Nestle, Princessa Milk Shake bananowa

Nie przepadam za wafelkami Princessa koncernu Nestle. Dlaczego więc rokrocznie męczę się z limitowanymi wariantami? Z przedziwnego powodu mam nadzieję, że trafię na perełkę. Zresztą nadzieja nie zawsze jest matką głupich, co dowiodły Princessa White Lemon i Princessa White Raspberry.

W 2020 roku w ramach wiosenno-letniej edycji specjalnej pojawiły się dwa smaki wafli Nestle: Princessa Milk Shake. Nazwa brzmi obiecująco, a i kompozycja wydaje się rozkoszna. Farbowane płaty waflowe, grube warstwy kremu owocowego (bananowego bądź truskawkowego), zero przytłaczającej polewy czekoladowej czy innej, żadnych frustrujących dodatków. Idealnie?

Nestle, Princessa Milk Shake bananowa, copyright Olga Kublik

Princessa Milk Shake bananowa

Princessa Milk Shake bananowa i jej truskawkowa siostra pojawiły się w moich zbiorach dzięki Marcie (dziękuję!). Ponieważ kocham wafle bez czekolady i wafle owocowe, słodycze wydawały się podwójnie moje. Przygodę z nimi rozpoczęłam od wariantu potencjalnie lepszego.

Princessa Milk Shake bananowa marki Nestle dostarcza 569 kcal w 100 g.
Princessa bananowa bez czekolady waży 38 g i zawiera 216 kcal.

Nestle, Princessa Milk Shake bananowa, copyright Olga Kublik

Limitowana Princessa bananowa pachnie intensywnie bananowo. Sztucznie na potęgę, ale cóż z tego, skoro pięknie? Przywiodła mi na myśl bardzo słodki banankowy syrop na gardło dla dzieci.

Choć wafel waży tylko 38 g, jest długi i gruby (acz wąski). Zawiera trzy okazałe warstwy nadzienia bananowego. Ponieważ nie ma polewy, ryzyko nasiąknięcia wilgocią zostało ograniczone już przez Nestle. Dodatkowe środki ostrożności przedsięwzięłam ja. Odbyłam degustację czwartego lipca, podczas gdy termin przydatności do spożycia został określony na grudzień. Zapamiętajcie tę informację.

Nestle, Princessa Milk Shake bananowa, copyright Olga Kublik

Co oferuje Princessa Milk Shake bananowa, jak tylko zatopi się w niej zęby? Ależ oczywiście, że pełnię stetryczenia. Uroczo żółte płaty waflowe mają zwieść konsumenta i odwrócić uwagę od tragicznej, typowo princessowej konsystencji. Mimo iż chrupią, przywodzą na myśl wafle leżące bez opakowania przez tydzień bądź dłużej. Smakują zaskakująco, bo suchym makaronem z zupki chińskiej. I to nie byle jakiej – Vifonu. Żeby jednak to odnotować, trzeba chrupać wafel odseparowany od kremu i oczyszczony z niego.

Krem okazał się śnieżnobiały, co stanowiło kolejne zaskoczenie. Sądziłam, że jego grubość jest zaletą. Nic bardziej mylnego. Ze względu na ogromną lekkość przywodzi na myśl raczej piankę niż klasyczny krem. Jest potwornie tłusty, przez co momentalnie oblepia palce, wargi, podniebienie. Jest też ziarnisty cukrem do punktu ordynarnego rzężenia. Piankowość i rodzaj tłustości odsyłają do nadmuchanej margaryny.

Princessa bananowa smakuje zgodne z nazwą, acz nie oddaje świeżych bananów. Jest maksymalnie syntetyczna – jak syrop na kaszel dla dzieci. Zawiera wór cukru i funduje dziwną, nieprzyjemną kwaśność na końcu języka. Czuć ją, kiedy spożywa się sam krem. Czyżby milk shake się zsiadł?

Nestle, Princessa Milk Shake bananowa, copyright Olga Kublik

Byłam pewna, że w 2020 roku Nestle wreszcie wypuściło limitki, w których się zakocham. Idealna zdawała się zwłaszcza Princessa Milk Shake bananowa. Brak czekolady, banany, dziecięca kompozycja, ach!

Niestety Princessa bananowa funduje porządne obicie tyłka, bo upadek z chmury marzeń na ziemię jest gwarantowany. Nowość składa się ze stetryczałych wafli przesiąkniętych wilgocią i syntetyczno-kwaśnawej margaryny aero udającej krem. Całość przytłacza nijakością i cukrowością tak potężną, że zęby tańczą kankana, by rozładować napięcie i uniknąć nerwowej bezsenności.

