Po co ludziom religia, astrologia i siły wyższe? #DylematyFilozoficzne

Na początek mała uwaga, skierowana zwłaszcza do osób spoglądających na tytuł dzisiejszego wpisu z marsem na czole. Otóż zdaję sobie sprawę, że wrzucenie do jednego worka religii, astrologii i wszelakich innych sił wyższych – w tym magii czy kosmitów – przez wielu zostanie uznane za kontrowersyjne. Dlatego dzisiejszy wpis zaplanowałam jako krótki, spójny i dosadny, bez pobocznych pytań i sygnalizowanych wątpliwości. Tuszę, iż nie poczujecie się obrażeni i zechcecie wyrazić swoje zdania.

Pamiętajcie, że to moje poglądy i nikomu ich nie narzucam ani nikogo nie oceniam. Jestem otwarta na kulturalną i merytoryczną krytykę światopoglądu, który wyznaję.

#DylematyFilozoficzne – statut

  1. Myśli przedstawione we wpisach z serii #DylematyFilozoficzne nie są moimi poglądami. Mogą się nimi stać, kiedy przemyślę daną sprawę i wyciągnę wnioski. Do tego czasu jednak traktuję je wyłącznie jako zarzewie dyskusji, w wyniku której będę mogła spojrzeć na ich przedmiot z innej perspektywy.*
  2. Prezentując myśli, niemal zawsze – mniej lub bardziej – skłaniam się ku jednej z wymienionych opcji. Nie znaczy to, że stoję za nią murem. Przy nieśmiałych tezach stawiam znaki zapytania, a wiele myśli formułuję jako pytania, niekiedy dlatego, że ich nie rozumiem.
  3. Myśli ze wpisów z serii #DylematyFilozoficzne są nowe bądź stare-ale-porzucone, przez co nie zostały rozwinięte. Publikuję je, by miały szansę rozwinąć się w dyskusji z wami.
  4. Nie wszystkie wpisy z serii #DylematyFilozoficzne rzeczywiście są dylematami filozoficznymi. Kwestie filozoficzne traktuję jako synonim tematów skłaniających do refleksji.

* Pierwszy punkt nie pasuje do niniejszej publikacji, dlatego został skreślony.

Po co ludziom wiara?

Po co ludziom religia, astrologia i siły wyższe?

Powyższe pytanie mogę skrócić do: Po co ludziom wiara? Moim zdaniem wiara w Boga, bogów, dusze, duchy, niepoznane istoty i nadprzyrodzone moce wynika ze strachu przed śmiercią, niebyciem, brakiem celu i brakiem sensu. Kiedy człowiek zmieni perspektywę i uzna, że po życiu nie ma niczego więcej i żyje tylko po to, żeby żyć – nie ma zaś do wypełnienia żadnej górnolotnej misji, nie kieruje nim również los ni przeznaczenie – może się wystraszyć albo wpaść w przygnębienie. Myśl, że coś – i ktoś! – czeka po drugiej stronie, by przyjąć go z otwartymi ramionami, łagodzi cierpienia doświadczane w trakcie życia. Ponadto życie bez duszy w ciele i duchów bliskich osób dookoła/nieopodal może się wydawać puste i przykre.

Jestem daleka od twierdzenia, że ludzie wierzący w siły wyższe są głupi. Dawniej sądziłam, iż cechuje ich naiwność, ale odeszłam od tego lata temu. Przede wszystkim sądzę, że każdy człowiek – mowa o ludziach zdrowych umysłowo – ma potrzebę odczuwania celowości. Wszystkiego: od drobnych działań po życie jako całokształt. Różnimy się wyłącznie przedmiotem, z którego wynika i/lub któremu przypisujemy cel. Dla jednych będzie to Bóg, dla innych astrologia (sens zapisany w gwiazdach), czary czy życie samo w sobie.

Czy ateista to smutny człowiek?

