Pomyślcie o produkcie spożywczym, wobec którego żywicie ogromny sentyment. Koniecznie jednak musi to być produkt, z którym obecnych was nie łączy relacja inna niż sentymentalna. Taki, który wywołałby w waszym ciele dreszcz zgrozy, gdybyście to dziś mieli zjeść go po raz pierwszy.
Dla mnie doskonałym przykładem są prażynki okienka. Zamiast uwielbiać je, uwielbiam pamięć o nich. Okienka jadałam podczas weekendów u babci. (Chciałabym napisać, że wszystkich, ale zapewne nie). Smażone na głębokim tłuszczu, upakowane w folię i oddające tłuszcz na wewnętrzną stronę opakowania nie wyglądają jak przekąska, po którą obecna ja sięgnęłaby z ekscytacją. A jednak. Gdy w grę wchodzi sentyment, żadna Prażynka o smaku pszennym ani inne prażynki okienka nie są mi straszne.
Prażynka o smaku pszennym
Choć prażynki okienka to hit weekendów u babci, prawdopodobnie nigdy nie jadłam zaprezentowanej dziś Prażynki o smaku pszennym. Chrupki Wesołowskiej stanowią odpowiednik popularnego Przysmaku Świętokrzyskiego: Snack. Ale to także nie on był bohaterem mojego dzieciństwa. Niestety produktu właściwego znaleźć nie mogłam. Produkowała go mała firemka, być może dziś nieistniejąca. Najważniejsze jednak, że sentyment obejmuje rodzaj produktu, nie zaś konkretny twór.
Prażynka o smaku pszennym firmy Wesołowska dostarczają 552 kcal w 100 g.
Prażynki okienka firmy Wesołowska ważą 50 g i zawierają 276 kcal.
Prażynki okienka Wesołowskiej pachną adekwatnie do tego, czym są. Łączą aromaty nieco zleżałego tłuszczu i soli, do których dołącza echo słonych paluszków. Żebyście nie mieli błędnego obrazu sytuacji, nie chodzi o tłuszcz stary, zgęstniały i obrzydliwy, pełny martwych much i naskórka kucharzy. Raczej taki, którym rano szczodrze zalano frytkownicę. Przez cały dzień smażono na nim posiłki – np. frytki – a wieczorem pozostawiono do wystygnięcia i pobrano próbkę aromatu.
Przeciwnie do chipsów i chrupek Prażynka o smaku pszennym zajmuje więcej niż ćwierć przestrzeni paczki. Jest leciutka, więc potężna objętościowo (miałam problem ze znalezieniem naczynia, w którym zmieściłaby się cała). Waży dokładnie tyle, ile zapowiedział producent: 50 g. Jedne okienka są blade, inne opalone.
Wystarczy spojrzeć na bezlitośnie otłuszczoną od wewnątrz folię, by wiedzieć, jakie prażynki okienka okażą się w dotyku. I rzeczywiście, chrupki bez żadnych skrupułów olejują palce, przy czym tłuszczem ściśle przylegającym do skóry, takim jak oliwka do ciała zastosowana w niewielkiej ilości. Na języku rozpuszczają bardzo szybko. Miękną nawet nie na watę, lecz na gąbkę. (Kiedy się je chrupie – a robić to warto, wszak są cudnie chrupiące – również zdradzają gąbkowe wykończenie). Składają się z bąbelków, co pozwoliło mi przypuszczać, że będą musowały jak klasyczne prażynki. Faktycznie, trochę to robią. Na wypadek gdybyście się jeszcze nie domyślili: są potwornie tłuste.
Tłuszcz prowadzi degustatora nie tylko przez zapach i konsystencję, ale także przez smak. Prażynki okienka Wesołowskiej oferują niezestarzały tłuszczyk, niewypieczone paluszki i subtelną słoność. Z czasem coraz wyrazistsza staje się paluszkowość. Prażynka o smaku pszennym zdaje się oddawać słone paluszki, które przez kilka godzin leżały zatopione w oleju. Albo słone paluszki, do których strzykawką wprowadzono olej. Parę kroków za paluszkami stoją kochane przez dzieci chrupki Monster Munch.
