Na studiach – czyli miliony lat temu, na wypadek gdyby ktoś nie znał mojego wieku – dyskutowaliśmy o tym, czym jest człowiek. Prowadzący przytoczył dowód językowy poświadczający tezę, iż nasze ciała to nie my. Rzekł: mówi się »moja ręka« czy »moja noga«, a nie »ja ręka« ani »ja noga«. Trudno zaprzeczyć.
Ponieważ moje błyskotliwe riposty są tak szybkie, że wpadam na nie mniej więcej po roku od odbytej dyskusji, nie odpowiedziałam na wywód prowadzącego. O zagadnieniu myślałam jednak w domu. Doszłam do wniosku, że choć zgadzam się co do ogólnego stwierdzenia, iż ciała to nie my, przedłożony dowód nie trzyma się kupy. Przemyśleniami postanowiłam podzielić się z wami.
#DylematyFilozoficzne – statut
- Myśli przedstawione we wpisach z serii #DylematyFilozoficzne nie są moimi poglądami. Mogą się nimi stać, kiedy przemyślę daną sprawę i wyciągnę wnioski. Do tego czasu jednak traktuję je wyłącznie jako zarzewie dyskusji, w wyniku której będę mogła spojrzeć na ich przedmiot z innej perspektywy.
- Prezentując myśli, niemal zawsze – mniej lub bardziej – skłaniam się ku jednej z wymienionych opcji. Nie znaczy to, że stoję za nią murem. Przy nieśmiałych tezach stawiam znaki zapytania, a wiele myśli formułuję jako pytania, niekiedy dlatego, że ich nie rozumiem.
- Myśli ze wpisów z serii #DylematyFilozoficzne są nowe bądź stare-ale-porzucone, przez co nie zostały rozwinięte. Publikuję je, by miały szansę rozwinąć się w dyskusji z wami.
- Nie wszystkie wpisy z serii #DylematyFilozoficzne rzeczywiście są dylematami filozoficznymi. Kwestie filozoficzne traktuję jako synonim tematów skłaniających do refleksji.
Moje ciało, czyli nie ja
Jak wspomniałam, trudno zaprzeczyć, iż nie mówi się ja ręka, tylko moja ręka i tak dalej. Wystarczy jednak podstawić pod słowo ręka cokolwiek i okazuje się, że człowiek nie jest niczym. Nie jesteśmy mózgami, tylko mamy mózgi. Nie jesteśmy świadomościami ani podświadomościami, tylko je mamy. Posiadamy także osobowości, charaktery, emocje, uczucia. Osoby religijne wierzą, że mają dusze, nie zaś są duszami. Czym jest więc człowiek? Może wyłącznie zbieraniną rzeczy, które do niego należą i które się na niego składają?
Czym i gdzie jestem ja?
Aby ustalić, czym jestem i gdzie się mieszczę, postanowiłam w wyobraźni pozbawiać się kolejnych partii ciała. Kiedy już obrałam Olgę z warstw, został mi mózg. Jak wynika z mojej amatorskiej wiedzy medycznej, jest to jedyny organ, którego nie da się przeszczepić bądź bez którego nie da się przeżyć. We wpisie Organizm jako komputer z serii #DylematyFilozoficzne przyrównałam go do dysku twardego komputera, w którym zapisane jest wszystko. Mówiąc słowami dzisiejszego wywodu: w którym zapisani jesteśmy my.
Mimo iż według mnie ja ogranicza się do mózgu, to tylko jeden z licznych poglądów na sprawę. Nie wiem, gdzie chrześcijanie umiejscawiają duszę, ale kiedy byłam mała, wydawało mi się, że w klatce piersiowej (sercu?). Świadkowie Jehowy nie pozwalają na transfuzję krwi, więc zakładam, iż jest dla nich ważna nie mniej niż mózg. Z okrojeniem ja do mózgu nie zgodzą się zapewne również osoby bardzo przywiązane do fizyczności, wydające fortunę na operacje plastyczne i skupione na wyglądzie. Odnoszę wrażenie, że w ich wypadku ja i ciało wiąże relacja równości (albo niewiele luźniejsza).
Ciało to nie ja, a jednak…
Mimo różnorodnych przekonań większość ludzi przyzna, iż ciało to nie oni, lecz jedynie coś, co posiadają. Forma, w której muszą żyć. A jednak są rzeczy, które przeczą rozsądkowi. Na szybko wymyśliłam dwie:
1. Bliska wam osoba wymaga operacji. Może dostać nowy organ – obojętnie jaki: od nerki po twarz – teraz albo czekać kilka miesięcy i ryzykować pogorszeniem stanu zdrowia, a nawet utratą życia. Dostajecie jednak informację, że dawca był mordercą, gwałcicielem, pedofilem albo inną społecznie nieakceptowaną personą. Co czujcie?
