tak jak Grześki… Jeden Grzesiek? Jeden wafel Grześki? O tak, opcja numer dwa brzmi przebosko. Jak cukierki Pyszne i inne Smaczniusie.
To, co uświadomiło Ci to ciastko. Jakiś czas temu zrobiłam sobie przegląd, czyli powroty do różnych rzeczy, które jakoś tam w mocny sposób zawsze postrzegałam, by załapać ogląd. Tak, trzeba być bardzo ostrożnym w formułowaniu. Dlatego teraz jeszcze bardziej pilnuję się w pisaniu np. „smakował jak wyidealizowane Kinder”, „był moim wyobrażeniem o Ferrero Rocher” (akurat znam ich smak, ale to przykład, bo mi nic do głowy nie przychodzi). Wolę podkreślić „wyidealizowane” 10 razy niż napisać „boski jak Kinder” w momencie gdy realne Kindery to cukier z mlekiem w prochu, fu. Przypominam: luźne przykłady.
Błędne wyobrażenia to jedno, ale weź jeszcze pod uwagę realne zmiany składów. Nawet na przestrzeni naszego życia zobacz, jak upowszechniła się chemia. Mam wrażenie, że do żywności dodaje jej się coraz więcej i więcej. Wszystko to smuci mnie coraz bardziej.
Nie wiem, co na to marki, ale jestem za odmienianiem i używaniem liczby pojedynczej. Nie podoba mi się mówienie/pisanie „jedne Grześki” czy „pojedyncze Jeżyki” (w tym wypadku tym bardziej nikt się nie zorientuje, że chodzi o jedno ciastko). Nie cieszy mnie też konieczność wydłużania wypowiedzi poprzez dodawanie słów wafel („wafel Grześki”), ciastko („ciastko Jeżyki”) i te de. Grzesiek i Jeżyk w obiegu nieoficjalnym są okej.
Mam nadzieję, że wyłapałaś, że i ja nie jestem za wydłużaniem wypowiedzi „wafel Grześki” (specjalnie napisałam, że brzmi bosko jak nazwy Pyszne itp. (które obie… wiemy, jak bardzo nas do produktów zachęcają). Taak, co mnie sprowadza tylko do zastanowienia, co też producentem kierowało… Bo o ile Jeżyki to paczka ciastek, a więc jest ich tam kilka, tak Grześki i wafel pojedynczy?
Tak, wyłapałam :P Dawno temu zastanawiałam się dokładnie nad tym samym: dlaczego pojedynczy wafel nazwano Grześki? Może to przekaz podprogowy, że trzeba kupować co najmniej dwa?