Czy skoro ateista nie wierzy w życie po życiu, jest smutnym człowiekiem? Odpowiedź brzmi: może być. Tak samo jak smutnym człowiekiem może być teista, deista bądź agnostyk. Szczęście życiowe nie jest zależne od tego, czy wierzy się w istnienie nieba (i finalne zmartwychwstanie), reinkarnację bądź jakąkolwiek formę kontynuacji życia. Spełnienie daje sposób, w jaki się to życie przeżywa. Zwłaszcza że nawet osoba wierząca nie może mieć pewności, że kiedy umrze, cokolwiek na nią czeka. Tak, wiem – na tym polega wiara. Tyle że wiara nie jest wiedzą. Uważam, że to życie pełne udręki z nadzieją na lepszy los w niebie/gdzieś tam jest smutne, nie zaś życie ateisty. (Mam na myśli chociażby osoby, które odmawiają leczenia, mimo iż dzięki współczesnej medycynie mogłyby poprawić stan zdrowia, bo „po śmierci czeka je lepsze życie”).

Bycie ateistą nie oznacza, że nie wierzy się w nic, a życie stanowi koszmar na jawie trudny do przetrwania. W takim wypadku każdy ateista zabiłby się od razu po uznaniu, że nie ma niczego więcej, bo po co cierpieć, zwłaszcza gdy na mecie nie czeka wiwatujący tłum? Jako ateistka wierzę w miłość, przyjaźń, życzliwość. Wierzę w potęgę umysłu człowieka. Wierzę w naukę.* Ba! wierzę nawet w sens pozostawiania po sobie śladu na ziemi. Można zostawić dzieci, sztukę, prace naukowe czy choćby zwykłe wspomnienia w głowach osób, które się spotkało. W moich oczach to wszystko jest po stokroć potężniejsze od idei jakiegokolwiek boga. (Miejcie na uwadze, że ateizm nie jest filozofią, ale postawą. Każdy ateista ma swoje poglądy i mogą one baaardzo się różnić. Nie można wrzucać ateistów do jednego worka).

* Naturalnie trzeba być idiotą, żeby dosłownie nie wierzyć w naukę. Nauka istnieje i jest prawdziwa, nie służy do wierzenia. Chodzi mi o to, że wierzę, iż człowiek dzięki umysłowi sam tworzy niesamowity świat. Wyrażenia wierzę w człowieka czy wierzę w naukę używam w takim kontekście, w jakim przed egzaminem mówi się do kogoś wierzę w ciebie. Stawiam nacisk na siłę sprawczą, nie na istnienie jako takie.

Dlaczego ludzie wierzą w astrologię?

O ludziach niewierzących w siły wyższe

Wszystko, co napisałam o wierze w Boga czy bogów, tyczy się również wiary w astrologię, magię, kosmitów sterujących ludźmi i inne figury/idee. Człowiek niewierzący w siły wyższe, a mimo tego wybierający życie ponad śmierć, wierzy w siebie i innych ludzi. Dostrzega, ile jeszcze przed nami do zrobienia, i fascynuje go, jak ogromną mocą sprawczą dysponujemy. Moc sprawcza zaś wynika z ewolucji, rozwoju gatunkowego i wysokiej inteligencji, a nie otrzymania bądź czerpania od kogoś/czegoś nadprzyrodzonego.

Życie osoby niewierzącej jest przyziemne – chyba że akurat wybrała się w kosmos lub zajmuje się zasadami jego działania – i racjonalne. Smutne? Bynajmniej.

***

Wiara to kwestia osobista, więc nie zadaję żadnych pytań. Chętnych zapraszam do podzielenia się przemyśleniami dotyczącymi wiary i celowości życia.