Nie mam wątpliwości, iż przeciwnicy tłuszczowości, którzy przypadkiem sięgną po prażynki okienka Wesołowskiej, spojrzą śmierci w oczy. Nie uważam jednak, by była to wina produktu. Wypominanie chrupkom przeznaczonym do smażenia na głębokim tłuszczu tłuszczowości ma taki sam sens, jak wytykanie ciemnej czekoladzie, że czuć w niej kakao, albo wacie cukrowej i lukrowi, że smakują cukrem.
Prażynka o smaku pszennym jest bardzo łagodna. Cudownie chrupiąca, acz nie krucha. Maksymalnie tłuszczowa zarówno pod względem konsystencji, jak i zapachu oraz smaku. Gdybym jadła ją po raz pierwszy w teraźniejszości, raczej nie byłabym zachwycona. Z drugiej strony niekoniecznie. Sękacze Wisły zafundowały mi horror, a przecież też zajadałam się nimi jako mała, żądna jakiejkolwiek postaci cukru istota. Tak czy owak, decyzję o zakupie pozostawiam wam.
PS Wiecie, dlaczego Przysmak Świętokrzyski Snack nie ma w składzie oleju? Ponieważ jest suchym produktem, który kupujący musi usmażyć samodzielnie. Kto mi jednak powie, dlaczego Prażynka o smaku pszennym Wesołowskiej nie zawiera oleju? Dobrze rozumiem, że moje palce były tłuste od powietrza, a zapach, smak i konsystencję sobie wmówiłam? Czas wytopić z plastiku Order Producenckiego Chamstwa.
Ocena: 5 chi
Skład i wartości odżywcze:
Skład: mąka pszenna 89% (zawiera gluten), skrobia ziemniaczana, sól, substancja spulchniająca E500.
Kalorie w 100 g: 552 kcal
Wartości odżywcze w 100 g: tłuszcz 35 g (w tym kwasy tłuszczowe nasycone 2,5 g), węglowodany 56 g (w tym cukry 5,5 g), błonnik 3,5 g, białko 1,5 g, sól 2 g.
Nigdy nie jadłam tego typu przekąski – ani do samodzielnego smażenia, ani gotowca (swoją drogą zastanawia mnie faktycznie czemu tutaj w składzie nie ma oleju…). O ile wersja do samodzielnego smażenia całkowicie mnie odrzuca i przeraża, tak tą od biedy moglabym sprobowac :D
Sama mam dużo sentymentalnych produktów, ale ciężko mi na ten moment znaleźć taki, który byłby dla mnie obecnie obrzydliwy. Muszę dłużej pomyśleć :D
W przypadku samodzielnego smażenia wyobrażam sobie powierzchnię kuchenną, którą potem trzeba myć ze strzelającego oleju.
Ciekawe czy olej nie został też uwzględniony w kaloryczności.
Raczej musiał, mąka i skrobia nie mają 35 gramów tłuszczu w 100 gramach.