2. Bliska wam osoba umiera. Mózg się wyłącza (a dusza – jeśli w nią wierzycie – ulatuje), czyli zgodnie z rozsądkiem nie jest to już ta osoba, tylko skorupa, która po niej została. Tym, co czyni skorupę wartościową dla was, jest pamięć o żywej osobie. Teoretycznie więc powinno się celebrować wspomnienia, bo jedynie w nich bliska osoba może być wiecznie żywa. Wyobraźcie sobie jednak, że ktoś kopie zwłoki albo sika na nie. Co czujecie?
Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Kiedy myślimy o sobie, łatwo przyjąć, że mieścimy się w mózgu (i/lub duszy), ciało zaś to tylko ciało. W odniesieniu do ciał bliskich zachowujemy się irracjonalnie. Po ich śmierci celebrujemy skorupy, gdyż pomaga nam to uporać się ze stratą. (Oczywiście posługuję się przykładem naszej kultury, bo w innych postępuje się różnie, np. pali się zwłoki albo wyrzuca do rzeki).
***
Jak uważacie: czym jesteście i gdzie się mieścicie? I co sądzicie o kulturowym przywiązaniu do zwłok AKA skorup po bliskich osobach? Czy wy również widzicie zgrzyt racjonalności pomiędzy rozdzielaniem ja od ciała za życia (przykład: przeszczep ręki jest okej, bo to tylko ciało, nie zaś osoba) i łączeniem ich po śmierci (przykład: nie wolno oderwać zwłokom ręki, bo to czyjś bliski)?
Temat dość trudny, ciężko odpowiedzieć mi na to pytanie, zwłaszcza że nigdy się nad tym nie zastanawiałam :D ja, czyli… Nie ciało? Hm, dziwnie mi to przyswoić, bo jednak zawsze myślałam o swoim ciele jako o sobie, nie zaś i czymś co mam. Owszem, jeśli chodzi o przeszczepy to tutaj traktuje się organy jako „tylko ciało” a nie osobę, więc może definicją osoby jest właśnie mózg? W sumie tam kształtują się nasze decyzje, zachowanie, charakter… Ach, to jest temat na dłuższą rozkminę :D
Dość, a nawet bardzo trudny :)
Ja się w ogóle nad takimi sprawami nie zastanawiam i chyba rozmyślania tego rodzaju nie są mi do życia niezbędne. Cieszę się tylko, że mam sprawne ciało, które zrobi to, co mi się zachce, a to czy ciało jest mną czy tylko obudową mnie to już mniejsza o to ;)
Co do dawców narządów, to ich dane osobowe nie są ujawniane biorcom, więc raczej nikomu nie grozi życie z myślą, że coś przeszczepionego należało do mordercy czy gwałciciela, ale zawsze wydawało mi się ciekawe, na ile po przeszczepie narządów, biorca czuje obecność drugiej osoby w sobie…
Oto sytuacja, w której nie mogę napisać, że zazdroszczę. Może i bez podobnych rozważań żyłoby mi się łatwiej, ale uwielbiam je. Uwielbiam podejmować kwestie filozoficzne ze znajomymi. Oczywiście zainteresowanymi, żeby nie było, że katuję biednych ludzi ;)
Ciało to dla mnie tylko ciało, mięso, zatem nie mam wątpliwości, że biorca nie ma możliwości odczuwania dawcy. Uważam, że „ja” nie zapisuje się w ciele w żaden sposób. Odciska się na nim oczywiście, chociażby poprzez życiowe wybory, ale kiedy umiera, znika z ciała.