11 myśli na temat “Po co ludziom religia, astrologia i siły wyższe? #DylematyFilozoficzne

  1. Tak bardzo, bardzo się z Tobą zgadzam w tym wpisie ^^ sama zaczynałam kiedyś zastanawiać się nad sensem wiary w życiu kiedy przechodziłam mały kryzys i doszłam do bardzo podobnych wniosków. Jak dla mnie każdy może sobie wierzyć w co chce póki jego poglądy nie krzywdzą innych. No i póki nie narzuca ich innym ludziom… Jak na przykład moja Mama która nie może znieść faktu że nie chodzę do kościoła :/ patrzy wtedy na mnie z takim wyrzutem jakbym zrobiła coś strasznie złego i mówi że mnie nie poznaje, wkurza mnie to strasznie bo to moja decyzja i nie powinna mną tak manipulować :/

    1. „Jak dla mnie każdy może sobie wierzyć w co chce póki jego poglądy nie krzywdzą innych. No i póki nie narzuca ich innym ludziom.” – Nic dodać, nic ująć. Przykro mi, że mama nie akceptuje Twojego wyboru.

  2. Domyślam się, w jakim sensie napisałaś o kosmitach (o tych, co są przekonani, że kontaktują się z nimi, Elvis żyje, a Ziemia jest płaska), niemniej ja bym ich tam nie umieściła. Do astrologii mam mieszane uczucia, bo według mnie wiele zależy, jak ją się rozumie. Chociaż „jak się rozumie” – ostatnio znów trafiłam na rozumienie reinkarnacji jako „wszyscy stajemy się pyłkiem, który gdzieś zostaje i potem jest czymś innym” (cholera, jak to się wpisuje w to, o czym kiedyś pisałyśmy, o tym, czym jest człowiek w odniesieniu do wszechświata – kojarzysz?), a nie że „byłam złym człowiekiem to odradzam się jako mucha”.

    W pierwszym podpunkcie w odpowiedzi dodałabym jeszcze potrzebę bezpieczeństwa. Wiele ludzi potrzebuje mieć wrażenie, że ktoś / coś nad nimi czuwa. Ja też lubię czuć pewne bezpieczeństwo – fajnie jest mieć ubezpieczenie zdrowotne. Rozumiem więc, że ktoś inny może potrzebować czuć, że bóg, duch, jakikolwiek byt nad nim czuwa. Od lat obserwuję, że jest taka niesprawcza grupa w społeczeństwie: ludzie, którzy tylko szukają, by ktoś nimi się zaopiekował / zarządzał. Tacy bez własnego celu, często nawet zacnie i ambitnie dążący do celu im zleconego. Wiele z nich to dla mnie takie bezwolne miernoty, ale nie uogólniam na wszystkich. Po prostu zauważyłam, że dużo takich jest. Ludzi, którzy chcą, ale „jakby nie mogą”. Podobnie z „chciałabym tak dobrze mówić w x języku” – to się człowieku weź do roboty!
    To też ludzie, którzy chyba nie mogą się pogodzić z tym, że tak naprawdę, ludzie mogą nic nie znaczyć. No bo… zobacz, rzeczywiście jako jednostki możemy być dla ogółu świata nieistotni. Nasze cele mogą być dla innych nieistotne. Ja jednak nie mam z tym problemu – ważne, by mój cel był ważny dla mnie. I też „cel” – ambitnie brzmi, ale w moim odczuciu czyimś celem może być nawet bezproblemowe przeżycie swojego życia oglądając komedie. „Życie samo w sobie” – otóż to. Nie ma co oceniać czyjegoś. Czy uważam ludzi wierzących za głupich? Ślepo wierzących w cokolwiek tak. Ślepo wierzących w szkodliwość szczepionek też. Ślepa wiara, taka naiwna i często modelowana pod własną wygodę ogółem jest zła, obojętne czego dotyczy, bo często wiąże się z bezkrytycyzmem. A krytyczność to klucz do poznawania wszechświata.

    Podoba mi się, jak zgrabnie ujęłaś to „wierzę”… z przykładem z „wierzę w ciebie”.

