Kupiec, Wafle kukurydziane czekolada mleczna

Bardzo lubię wafle ryżowe i inne (z naciskiem na inne, zwłaszcza kukurydziane). Nic więc dziwnego, że kiedy na rynku pojawiają się nowości, jestem nimi zainteresowana. Kluczowe kryteria stanowią smak i rozmiar. Marka ma znaczenie drugorzędne, co dowodzi chociażby zakup bohatera dzisiejszej recenzji.

Nie przepadam za waflami ryżowymi Kupca. Bynajmniej nie uważam ich za mordercze. Raczej za przeciętno-złe, w zależności od wariantu. Ów delikatny brak sympatii nie sprawia, że odstąpię od zakupu, gdy zarejestruję coś, czego nie znam. I właśnie dlatego Wafle kukurydziane z czekoladą mleczną przygarnąć musiałam. Poza tym istniała szansa, że kukurydziana baza sprawdzi się lepiej niż ryżowa, czyż nie…?

Kupiec, Wafle kukurydziane czekolada mleczna, copyright Olga Kublik

Wafle kukurydziane czekolada mleczna

Przed degustacją wafli Kupca zwyczajowo rzuciłam okiem na proporcje elementów, by potwierdzić przypuszczenie, iż polski producent po raz kolejny zaserwował nam czekoladę z waflami, a nie wafle z czekoladą. Polewa zajmuje 64%, podczas gdy „baza” tylko 35%. Za to miłym zaskoczeniem okazał się brak ryżu. Sądziłam, że Kupiec nie ograniczy się do kukurydzy i sięgnie po ryżowy wypełniacz.

Wafle kukurydziane czekolada mleczna marki Kupiec dostarczają 489 kcal w 100 g.
Wafle kukurydziane z czekoladą mleczną ważą 28 g i zawierają 137 kcal.
1 wafel kukurydziany w czekoladzie mlecznej waży ok. 14 g i dostarcza 69 kcal.

Kupiec, Wafle kukurydziane czekolada mleczna, copyright Olga Kublik

Jedzone kilka wieczorów wcześniej wafle kukurydziane jogurtowo-truskawkowe Kupca uznałam za potencjalnie bardziej problematyczne, mimo tego przywitały mnie pięknym aromatem. Wafle kukurydziane z czekoladą mleczną odwrotnie: zdają się bezpieczne, a śmierdzą. Fundują zapach czekolady taniej i zepsutej, skwaśniałej, zgorzkniałej. Waflowej podstawy raczej nie czuć, choć nie przyłożyłam się do dalszej penetracji aromatu. Podejrzany smród czekolady zdecydowanie mi wystarczył.

Wafle kukurydziane wyglądają ładnie. Krążki mają kolor fluorescencyjnej kurkumy, a polewa zwykłej plebejskiej mlecznej czekolady. Gdyby nie producent i zapach, założyłabym, że będą świetne. Ba! na tym etapie wciąż towarzyszyła mi naiwna nadzieja, iż Kupiec nareszcie nauczył się w wafle zbożowe.

Kupiec, Wafle kukurydziane czekolada mleczna, copyright Olga Kublik

Mleczną czekoladę zgryza się łatwo, gdyż jest plastyczna. Daje się poznać jako chwilowo gęsta i chwilowo bagienkowa. Cechuje ją bardzo wysoka proszkowatość. Smakuje przesadnie słodko, niemniej przyjemnie, bo niespodziewanie wyraziście kakaowo. Powiedziałabym wręcz, że jest bardziej kakaowa niż mlecznoczekoladowa. Na pewno nie oddaje mojego ideału mlecznej czekolady, lecz chętnie zjadłabym ją w postaci kalendarza adwentowego. (Oczywiście spożywając wszystkie figurki na raz, jak każdy szanujący się użytkownik czekoladowego kalendarza adwentowego).

Powodem, dla którego przedkładam wafle kukurydziane ponad ryżowe, jest fakt, iż te pierwsze znacznie częściej są przyzwoicie twarde, chrupiące i świeże. Drugie mają wpisane wacianość i styropianowość w charakterystykę. Niestety Wafle kukurydziane w czekoladzie mlecznej Kupca pokazują mojemu doświadczeniu środkowy palec. Są do bólu waciane i stetryczałe. Mają waciano-gąbczaste wykończenie. (Jadłam je na dziesięć miesięcy przed końcem ważności!). Przemieniają się w kleistą, lepką masę osiadającą w zębach, zupełnie jak chrupki kukurydziane dla dzieci. Nawiązują do nich również smakiem.

Kupiec, Wafle kukurydziane czekolada mleczna, copyright Olga Kublik

Wafle kukurydziane z czekoladą mleczną miały okazać się lepsze od ryżowych i przekonać mnie, że jak Kupiec chce, to potrafi. Nic z tego. (Albo po prostu nie chce). Krążki okazały się maksymalnie zwietrzałe i waciane, co zresztą nie stanowi jedynej wady. Bardzo słodka mleczna czekolada – sama w sobie przyjemna – gryzie się z słodkim smakiem chrupek kukurydzianych fundowanym przez wafle.

Smaku rzeczywistych wafli kukurydzianych nie sposób uświadczyć. Przekąska przywodzi na myśl dziecięce chrupki kukurydziane oblane przesłodzoną czekoladą, czyli coś podobnego do Choco pałek z kolekcji Beskidzkie łakocie (nie jadłam; to przypuszczenie). Mam nadzieję, że Kupiec nie wypuści wersji z ciemną czekoladą, bo poczuję się zobligowana do zakupu, a bardzo nie chcę.