I bardzo dobrze, myślę, że Twoje życie jest dzięki temu dużo ciekawsze ;)
Nad odpowiedzią na zadane w tym poście pytania filozofowie głowią się od wieków, więc i mnie strasznie trudno jednoznacznie sprecyzować swoje zdanie. Wydaje mi się, że jesteśmy jakąś składową ciała fizycznego, astralnego i eterycznego. Sami w sobie stanowimy pewną odrębną jednostkę a jednocześnie jesteśmy integralną częścią Wszechświata. Przywiązuję dużą wagę do duchowości, ale uważam, że ciało fizyczne także jest bardzo ważne, bo bez niego nie jesteśmy w stanie funkcjonować na planie materialnym. Podobnie jak Ty wskazałabym mózg jako główną siedzibę naszego ja i myślę, że wraz ze śmiercią mózgu opuszcza ono nasze ciało fizyczne. Jednak zastanawia mnie pewna kwestia. Zdarza się, że w wyniku jakiegoś urazu, choroby czy wypadku całkowicie zmienia się funkcjonowanie ludzkiego mózgu. Ktoś może utracić dotychczasowe wspomnienia, także jego zachowanie, osobowość czy upodobania mogą ulec całkowitej zmianie. Czy w związku z tym staje się on inną osobą, choć wciąż ma to samo ciało? Jeśli chodzi o szacunek do ciała po śmierci, to w poprzednim semestrze na studiach miałam na ten temat bardzo ciekawe ćwiczenia. Wydaje mi się, że przywiązujemy do ciał zmarłych tak wielką wagę, dlatego że tak jak już pisałam wcześniej, w jakiś sposób identyfikujemy człowieka także jego ciałem. Pisałaś, że w naszej kulturze celebrujemy skorupy. Myślę, że robimy to, bo chcemy jakoś uczcić zmarłego, a nasz umysł szuka punktu zaczepienia i będąc w rozpaczy, wybiera to, co najłatwiej mu znaleźć czyli właśnie ciało (nieważne czy całe czy spalone). Szacunek dla ciała zmarłego to bardzo szeroki temat. Myślę, że większość osób czuje, że bicie czy kopanie go jest raczej niewłaściwe, ale prawdziwe dylematy rozpoczynają się w momencie, kiedy wchodzimy w tematy autopsji, przeszczepu organów czy badań naukowych.
„Jednak zastanawia mnie pewna kwestia. Zdarza się, że w wyniku jakiegoś urazu, choroby czy wypadku całkowicie zmienia się funkcjonowanie ludzkiego mózgu. Ktoś może utracić dotychczasowe wspomnienia, także jego zachowanie, osobowość czy upodobania mogą ulec całkowitej zmianie. Czy w związku z tym staje się on inną osobą, choć wciąż ma to samo ciało?” – Zatrzymałam się w tym punkcie podczas prywatnych rozważań i nie umiem pójść dalej. W (mojej) teorii – tak, bo wszystkie warunki zaistnienia nowej osoby zastają spełnione. Coś mi jednak mówi, krzyczy wręcz, że nie. Z osobami po utracie pamięci często się pracuje, żeby wydobyć wspomnienia. Znaczy więc, że one tam są, tylko zakopane. Może fizycznie coś się uszkodziło i dostęp nie będzie mógł zostać przywrócony, ale nadal są. (Jak zatrzaśniesz w piwnicy kota i zgubisz klucz, a drzwi nie będzie można otworzyć w żaden inny sposób, nie znaczy, że kot znika. – Tak to rozumiem).
„Pisałaś, że w naszej kulturze celebrujemy skorupy. Myślę, że robimy to, bo chcemy jakoś uczcić zmarłego, a nasz umysł szuka punktu zaczepienia i będąc w rozpaczy, wybiera to, co najłatwiej mu znaleźć czyli właśnie ciało (nieważne czy całe czy spalone).” – Tak, też tak uważam. Ciało samo w sobie nie ma żadnych podstaw do bycia ważnym. To ludzie je takim czynią, nadając mu status wartościowego.
„Myślę, że większość osób czuje, że bicie czy kopanie go jest raczej niewłaściwe, ale prawdziwe dylematy rozpoczynają się w momencie, kiedy wchodzimy w tematy autopsji, przeszczepu organów czy badań naukowych.” – Tak, też prawda. Rozsądek (np. mogę komuś pomóc) kłóci się z uczuciami (nnie dotykajcie mojej mamy/taty/babci/dziadka/…!!!).
No i tu co kierunek, to inne tezy. My to nasze ciała, mało tego! Media są ich przedłużeniami – w sensie, że przedłużeniem ręki np. powtarzając za McLuhanem. Od razu czytając wstęp obudziła się we mnie niezgoda, bo faktycznie, nie mamy wpływu na nasze ciała w 100 %ach, ale ciało nas w pewien sposób kreuje, a my wyrażamy siebie też poprzez nie.
„Ja ręka” nie powiem, ale „ja myśl” też nie, a to, co myślę to już chyba ja? Myślę, że kwestia „ja” czy „moja” to po prostu sprawa językowa. Zgadzam się, że… „siedzimy głównie w mózgu”, jednak inaczej bym wszystko postrzegała będąc kompletnie sparaliżowaną. Inaczej bym się czuła, gdyby mój mózg nagle wsadzono w inne ciało. Myślę dlatego, że tak ciężko jest osobom niebinarnym. Nie utożsamiając się ze swoim ciałem, płcią przecież często cierpią, mają skłonności do depresji.
Sytuacje:
1: „Dawać mi tu tę nerkę / ryj natychmiast i przyszywać!”
2: „A róbta co chceta”.