    Dawno temu do głowy przyszło mi, właśnie na postawione pytanie „czy ateista jest smutnym człowiekiem?”, że to osoby wierzące mają więcej powodów bycia smutnymi i czucia, że są trochę ubezwłasnowolnione. Wiele wiar chyba przyjmuje, że koniec końców człowiek jakąś tam wolną wiarę ma, ale już małą mnie uderzyła jedna rzecz. „Jak ty ładnie rysujesz! Bozia dała ci talent, powinnaś być jej za to wdzięczna” – nie, ja po prostu siedziałam godzinami i rysowałam. Mnie bolała ręka, moje kredki się łamały, ja wyrywałam kartkę po kartce i oglądałam mnóstwo bajek, by narysować coś podobnego. Nie dostałam tego, ot tak. Czułam, że wierzący ludzie często sami sobie odbierają sobie powodów do poczucia dumy, spełnienia. Przecież samozadowolenie nie jest niczym złym (nie mówię o samochwalstwie, zadufaniu w sobie itp.).

    1. „Chociaż „jak się rozumie”” – Używam oficjalnych definicji. To, że jednostka może uważać rozkład ciała za reinkarnację, a… nie wiem, piosenkę za boga, nie szkodzi definicji. Wyjątki są zawsze.

      „W pierwszym podpunkcie w odpowiedzi dodałabym jeszcze potrzebę bezpieczeństwa.” – A potrzeba poczucia bezpieczeństwa nie wynika ze strachu? Jeśli nie masz się czego bać, nie potrzebujesz osoby/siły do sprawowania opieki nad tobą.

      „Od lat obserwuję, że jest taka niesprawcza grupa w społeczeństwie: ludzie, którzy tylko szukają, by ktoś nimi się zaopiekował / zarządzał.” – Zaciekawiłaś mnie. Podasz przykłady z życia?

      „No bo… zobacz, rzeczywiście jako jednostki możemy być dla ogółu świata nieistotni.” – Chyba że piastujemy funkcję papieża albo dyktatora w czasie wojny światowej :P

      „Czy uważam ludzi wierzących za głupich? Ślepo wierzących w cokolwiek tak.” – Ja również nisko oceniam ludzi robiących rzeczy czy podzielających poglądy na ślepo. Ale! Chodzi tylko o ludzi, którzy nie szukają prawdy, mimo tego kłapią paszczą na lewo i prawo, jakby byli znawcami. W rzeczywistości bowiem każdy człowiek robi wieeele rzeczy na ślepo. Nie sposób sprawdzić wszystkiego. Zresztą nie wszystko nas interesuje. Niektóre rzeczy po prostu przyjmuje się za pewnik, i już. Dlatego nie zgadzam się z fragmentem: „Ślepa wiara, taka naiwna i często modelowana pod własną wygodę ogółem jest zła, obojętne czego dotyczy, bo często wiąże się z bezkrytycyzmem”.

      „To osoby wierzące mają więcej powodów bycia smutnymi i czucia, że są trochę ubezwłasnowolnione.” – Hmm, z tym się nie zgodzę. Zresztą jest ogrom badań wskazujących na fakt, że szczęśliwsi są ludzie wierzący. Mowa o prawdziwie wierzących i praktykujących, a nie tylko deklarujących. Myślę, że poziom szczęścia tych drugich i ateistów może być podobny, zapewne zależny od jednostek.

      „„Jak ty ładnie rysujesz! Bozia dała ci talent, powinnaś być jej za to wdzięczna”.” – Wiesz, że Bozia to mężczyzna, a nie kobieta? :P Bozia dał, nie dała. Analogicznie „Dima przyjechał z Ukrainy”, nie przyjechała. Ludzie mówią błędnie. (Możliwe, że o tym wiesz, ale wolę napisać, na wypadek gdyby czytelnicy przeglądali komentarze).

