Każdy z nas ma produkty, które kojarzy z wybranym i miłym okresem życia, dzięki czemu do dziś postrzega i/lub określa je jako idealne. Nieważne, ile lat ich nie jadł – myśli o nich z sympatią i sentymentem. Dla mnie jednym z takich produktów są Herbatniki Regionalne w polewie kakaowej. Sama szczególnie często ich nie chrupałam, jednak pamiętam je ze szkolnego sklepiku w gimnazjum. Bliskie koleżanki z klasy na przerwach kupowały paczkę, dzieliły się i spacerowały po korytarzach, pochrupując. (Ja i inne koleżanki w tym samym czasie wykradałyśmy ze stołówki suchy chleb w kromkach, bo było to zabawniejsze i darmowe).
Mimo ogromnej sympatii wobec ciastek Cukrów Nyskich otwarcie przyznaję, iż Herbatniki Regionalne w polewie kakaowej to wyrób z boleśnie niskiej półki środkowego segmentu regału. A może nawet górnej dolnego. Ich miejsce jest przy kolejnym hicie z lat młodości: herbatnikach Maltanki pokrytych wyrobem czekoladopodobnym. Czy jednak fakt ów sprawia, że tracą na atrakcyjności? Bynajmniej!
Herbatniki Regionalne w polewie kakaowej
Nie trzeba długo czekać, by Herbatniki Regionalne zdradziły swą wysoką jakość. Wystarczy otworzyć paczkę i wziąć je w palce. Ba! nie trzeba nawet dotykać – samo oryginalne ułożenie ciastek na ciastkach sprawiło, że polewa porozjeżdżała się na boki. Nic dziwnego, skoro stanowi twór potwornie tłusty, lepki, kleisty. Co istotne, jest lepka w sposób zupełnie inny niż czekolada. Nie mam wątpliwości, iż odznacza się lepkością wyrobu czekoladopodobnego. Jeśli nigdy się z nim nie spotkaliście, wyobraźcie sobie lepkość butelki po odklejeniu etykiety albo dziecięcego biurka po usunięciu kolorowych naklejek.
Herbatniki Regionalne w polewie kakaowej marki Cukry Nyskie dostarczają 490 kcal w 100 g.
Herbatniki Regionalne w polewie kakaowej ważą 79 g i zawierają 387,5 kcal.
1 herbatnik w polewie kakaowej waży 9 g i dostarcza 44 kcal.
Nieśmiertelne Herbatniki Regionalne w polewie kakaowej pachną ciastem w polewie pseudoczekoladowej. Aromat pasuje chociażby do wielkanocnej babki piaskowej w polewie, oczywiście zapakowanej w plastikowe opakowanie i opatrzonej rocznym terminem ważności. Obok polewoczekoladowości stoi jakiś tam olejek pseudowaniliowy. Dzięki niemu pomyślałam o plebejskich ciepłych lodach z dzieciństwa (w stetryczałych wafelkach). Całokształt jest sztuczny do bólu, ale masochistycznie cudowny. (Skądinąd odnotowałam w składzie ciekawy element, mianowicie aromat: czekoladowy. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z takim zapisem. Widuję aromaty naturalne, waniliowe, orzechowe, cytrynowe, inne owocowe. Czekoladowego – nie. To trochę przykre. Nie lepsza byłaby po prostu czekolada?)
Podczas wstępnych oględzin Herbatniki Regionalne w polewie kakaowej zdradzają jeszcze jedną cechę konsystencji: ogromną kruchość. Trudno je przekroić, bo kruszą się jak szalone. Lepszą taktyką zdaje się łamanie. Najlepszą zaś chrupanie bez wcześniejszego podziału na części.
Zgryzienie polewy z nawet niewielkiej ilości ciastka nie pozostawia wątpliwości, że jest to wyrób czekoladopodobny, dla którego polewa kakaowa stanowi eufemizm. Odznacza się tłustością i konsystencją margaryny, przy czym wymieszanej z rzężącym cukrem pudrem. Zgryza się ją łatwo. W ustach zbija się w kule, grduli się, osiada na wargach i podniebieniu taką samą tłustą warstwą, jaką tworzy margaryna (obliżcie kiedyś nóż po smarowaniu chleba albo – w wersji dla odważnych – zjedzcie łyżkę margaryny). Smak… można rzec, iż 6 chi na minusie byłoby adekwatne.