Upraszczając. Wiem, że to trochę chore, ale w moim postrzeganiu świata i wszystkiego nie ma szczerego szacunku do zwłok. Oczywiście raczej na żadne bym nie nasikała, ale nigdy nie rozumiałam np. chęci odwiedzania grobów czy coś. Znaczy… teraz łapię to już bardziej, niż kiedyś. Po prostu celebrujemy coś związanego z bliskimi. Przykład Mamy: olała grób swojego taty, wyprowadzając się z Suwałk, ale ma wypalany obrazek zrobiony przez niego, jakiś stary czajnik, świeczkę z kawałka brzozy i traktuje to to jako ołtarzyk, rozmawia z nim w myślach i te przedmioty są dla niej szczególne. Ja wiążę traktowanie ciała bliskich z taką celebracją, „bo bliski”.
Albo jak ludzie nie chcą, by po śmierci ktoś im bliski był pokrojony na organy. Przecież skoro komus jakiś organ mógłby pomóc… Ech. To jednak ponoć jest mocno zwiazane z religią.
Z przeszczepami – twarz budzi kontrowersje* – ja nigdy o tym nie myślałam… To znaczy wiem, że wolałabym umrzeć niż mieć przeszczepioną czyjąś twarz, Mama też, ale to dlatego, że po prostu życia nie cenimy. Ojciec nie miałby nic przeciwko, więc gdyby jemu mieli czyjąś przeszczepić, nie protestowałabym. Pomyślałam sobie jednak, tak luźno i trochę nie na temat, ale coś w tym jest. Gdyby Luna była psem, a nie kotem, możliwe, że kochałabym ją mniej.
*Zaczęłam to zdanie mając przejść do czegoś innego. Dopiero od niedawna słyszy się o pierwszych takich osiągnięciach medycyny, ale ciekawym jest, że latami zakazane było przeszczepianie narządów płciowych (pierwszego penisa przeszczepiono chyba rok temu). Chodziło o to, że w takim przypadku to osoba nieżyjąca (dawca) byłby rodzicem w przypadku, gdyby biorca postanowił przedłużyć swój ród. Huehue.
Jak napisałam – uważam, że nasze ciała nas warunkują, jak i my modyfikujemy je, by siebie wyrazić. Np. problemy z kręgosłupem Mamy sprawiły, że całe życie żyje dość ostrożnie. Ktoś zupełnie zdrowy może szaleć, być bardziej dynamiczny i tę cechę w sobie rozwijać. Mam jedno ucho, więc nigdy nie byłabym dobrym muzykiem. Mam za to rozwinięte inne zmysły lepiej (twierdzenie lekarzy + moje wnioski). Nie mam zespołu (pomijam, że nie chciałabym), a degustuję czekolady. Osoby grube czując sprzeciw wobec tego jak wyglądają zmieniają swój tryb życia, bo chcą, bo się zmuszają. Robię sobie tatuaże, które… stają się mną. Powstają w mojej głowie, a ktoś, kto umie na podstawie rysunku przelewa je na ciało. Bez myśli w mózgu nie byłoby tatuażu, ale co mi po myśli, gdybym nie mogła przelać jej sobie na ciało? Nie zrobiłabym tatuażu z katalogu, bo… nie byłby mną. Gdyby odcięto mi… gdybym miała stanąć przed dylematem odcięcia pewnych części ciała, wiele razy odpowiedziałabym, że wolałabym umrzeć. Nie cenię życia zbyt wysoko. Uważam, że ciało to my, mimo iż większość to oczywiście mózg.
Swoją drogą, także mózgi / głowy chce się przeszczepiać. Eksperymenty na psach były – ponoć parę dni w Rosji takie biedaki przeżywały.
Ciekawe, czy wykorzystując 100 % mózgu moglibyśmy np. wyhodować sobie nową rękę. Gdzieś kiedyś czytałam, że moglibyśmy przenikać przez ściany. Skoro wykorzystujemy tylko kilka procent, to czy aby na pewno jesteśmy w pełni swoimi mózgami?
„Media są ich przedłużeniami – w sensie, że przedłużeniem ręki np. powtarzając za McLuhanem.” – Tak, ale symbolicznie, a nie naprawdę. Nikt o zdrowych zmysłach nie powie, że media są cząstką człowieka :P
„Myślę, że kwestia „ja” czy „moja” to po prostu sprawa językowa.” – Nie pokusiłabym się o taki podział. Język jest odzwierciedleniem sposobu, w jaki postrzegamy świat. Świetnie opowiada o tym prof. Bralczyk. Doskonałe wystąpienia są dostępne m.in. na YouTubie, gdyby Cię naszła ochota.
