Ponieważ tabliczka czekolady nie jest moją ulubioną formą słodyczy, sięgam po nią rzadko. Większość bohaterek zaprezentowanych na blogu w ostatnim czasie – miesiącach? latach? – pojawiła się w moich zbiorach dzięki bliskim osobom. Sama czekolady kupuję rzadko i ograniczam się do must-have, czyli zazwyczaj nowości i limitek producentów, których lubię bądź których produkty recenzuję od dawna.
Czekolady ze słodzikami stanowią podrodzaj czekolad, z którym mam do czynienia jeszcze rzadziej. W przeszłości próbowałam paru tabliczek ze stevią i innymi popularnymi zdrowymi słodzidłami. Najczęściej dostawałam je od sklepów internetowych, z którymi współpracowałam. Możliwe, że mleczna czekolada słodzona fruktozą marki Bartfan to moja pierwsza tabliczka fruktozowa. Dziękuję za nią Marcie.
Mleczna czekolada słodzona fruktozą
Mleczna czekolada z fruktozą marki Bartfan to – jak przeczytamy na opakowaniu – produkt robiony ręcznie. Interesująca sprawa, wszak wygląda konwencjonalnie, jakby pochodziła z taśmy produkcyjnej. Rzadko spotykany układ kostek połączonych rurami przywiódł mi na myśl z jednej strony listek z kapsułkami wydawanymi na receptę, z drugiej budowlę z platformowej gry komputerowej, w której przeskakuje się obiekty, dobudowuje bloki, rozbija zastane i tak dalej.
Mleczna czekolada słodzona fruktozą marki Bartfan dostarcza 588 kcal w 100 g.
Mleczna czekolada bez cukru waży 50 g i zawiera 294 kcal.
Rządek mlecznej czekolady z fruktozą (3 kostki) waży 10 g i dostarcza 59 kcal.
O zapachu mlecznej czekolady z fruktozą nie można powiedzieć zbyt wiele. Czuć mleczną czekoladę i kakao. Nic zaskakującego, odkrywczego czy odróżniającego tabliczkę Bartfan od zwykłych plebejskich. Aromat jest bardzo ładny i słodki w punkt. Czy ostatnią cechę można uznać za wyróżnik? Nie sądzę. Nie jest powiedziane, że każda mleczna czekolada z cukrem morduje słodyczą podczas wąchania. Ani że żadna czekolada ze słodzikiem nie morduje słodyczą. To loteria.
Ponieważ czekolada mleczna Bartfan zawiera 44% kakao, odznacza się ciemniejszym kolorem niż przeciętna mleczna. Chociaż na pierwszym miejscu w składzie widnieje tłuszcz kakaowy, daje się poznać jako twarda przy łamaniu. Ba! gdy rzuci się ją na porcelanowy talerzyk, uderza głośno niczym kamień. W dotyku jest minimalnie lepka, na dodatek tylko podczas uporczywego tarcia palcem (#mnieśmieszy).
Jestem przyzwyczajona do mlecznych czekolad, które po położeniu na język rozpuszczają się szybko i łatwo, nierzadko bagienkowo. Tabliczka z fruktozą jest inna. Owszem, topi się, niemniej bardzo wolno. Na dodatek momentalnie daje się poznać albo jako plastelina, albo jako kakaowa masa margarynowa. Nie zapewnia ani odrobiny gęstości, o bagienku nie wspominając. Jest marginalnie proszkowata. Bardzo marginalnie. To niemalże jednolita, aksamitna masa.
Myślę, że większość z was miała okazję spróbować rolady z polewą kakaową zapakowanej w folię i sprzedawanej w marketach. A jeśli nie rolady, to jakiegokolwiek innego ciasta z worka, koniecznie z polewą kakaową/czekoladową. Wspominam o tych produktach nie bez powodu. Otóż czekolada mleczna z fruktozą Bartfan smakuje zupełnie jak one. Oddaje skapcaniałe ciasto biszkoptowe oblane polewą kakaową no-name. Z jednej strony ordynarnie marketowe, z drugiej w niezrozumiały, być może nostalgiczny sposób – wszak tego typu ciacha pojawiają się u dziadków czy wujków na herbatkach – bardzo smacznej.
Mleczna czekolada słodzona fruktozą marki Bartfan to tabliczka zabawna. Odznacza się fatalną konsystencją margarynowego wyrobu kakaowego. Smakiem też go oddaje, przy czym smak ów jest nostalgicznie cudowny. Stanowi podróż wspominkową do przeszłości, gdy podczas podwieczorków u dziadków na stół wjeżdżało bezczelne ciasto z worka oblane kakaowym polewiszczem. Dobre i niedobre zarazem.