Mam nadzieję, że został, bo bilans musi się zgadzać :P
Przypomniałaś mi największy hit dzieciństwa! :D Jak ja się tym zajadałam! Ale kochałam tylko Przysmak Świętokrzyski gotowy, kupowany w małych paczuszkach w sklepiku szkolnym z legendarnymi kolejkami na przerwie. Mama z dwa, trzy razy kupiła również do samodzielnego usmażenia, i choć jak najbardziej schodził, tak do tego gotowego mam większy sentyment. :) Wtedy to uwielbiałam, ale teraz zupełnie mnie nie ciekawi powrót do tego typu smaków, za duża tłustość na moje wyrobione chudym twarogiem i warzywami na teflonie podniebienie. :P Pozostanę przy smakowych waflach ryżowych/kukurydzianych (btw – dorwałam wczoraj wafle kukurydziane Good Food o smaku pizzy, które tak ci smakowały (te w małych paczuszkach) – nie wiem jeszcze, kiedy je zjem, ale bardzo się cieszę, że je mam <3
Nie miałam pojęcia, że Przysmak Świętokrzyski był/jest też w formie gotowej. Kiedy googluję nazwę, w dziale grafiki widzę paczki z napisem „do smażenia”. Zresztą ja w dzieciństwie jadłam tylko podróby, Ty burżuju :P
Daj znać, jak wrażenia po schrupaniu wafli <3
O takie produkty chyba mimo wszystko ciężko. Nie mam zbyt wielu, do których żywię zbyt duży sentyment. Do tych, do których tak, z kolei podejście nawet dziś nie byłoby zabójcze. Tak analogicznie do Ciebie podam dwa: Twoje prażynki (typ produktu), które nadal oceniasz nieźle, to pewnie… u mnie mógłby to być prawdziwy sękacz (zrobiony przez moją babcię od strony ojca albo z piekarni Janza, czyli takiej jednej suwalskiej – nie wiem, czy jeszcze istnieje – i też sprzed lat, zanim przeszli na masówkę, a ich wyroby się pogorszyły). Dawnej Janzy czy babci, mimo że to „ciasto biszkoptowo-maślane” (bardzo słodkie, sęki aż poprzypalane, a wnętrze miękkawo-wilgotne, całość baaardzo konkretna, ciężka, więc… biorąc pod uwagę mój obecny gust rzecz bardzo nie dla mnie, ale jednak to pewnie nadal – dobre! – mogłabym docenić i mogłoby mi smakować.
Twoje uwielbiane Sękacze Wisły (konkret?), które okazały się tragedią, to… pewnie u mnie albo wafelki na wagę trójkąty kakaowe w czekoladzie (obstawiam, że to Skawy – byłam nawet pewna, że recenzowałaś, bo te są akurat też na sztuki, ale nie mogę na Twoim blogu znaleźć, więc chyba coś pomyliłam; kupowała je babcia od strony Mamy – z nią miałam dobre relacje – jadłam je wyobrażając sobie, że to trójkąty pizzy, która to wydawała mi się czymś „egzotycznym i niesmacznym”, ale jednocześnie wiedziałam, że „wszyscy lubią pizzę” – a to na podstawie smaków chrupek, relacji rodziny „wyruszającej w świat”, telewizji; chciałam „tez lubić jakieś trójkąty”, podobało mi się takie jedzenie łapami trójkątów, a wiedziałam, że nawet gdybym zjadła pizzę – ale gdzie? Jak? – to bym jej nie lubiła) albo zielone Tic Taci (ale… rzadko je jadałam i nie wiem, czy mam sentyment; wiem tylko, że bardzo je lubiłam, a teraz bardzo nie chciałabym ich zjeść).
Prażynki okienka widzę świadomie po raz pierwszy (możliwe, że widziałam nie widząc) i są doskonałym przykładem produktu, który jest nie dla mnie i również nie dla mnie w całym moim dotychczasowym życiu. Obecnie widzę je obok popcornu w workach, acz może to nieco mniejsza piekielność (prażynki w sensie).
„Żebyście nie mieli błędnego obrazu sytuacji…” – naszła mnie taka myśl, także poparta tym, co mi na studiach do łba wbijali, że jeśli coś jakieś nie jest, to lepiej za nic nie wspominać jakie nie jest.
Piszę Ci to, bo mnie aż cofnęło czytając. :P To znaczy… najpierw z tym tłuszczem wiedziałam, o co chodzi, ale po Twoim sprecyzowaniu, że nie chodzi o tłuszcz taki i taki… nawet nie chcesz wiedzieć, co sobie wyobraziłam, haha. Dobra, przy czytaniu takich recenzji (przypominam, że mimo wszystko je bardzo lubię!) muszę nieco studzić wyobraźnię.
Nie wyglądają na wielkie.
Klasyczne prażynki musują? Chyba potrafię to sobie wyobrazić. Czego ja się nie dowiaduję od Ciebie! :D
Smakowej tłustości nie cierpię. Subtelna słoność? Błagam, zwłaszcza dziś nie chcę niczego o soli czytać.