      1. „A potrzeba poczucia bezpieczeństwa nie wynika ze strachu?” – Nie zawsze ze strachu. Myślę, że też z niepewności, wydaje mi się, że ilu ludzi, tyle różnych czynników. Troska o kogoś / coś to też strach?

        „„Od lat obserwuję, że jest taka niesprawcza grupa w społeczeństwie: ludzie, którzy tylko szukają, by ktoś nimi się zaopiekował / zarządzał.” – Zaciekawiłaś mnie. Podasz przykłady z życia?” Jasne. Gdy chodzi o człowieka-obywatela czasem woli zagłosować na partię o konkretnych hasłach, nieliberalnej, a narzucającej dany model (choćby samymi hasłami głoszonymi), by samemu nie musieć myślec. „Bóg honor ojczyzna” i kibole. Wielu nie zastanowi się, jaki honor, jakie co. Kolejny: na uczelni wiele osób nawet nie zainteresuje się, czy zajęcia ruszają w piątek, czy w poniedziałek. Po co? Ktoś pewnie w końcu napisze coś na grupie. Kolejny przykład: u mojego ojca w rodzinie przyjęło się, że trzeba mieć trójkę dzieci, najlepiej w tym syna. I pozostałe 7 z rodzeństwa ojca ma równo po 3 dzieci. Mało tego, większość z tych dzieci dąży do podobnego modelu. Bo w rodzinie wszyscy powtarzają „no, to jeszcze dwoje do kompletu”. Kobiety szukające mężów / chłopaków „tatusiów”, którzy będą umieli wszystko zrobić, zapracować na nie lub faceci szukający kobiet przypominających ich matki, które jedzonko ugotują, ugłaszczą. Albo zarobią na nich lub przepchną się za nich przez tłum w sklepie. Pracownicy, którym wystarczy zlecanie poleceń, a sami nie wychodzą z żadną inicjatywą, nie chcą nawet awansu, bo na stanowisku wyżej może będzie trudniej (koleżanka kelnerka, która nie chciała zostać taką jakby „kelnerką naczelną” nawet po dużej podwyżce – bała się większej odpowiedzialności).

        „kłapią paszczą na lewo i prawo, jakby byli znawcami. W rzeczywistości bowiem każdy człowiek robi wieeele rzeczy na ślepo. Nie sposób sprawdzić wszystkiego.” – To fakt, cenię jednak to, gdy ktoś próbuje sprawdzić jak najwięcej.
        „Dlatego nie zgadzam się z fragmentem: „Ślepa wiara, taka naiwna i często modelowana pod własną wygodę ogółem jest zła, obojętne czego dotyczy, bo często wiąże się z bezkrytycyzmem”.” – taak, tylko ja nie pisałam o wszystkim np. ślepo wierzę, że składy produktów oddają w 99% to, co producent dodał do danego produktu. Pisałam o ślepej wierze w rzeczy ważne, takie przekładające się na działania. Chodziło „ogółem” o politykę, religię, światopogląd, bo założyłam, że tego dotyczy wpis. Ślepa wiara w to, że wyjdę na pole i nie pękną mi spodnie na dupsku się nie liczy. Bo w to ślepo wierzę, ale… Nie będę sprawdzać, czy wszystkie moje spodnie przy każdym możliwym wygibasie zostaną całe.

        „„To osoby wierzące mają więcej powodów bycia smutnymi i czucia, że są trochę ubezwłasnowolnione.” – Hmm, z tym się nie zgodzę.” i „zapewne zależny od jednostek.”. Czyli jednak po części się zgadzasz, skoro zależy od jednostek. Nie napisałam, że to mój pogląd, czy że zawsze tak jest. Po prostu przyszło mi to kiedyś na myśl. Teraz przyszło mi do głowy, że w sumie obojętne, jak dokończę to zdanie. Nie jest to jakieś wielkie przemyślenie. Po prostu przyszło do głowy, nie wiem, czy zostało w niej jako pewnik. Nie raczej, bo to nie do sprawdzenia. Nawet statystyki na niewiele się zdadzą, bo poczucie smutku jest chyba zbyt złożone i umowne.