„Inaczej bym się czuła, gdyby mój mózg nagle wsadzono w inne ciało. Myślę dlatego, że tak ciężko jest osobom niebinarnym. Nie utożsamiając się ze swoim ciałem, płcią przecież często cierpią, mają skłonności do depresji.” – Hmm, trafna uwaga. Nadal jednak sądzę, że ciało to nie „my”, tylko coś, czym bezpośrednio zarządzamy, bo zostało nam dane tak bardzo, jak nic innego. (Niczego innego materialnego nie będziemy mieli tak bardzo jak ciała, choć i nim nie zarządzamy w 100%). Dalej, skoro już je mamy i musimy w nim żyć, powinno być spójne z naszym poczuciem siebie. I dopiero tu wchodzi problem m.in. transpłciowości.
„2: „A róbta co chceta”.” + reszta akapitu – Czyli jak Twoja mama umrze, będzie Ci obojętne, czy pracownicy kostnicy będą kopać zwłoki, robić sobie z nimi zabawne zdjęcia itd.? Nie będziesz chodzić na jej grób?
„Chodziło o to, że w takim przypadku to osoba nieżyjąca (dawca) byłby rodzicem w przypadku, gdyby biorca postanowił przedłużyć swój ród.” – Przecież penis nie produkuje plemników. Za rozrodczość odpowiadają hormony. Jesteś pewna, że to tak działa? Z innej beczki, skąd masz te dane? Jądra były przeszczepiane już na przełomie XIX i XX wieku.
„Jak napisałam – uważam, że nasze ciała nas warunkują.” – Ostatnio o tym myślałam. Przykładowo przy zaburzonej gospodarce hormonalnej jesteś spokojna, wycofana, wolisz siedzieć w domu i zajmować się bezpiecznymi rzeczami. Ale gdybyś była zdrowa, chciałabyś wychodzić do ludzi, uprawiać sporty, podróżować. Wystarczy więc unormować procesy działania organizmu, byś stała się inną osobą. Kim w takim razie jesteś? Myślisz, że jesteś taka, jaka jesteś, a okazuje się, że to tylko niski poziom serotoniny. Doszłam do wniosku, że tylko osoba w pełni zdrowia, z wynikami potwierdzonymi badaniami, może stwierdzić, że jest w pełni sobą. (Przesrane mają ci, którzy są nieuleczalnie chorzy. Nigdy nie będą w pełni sobą?)
„Skoro wykorzystujemy tylko kilka procent.” – To jest popularny mit. Wykorzystujemy 100%, po prostu nie w jednym czasie.
Nie zgadzam się z tym, że nie jesteśmy swoim ciałem, argument prowadzącego jest moim zdaniem totalnie nieznaczący. Jeśli zaś chodzi o mózg, to nie jest prawdą, że cała nasza osobowość jest w nim zawarta – chociażby z powodu bakterii w naszych jelitach, które w zależności od rodzaju i ilości, wpływają na nasz mózg i ciało. Czy stanowią więc one cząstkę nas? Moim zdaniem tak, podobnie jak inne nasze elementy. Myślę, że nietrafne jest założenie, że w ogóle istnieje coś takiego jako jedno wieczne ,,ja” – przykład: załóżmy Olga, że urodziłaś się w XII wieku w Arabii Saudyjskiej. Nie interesowałoby Cię wtedy polowanie na słodycze czy pisanie, a myślę, że pasje i zainteresowania to część ,,nas”. Ponadto, nie jesteś tą samą osobą co 10 lat temu, nie wiadomo, jaka będziesz za 10 lat. Nasze komórki stale umierają i dzielą się, w wyniku czego te nowe zastępują stare – czy jeśli za jakieś 7 lat nawet twój szkielet będzie z zupełnie innych atomów niż dzisiaj, to wciąż jest ,,twój szkielet”?
Jeśli miałabym określić coś jako nasz rdzeń, to nie powiedziałabym, że to mózg – już prędzej nasz materiał genetyczny zawarty we wszystkich komórkach, który jest dla nas unikalny. Ale informacja genetyczna zostanie odczytana w różny sposób, bo nasz tryb życia i środowisko mają bezpośredni wpływ na transkrypcję genów (odczytanie tego, co się ostatecznie ujawni w późniejszym życiu). Dlatego np. wiele dzieci, które od dziecka były w otoczeniu artystów i zachęcano je np. do rysowania i maksymalnie je wspierało, ma wieksze prawdopodobieństwo rozwinąć sobie w ten talent, bo będą odczytywane geny odpowiedzialne za te zdolności; większość ludzi je ma, ale jeśli nie praktykuje tego rysowania to zamiast nich, odczytywane są inne geny. Z tych powodów między innymi, sądzę, że coś takiego jak ,,ja” w ogóle nie istnieje – albo jest to po prostu synonim całego naszego życia.