Herbatniki są leciutkie niczym piórko, przekruche i przechrupiące. Nawet jeśli wyprodukowane wiele miesięcy wcześniej, idealnie świeże. Smakiem oddają babkę wielkanocną z olejkami waniliowym i migdałowym. Ale nie tylko. Z czasem wzmacnia się – w końcu przejmuje dowodzenie – motyw waniliowego budyniu instant zalanego wodą (Słodkiej Chwili i podobnych deserów). Z przyjemnością odkryłam, iż słodycz herbatników znajduje się na doskonałym poziomie. Niestety jest to słodycz jednoznacznie cukrowa.
Herbatniki Regionalne w polewie kakaowej składają się z bezlitosnej polewy czekoladopodobnej i cudownie kruchych ciastek o smaku budyniu waniliowego. Na szczęście ciastka są wyrazistsze od polewy czekoladopodobnej. Na nieszczęście nie znaczy to, że polewy nie czuć wcale. (Wiem, że jest to możliwe, bo tak się dzieje w Maltankach). Kakaowa margaryna ostro wali w kubki smakowe, testując cierpliwość degustatorów przywykłych do przyzwoitej czekolady. Zdaje się tak tępa smakowo, że wręcz mdła.
Wady Regionalnych kakaowych nie sprawiają, że przestałam je lubić. Nie ukrywam jednak, że w ich odbiorze wciąż ważną funkcję gra sentyment. Gdybym poznała je dziś, nie byłabym taka serdeczna – to na pewno. Sądzę, iż do nich wrócę, choć zdecydowanie wolę Maltanki. W herbatnikach marki Bahlsen ordynarnie niską jakość czuć zdecydowanie mniej niż w polskich krążkach Cukrów Nyskich.
Ocena: 5 chi
Skład i wartości odżywcze:
Skład: mąka pszenna, polewa kakaowa 26% [cukier, częściowo utwardzony tłuszcz roślinny (palmowy, sojowy, rzepakowy, shea) w zmienionych proporcjach, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu (20%), emulgatory: lecytyny (z soi) i E 476; aromat: czekoladowy], cukier, tłuszcz roślinny (palmowy i rzepakowy), syrop maltoz owy, masa jajowa i/lub jaja w proszku, substancje spulchniające: węglany sodu i węglany amonu; sól, aromat. Możliwa obecność: mleka, sezamu, soi, siarczynów, orzeszków arachidowych i orzechów.
Kalorie w 100 g: 490 kcal
Wartości odżywcze w 100 g: tłuszcz 22 g (w tym kwasy tłuszczowe nasycone 8,7 g), węglowodany 64 g (w tym cukry 29 g), białko 6,6 g, sól 0,42 g.
Te ciastka jadłam może jakieś trzy lata temu, wtedy właśnie po raz pierwszy, więc nie miałam do nich żadnego sentymentu z dzieciństwa. I mimo to są genialne, tanie i czekoladopodobne, ale kurcze no smakują naprawdę dobrze :D ciekawa jestem, czy po tych trzech latach też odebrałabym je troszkę gorzej. Btw pomysł z podbieraniem kromek chleba mnie rozwalił :DDD
Jeśli sprawdzisz, dać znać. Chociaż na bank pojawi się wówczas recenzja :)
Ja do nich sentymentu nie mam więc mogę z czystym sumieniem napisać, że są podłe zarówno jakościowo jak i smakowo.
:D
Obrzydliwe są
Pamiętam, jak namiętnie jadło się te ciastka w szkole, bo kosztowały w sklepiku 1,50-2 zł
Swego czasu były to moje ulubione ciastka, ale tylko przez ten okres wczesnej podstawówki.
Zawsze mi i znajomym robiły za pierścionki, a potem obgryzało się je dookoła
Taaak! Pamiętam pierścionki :)
Zarówno te ciastka, jak i Maltanki to słodycze, których autentycznie nie lubię; nienawidzę wyrobów czekoladopodobnych. Aczkolwiek twoja recenzja mnie nie zdziwiła, odkąd Cię czytam, zorientowałam się, że masz identyczny gust słodyczowy jak mój tata – Maltanki to i jego ulubione ciastka, Regionalne zaraz po. :P Ja mam zaś gust trochę jak mama, trochę jak zupełnie inny od rodziców osobnik, toteż obie narzekamy na to, jakie to paskudy. Aczkolwiek tylko się cieszyć, że nikt się nie będzie kłócił o ostatnie sztuki. :)
Ja też nienawidzę wyrobów czekoladopodobnych. Na szczęście w ciastkach, zwłaszcza Maltankach, nie odczuwam tego podłego smaku :P
Nie mam produktu, który określam idealnym z racji wspomnień / sentymentu. Mam takie, które po prostu „wspominam jako idealne, ale wiem, że nie były i nie są takie”, o których myślę ciepło.