        Co, Bozia to facet?! Ej, całe życie tkwiłam w błędzie, bo myślałam, że ludziom chodzi o matkę boską, w sensie że Maryję. Kiedyś ciotka powiedziała, że powinnam nauczyć się „odmawiania różańca do Bozi” – byłam pewna, że chodzi o Maryję! Haha. :D

        1. Troska nie jest strachem. Troska wynika ze strachu.

          Nie wszystkie osoby z podanych przez Cebie przykładów wrzuciłabym do jednego worka. Przykładowo strach przed większą odpowiedzialnością jest dla mnie realnym czynnikiem stopującym przed awansem, a nie wygodą kiśnięcia na gorszym stanowisku.

          „Ślepa wiara w to, że wyjdę na pole i nie pękną mi spodnie na dupsku się nie liczy.” – Hahaha :’D Od dziś przed wyjściem z domu robię sto przysiadów przed lustrem.

          „Nawet statystyki na niewiele się zdadzą, bo poczucie smutku jest chyba zbyt złożone i umowne.” – Tak, ale te same badania były robione w kontekście chorób i radzenia sobie z nimi. Ciekawa rzecz.

          Yup, Bozia = Bóg :P Poza tym Maria nie może być obiektem modlitwy, bo nie jest Bogiem. Ci, którzy się modlą DO niej, a nie z prośbą o wstawiennictwo u Boga, popełniają błąd (chyba tym samym grzeszą).

          1. Nie zgadzam się, że zawsze wynika ze strachu. Na pewno jest coś innego, co ją napędza też.

            Ja nie wrzucam do jednego worka. Kto powiedział, że ludzie w obrębie pewnych grup nie są zróżnicowani? Na pewno nie ja. Kelnerki za dobrze nie znam, ale strach przed odpowiedzialnością jak najbardziej może iść w parze z wygodą „teraz nie muszę być odpowiedzialna”. Nawet jeśli w jej przypadku to bardziej ten strach (którego nie krytykuję – patrz, co za czasy mamy z tą pandemią), ale sytuacja tego typu w przypadku różnych osób to świetny przykład.

            W ogóle kwestia radzenia sobie z chorobami jest ciekawa. Kiedyś nie mogłam pojąć, dlaczego osoby chore na raka aż tak rozpaczają po stracie włosów. Po latach czuję, że nie o włosy chodzi.

            To ciekawe, bo zobacz, jak „polski katolicyzm” właśnie Maryję sobie obrał za… nie wiem, cel? „Królowa Polski”, te wszystkie modlitwy i w ogóle. Ach, czyli to, co kocham najbardziej „za wiarę oddadzą życie, ale o własnej wierze g… wiedzą”. Taak, upraszczam, wyolbrzymiam i uogólniam, ale chodzi o zjawisko (które występuje w różnym stopniu i nie dosłownie).

            1. Nie miałoby dla mnie znaczenia, czy żyłabym w kraju samych ateistów. Chciałabym za to, żeby każdy rzeczywiście był tym, kim twierdzi, że jest, a nie tylko gadał, że tym kimś jest.

              1. Dla mnie też nie ma to znaczenia, gdy we mnie nie uderza, chodzi mi tylko o to, że „polski katolicyzm” jest taki… napompowany. Więcej gadania niż wiary, bo i gadania pełnego nienawiści. W sumie więc… trochę ma dla mnie znaczenie. Chodzi o „biedną ciemiężoną, napastowaną przez laicką Europę” a „tych złych ateistów, którzy gorszą”. Gdy więc zaczyna się ze mnie robić kogoś gorszego, bo „chcę gorszyć”, w momencie, gdy chcę sobie po prostu spokojnie żyć… to trochę mam coś do tego, kto kim jest. Właśnie dlatego też bym chciała, by ludzie nie udawali. Albo nie nabijali innym banałom o wierze itp. do głów, samym nie stosując się do głoszonych idei.
                Np. Mamie od znajomych kiedyś kilka razy słownie się oberwało, jak stwierdziła, że Jan Paweł II nie jest dla niej autorytetem ani bóstwem, a „przecież to Polak! chociaż z tego względu… to co, że jesteś ateistką”. Albo to, jak obecnie rządzący (ponoć tacy obrońcy wiary) negują papieża Franciszka (jego otwartość itp. nam się podoba, mimo że nie wierzymy; widzimy, że sporo dobrego robi)…