Bananowa Princessa jest nieznacznie lepsza, gdy spożywa się ją bez dzielenia na warstwy, czyli po ludzku. Daje się poznać jako treściwa, a podejrzany kwasek i ziarnistość kremu margaryny zostają ukryte. Wzmaga się za to stetryczałość, bo gryzie się więcej warstw wafla naraz. Ja już podziękuję.

Ocena: 3 chi


Skład i wartości odżywcze:

Skład: olej palmowy, cukier, mąka pszenna, odtłuszczone mleko w proszku (9,4%), serwatka w proszku (z mleka), pełne mleko w proszku (4,7%), maltodekstryna, koncentrat krokosza, substancje spulchniające (węglany amonu, węglany sodu), syrop glukozowy, emulgator (lecytyny), naturalny aromat, sól. Może zawierać: orzechy ziemne, orzechy i soję.

Kalorie w 100 g: 569 kcal

Wartości odżywcze w 100 g: tłuszcz 36,2 g (w tym kwasy tłuszczowe nasycone 17,5 g), węglowodany 52,6 g (w tym cukry 35 g), błonnik 0,7 g, białko 7,5 g, sól 0,41 g.

9 myśli na temat “Nestle, Princessa Milk Shake bananowa

  1. Też nie lubię wafli Princessa i w sumie nigdy nie lubiłam smaków innych, niż kokosowy, a potem i ten się zepsuł. Pamiętam, jak zszokowały mnie dwa warianty Dark (owocowe) i potem właśnie też zaczęłam naiwnie limitki kupować. Cieszę się, że mi przeszło. Bananowa nawet nadziei w sumie wielkich nie obudziła we mnie, ale właśnie: banany. Ech, ale już i z tego się wyleczyłam. Bananowy motyw kupowania… Zaniknął.

    Czułam, że odbierzesz to lepiej ode mnie, ale mimo że wiedziałam, jak kiepsko wyszło, liczyłam w sumie, że i tak chociaż trochę Cię ucieszy.
    Makaron Vifonu? Haha, odpadam, mogę tylko się domyślać, bo takie makarony kojarzę, ale… Wiesz.
    „Nadmuchana margaryna” – określiłaś w punkt! <3 Gumiaste, tłuste… No i jeszcze ten smak chemii i cukru. Ja podziękuję.

    1. W weekend zrobiłam sobie zupkę chińską przeterminowaną o dwa lata. Miała tak zjełczały makaron, że z obrzydzenia nie dojadłam. Gdybym się poświęciła, na 100% poleciałby paw. Interesująca i dziwna sprawa, wszak pierwszy raz trafiłam na zjełczały makaron, a przecież dzięki chomikarstwie dziadków miałam okazję zjeść miliony przeterminowanych produktów suchych.

      1. Jako że mam słabość do bananowych słodyczy podobnie jak Ty, pokładałam w tym waflu ogromne nadzieje… Niestety też mnie zawiódł 😣😣 Nie żebym nie przełknęła, ale kolejnego zakupu raczej nie poczynie… PS. Zazdro bananowego syropu na kaszel w dzieciństwie 😅😅 Ja dostawałam pomarańczowy i w dodatku tak przesłodzony, że nie było czuć tej pomarańczy xD Oprócz kaszlu dostawałam po nim dodatkowo mdłości 😅😅

      2. Nie uwierzysz, ale jakiś rok temu też jadłam zupkę chińską pomidorową, haha. Nigdy takiej nie jadłam, jakoś z Mamą się zmówiłyśmy i tak jakoś wreszcie zjadłam („albo zjedz, albo w końcu wyrzuć”). Przeżyłam… cudem chyba. Tak od tego mi się ogółem niedobrze zrobiło, potem jakiś dziwny posmak został… Nie była zjeczała, ale gdybym zjadła całą, na pewno i u mnie byłby paw. Może powinnyśmy były zjeść do konca? Założyłybyśmy hodowlę pawi.
        A pamiętam, że kieeedyś jakoś udało mi się raz i drugi na domku jako dzieciak w wieku przedzerówkowym jakieś chińskie zjeść. I czuję, że to prawda, że kiedyś, właśnie na przestrzeni naszego życia, tak powszechnie i tak dużo chemii zaczęli do jedzenia ładować.

        1. Zupki chińskie są sztuczne i mają specyficzny posmak, niemniej ja je lubię.

          PS Pawie są piękne na zdjęciach. W rzeczywistości to szare wypłosze :P

          1. A mi się podobają także na żywo. Nie uważam ich za wypłosze. Ciągają te swoje ogony za sobą, jak ja zimą koc, gdy jeszcze kigurumi nie miałam.

  2. Gdybym nie zjadła jej wcześniej to po Twojej recenzji bym jej nie kupiła :D (chociaż kupiłabym wtedy z czystej ciekawości czy faktycznie jest taka kiepska xD). Ja na szczęście nie czułam kwaśnej margaryny i jak dla mnie była genialna <3 więcej dla mnie ^^

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.