Ocena: 3 chi


Skład i wartości odżywcze:

Skład: czekolada mleczna 64% [cukier, tłuszcz kakaowy, mleko pełne w proszku, miazga kakaowa, bezwodny tłuszcz mleczny, emulgatory (lecytyna (z soi), polirycynooleinian poliglicerolu), naturalny aromat waniliowy], kukurydza 35%, sól, olej słonecznikowy, emulgator (lecytyna słonecznikowa). Masa kakaowa minimum 32%. Produkt może zawierać sezam. Produkt bezglutenowy.

Kalorie w 100 g: 489 kcal

Wartości odżywcze w 100 g: tłuszcz 21,7 g (w tym kwasy tłuszczowe nasycone 13,5 g), węglowodany 66,2 g (w tym cukry 34,6 g), błonnik 1,6 g, białko 6,5 g, sól 0,59 g.

5 myśli na temat “Kupiec, Wafle kukurydziane czekolada mleczna

  1. W sumie chrupki kukurydziane bardzo lubię, więc nawet w bardzo słodkiej mlecznej czekoladzie nie brzmią strasznie :D może nie jest to przekąska moich marzeń, ale na pewno to brzmi lepiej niż truskawkowo jogurtowe :D

  2. Do dawnej Ciebie tego typu wafle mi nie pasowałyby za nic. Obecnie owszem. Taka mała obserwacja co do gustu. Piszę o typie produktów, odnosząc się do wstępu, nie zaś konkretnie do kupcowych, bo te… już wchodząc tu akurat pomyślałam: „i po co to sobie robi?”, zastanawiając się, po co skazujesz się na potencjalne potworostetryczałości. Ale ogólnie bardziej rozumiem, tylko że i z tym „po co…” też pewnie odnoszę i do siebie. Nieważne, jak chcesz więcej luźnych przemyśleń o niczym, to mogę tak o napisać.

    Wafle. Nie wiem, dlaczego opakowanie skojarzyło mi się z cukierkami Pyszne i zwykłymi waflami oblanymi czekoladą tylko po bokach jak Góralki. Co ja tak konkretnie?
    Brr, smród taniej czekolady…
    Znów – czekolada za nic mi do takiego produktu nie pasuje, więc nie dziwi mnie, że uznałaś, że się gryzie. To nic, że inne elementy niż u mnie tu chyba zaważyły, ale co tam.

    Hah, z tym przypuszczeniem… Raz i drugi też tak coś miałam, np. nigdy nie jadłam sernika na zimno, a czułam nutę taką, że… dałabym sobie rękę uciąć, że sernik na zimno musi smakować właśnie tak! Albo coś mi smakowało w 100 %ach jasnymi, miętowymi Mentosami, ale… może jedną sztukę takiego zjadłam sto tysięcy lat temu i w sumie nie mogę być pewna, że to to.

    Wybacz, rozbawiło mnie: „Mam nadzieję, że Kupiec nie wypuści wersji z ciemną czekoladą, bo poczuję się zobligowana do zakupu, a bardzo nie chcę.”. Ale rozbawiło pozytywnie, bo poczułam się wolna i szczęśliwa, że już chyba w ogóle w odniesieniu do niczego tak nie mam.

    1. „Poczułam się wolna i szczęśliwa, że już chyba w ogóle w odniesieniu do niczego tak nie mam.” – Eee, ja myślę, że coś by się znalazło ;> Pokop w wyobraźni, bo jestem baaardzo ciekawa, co by to mogło być. Lody lubianej marki? Czekolada? (Heidi? Mimo braku sympatii ustrzeliłaś kilka wariantów całkiem okej i dawałaś marce kolejne szanse). Sushi?

      1. Nie, nic by się nie znalazło. Powiedzmy… sushi – albo idę i jem, albo nie. Nie potrafie wyobrazić sytuacji, w której poczułabym, że muszę iść, a akurat nie chcę. Wtf. Lody? Nie, nie kupię żadnych, jeśli nie chcę ich kupić. Czekolada nie. Dawałam Heidi szansę tylko dlatego, by nie wyrzucić całej czekolady posiadanej, nieotwartej. Wcześniej miałam jakieś właśnie dziwne przymusy, ale m.in. Heidi skutecznie mnie z tego wyleczyła. Stąd „poczułam się”, bo jakiś rok temu nie czułam się, a także „już w ogóle” – teraz, obecnie. Teraz w czasie, gdy piszę Ci komentarz.
        Mam jedną czekoladę, w którą wrąbałam się głupio, bo myślałam, że to ciemna z pomarańczą. A to ciemna z pomarańczową białą. Nie kupiłabym jej, gdybym to wiedziała, jednak, że ją już mam, to otworzę w sobotę i spróbuję, po czym pewnie reszta pójdzie dla ojca (bo w sobotę przyjeżdża). Nie muszę jej próbować, ale to zrobię. Nie czułabym przymusu kupienia jej, nie czuję przymusu spróbowania. Mogę jej nie spróbować, ale jak jest, MOGĘ spróbować.
        Jako jednak że napisałam „chyba”… autentycznie zastanawiam się, co by to mogło być. Nie umiem niczego wymyślić, serio. Gdyby np. otworzyli teraz restauracje, a w takim Youmiko pojawiła się makrela, leciałabym na złamanie karku czując, że MUSZĘ-chcę ją zjeść. Ale chciałabym bardzo, by otworzyli Youmiko i by mieli makrelę. A Ty napisałaś, że masz nadzieję, że nie wypuści nowego smaku, bo musiałabyś kupić, a nie chciałabyś… tego więc nie rozumiem i tak nie mam. Czy źle Cię zrozumiałam?

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.