Przez co najmniej sześć ostatnich lat nie miałam w ustach rogala 7 Days ani razu. Mimo iż bardzo go lubię, brakowało mi motywacji do zakupu. Podobny problem dotyczy ciastek Jeżyki. Wiele lat temu były moim numerem jeden. Chciałam zaprezentować je na blogu, ale kiedy policzyłam dostępne warianty smakowe, odechciało mi się. Za dużo jedzenia, za mało notatek przekładających się na recenzje. (Każda paczka Jeżyków to ponad 100 g, a przecież nie oddam komuś produktu, który uwielbiam).
Do zakupu 7 Daysów zmobilizowałam się po sześciu latach blogowania. (Jeżyki poczekają kolejne sześć?) W koszyku sklepowym wylądowały warianty, których nigdy nawet nie trzymałam w ręku. Doskonały przykład stanowi 7 Days cream&cookies, czyli rogalik z nadzieniem kremowym i ciasteczkami. Występuje w dwóch wersjach: z kremem orzechowym bądź waniliowym i ciasteczkami jasnymi lub kakaowymi.
7 Days Croissant cream&cookies – rogalik z kremem z orzechów laskowych z kawałkami ciastek
Orzechowy rogalik 7 Days cream&cookies okazał się najpiękniejszy wśród upolowanych przeze mnie sztuk. Spójrzcie tylko, jaka foremna z niego bestia! Gdyby tak wyglądał każdy rogal Chipity, na pewno słodycze zyskałyby większe uznanie i stały się produktami z górnej półki. Na pewno.
7 Days Croissant cream&cookies marki Chipita dostarcza 487 kcal w 100 g.
Rogalik z kremem z orzechów laskowych z kawałkami ciastek waży 60 g i zawiera 292,5 kcal.
7 Days cream&cookies orzechowy zawiera dokładnie ten samo krem co 7 Days Hazelnut, dlatego rogaliki łączy aromat. Blisko mu zarówno do klasycznego wariantu kakaowego, jak i kapciuchowego pączka z czekoladą z worka. Możliwe, że na setnym planie czuć nutę nutellową. Bez wątpienia jednak nie jest to zapach czysto orzechowy, lecz czekoladowo-orzechowy z naciskiem na czekoladę.
W dotyku rogal Chipity nie zaskakuje. To miękka, nadmuchana, napompowana buła typu kapciowatego. Powierzchnia jest sucha-ale-tłusta, podobnie jak wnętrze. Każdy kęs przynosi zapchanie z uwagi na suchość i otłuszczenie ust spowodowane utajoną oleistością. Nadzienie wizualnie zdaje się nie zawierać ciasteczek, niemniej to tylko niesprawiedliwy pozór.
Kapciowaty rogalik orzechowy smakuje pszennie, gorzkawo i sztucznie na potęgę. Sprawia wrażenie tworu powstałego z probówki. Jest słodki na idealnym poziomie, jak zresztą każdy 7 Days, co bardzo mnie zaskoczyło, gdy jadłam pierwszy wariant. (Przeczuwałam cukrozę).
Wyjątkowy, wszak bogaty w ciasteczka krem o (potencjalnym) smaku orzechów laskowych jest przecudowny. Ze względu na wtopiony dodatek zdecydowanie gęstszy, bliższy Nutelli bądź smarowi, wyzwolony od wodnistej bazy. Smakiem oddaje wcale nie tytułowe orzechy, lecz herbatniki typu ciężkiego bogato oblane czekoladą (takie jak Maltanki, niemniej w rzeczywistej czekoladzie). Za herbatnikowy wątek prawdopodobnie odpowiadają ciastka: duże, twarde, idealnie chrupiące.
7 Days cream&cookies o smaku orzechów laskowych z ciasteczkami to alternatywne wcielenie pączka z worka wypełnionego gęstym, smarowym kremem o smaku twardych i ciężkich herbatników petit beurre oblanych czekoladą bądź porządnej jakości polewą kakaową. Aksamit kremu przełamują wielkie i chrupiące ciasteczka zapowiedziane w nazwie. Rogal Chipity nie jest ani odrobinę za słodki. Kapciowaty, tłusty i ordynarny – owszem. Taki jednak jego urok.