  3. Mimo że obecnie jestem osobą dość uduchowioną i wierzę w to, że po śmierci pozostaje po nas ciało astralne, które jest częścią Wszechświata, zgadzam się z Tobą, że w generalnie ludzie wierzą w siły wyższe, bo boją się śmierci. Podkreślam GENERALNIE, bo podzieliłabym ludzi wierzących w to, że czeka ich coś po śmierci na 2 grupy. W pierwszej są Ci, którzy wierzą, bo chcą w coś wierzyć, dlatego że daje im to poczucie bezpieczeństwa. Natomiast druga składa się z osób, które wierzą, bo czegoś doświadczyły. Ta wiara jest trochę jak wiedza. To przypomina mi bardzo „wiarę w naukę”. W naukę w zasadzie nie da się wierzyć, coś się po prostu wie i tyle. Każdy człowiek o zdrowych zmysłach, który choć raz się przewrócił, nie zaprzeczy istnieniu grawitacji. Sama przez wiele lat powtarzałam, że po śmierci nie ma nic i nie szukałam czegoś, co dałoby mi podstawę do twierdzenia, że jest inaczej. Jednak wokół mnie zaczęły dziać się rzeczy, które pozwoliły mi coś odkryć i do dziś trwam w tej wierze, która jest dla mnie jak wiedza. Jednak nie zamierzam robić z siebie proroka. Uważam, że jeśli ktoś ma coś odkryć, to odkryje. Czy to, w co wierzę oddaje rzeczywistość, i tak się kiedyś okaże. Zgodzę się też z Tobą, że brak wiary w życie po śmierci nie skazuje nikogo na smutek. Smutne jest raczej to, że ludzie, którzy w nie wierzą, często odmawiają sobie życia, jakie chcą mieć, bo czekają na coś lepszego w życiu pozagrobowym.

    1. „Natomiast druga składa się z osób, które wierzą, bo czegoś doświadczyły. Ta wiara jest trochę jak wiedza. To przypomina mi bardzo „wiarę w naukę”. W naukę w zasadzie nie da się wierzyć, coś się po prostu wie i tyle. Każdy człowiek o zdrowych zmysłach, który choć raz się przewrócił, nie zaprzeczy istnieniu grawitacji.” + reszta komentarza – Widzisz, mam odmienne spojrzenie na tę kwestię. Nie przeczę, iż ludzie doświadczają czegoś, co skłania ich do wiary (w przeciwieństwie do Ciebie nie uznaję tego za wiedzę). Ale! Uważam, że źle intepretują to, co im się przytrafia. Uproszczony przykład: Waldek idzie ciemną ulicą. W nogę gryzie go pies, który wybiega zza krzaków. Waldek go nie zauważa i myśli, że to diabeł. Dzięki temu teraz wierzy – a wg Ciebie wie – iż Bóg i szatan istnieją. Ponieważ twierdzę, że nie ma niczego metafizycznego, całkowicie odrzucam możliwość doświadczenia sił wyższych.

      „Smutne jest raczej to, że ludzie, którzy w nie wierzą, często odmawiają sobie życia, jakie chcą mieć, bo czekają na coś lepszego w życiu pozagrobowym.” – Dokładnie. Właśnie do tego odniosłam się we fragmencie dotyczącym chorej osoby, która odmawia leczenia.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.