Aczkolwiek chciałabym wierzyć w duszę i że po śmierci spotkam moich rodziców…
Co do przeszczepów, w życiu by mnie nie obchodziło kim jest dawca, za wyjątkiem twarzy, bo byłabym ziemniakiem, a wygląd znacznie podnosi jakość życia i jest dla mnie ważny. Jeśli zaś chodzi o ciało, to myślę, że nasz szacunek do nich to rzecz wyuczona, wykreowana przez kulturę, tak samo jak np. comfort food czy też to, że głowy pieska nie zjem, ale schabowego ze świni już tak (mówię o ogóle naszego społeczeństwa, nie pojedynczych przypadkach, bo tak samo nie każdy szanuje zwłoki).
Co studiowałaś?
„Jeśli zaś chodzi o mózg, to nie jest prawdą, że cała nasza osobowość jest w nim zawarta – chociażby z powodu bakterii w naszych jelitach, które w zależności od rodzaju i ilości, wpływają na nasz mózg i ciało. Czy stanowią więc one cząstkę nas?” – Uważasz, że Twoja osobowość zawiera się w bakteriach jelitowych albo czymkolwiek innym niż mózg? Ja nie. I jasne, że owe bakterie, jak również hormony i inne składowe organizmu, wpływają na to, jacy jesteśmy. Nie uważam jednak, by „ja” się w nich znajdowało, ponieważ bakterie, hormony etc. są takie same dla każdej osoby. Można by wyjąć je z jednej osoby i wsadzić do drugiej, a nijak by się nie zmieniła. To tylko nośniki informacji, nie zaś treści.
„Myślę, że nietrafne jest założenie, że w ogóle istnieje coś takiego jako jedno wieczne ,,ja”.” – Wieczne? Rozumiane jako ciągłe – moim zdaniem jest. Natomiast nie pisałam nic o niezmienności. Człowiek jest bardzo zmienny i zależny od kontekstu społecznego, geograficznego, historycznego etc.
„Czy jeśli za jakieś 7 lat nawet twój szkielet będzie z zupełnie innych atomów niż dzisiaj, to wciąż jest ,,twój szkielet”?” – Jest mój w takim sensie, że należy do mnie bardziej niż do kogokolwiek innego.
„Jeśli miałabym określić coś jako nasz rdzeń, to nie powiedziałabym, że to mózg – już prędzej nasz materiał genetyczny zawarty we wszystkich komórkach, który jest dla nas unikalny.” – Owszem, jesteśmy również naszym DNA, niemniej przede wszystkim jest to informacja o tym, w jakim kierunku ma się rozwinąć ciało. W jak dużym stopniu DNA wpływa na osobowość, to już trudniejsza kwestia.
„Jeśli zaś chodzi o ciało, to myślę, że nasz szacunek do nich to rzecz wyuczona, wykreowana przez kulturę, tak samo jak np. comfort food czy też to, że głowy pieska nie zjem, ale schabowego ze świni już tak.” – Też tak uważam.
„Co studiowałaś?” – Kulturoznawstwo na Uniwersytecie Wrocławskim, przy czym wspomniany wykładowca jest z poprzedniego, przerwanego kierunku. Prowadził historię filozofii na filologii ukraińskiej.
„Nikt o zdrowych zmysłach nie powie, że media są cząstką człowieka :P” Tak jak nikt nie powie, że jestem swoją ręką. Ja-mózg, media jako aparat mowy / słuchu… dlaczego nie? :>
Łe, Bralczyka ze studiów znam dobrze. Nie zgadzam się też z tym, że język całościowo oddaje sposób, w jaki myślimy o świecie. Używamy zastałego, nie tworzymy każdy sobie swojego. Tak, upraszczam, ale chodzi mi o ogólny sens. Nie mówimy „ja idę”, tylko „idę”, po angielski „I go”, bo samo „go” wiele nie powie. A to nie znaczy, że anglojęzyczni potrzebują manifestować swoją sprawczość, a my nie. Też może średnio pasujący przykład, ale co ja będę się głowić nad lepszym?
„Nadal jednak sądzę, że ciało to nie „my”, tylko coś, czym bezpośrednio zarządzamy, bo zostało nam dane tak bardzo, jak nic innego.” – yhym, zwłaszcza sparaliżowani mogąsobie nim pozarządzać. Tak, widzę, że nie uważasz, że w 100 % nim zarządzamy. Zauważ, że wystarczy jakiś problem z ciałem, który może dosłownie modelować komuś całe życie.
„Czyli jak Twoja mama umrze, będzie Ci obojętne, czy pracownicy kostnicy będą kopać zwłoki, robić sobie z nimi zabawne zdjęcia itd.? Nie będziesz chodzić na jej grób?” Zwłoki to zwłoki, ale wkurw… mnie tacy pracownicy. Na tej jednak zasadzie, jak wkur… mnie przychodzenie do mojego domu i przestawianie czegoś / branie do łap i oglądanie. „Moje, nie ruszaj”. Nie będzie żadnego grobu, bo i ja, i Mama będziemy skremowane. Nie chodziłabym na jej grób, gdyby miała. Tak jak i nie chodziłam na grób Gabi. Rozkładające się zwłoki nie były już moją Gabi.