Ponieważ czekolada z fruktozą jest znacznie gorsza w przypadku gryzienia – uwydatnia się wówczas margarynowość – lepiej powściągnąć niecierpliwość i poczekać rok, aż się rozpuści. Jej głównymi zaletami są zaskakujący i zabawny smak, przyjemny w sposób nieoczywisty, oraz niziutka słodycz. Gdyby nie tragiczna konsystencja, przyznałabym jej 6 chi. Mogłabym zjeść ją ponownie.
Ocena: 5 chi
(smak 6 chi, konsystencja 2 chi)
Skład i wartości odżywcze:
Skład: tłuszcz kakaowy, fruktoza, miazga kakaowa, mleko pełne w proszku, mleko odtłuszczone w proszku, serwatka mleczna, orzech laskowy, emulgator – lecytyna sojowa, aromat. Możliwa obecność orzechów arachidowych i sezamu. Bez glutenu. Masa kakaowa minimum 44%.
Kalorie w 100 g: 588 kcal
Wartości odżywcze w 100 g: tłuszcz 42 g (w tym kwasy tłuszczowe nasycone 25 g), węglowodany 41 g (w tym cukry 40 g), błonnik 2,7 g, białko 9,7 g, sól 0,28 g.
100 g zawiera: WW = 4,1 & WBT = 4,2
Gdyby nie nostalgia i wspomnienia przytulnych posiadowek z rodzinką przy takich właśnie kapciowatych ciastach z polewą to zapewne tabliczka nie miałaby takiej wysokiej oceny :D obiektywnie taki opis polewiszcza brzmi okropnie, ale biorąc pod uwagę właśnie taki sentyment? Jadlabym! :D
Czyli podzielasz sentyment. Piąteczka :)
Widuję ją często, ale mimo że czekolada, nie kusi ani trochę. Ot, po prostu mleczna słodzona czymś (słodzikiem), co mi do czekolady nie pasuje.
Tarcie palcem czekolady – haha, znam to! Nie każdą tak macam, ale zdarza się. Yyy… rzucać czekoladą? Mi byłoby szkoda i czekolady, i talerzyka! Nie no, ja też lubię słuchać czekolad.
„Myślę, że większość z was miała okazję spróbować rolady z polewą kakaową zapakowanej w folię i sprzedawanej w marketach.” – dobrze myślisz, większość. Ja nigdy-przenigdy (u mnie nigdy nikt nie jadał rolad; wyjątek to makowiec). Potrafię chyba jednak to sobie wyobrazić. Taka, jak to często określasz, „spocona”, nie?
Czekolada smakująca ciastem z folii? Tak, brzmi źle, ale mogłabym taką nutę w którejś poczuć. Ciekawe, jak bym ją opisała, wszak mamy inne zestawy skojarzeniowe. Może i mogłabym spróbować, gdybym dostała. Najpierw się wystraszyłam, patrząc na skład, bo jakoś przeoczyłam miazgę i aż ze zgrozą pomyślałam, że to przecież z definicji białe jest i siedziałam prawie w szoku… Ech.
Gryzienie? Ej, zaraz to nie w talerzyk, a w Ciebie czymś rzucę. Czekanie rok aż się ładnie rozpłynie jest super. No dobra, skoro ta nie tak ładnie się rozpływa to już gorzej, ale chodzi mi o ogół (z opisu wnioskuję, że moja dzisiejsza setka rozpływa się łatwiej i bardziej po Twojemu, haha). A może to… ciastolina „w drugą stronę”? Zamiast twardnieć to ona z kamienia robi się plastelinowo-margarynową. Tak, znowu dziwne rzeczy mi się przypomina.
A, żeby było jasne: „moja setka” – nie pisałam o dzisiaj opublikowanej Willie’s, a właśnie degustowanej (Jordi’s na blogu za parę lat pewnie).
„Taka, jak to często określasz, „spocona”, nie?” – Nie do końca. Ciasta z worka w polewie nie mają szansy na spocenie się, bo przeszkadza polewa. Z setką akurat się domyśliłam :P I faktycznie ciekawe, jak opisałabyś ją Ty, skoro masz zupeeełnie inny repertuar skojarzeń.
„nie mają szansy na spocenie się” – śmiem dyskutować, chociaż może nie próbowałabym, gdybym miała fizycznie z czymś takim do czynienia. Widziałam jednak w sklepach nie raz ciasta z polewami czekoladowymi / kakaowymi, które wyglądały na wilgotne – i polewy, i folia od środka. Pomyślałam, że one pewnie są, jak określasz, „spocone”. Bo wątpię, że to była rosa. :> Może łzy producenta, że nie kupię?
Są wilgotne, ale odczuwa się to w inny sposób. Wilgoć występująca na polewie jest możliwa do usunięcia, zewnętrzna. Wilgoć na cieście bez polewy staje się elementem ciasta.
Wolę klasyczne czekolady z cukrem, więc na takie ze słodzikami nawet nie zwracam uwagi i chyba to się nie zmieni (chyba, że coś się stanie i się bardzo przestraszę białego cukru :P)
Kto wie…!