Połączenie miękkiej kapciowatej buły z twardymi chrupiącymi ciasteczkami wydało mi się dziwne i musiałam się z nim oswoić, ale koniec końców uważam „orzechowego” 7 Daysa cream&cookies za najlepszy wariant z kolekcji kakaowo-orzechowych.
Ocena: 6 chi
Skład i wartości odżywcze:
Skład: ciasto: mąka pszenna, oleje roślinne (olej palmowy, olej słonecznikowy), cukier, syrop glukozowo-fruktozowy, drożdże, sól, stabilizator (mono- i diglicerydy kwasów tłuszczowych), wanilina, regulator kwasowości (kwas cytrynowy), substancje konserwujące (propionian wapnia, sorbinian potasu). Krem z orzechów laskowych z kawałkami ciastek 23%: cukier, olej palmowy, kawałki ciastek (mąka pszenna, olej rzepakowy, cukier, syrop cukru inwertowanego, sól, substancja spulchniająca (wodorowęglan sodu)), mleko w proszku odtłuszczone, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, laktoza (z mleka), orzechy laskowe, emulgatory (mono- i diglicerydy kwasów tłuszczowych, lecytyny (ze słonecznika)), wanilina. Krem z orzechów laskowych zawiera 17% kawałków ciastek, 9% kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu i 3% orzechów laskowych. Może zawierać: jaja, orzeszki ziemne, migdały, pistacje, orzeszki pekan, nasiona sezamu, seler.
Kalorie w 100 g: 487 kcal
Wartości odżywcze w 100 g: tłuszcz 30 g (w tym kwasy tłuszczowe nasycone 16 g), węglowodany 46 g (w tym cukry 17 g), białko 7 g, sól 0,5 g.
Ranking 7 Daysów
I miejsce – 7 Days karmelowy
II miejsce – 7 Days spumante
III miejsce – 7 Days cream&cookies orzechy laskowe + ciastka
IV miejsce – 7 Days cream&cookies wanilia + ciastka kakaowe
V miejsce – 7 Days Peanut
VI miejsce – 7 Days Hazelnut
VII miejsce – 7 Day’s kakaowy & Chipicao
No skoro tak to może się skuszę na ten wariant smakowy :)
Oj, bardzo polecam.
Ooo, tego się nie spodziewałam <3 myślałam że ciastka będą neutralnym dodatkiem albo wręcz będą przeszkadzały, a tu krem o smaku herbatników w czekoladzie? Też spodziewałam się bardziej czegoś w stylu hitów, ale maltanki też brzmią super <3
Też się nie spodziewałam. Przemiłe zaskoczenie.
Hm a może mogłabyś kupić Jezyki i po prostu ot, tak zjeść je… Nie kupować wszystkich smaków, nie pisać o nich na blogu… Zwyczajnie się nimi pozajadac, podelektowac… Skoro tak je lubiłaś… Może nie warto sobie tego odmawiać… No nie wiem, taka moja myśl natrętna, że muszę Ci o tym napisać… Proszę nie obraz się… Ale hm nie rozumiem… 🙂
Nie obrażam się, spokojnie :) Nie lubię jeść słodyczy, które chciałabym zrecenzować, bez robienia zdjęć i notatek. Recenzuję od ponad sześciu lat. Nawyk wgryzł mi się w mózg.
Polecam kupić te małe pojedynczo pakowane. Są tylko klasyczne i kokosowe, więc nie zapchają Ci listy, a i problem z wielkim opakowaniem z głowy.
O nich wiem, dziękuję.
Ja od siebie dodam, że zanim wg Mamy ciastka się pogorszyły, spróbowała porównać-zestawić pojedyncze kokosowe z ciastkami z paczki. Pojedyncze wyszły w tym teście mniej jeżykowo-ciastkowo, bardziej jak herbatniko-baton ze skąpą ilością jeżykowego przyozdobienia (dodatków). Potem dodała, że to jak batonik Milki Oreo w porównaniu do tabliczek („chwyt, by ludzie kupili, a nie ma sensu”).
Właśnie tak podejrzewam, dlatego jak wrócę, to tylko do ciastek. „Batonów” nie chcę.