„Przecież penis nie produkuje plemników. Za rozrodczość odpowiadają hormony. Jesteś pewna, że to tak działa?” Wiadomo, ale w głowach się ludziom nie mieściło, by to zrobić, bo były obawy, że pójdzie to dalej – stąd sprawa, by nic z tej strefy nie przeszczepiać, ale jednak w końcu medycyna wygrała. Były we wcześniejszych wiekach, to fakt, ale zauważ, że to zupełnie inne czasy, inne myślenie, inne regulacje prawne. Etyka i zaostrzenia z nią związane – wszystko bardzo się pozmieniało właśnie w XX wieku. Przecież próbowano w nim nawet przeszczepów głów (zwierząt, aczkolwiek teraz i na nich nikomu nie spieszy się tego robić – jak z penisem). Naukowcy boją się wykluczenia ze środowiska autorytetów. Dane z artykułów naukowych i jakiś opracować. Potem zerknę, czy mam to gdzieś zapisane.
„Doszłam do wniosku, że tylko osoba w pełni zdrowia, z wynikami potwierdzonymi badaniami, może stwierdzić, że jest w pełni sobą.” – nie zgadzam się w pełni. Myśli, wychowanie i środowisko kulturowe, społeczeństwo w jakim żyjemy też nas normują.
„To jest popularny mit. Wykorzystujemy 100%, po prostu nie w jednym czasie” – Kłócić się nie będę, bo nie mam dokładnej wiedzy w tym temacie, ale to nic nie zmienia. Skoro w tym momencie wykorzystujesz powiedzmy 10 % z danego obszaru, to nie wykorzystujesz reszty. Czyli nie wykorzystujesz 100 %. Powiedziałabym raczej, że jak coś to „korzystamy ze 100 %”. Może głupi przykład, ale z czytaniem podobnie: nie czyta się 100 % tekstu czytanego, bo wiele (np. końcówki) mózg po prostu dopowiada. Jak mruga się, mózg też dopowiada, co się widzi. „Zakopuje” luki w pamięci.
„Tak jak nikt nie powie, że jestem swoją ręką.” – Właśnie o to chodzi, że ludzie tak mówią i myślą. Uważają, że ciało to oni w równym stopniu co dusza czy umysł.
„„Nadal jednak sądzę, że ciało to nie „my”, tylko coś, czym bezpośrednio zarządzamy, bo zostało nam dane tak bardzo, jak nic innego.” – yhym, zwłaszcza sparaliżowani mogąsobie nim pozarządzać.” – Skoro odnosisz się do sparaliżowanych, napisz, czym bardziej zarządzają niż swoim ciałem? Owszem, mają na nie mały wpływ, ale na co mają większy? // „Zauważ, że wystarczy jakiś problem z ciałem, który może dosłownie modelować komuś całe życie.” – I?
„Nie będzie żadnego grobu, bo i ja, i Mama będziemy skremowane. Nie chodziłabym na jej grób, gdyby miała.” – Wiesz o tym, że urny też trzeba trzymać na cmentarzu? Użyłam słowa „grób” umownie.
„Myśli, wychowanie i środowisko kulturowe, społeczeństwo w jakim żyjemy też nas normują.” – Wiadomo. W takim razie jaka osoba może powiedzieć, że jest w pełni sobą? Oczywiście według Ciebie.
„Skoro w tym momencie wykorzystujesz powiedzmy 10 % z danego obszaru, to nie wykorzystujesz reszty. Czyli nie wykorzystujesz 100 %. Powiedziałabym raczej, że jak coś to „korzystamy ze 100 %”.” – Nie łapię konkluzji.
„Właśnie o to chodzi, że ludzie tak mówią i myślą.” Ciągle mam wrażenie, że za bardzo uogólniasz i rozciągasz niektóre kwestie na dosłownie wszystkich. Spotkałam się nawet z opiniami „mam dobrą duszę, tylko czasami…” – ktoś uważa, że jego dusza jest dobra, czyli chyba jednak nie jest swoją duszą? Odcinam się, że ja w dusze nie wierzę. Zobacz, że do języka ogólnego weszło nawet „umysł płata mi figle” – umysł jako coś trochę bardziej samodzielnego.