Czytając wstępy wywnioskowałam, że miałaś w szkole spoko sklepiku. Moje z podstawówki i gimnazjum były beznadziejne. Drożyzna i nic w zasadzie do realnego zjedzenia. Pieniążki-papiery, gumy „łamiące szczęki”, popcorn w worku, pałeczki wodne lodowe i inne badziewie w straszliwych cenach. Inni lubili… a nic dla mnie. Pączki itp.? Nie dla mnie. W gimnazjum wprowadzili kanapki, ale wyglądały na zdechłe i kosztowały fortunę (5-8 zł za zatrucie pokarmowe? podziękuję). Z wieeelu powodów od chyba drugiej klasy podstawówki nie ciągnęło mnie do tego ani trochę.
W młodości zdarzało mi się Maltanki jadać. Jadła je też Mama, jadł i jada ojciec… Zawsze czułam, że to nie czekolada, szału nie było, ale czasami wtedy do słodyczy nie byłam tak wymagająca. Te widywałam w sklepach, ale nigdy się nie interesowałam. Jak już sięgałam po Maltanki to głównie dlatego, że miały doskonałą gramaturę.
Kleistość rozjeżdżającej się polewy wprawiła mnie w osłupienie, a w mej głowie rozbrzmiało zawodzenie „o fuuuu”.
Twój „olejek pseudowaniliowy” to może wanilina? Co by oznaczało, że wreszcie byś miała dokładny „podgląd”, czymże ona smakuje / śmierdzi.
Margaryna z cukrem pudrem… To jeszcze lukier poproszę. I to w sumie dość ciekawe, z kwestią słodyczy, bo… tak, uwierzę i nie dziwi mnie, że aż tak wysoka nie jest. Po prostu producent po prostu nie mógł odebrać konsumentom ani grama margaryny, z której mogliby czerpać radość. I jeszcze tyle innego dobra napchać trzeba było! Swoją drogą, nie cierpię większości olejków wszelakich, ale ostatnio trafiłam na tekst (który w większości zapomniałam, bo był zbyt skomplikowany i niezbyt mnie jednak interesował, ech) o różnicy w olejkach, aromatach itp. Tu obstawiam, że mimo iż aromat migdałowy mogę tolerować, to… tu na pewno to nie on, a właśnie olejek w najczystszej, olejkowej postaci, czyli ten, którego nienawidzę. Obstawiam, że możliwe, że w Maltankach lepiej mają ogarniętą sprawę właśnie tych dodatków chemicznych (bardziej rozwinięty Zachód zaczął to-to używać szybciej niż Polska i może radzi sobie z tym lepiej?). To tak co do podsumowania, że wolisz Maltanki.
Noża nie oblizuję po prawie niczym (są wyjątki do policzenia na palcach, np. papryka), a tłuszczem takim niczego nie smaruję, ale – ciekawostka – w celach poznawczych popróbowałam kiedyś a to masła, a to margaryny itp. tak u ojca czubkiem łyżeczki.
„testując cierpliwość degustatorów” – nie sądzę, by w moim przypadku miało to co jeszcze testować. Padłabym pewnie trupem na etapie o wiele wcześniejszym.
Obserwacje:
Ja nie potrafię czerpać smakowej przyjemności tylko z sentymentu. Nawet jak go do czegoś mam, to jednak strona realistyczna przeważa. Dziwnie to napisałam, ale chyba wiesz, o co mi chodzi.
Za każdym razem czytając recenzję tego typu nie mogę się nadziwić, ile wszystkiego wyczuwasz w takich produktach i jak to opisujesz… Ty temu nadajesz sensu istnienia, bo… ja przy tym wszystkim nawet bym pewnie za bardzo nie umiała tego tak opisywać. Stąd bardzo bardzo Twoje recenzje produktów nie dla mnie. Niektóre dzięki temu potrafią mi się nawet spodobać, czysto teoretycznie. Dobra, akurat te ciastka nie, ale to ogółem pisałam.