Paluszki i to wszystko… straszne. Wiesz, że chyba nigdy nie jadłam Monster Munch?
Oczywiście jednak widzę, że po prostu produkt wyjątkowo nie dla mnie, a nie wyjątkowo zły czy coś.
Co do PS – Obstawiam, że napisałaś do nich i… odpowiedzieli Ci, że „są produktem suchym”?!
Nigdy, przenigdy nie jadłam prawdziwego ciasta sękacza. W ogóle bardzo późno dowiedziałam się, że jest to ciasto właśnie. Pewnie w liceum albo na studiach, jak zobaczyłam je na jarmarku bożonarodzeniowym. Przez doświadczenia z batonami Wisły przez większość życia byłam przekonana, że to są sękacze.
Trójkątnych wafli Skawy rzeczywiście nie recenzowałam. Ba! nawet nie jadłam. Znam jedynie z widzenia.
„Naszła mnie taka myśl, także poparta tym, co mi na studiach do łba wbijali, że jeśli coś jakieś nie jest, to lepiej za nic nie wspominać jakie nie jest. Piszę Ci to, bo mnie aż cofnęło czytając. :P” – Ależ to był zamierzony efekt :D
„Czego ja się nie dowiaduję od Ciebie! :D” – Nie wiem. Wiem za to, czego się dowiadujesz ;>
„Wiesz, że chyba nigdy nie jadłam Monster Munch?” – No to co? Ciężaróweczka?
PS Napisałam, ale odpowiedź była spodziewana, czyli żadna.
Ja z kolei nie jadłam Wisły, ale jak na nie patrzę, to widzę, że to nie to. A też jest jeszcze różnica między sękaczem, jaki robi się w Polsce na Podlasiu, a np. na Litwie. Litewskie sękacze są twarde, że przy odłamywaniu sęków potrafią chrupnąć i są słodsze (mnie kiedyś zemdliło, jak próbowałam).
Podlaskie to taki konkretny, ale wilgotniejący i rozpływający się w ustach biszkopt. Biorąc pod uwagę, jak mięknie, zachowując z wierzchu „przypalony konkret”, może być dodatkowo natłuszczony… wydaje się Twój do potęgi. Nawet nie wiesz, jak chciałabym Ci tego babcinego pokazać. <3
Te Skawy też znam tylko z widzenia, bo nie mam pewności, czy tamte na wagę to były te.
Wiem, to kara i pułapka na mnie za zgnilizny, chili i inne w moich recenzjach. Swoją drogą, też czasem lubię pisać, jakie coś nie jest. Bo co gdy np. czekolada wygląda na tłusty ulepek, jestem pewna, że nim jest, ale w ustach okazuje się, że jednak nie? Aż się prosi tak właśnie napisac!
Hah, w sumie tego, czego się NIE dowiaduję to też nie wiem. xD
Łe, bilet do fabryki od razu dawaj.
PS Jestem ciekawa czy to głupota, oszukaństwo czy podejście "mamy wszystko gdzieś". Ostatnio usłyszałam zdanie, że skoro tempura i chipsy są chrupiące, to nie są tłuste, w co osoba mówiąca szczerze wierzyła, więc… Uwierzę, że każda z trzech opcji albo jeszcze jakaś mi nieznana.
Ten Świętokrzyski przysmak o którym piszesz, można kupić między innymi w sklepie Stokrotka, znajdziesz go na półce z paluszkami i popcornem :) Też jadłam go w dzieciństwie, też najczęściej u babci. Ale mi zrobiłaś smaka, chyba dziś go sobie kupię na wieczorny seans filmowy, zamiast tradycyjnego popcornu ;)
Dziękuję, ale nie chcę go :D
Ja chyba w życiu nie jadłam prażynek i jakoś mnie one nie zachęcają, zawsze wolałam zwykłe chipsy, a obecnie nawet za nimi nie przepadam, więc słoność i tłustość prażynek chyba by mnie pokonały.
Prażynki i prażynki-okienka to zupeeełnie inne produkty. Zwykłe prażynki są fatalne. Tak czy owak, ja też preferowałam i preferuję chipsy.