Słuuusznie, ale jak się nasłuchałam, jak się pogorszyły, serio radziłabym najpierw – jakby co – kupić tylko jeden wariant. Łatwo wtedy na podstawie jakości ogarnąć, czy są warte dalszego zgłębiania asortymentu, bo np. plastikowa czekolada, landrynkowy posmak w karmelu i ogarniesz, że jak np. klasyczne Ptasie Mleczko to jakieś marne 3/6 i po co próbować resztę?
Nigdy nie jadłam tego smaku,może kiedyś kupię na razie do słodkiego mnie nie ciągnie . Od kilku dni mogę jeść normalnie . Coś tam zjadłam słodkiego(kawałeczek domowego ciasta ) i skończyło się bólem brzucha i mdłościami:(.
Odzwyczajenie czy coś innego?
Chyba odzwyczajenie ,ale to nic na razie dziś się zaczyna post więc słodkie jak co roku zostanie odstawione na 40 dni:).
Co do Jeżyków – to Cię na pewno nie pocieszy, ale według Mamy tak się zepsuły, że już ich nie kupuje. To były jej słodycze nr 1 latami, a ostatnio coś zmienili, że walą jej taniością nie do zaakceptowania. Czuję więc, że powrót i tak byłby niemożliwy, bo one się zmieniły. Swoją drogą inną ciekawą zmianę dzięki Mamie odkryłam – w Leibniz, ale mniejsza. A ona przez te Jeżyki właśnie wczoraj zjadła swojego pierwszego Alesto-Bombusa. To taki offtop, bo jakiś być musi.
Ej, ej, Chipity są z wyższej półki! Co Ty mówisz? Że nie? Weź…
Swoją drogą, śmieszna rzecz, bo mimo iż ich nie cierpię, to śmiem twierdzić, że nie ma zagrażającej oryginałom konkurencji. Oki, jadłam tylko lewiatanowego, ale miałam kiedyś nieprzyjemność wąchania takich z paczki z jakiegoś marketu (Tesco?)… ojej, błagam, nie. Nie będę wykopywać smrodu ze wspomnień. Przypomniało mi się to, bo pasuje do wariantu opisanego. Znajoma tamten jadła z rozkoszą chrupiąc coś w kremie i zastanawiała się, czy to ciasteczka, czy orzechy. „Potem sprawdzę”. Krem był… po prostu czekoladowy. Niektórzy mają historie o drzwiach, które same się otwierają, spadających obrazkach, ja mam takie coś. Straszniejsze.
Lubię nazywać takie twory bułami, albo lepiej „bołkami” – choć te to są ciasta / drożdżówki z folii, takie duuuże np. po 300 g. Dopiero się zorientowałam, że jesteś jedną z nielicznych znanych mi osób, które lubią właśnie np. 7Daysy, a nie przeszkadza im nazywanie ich bułami. To znaczy, dla mnie (obstawiam, że i dla Ciebie) to słowo neutralne (po prostu nimi są). Spotkałam się jednak z reakcją pełną realnego oburzenia „co ty chcesz?!”, jak nazwałam takie coś bułą / kapciem.
Ciastka jako dodatek w kremie w rogalu to dla mnie już za dużo, tak obiektywnie. Nie lubię przeładowanego jedzenia. I nie dziwi mnie, że musiałaś się oswoić z obecnością ciastek. Wydaje się dziwaczne, naprawdę. Jakbym miała sama wyobrazić sobie taki wariant, pomyślałabym raczej o kremie ciasteczkowym a’la masło orzechowe. Nie wiem, czy wyszło by fajniej, ale wg mnie jest logiczniejsze.
Herbatnikowy smak całego kremu brzmi dobrze (znów jednak obiektywnie).
Bardzo nie mój twór, forma, smak. A jednak przyznaję, że to… prawdziwa ciekawostka. Chyba ciężko jest wymyślić coś chwytliwego i takiego, czego wcześniej na pewno nie było, przy takim produkcie. Lubię niekonwencjonalne rozwiązania na proste / znane już rzeczy. A jednak wciąż coś mi nie gra (moje „nie gra” jest jednak… bardzo subiektywne, bo mi zawsze coś w rogalu będzie nie grało).