„Owszem, mają na nie mały wpływ, ale na co mają większy?” – mają wpływ na swoje myśli. A czasem i na nie nie. W większości krajów dopóki mózg żyje, człowiek uznawany jest za żywego, ale są też takie (albo były?), gdzie patrzyło się na serce. „„Zauważ, że wystarczy jakiś problem z ciałem, który może dosłownie modelować komuś całe życie.” – I?” Wtedy to ciało ma na niego wpływ, a nie on na ciało.
„Wiesz o tym, że urny też trzeba trzymać na cmentarzu? Użyłam słowa „grób” umownie.” Wybacz, na słowo „grób” od razu widzę te groby do odwiedzania i stawiania na nich kwiatów, zniczy itp. Obie myślałyśmy o kolumbarium, co kojarzy się wręcz masowo i… nie wiem, jak Ty, ale jak sobie to wyobrażam, to od razu mam w głowie „po co coś takiego odwiedzać”. Idziesz tam, stoisz jak przed skrzynkami na listy w wieżowcu i oprócz urny z bliskim odwiedzasz wiele innych. :P
„W takim razie jaka osoba może powiedzieć, że jest w pełni sobą? Oczywiście według Ciebie.” Całe życie twardo stoję na stanowisku, że nigdy nikt nie jest w stanie poznać nawet siebie w 100 %ach, tak jak w żadnej dziedzinie nie można wiedzieć wszystkiego-wszystkiego.
„Nie łapię konkluzji.” – Chodzi mi o to, że nie ma opcji byś robiąc cokolwiek kiedykolwiek w jednej chwili użyła 100 % mózgu.
,,Uważasz, że Twoja osobowość zawiera się w bakteriach jelitowych albo czymkolwiek innym niż mózg? Ja nie. I jasne, że owe bakterie, jak również hormony i inne składowe organizmu, wpływają na to, jacy jesteśmy. Nie uważam jednak, by „ja” się w nich znajdowało, ponieważ bakterie, hormony etc. są takie same dla każdej osoby. Można by wyjąć je z jednej osoby i wsadzić do drugiej, a nijak by się nie zmieniła. To tylko nośniki informacji, nie zaś treści.”
,,Wyjęcie” hormonów czy bakterii z kogoś i ,,wsadzenie” ich do innej osoby bardzo by wpłynęło na nich oboje – mogłoby doprowadzić do tego, że ktoś z np. odważnej, pewnej siebie, brawurowej i towarzyskiej osoby, stał się skryty, płaczliwy, mógłby zapaść na depresję. Z kolei taki długotrwały stan zmieniłby skład mózgu, gdyż neurony, które go tworzą, stale przegrupowują się i zmieniają. Neurony również są czymś wspólnym, a do tego zmiennym. Z innymi hormonami miałabym inną osobowość oraz inny mózg niż mam teraz, więc sądzę, że są one częścią składową mojej osobowości.
,,– Wieczne? Rozumiane jako ciągłe – moim zdaniem jest. Natomiast nie pisałam nic o niezmienności. Człowiek jest bardzo zmienny i zależny od kontekstu społecznego, geograficznego, historycznego etc.”
Masz rację, że słowo ,, wieczne” użyłam niezbyt trafne.
A taki przykład, zauważyłaś, jak bardzo potrafimy być inni, gdy zmieni się nasz wygląd? Kiedyś ważyłam więcej niż mi się podobało i sądzę, że byłam wtedy dużo mniej pewna siebie niż jestem teraz, podobnie jak wielu innych ludzi, którzy się zmienili z zewnątrz. Na podstawie czegoś takiego, myślę więc, że ciało jest jednak pewną częścią naszego ja.
Piszę o wymianie hormonów i bakterii – cząsteczek – a nie układu hormonalnego. Wytłumaczę Ci to na przykładzie słowa. Powiedzmy, że Twój organizm przez cały dzień produkuje ciąg słów: bakteria-bakteria-bakteria-bakteria-… Tutaj masz ciąg liter „a”: aaaaaaaaa. Wytnij jedną i wklej w ciąg „bakteria-bakteria-…”. Nadal jest taki sam, bo nie zaburzyłaś mechanizmu produkcyjnego. Musiałaś wymienić ten mechanizm, a nie same cząsteczki. Może się nie rozumiemy, a może po prostu myślimy inaczej.
„A taki przykład, zauważyłaś, jak bardzo potrafimy być inni, gdy zmieni się nasz wygląd?” – O tak, BARDZO. Wypadek może skopać samoocenę po całości. Podobnie wyrzeźbienie czy odchudzenie ciała, które przez pół życia było w oczach posiadacza obleśne, może zmienić go psychicznie. Nadal jednak nie uważam, by ciało było mną. Ciało jest moje, posiadam je, przekształcam, kreuję. A częściowo przekształca się samo z uwagi na płynący czas czy zewnętrzne okoliczności, np. wypadek.
cringe …