PS ” niskiej półki środowego segmentu regału” – rozumiem, że regał dostępny tylko w środy? :P
Sądzę, że to wcale nie Twoje sklepiki były biedne. Po prostu Ty nie lubisz asortymentu sklepikowego. Że badziewie, dużo syfu i drogo – wiadomka. Co zaś się tyczy kanapek, w liceum miałam bardzo przyzwoite menu kanapkowe. Za piątaka była buła wielka jak pół chleba z pysznymi dodatkami. No, pysznymi dla mnie. Ty byś umarła.
„Noża nie oblizuję po prawie niczym.” – Ja po wieczornym smarowaniu chleba obowiązkowo oblizuję nóż. Po obiedzie wylizuję talerz, a po jogurcie kubeczek. Jak tak sobie pomyślę, dużo rzeczy wylizuję :D
„Padłabym pewnie trupem na etapie o wiele wcześniejszym.” – Jeśli jeszcze nie padłaś, podeślę Ci ciężarówkę. Jedną czy od razu dwie?
„Ja nie potrafię czerpać smakowej przyjemności tylko z sentymentu.” – Ależ oczywiście, że nie tylko! Gdyby ciastka były paskudne, nie przyznałabym im wysokiej noty. Przykład: Sękacze Wisły. Te… te… WYROBY są nie do przejścia.
„Stąd bardzo bardzo Twoje recenzje produktów nie dla mnie.” – Wręcz tak bardzo, że aż nie wiadomo co! :D (Dziękuję ;*)
Nie wiem, dlaczego napisałam „moje sklepiki”. W podstawówce i gimnazjum był jeden, ten sam w dodatku i był nienormalny. Pałeczki lodowe, co w osiedlowych były po 30 groszy, tam ponad złotówkę itd. A że produkty nie dla mnie to inna bajka. Ceny były nieludzkie. Kanapki na pewno nie były ogromne. Zwykły pączek to tam był wydatek jakieś 3-4 zł.
W liceum wybór kanapek obiektywnie już był spoko, ogół taki normalny i w jeszcze do przyjęcia cenach, ale kupowałam tylko kawę (śmiesznie tanią z kolei), bo nic dla mnie.
Po jogurtach kubeczek wylizuję, wylizuję talerze. Noża nie, bo… no po czym? Jak smaruję awokado na chlebie, to potem wolę przepłukać nóż. Po warzywach (np. pomidory, papryka), twarogu wylizuję. Też dużo wylizuję rzeczy, ale noża akurat nie (z wyjątkami!). Raz że nie mam zbytnio po czym (np. po krojeniu mięsa, tłustej wędzonej ryby, rozsmarowaniu awokado za nic nie wyliżę, a pisząc poprzedni komentarz głównie o nich pomyślałam), a po drugie… uwaga… boje się pociąć jęzor. xD
Padłam… to lepiej jakiś dźwig.
Taak, ale te ciastka opisałaś tak, że po prostu nie mogę sobie wyobrazić, jak mogą smakować… Znaczy wiem, wierzę, że smakują Tobie, ale jakoś… wiesz, patrzę trochę przez swoje upodobania itp.
Nie masz za co dziękować. :D
„A po drugie… uwaga… boje się pociąć jęzor. xD” – Ey, ale ja nie wylizuję noża do krojenia chleba, warzyw, mięsa i produktów twardych. Też bym się bała, że dorobię się dwóch jęzorów. Kromki smaruję nożem obiadowym, a on ma małe i nieinwazyjne ząbeczki.
Pamiętam bardzo dobrze, kiedy jadłam je pierwszy raz, ale było to dopiero na studiach. Na pierwszym roku kupiłam je w sklepie koło akademika (jeśli dobrze pamiętam, sklep nazywał się Kurczaczek), ale wtedy też pierwszy raz je zobaczyłam. W ogóle ten sklep dla studentów był mały, ale tak dobrze wyposażony, że nawet siostrze musiałam przywozić niektóre przysmaki z niego, jak wracałam do domu.
Takie sklepy są kopalniami złota. Chciałabym (co najmniej) jeden na osiedlu.