„Kapciowaty, tłusty i ordynarny – owszem. Taki jednak jego urok.” A tu się zastanawiam. Są buły-bołki z worów, folii itd. lepsze i gorsze. Dlaczego wybaczać 7Daysowi jego wady? Przecież są też kapcio-boły z lepszymi składami, bez sztucznych niesmaków, o innej tłustości. Rzecz jasna, nie dyskutuję z tym, że mnie nie smakują, a Tobie tak, ale chodzi mi raczej… hm, np. jest tendencja do nieużywania oleju palmowego. I robią np. chipsy na jakimś słonecznikowym, rzepakowym… każdym innym. Bo palmowy obiektywnie jest jednym z najgorszych możliwych. Ulepszanie składów produktów byłoby czymś złym? Narzucaniem ludziom zdrowszego odżywiania? A gdyby tak robić… linie alternatywne (7Days Eko bez sztucznych dodatków!). Nie no, piszę to półżartem, …ale pół serio.
Pamiętam opinię Twojej mamy na temat Jeżyków. Nie uwierzę, póki nie przekonam się na własnych kubkach smakowych. Na pewno wiesz, jak to działa, zwłaszcza gdy bardzo się lubi(ło?) dany produkt.
Bołki! Pierwszy raz słyszę (czytam). Zabawne słowo.
„Dlaczego wybaczać 7Daysowi jego wady? Przecież są też kapcio-boły z lepszymi składami, bez sztucznych niesmaków, o innej tłustości.” – Nie znam godnego uwagi odpowiednika 7 Daysów. Poza tym przywiązuję mniejszą wagę do składu niż Ty, zwłaszcza gdy coś mi smakuje. Niech sobie w tym będzie nawet sproszkowany karaluch.
Wiem, wiem. Dlatego też ja bym najpierw, na Twoim miejscu, zrobiła rozeznanie na podstawie jednego wariantu, a nie że np. od razu kilka kupisz.
„Bołki” to mój i Mamy wymysł (przynajmniej tak nam się wydaje), stąd pewnie pierwszy raz.
Też nie znam odpowiednika, ale bo nigdy nie szukałam. Chodzi mi tylko o to, że skoro drożdżówka z folii X może być dobra, a podobna Y paskudna to… No wiesz. :P Niee, źle mnie rozumiesz. To nie działa tak, że przywiązuję wielką wadę do składu „dla zasady” (jakiej? ja jestem zbyt wielką egoistką, najważniejsza jestem dla siebie ja sama). Odwrotnie. Ja wyczuwam dziadostwo i mi przeszkadza. Wyczuwam smak syropów, oleju palmowego – jestem na to wszystko bardzo czuła i tego nie lubię czuć. Stąd, jak widzę je w składzie wysoko, to nie kupuję, bo na 99 % poczuję i mi to będzie przeszkadzać. Bo gdyby mi smakowało, mimo że te składniki są w składzie, to by mi ta ich obecność tak nie przeszkadzała. Przeszkadza mi ich smak / posmak. To też nie tak, że czytam skład i potem on mi wadzi na odbieraniu produktu. Wielokrotnie było tak, że czułam np. paskudną, landrynkową nutę, patrzę na skład, a tam np. syrop glukozowy.
Obstawiam, że na tej samej zasadzie nie kupujesz czekolad 100 %. Po prostu wiesz, że nie będą Ci smakowały. Ja wiem, że nie posmakuje mi coś z syropu g-f i oleju palmowego. Mają zbyt specyficzne posmaki.
Ze sproszkowanym karaluchem – coś mi się wierzyć nie chce, wybacz. Zwłaszcza, jak mi odpisałaś kiedyś o wypełnianiu produktów robakami (jak to jest praktykowane na wschodzie), które są zdrowym źródłem białka.
Krótkie podsumowanie mojej wypowiedzi, chyba najtrafniejsze, przyszło mi do głowy: ja nie sprawdzam składów, by nie kupić czegoś o złym składzie. Jak mi coś nie smakuje, to w składzie szukam przyczyny, CO mi nie smakuje i by następnym razem na to nie trafić.